Spojrzałam na stos pudeł, które od czterech dni piętrzyły
się w mojej sypialni. Już kilkakrotnie próbowałam zabrać się za rozpakowanie
tego bałaganu, ale jakoś dziwnym trafem zawsze znajdowało się coś ciekawszego
do roboty. Dziś nie było inaczej.
Westchnęłam patrząc po raz setny na zegarek. Za godzinę
zaczynały się zajęcia, a ja nawet nie wiedziałam, w jakiej torbie szukać
odpowiednich ubrań. Niechętnie podniosłam się z łóżka, które zaskrzypiało jakby
miało zaraz pogubić wszystkie śrubki i podeszłam do niewielkiego wykuszu,
zajmującego sporą część południowej ściany sypialni.
Jego całą powierzchnię stanowiły trzy potężne, dębowe okna
połączone szerokim, rzeźbionym od frontu parapetem. Przesunęłam delikatnie
palcem po nieskazitelnie gładkiej powierzchni, uśmiechając się przy tym nieznacznie.
Odkąd tylko przekroczyłam próg tej epokowej rudery, którą teraz miałam nazywać
domem, wiedziałam, że ten mały skrawek przestrzeni, stanie się moim ulubionym
miejscem.
Razem z mamą, wprowadziliśmy się tutaj cztery dni temu, gdyż
stwierdziła, że nie jest w stanie mieszkać w domu, w którym wszystko przypomina
jej o zmarłym mężu. Kevin nie był moim biologicznym ojcem, jednak zawsze
traktował mnie jak rodzoną, ukochaną córeczkę. Jak to zwykł mawiać, już przy
pierwszym spotkaniu, urzekłam go swoim ośmioletnim, wyszczerbionym uśmiechem i iście
zawadiackim charakterem. Pewnie właśnie dlatego, nie pozostawałam mu dłużna, widząc
w nim mojego „prawdziwego” tatę, którym zresztą bezsprzecznie był. Z trudem
przełknęłam gulę, która nagle uformowała się w moim gardle. Przysiadłam na
parapecie i oparłam o okienną ramę, ponownie zatapiając się we wspomnieniach.
Kevin zmarł na raka nieco ponad dwa miesiące temu,
pozostawiając po sobie pustkę w sercu zarówno moim jak i mamy. Jednak w
przeciwieństwie do swojej rodzicielki, nie byłam zwolenniczką tej przeklętej
przeprowadzki, do cudownego dworku wyjętego żywcem z „Rodziny Adamsów”. Wolałam
zostać w naszej rodzinnej, nowoczesnej willi, oglądać wspólne zdjęcia, czytać
artykuły taty i ogólnie użalać się nad swoim popapranym życiem. Jeszcze
gdybyśmy wyjechały gdzieś daleko, najlepiej na drugi koniec świata, albo
chociaż do słonecznej Kalifornii, czy na Florydę, może zmieniłoby to moje
nastawienie. Ale nie, my musiałyśmy zostać w deszczowym, zwykle spowitym mgłą
Darkville, w Zachodniej Wirginii, przenosząc się jedynie poza miasteczko jakieś
dwadzieścia kilometrów od jego centrum. Jeśli oczywiście, niewielki rynek,
kilka sklepów, park, szkołę i malutki dworzec autobusowy, można było nazwać
prawdziwym centrum.
Dotąd nie wiem, jaki to wszystko miało sens, ale dla mamy
najwidoczniej jakiś miało. I z całą pewnością nie chodziło o pieniądze,
ponieważ Kevin, będąc świetnym felietonistą, oprócz swoich artykułów, zostawił
nam po sobie wystarczająco dużo oszczędności, by zostać w poprzednim domu lub
wyjechać daleko, daleko stąd. Poza tym dworek zakupiony przez mamę nie należał
wcale do drobnych inwestycji.
Westchnęłam przygnębiona, zerkając za okno. Jakiś mały,
kolorowy ptaszek, przycupnął na zewnętrznym parapecie, zupełnie nie zrażony
nowym towarzystwem. Przez chwilę przyglądałam się jego harcom, ale zaraz potem
znów poddałam się rozmyślaniom. Moja rodzicielka podjęła ważną dla nas obu
decyzję. I w ten oto sposób zamiast bajecznie słonecznych plaż miałam przed
domem zarośnięty ogród z zepsutą fontanną oraz jakieś osiem hektarów powierzchni
zajmowanej przez pole, łąki oraz las.
Tak właśnie – byłyśmy szczęśliwymi właścicielkami cholernego
lasu. I pomimo faktu, że nigdy nie stroniłam od dalekich wędrówek, gdyż razem z
tatą często wyjeżdżaliśmy w góry, nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak wesoło
hasam wśród leśnego poszycia i zbieram kolorowe kwiaty, by uwić wianek.
Parsknęłam śmiechem na samą myśl, po czym znów wlepiłam
spojrzenie w nierozpakowane pudła, szukając wzrokiem jednego z napisem „Ciuchy
część 2”. Znalazłam
go obok stosu, walących się książek i zrezygnowana podeszłam, by znaleźć coś
odpowiedniego do ubrania. Mój wybór padł na obcisłe, nieco rozdarte na udach
jeansy oraz czarną bluzkę ze złotym zakończeniem przy długich rękawach. Tato za
namową, kupił mi ją na urodziny, choć zawsze uważał, że powinnam ubierać się w
bardziej jaskrawe kolory, podkreślające moją oszałamiającą urodę.
Nakładając na siebie ubranie, weszłam do prywatnej łazienki,
połączonej z sypialnią, umyłam zęby i z trudem rozczesałam długie włosy. Po
chwili stanęłam przed dużym lustrem i skrzywiłam się na widok własnego odbicia.
Przez wakacje musiałam zgubić parę kilo, ponieważ przylegająca dotąd bluzka,
spływała luźno po moim ciele, a spodnie nie były tak obcisłe jak wcześniej. Na
szczęście zdążyłam odrobinę się opalić, dzięki czemu twarz wydawała się mniej
blada. To jednak nie przysłoniło delikatnych cieni pod bursztynowymi oczami. Jedna
rzecz pozostała jednak bez zmian. Moje włosy.
Uśmiechnęłam się krzywo patrząc na długie pukle, opadające
falami sporo za łopatki. Z początku były brązowawe z lekkim odcieniem rudości.
Niestety wraz z wiekiem ich kolor zaczął przypominać krwistą czerwień. Żeby
było zabawniej nie pomagały tu żadne eksperymenty z farbami i koloryzacją.
Koleżanki wiecznie boczyły się, że nie chcę zdradzić im nazwy szamponetki,
dającej tak zniewalający efekt, a ja jedynie marzyłam by pozbyć się tego
„ognia” z mojej głowy. Doszło nawet do tego, że myślałam nad zgoleniem się na
łyso, ale moja mama szybko odwiodła mnie od tego pomysłu. Zresztą - lubiłam
swoje długie, gęste włosy. Nie lubiłam tylko ich koloru.
Nabrałam głośno powietrza, wychodząc z łazienki i odrobinę
za mocno trzaskając drzwiami. Odkąd to przejmowałam się własnym wyglądem? Nigdy
nie goniłam ślepo za modą, nie nakładałam na siebie tony makijażu i nie
spędzałam godzin, przesiadując w salonie kosmetycznym lub u fryzjera. Ceniłam
sobie naturalny wygląd i pomimo, że stać mnie było na markowe ciuchy, często
wraz z najlepszą przyjaciółką, zapuszczałyśmy się do oddalonego o pięćdziesiąt
kilometrów - Montgomery, by pobuszować w naszych ulubionych „second handah”. Clarie
miała wrodzony dar wyszukiwania prawdziwych perełek wśród stosów używanych
ciuchów. Kochałam ją za to, że potrafiła znajdować pozytywne strony każdej
sytuacji i cieszyła się jak dziecko z najdrobniejszej nawet rzeczy. To ona, po
śmierci taty, była jedyną pozytywną nicią wiążącą mnie z tym paskudnym
miasteczkiem. W końcu znałyśmy się niemal od dziecka, więc potrafiła
prześwietlić mnie jak promienie rentgenowskie i ze stoickim spokojem znosić
każdy kiepski humor. A w ostatnie wakacje nie byłam najlepszym towarzystwem.
W tym momencie do moich uszu dobiegło charakterystyczne
„piik”. Podeszłam do torby leżącej przy łóżku i odnalazłam w niej telefon. Na
wyświetlaczu widniała wiadomość od Clarie: „Zakładam, że spóźnisz się na
pierwszą lekcję, więc cię usprawiedliwię. Czekam przed francuskim tam, gdzie
zawsze. P.S. Miałaś rację – sexi dupek jest w grupie A L”.
Czytając ostatnie zdanie, poczułam jak robi mi się
niedobrze. Żeby nie zarzygać komórki, szybko schowałam ją do torby, ładując do
niej jeszcze kilka drobiazgów. Gdy skończyłam, usiadłam zrezygnowana na łóżku. Nie
było sensu się łudzić – mój obecnie podły nastrój, wynikał nie tylko z wydarzeń
sprzed dwóch miesięcy, ale przede wszystkim z faktu, że dziś zaczynał się kolejny
rok szkolny. A to oznaczało tylko jedno.
Przymus widywania się z nim – cholernie przystojnym,
perfidnie aroganckim dupkiem Blakiem Sandersem. Przygryzłam bezwiednie wargę,
jak zawsze, gdy łapały mnie nerwy i zaczęłam skubać meszki z leżącego na łóżku,
ulubionego koca. Stwierdzenie, że nie przepadaliśmy za sobą, byłoby potwornie okrutnym
niedomówieniem. Od pierwszego spotkania, które miało miejsce ponad trzy lata
temu, gdy Sanders przeprowadził się tu do wujka i swojej kuzynki, nasze stosunki
spokojnie można było określić jednym słowem – mordercze. Budująca się od
początku, codzienna nienawiść, odcisnęła na nas swoje trujące piętno, choć tak
naprawdę w żaden sposób nie byłam w stanie określić, dlaczego ten chłopak
działał na mnie jak płachta na byka.
Nie. Może jednak wiedziałam dlaczego. Zamknęłam oczy,
wracając myślami do naszego pierwszego, dziwnego spotkania…
Podobnie jak dziś na kalendarzu widniał pierwszy września. Wraz
z Clarie byłyśmy podniecone nową szkołą i tym, co spotka nas za murami liceum. Obie
marzyłyśmy nie tylko o świetnych ocenach i wybitnych osiągnięciach sportowych,
ale przede wszystkim wyobrażałyśmy sobie romantyczne randki, wianuszki uganiających
się za nami przystojnych chłopców oraz wszystkie te inne młodzieńcze bzdety. Niektóre
rzeczy udało się spełnić, choć nie wszystko potoczyło się tak jak byśmy tego
chciały. Przynajmniej nie w moim przypadku.
Przełknęłam ślinę, a ciarki przeszły mi po plecach na
wspomnienie tamtego felernego spotkania. Mama Clarie podwiozła nas na szkolny
parking, który od ceglanego budynku liceum dzielił sporych rozmiarów, zielony
dziedziniec. Rosły tu ładnie przystrzyżone krzewy oraz kilkanaście niewysokich
drzew, pomiędzy którymi gdzieniegdzie stały drewniane, nieco zdezelowane ławki.
Na niektórych siedzieli starsi uczniowie, wypatrując młodych niewiniątek, inne
były puste. Zostając nieco w tyle za przyjaciółką, podziwiałam jakiś dziwny
obiekt, zwisający z drzewa i przypominający latawiec z kondonem zamiast
tasiemkowego ogona. Już prawie przeczytałam, co jest nabazgrane na prawym
skrzydle, gdy niespodziewanie coś powaliło mnie na ziemię. Runęłam do tyłu z
gracją połamanej baletnicy, a z torby wysypało mi się kilka cienkich książek.
Jęknęłam cicho, masując obolałe siedzenie, po czym uniosłam oczy, by odnaleźć
sprawcę całego zamieszania.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam Blake’a. Dosłownie zaparło
mi dech w piersiach, a szczęka opadła do kolan. Prędzej spodziewałabym się
czołgu, jadącego przez szkolny trawnik, niż najprzystojniejszego chłopaka, jakiego
kiedykolwiek widziały moje oczy. Zgrabnym ruchem odrzucił na bok swój wypasiony
rower i sprężystym krokiem, uwidaczniającym każdy cudownie wypracowany mięsień
ciała, sunął w moim kierunku. Poczułam, jak przeszywa mnie lekki dreszcz.
- Wybacz, musiałem się zagapić – rzekł ze zmartwionym
wyrazem twarzy, zbierając po drodze moje książki i wkładając z powrotem do otwartej
torby. Od razu przeszło mi przez myśl, że jego niski, melodyjny głos mógłby każdego
ranka pieścić moje uszy, nawet jeśli musiałabym co dzień zderzać się z jego
rowerem.
Był wysoki i jak już zdążyłam zauważyć, przyjemnie
umięśniony. Nie jak kulturysta, który zamiast ramion, posiada dwie nadęte beczki,
a uda przypominają drewniane konary. To było zadbane ciało chłopaka, który
lubił sport, a sport najwidoczniej lubił jego. Ciemna, bawełniana koszulka uwidaczniała
muskularne ramiona, opinając jednocześnie szeroką klatkę piersiową. Jeansy
wisiały luźno na wąskich biodrach, ukazując wysportowane nogi.
- Wszystko w porządku? – usłyszałam pytanie, dostrzegając
wyciągniętą w moim kierunku, silną dłoń. Uniosłam wzrok. Zza gęstych, czarnych
rzęs patrzyły na mnie oczy koloru czystego szmaragdu. Poczułam jak zasycha mi w
gardle. To zielone, troskliwe spojrzenie hipnotyzowało mnie swoim cudownym
wdziękiem.
- Uderzyłaś się gdzieś? – jego idealnie skrojone usta
poruszały się w rytm słów, których za nic nie mogłam zrozumieć. Po prostu
bezczelnie się na niego gapiłam.
- Może w głowę…? – dopiero, gdy dotarło do mnie
wypowiedziane z lekkim rozbawieniem ostatnie zdanie, poczułam jak fala
zażenowania rozpala moje policzki. Właśnie w tej chwili zdałam sobie sprawę jak
interesująco muszę wyglądać, leżąc rozwalona na środku szkolnego trawnika, ze
szczęką przy ziemi i śliną kapiącą na trawę. Do tego boski chłopak stoi przede
mną z pomocnie wyciągniętą dłonią, a nad nim powiewa latawiec z przymocowanym,
żółtym kondonem. Jęknęłam w duchu. Nie ma to jak pierwszy dzień w nowej szkole.
Zbierając resztki godności, podniosłam się szybko, ignorując
wyciągniętą dłoń i strzepując z siebie niewidzialne źdźbła trawy. Nieznajomy czekał
cierpliwie z błyskiem w zielonych oczach, a prawy kącik jego ust uniósł się
lekko do góry. Widać było, że próbuje dyskretnie powstrzymać śmiech. Byłam mu za
to niezmiernie wdzięczna, ponieważ na jego miejscu, z pewnością nie
zachowałabym tak grzecznej powagi. A przecież nikt nie chciałby, żeby wzięto go
na języki już pierwszego dnia nowej szkoły.
- Jestem Blake – uśmiechnął się do mnie, przerywając
niezręczne milczenie. Miał bielusieńkie, proste zęby, jakby przez pół życia
nosił aparat ortodontyczny. Nawet, gdybym całkowicie wymieniła sobie szczękę,
choćby na porcelanową, pewnie i tak wypadłabym słabo przy tym jego
hollywoodzkim grymasie.
– Przepraszam za ten wypadek – kontynuował, nie zdając sobie
sprawy, że właśnie oceniam stan jego uzębienia – nie spodziewałem się, że kogoś
mogą fascynować drzewa na szkolnym trawniku. Od dziś będę bardziej ostrożny.
Ton jego wypowiedzi sugerował, że cała ta sytuacja zaczyna naprawdę
go bawić. Przez moment tylko na niego patrzyłam, ale zdając sobie sprawę, jaką właśnie
robię z siebie idiotkę, wzięłam szybki oddech, by odnaleźć swój głos.
- Nic nie szkodzi – wyprostowałam się, nadając swojej
postawie nieco pewności – rozglądałam się, bo jestem tutaj nowa, inaczej bym
cię zauważyła.
Ponownie uniósł kącik ust, tym razem lewy, jednocześnie
przeczesując dłonią czarne jak smoła włosy. Od razu pożałowałam swoich słów.
Gdzie do jasnej cholery podziała się moja wrodzona inteligencja? Przecież to
jasne – chłopak z pewnością domyślał się, że jestem nową uczennicą, skoro stoję
pośrodku szkolnego trawnika i rozglądam jak zagubiony kociak. Nagle pożałowałam,
że nie ma przy mnie Clarie, która oczywiście przepadła jak kamień w wodę.
Mogłabym chociaż skupić wzrok na kimś innym niż bosko umięśnionym, zielonookim
nieznajomym.
- Domyśliłem się, że jesteś pierwszoklasistką – odpowiedział
spokojnie, wyciągając rękę, w której trzymał moją torbę – ale chętnie
dowiedziałbym się jeszcze, jak masz na imię?
Zdezorientowana, zamrugałam oczami. To pytanie zupełnie
zbiło mnie z tropu. Jak mam na imię? W panice przeszukiwałam zakamarki pamięci.
A, tak!
- Jestem Amelia – stwierdziłam odkrywczo, odbierając od
niego swoją własność. I w tym momencie nasze dłonie się spotkały.
To była najdziwniejsze rzecz, jaka do tej pory miała miejsce
w moim życiu. Poczułam coś jakby prąd, który szerokim strumieniem szedł wzdłuż
ramienia, elektryzując swoją energią wszystkie członki mojego ciała, nawet te,
o których nie miałam pojęcia, że istnieją. Gęsia skórka musiała być następstwem
tego nietypowego uczucia, ogarniającego moją zachłanną postać. Chciałam
jednocześnie przylgnąć do tego chłopaka i uciekać od niego, dotykać i przerwać
kontakt. Czułam jak ogarnia mnie lodowaty żar, równie przyjemny, co bolesny.
Przez moment nie mogłam się poruszyć, zbyt zdezorientowana tym, co się ze mną
działo. Jednak nie musiałam długo zastanawiać się nad własną reakcją, gdyż to
on zrobił pierwszy krok.
Poczułam, jak szybko odsuwa dłoń i chwiejnym krokiem cofa
się do tyłu. Przez moment wyglądał na równie zdezorientowanego, co ja. Zaraz
jednak wyprostował plecy jakby… gotowy do ataku. Przełknęłam ślinę. To
skojarzenie było równie przerażające, co niedorzeczne. Speszona, spojrzałam
wyżej, by dostrzec jego twarz. Twarz chłopaka, który przed chwilą serdecznie
się do mnie uśmiechał. To, co zobaczyłam, sprawiło, że dreszcz przeszył całe moje
ciało.
Jego szmaragdowe tęczówki, pociemniały, przybierając kolor
mrocznej zieleni. Na początku widniało w nich ogromne zaskoczenie, które zaraz
jednak ustąpiło miejsca innemu uczuciu - obrzydzeniu… Zmysłowe usta zaciśnięte
były teraz w cyniczną, niemal okrutną linię. Cofnęłam się o krok, ściskając
odzyskaną torbę i po raz drugi dzisiejszego dnia zapomniałam języka w gębie.
Jednak tym razem nie było to spowodowane fascynacją, a zwykłym, ludzkim strachem,
ponieważ twarz nieznajomego zalała fala czystej, mrożącej krew w żyłach
nienawiści. Stałam jak wmurowana, nie mając pojęcia co się właśnie stało, gdy nagle
przemówił do mnie głosem ostrym jak brzytwa.
- Tenebris… - syknął, ściskając dłonie w pięści, aż zbielały
mu kłykcie. Przez moment byłam przekonana, że chce mnie uderzyć, ale on jedynie
kontynuował swoją przemowę, tyle, że w języku, którego nijak… nie mogłam zrozumieć.
Żeby tego było mało, nie przypominał żadnego dialektu o jakim kiedykolwiek wcześniej
słyszałam.
W tym momencie miałam nadzieję, że jednak uderzyłam się w
głowę, czego następstwem są dziwne omamy słuchowe, jednak po chwili groźnego
milczenia chłopak od nowa przemówił. Tym razem bardziej zrozumiale.
- Kim jesteś i jak się tu dostałaś? – spytał, a każde jego
słowo przesycone było jadem. Stał tak, lustrując mnie wzrokiem od stóp do
głowy, jakby oceniał, jak wielkie stanowię dla niego zagrożenie.
Już miałam oznajmić, że podwiozła mnie mama koleżanki, ale
nie wiem czy w takiej sytuacji usatysfakcjonowała by go moja odpowiedź. Wyglądał,
jakby chciał usłyszeć stwierdzenie, że przyleciałam zielonym spodkiem z
kosmosu, gubiąc po drodze krzaczasty ogon i czerwone czułki. I zapewne
odpowiedziałabym mu w ten sposób, gdyby nie Clarie, która niespodziewanie
pojawiła się przy moim boku.
- Cześć – rzuciła pospiesznie, biorąc mnie pod ramię. Ona to
zawsze miała wyczucie czasu.
- Czyżbym przegapiła coś ciekawego?
Jej wzrok błądził ode mnie do Blake’a i z powrotem. Nic nie
dawała po sobie poznać, choć wiedziałam, że jest równie zaskoczona miną obcego chłopaka,
który ani przez sekundę nie spuszczał ze mnie swojego nienawistnego spojrzenia.
- Jestem Clarie – wyciągnęła do niego dłoń w geście
przywitania, który on całkowicie zignorował. Coraz bardziej zdenerwowana,
przewróciłam oczami. Najwidoczniej wolał wwiercać się morderczym wzrokiem w
moją bezbronną postać niż przerzucić uwagę na inną osobę.
- Haalo! – pomachała mu ręką przed nosem, drugą ściskając
moje ramię. Zrozumiałam, że ten gest miał dodać mi otuchy, ale i tak wolałabym
już zabrać nogi za pas. Zdecydowanie nie przepadałam za obcymi ludźmi z
widocznym rozdwojeniem jaźni. Tym bardziej, że teraz mogło oberwać się jeszcze mojej
przyjaciółce.
Przestępując z nogi na nogę, w głowie szybko układałam plan
ucieczki, zastanawiając się czy nie ma w pobliżu jakiegoś ciężkiego narzędzia,
które w razie potrzeby posłużyło by nam do obrony. Niestety jedyne co miałam w
zasięgu wzroku, to moja stara, pozszywana torba oraz powiewający na wietrze
latawiec z przyklejonym kondonem. Obie te rzeczy raczej nie uratowały by nam
życia w razie ewentualnego ataku. Mocniej ścisnęłam ramię koleżanki, dając jej
znak byśmy jak najszybciej się wycofały, ale jak oczywiście mogłam przewidzieć,
Clarie nie należała do osób, które łatwo dają się zbyć.
- Potrafisz mówić? – rzuciła lekko poirytowana, że nie
uzyskała uwagi tego psychopaty – czy może posługujesz się jedynie językiem
migowym?
I oto stało się niemożliwe. Morderczy obserwator wreszcie
oderwał wzrok od mojej bladej twarzy i przerzucił go na Clarie. Zauważyłam
jednak, że nadal zaciskał szczęki, a jego oczy rzucały błyskawice. Obojętnym
spojrzeniem zlustrował moją przyjaciółkę i warknął z powrotem spoglądając na
mnie.
- Będę miał cię na oku – z jego tonu wywnioskowałam, że mówi
całkiem poważnie, choć nie od razu pojęłam sens tej wypowiedzi. Jeszcze raz
rzucił w kierunku Clarie przelotne spojrzenie, po czym odwrócił się na pięcie i
zabierając z ziemi swój rower, podążył w stronę szkoły.
Przez moment, obie stałyśmy jak wryte w ziemię posągi,
uspokajając nasze oddechy i czekając aż nieznajomy zniknie nam z pola widzenia.
- Wow! – pierwsza odezwała się Clarie, wbijając we mnie pytający
wzrok – czy ten seksowny diabeł właśnie ci groził? Bo z daleka to wyglądało
jakby chciał się na ciebie rzucić.
Była równie zaskoczona zachowaniem obcego chłopaka, jak i
ja. Tyle, że to nie ją wziął sobie na celownik ten popaprany maniak. Naprawdę,
sama nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć, więc pokręciłam jedynie głową. Przyjaciółka
przyglądała mi się uważnie przez kilka sekund, po czym wzruszyła ramionami i
ciągnąc mnie za sobą, ruszyła w kierunku ceglastego budynku liceum. Byłam jej
wdzięczna, że postanowiła nie drążyć tematu, ponieważ prawdopodobnie nie
wyszłam jeszcze z szoku spowodowanego tą chorą sytuacją. Powoli, powłócząc nogami,
podążyłam w ślad za nią, próbując ogarnąć umysłem ostatnie zdarzenie. Gdy
przechodziłyśmy pod felernym drzewem, odnalazłam wzrokiem latawiec. Na jego
prawym skrzydle widniał czerwony, jakże subtelny napis: „Zaraz. Cię. Przelecę”.
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos czyiś kroków. Po chwili usłyszałam
ciche pukanie do drzwi sypialni.
- Mel – odezwał się niepewny głos mamy – Wstałaś już?
Westchnęłam smutno, podnosząc się z łóżka. Wiedziałam, że od
śmierci Kevina, mama bardzo się o mnie martwi. Nie chcąc więc przysparzać jej dodatkowych
problemów, postanowiłam wreszcie wziąć się w garść i z nowym zapałem rozpocząć
kolejny rok szkolny. Uśmiechnęłam się krzywo. Jak na razie szło mi świetnie…
Nie zważając już na czarne myśli, przybrałam na twarz
najbardziej beztroski wyraz jaki udało mi się z siebie wykrzesać i podchodząc
do drzwi, nacisnęłam klamkę. W progu stała zmartwiona kobieta w średnim wieku. Pomimo
widocznego zmęczenia, jak zawsze wyglądała pięknie. Krótko przystrzyżone, blond
włosy, delikatnie okalały subtelny owal twarzy, a oczy koloru niebieskiego,
przypominały dwa wielkie migdały. Nawet w fartuchu, ubrudzonym czymś, czego
pochodzenia nie udało mi się zgadnąć, mogłaby trafić na rozkładówkę jakiejś
poczytnej gazety poświęconej modzie.
Przyjrzała mi się uważnie, ale chyba spodobało jej się to,
co zobaczyła, gdyż z bladej twarzy zniknęło całe napięcie.
- Wybierasz się dziś do szkoły? – spytała z nadzieją.
- Tak, tylko budzik nie zadzwonił i przyspałam na pierwszą
lekcję.
Oczywiście minęłam się nieco z prawdą, chociaż w tej chwili
liczyło się tylko to, by przestała chodzić wokół mnie jak koło jajka.
- Jeśli wystarczy ci dwadzieścia minut, zdążę cię podrzucić.
Śniadanie czeka na stole – oznajmiła lżejszym tonem, a po sekundzie wahania
dodała – wiem, że ta cała przeprowadzka, nie do końca jest ci na rękę, ale z
pewnością szybko się przyzwyczaimy. Za jakiś czas pomyślimy nad drugim
samochodem, żebyś mogła łatwiej poruszać się do miasta. Autobusy to tylko
chwilowe rozwiązanie.
Przez moment, nie wiedziałam co odpowiedzieć, po czym uradowana
klasnęłam w dłonie. Uff, a już myślałam, że nigdy nie doczekam się własnego
auta. Jednak przeniesienie na tą wiochę miało też swoje dobre strony. Uśmiechnęłam się
promiennie.
- To wspaniale! – nie mogłam ukryć podniecenia, dając mamie
buziaka w policzek – daj mi trzy minuty i możemy jechać.
Naprawdę zadowolona z takiego obrotu sprawy, złapałam szybko
torbę i wiszący na krześle sweter, po czym ruszyłam w dół po schodach, żeby
wygrzebać z kuchni coś na drugie śniadanie. Mama z reguły nie gotowała, ale
kiedy już to robiła, trzeba było modlić się, by dom nie poszedł z dymem.
Większość jej potraw, miała odcień lekkiego brązu, albo była całkowicie
spalona. I nie miało znaczenia czy były to trudne w wykonaniu mięsne eskalopki,
czy zwykłe naleśniki bądź jajka. Wbiegając do kuchni, z ulgą stwierdziłam, że
na szczęście tym razem, zdecydowała przygotować zwykłe kanapki z żurawinową konfiturą
i masłem orzechowym. Uniosłam do góry brwi. Samo zdrowie jedzenie – pomyślałam,
czując jak wraca mi dawno utracony apetyt. Złapałam szybko z talerza dwie
przekąski, a trzecią zapakowałam na wynos.
Wychodząc z domu, zauważyłam jak mama wyprowadza samochód z
garażu, którego podwójne, rozsuwane w górę drzwi, skrzypiały bardziej niż moje
zdezelowane łóżko. Parkując na
podjeździe, ostrożnie rozglądała się na boki, jakby czegoś się bała. Wydało mi
się to dziwne, bo w końcu czego mogła się bać? Mieszkałyśmy na strasznym zadupiu,
w wiekowym dworku, wyjętym wprost z horroru, a przed domem miałyśmy zaniedbany
ogród z niedziałającą fontanną. Nawet gdyby jakiś złodziej pofatygował się w te
rejony, z pewnością takowy widok skutecznie by go odstraszył.
Wsuwając się na miejsce pasażera, uśmiechnęłam się do rodzicielki.
- Martwisz się czymś? – zaczęłam jakby nigdy nic, bacznie ją
obserwując. Jeśli nawet była zaskoczona moim pytaniem, to nie dała tego po
sobie poznać.
- Nie – odrobinę pogłosiła radio. Kątem oka zauważyłam, że dłonie
lekko jej drżały – Oczywiście, że nie. Rozglądam się, żeby o coś nie zahaczyć.
Niepotrzebna nam jest naprawa auta.
Wrzuciła pierwszy bieg, po czym omijając przydomowe rondo,
skręciła w drogę, prowadzącą do bramy wjazdowej.
Ta odpowiedź wydawała mi się sensowna, dlatego postanowiłam
nie drążyć tematu. Poza tym, moja głowa zawalona była innymi problemami. Spojrzałam
na obrazy, przesuwające się za szybą i ścisnęłam mocniej, trzymaną w rękach
torbę. Przede wszystkim musiałam trzymać się postanowienia, że obecny rok
szkolny będzie jednym z najlepszych, pod względem dosłownie wszystkiego, a
zatruwający mi życie dupek Sanders, przestanie w ogóle dla mnie istnieć. W
końcu jeśli tylko chciałam, potrafiłam do perfekcji opanować sztukę ignorowania…
I zapewne wszystko potoczyłoby się po mojej myśli, gdyby nie
widok jaki zastałam, wbiegając zdyszana do sali od francuskiego. Pierwsze, co
rzuciło mi się w oczy to blada jak ściana twarz Clarie, siedzącej nie w tej
ławce, której powinna. Miejsce obok niej zajmowała, nieznajoma dziewczyna,
wyglądająca na nieco starszą niż my. Natomiast jedyny wolny stołek, który
zapewne czekał na moją osobę, znajdował się w czwartej ławce, w rzędzie przy
oknach. Zaś moim aktualnym towarzyszem ze szkolnej ławki, okazał się nie kto
inny, jak sam Blake Sanders.
______________________________________________________________________
Pierwsze koty za płoty, czyli oto pierwszy rozdział : ) Mam
nadzieję, że komuś przypadnie do gustu. Z góry przepraszam za błędy, ponieważ
nie zawsze jestem w stanie je wychwycić. Jeśli jakiś rzuca się w oczy,
uprzejmie proszę by mi go wypomnieć ; )
I oczywiście zaznaczam, że wszelkie opinie (pozytywne czy
negatywne) są mile widziane. Dzięki nim mam lepszy wgląd w to, co piszę i
możliwość szlifowania nieudolnych umiejętności czy poprawy błędów.
A więc…
Jeśli czytasz – skomentuj. To naprawdę ogromny, motywacyjny
kopniak ^_^
Pozdrawiam serdecznie.
Whiteberry
Super rozdził! Czekam na następny! Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńKiedy następny rozdział?
OdpowiedzUsuńWitam. Cieszę się, że rozdział przypadł do gustu : ) Ciężko określić, kiedy wstawię kolejny, ale będę starała się skończyć go jak najszybciej. W każdym razie na stronie głównej w bocznej zakładce, będę zaznaczała, na jakim etapie pisania aktualnie jestem ^_^
UsuńPozdrawiam!
Piszesz całkiem dobrze. Widziałam trochę błędów, ale one bardziej składały się na interpunkcję, a ona jest najgorszym wymysłem, jaki poznał świat. Poważnie. :D
OdpowiedzUsuńZaciekawiłaś mnie i myślę, że zostanę, ale został mi jeszcze jeden rozdział do przeczytania (jak to dobrze, że masz takie długie rozdziały - już masz u mnie plusa!), więc powstrzymam się od obietnic. Ale raczej nie powinnaś się martwić, lubię tylko sobie trochę pomarudzić. :")
Na razie widzę pewien szablon, ale każdy musi od czegoś zacząć, a oryginalny początek jest, wbrew wszelkim pozorom, chyba najtrudniejszą częścią. Tak więc mam nadzieję, że wyrwiesz się z niego i będziemy mogli poznać całkowicie Twoją (chociaż tutaj też się zamyśliłam, czy jest to możliwe, bo czasem inspirujemy się czymś nieświadomie) historię. :)
Jeżeli tu zostanę (a prawdopodobnie tak się stanie), będziesz musiała się przyzwyczaić do mojego ględzenia (jedyne, co jest w stanie je ograniczyć, jest zmęczenie, ewentualnie brak czasu, a tego mam teraz aż w nadmiarze. Niemniej, zajrzę tu jutro, bo dzisiaj mam jeszcze w planach tajemnicze coś, więc kończę mój komentarz, zanim przysporzę Ci permanentnego bólu głowy). :')
Pozdrawiam!
E.T.
Bardzo podoba mi się takie „ględzenie”, więc mam skromną nadzieję, że moje opowiadanie zaciekawi Cię na tyle, byś przy nim została : )
UsuńW swoim życiu miałam przyjemność przeczytać tyle książek, że gdybym zebrała wszystkie w jednym pomieszczeniu – można by śmiało nazwać je biblioteką ; ) Oczywiście troszkę przesadzam, ale w gruncie rzeczy było ich sporo ; ) W sumie to właśnie książki, obudziły we mnie chęć tworzenia czegoś swojego. I tak jak napisałaś odnośnie „szablonowości” – z pewnością przeczytane historie będą miały jakiś wpływ również na moją twórczość, liczę jednak, że choć w niewielkim stopniu uda mi się przełamać utarte schematy i wciągnąć czytelnika w wykreowany świat.
Dlatego serdecznie zapraszam, nawet jeśli miałoby mnie to kosztować ból głowy ; ))
Ps. Ech… ta interpunkcja. Niestety mam tę przypadłość, że albo uparcie zjadam przecinki, albo stawiam je gdzie popadnie : ) Dobrze wiedzieć, nad czym muszę wciąż pracować… ^_^
Pozdrawiam!
Dziękuję za wizytę u mnie:) Teraz tak jak wypada, to zaglądam do ciebie. Jestem naprawde szczerze, pozytywnie zaskoczona bo jest mało blogów, które czytam z taką przyjemnością z jaką czytałam twój tekst.
OdpowiedzUsuńMasz taki prosty i czytelny styl, który w tej narracji jest rzadkością. Zwykle jest to "wstałam i zrobiłam jedzenie" czyli nudny jak flaki z olejem. Z kolei tobie w jakiś sposób udało sie tego uniknąć i całość jest spójna i przyjemna dla czytelnika, brawo!
Co do bohaterów, to oprócz Blake,którego Mel z taką intensywnością wspomniała oraz samej Amelii, to jestem jeszcze ciekawa Clair :)
Tenebris? (nie wiem czy dobrze pamiętam, pewnie nie. Ale jestem na komie i nie chce mi sie tyle skrolować żeby sie upewnić :D) Wielce zastanawiające... Lubię jak w opowiadaniach są nowe, inne języki więc kolejny plus :)
W każdym razie jestem mile zaskoczona i z ochotą zostanę na dłużej. Zaraz zabieram sie za 2 i może jeszcze dzisiaj dokończę resztę, ale już wieczorem, na kompie :)
Pozdrawiam, Sapphire ;*
Bardzo mi miło, że do mnie wpadłaś : ) ) Cieszę się także, że moja pisanina przypadła Ci do gustu. Cały czas pracuję nad stylem i różne są tego efekty, ale staram się jak mogę. Tu muszę zaznaczyć, że zazdroszczę Ci lekkiej ręki do pisania, ja momentami łapię się na tym, że mając w wyobraźni rzecz, o której chcę napisać, stwierdzam, że brakuje mi odpowiednich słów…
UsuńMam jednak nadzieję,że ćwiczenie czyni mistrza; )
Co do bohaterów… Amelia i Blake to postacie pierwszoplanowe, jednak inni też będą mieli swoje pięć minut ; )
Masz dobrą pamięć, bo faktycznie w tekście było słowo „Tenebris” : ) Co ono oznacza? Okaże się w trakcie opowiadania ^_^
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam : )))
Piszesz niesamowicie prosto i bardzo mi się to podoba
OdpowiedzUsuńRozdział jest niesamowicie przejrzysty, łatwo się czyta i można się wczuć w sytuację bohatera. Pzt świetne imiona :) sama swoją córkę nazwałam Amelia ;)
Notka bardzo mi się podoba i zaglądam dalej ^^ życzę weny i na pewno będę tu wpadać częściej :)
Ogromnie się cieszę, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu : )
UsuńTe imiona jakoś tak same przyszły mi na myśl, więc nie mogłam tego zignorować ; )
Bardzo dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!: ))
Jak widzę nie tylko mi nasunęło się słowo "prosto" po przeczytaniu tego rozdziału. Nie uważaj jednak, że to źle, bo nie jest to złe. Piszesz w pierwszej osobie, jako nastolatka, i muszę przyznać, że świetnie się wczuwasz w bohaterkę, o której jest to opowiadanie. Pokazujesz nam świat jej oczyma, używasz do tego jej słów, jej myśli, jej wzroku. To cudowne, by umieć się tak wcielić w kogoś kim przecież się nie jest. Zawsze uważałem to za trudne i sam podjąłem wiele nieudanych takowych prób.
OdpowiedzUsuńCo do motywu opowiadania, to ja go nie znam, bo nie przeglądałem żadnych zakładek, od razu przeszedłem do pierwszego rozdziału, bo chciałem jeszcze przeczytać i skomentować przed wyjściem. Traf chciał, że akurat dziś ktoś sobie kino wymarzył i... i jestem zmuszony tam się doczłapać, bo piłem i prowadzić nie mogę - to co prawda pewnie ciebie nie obchodzi, ale już to co mam do powiedzenia na temat twojego opowiadania, pewnie chętnie przeczytasz, więc szybko się do tego zabieram, by zdążyć ująć jak najwięcej i nie musieć nic streszczać. Przez pośpiech jednak przepraszam za błędy, chociaż błędy to moja specjalność.
Podoba mi się dworek jak z horroru. Naprawdę mi się podoba i moim marzeniem zawsze było w takowym mieszkać. Niestety... polska pensja skutecznie utrudniła mi spełnienie tego marzenia i mogę się jedynie starym wystrojem wnętrz pocieszyć xD Zastanawiam się co z tym twoim dworkiem będzie nie w porządku, skoro ta matka się tak oglądała jakby się bała. Może ona też wcale nie chciała się tam wprowadzać tylko została przez kogoś lub coś zmuszona. Może chcę odkryć jakąś tajemnicę?
Ciekawy też jest chłopak, któremu zmieniał się kolor oczu, naprawdę mnie zaciekawił, a koleżanka rozbawiła, jak tylko była o niej wzmianka. Myślę, że jest bardziej szalona niż główna bohaterka.
Co do włosów, to nie trzeba golić na łyso, można farbować. A co do latawca, to było wręcz epickie. Nie wpadłbym na taki pomysł jak ten z latawcem, kondomem i napisem, tak więc pozwól, że zapytam - skąd ten pomysł zaczerpnęłaś?
Pozdrawiam i w wolnych chwilach, jakbyś miała ochotę, zapraszam do mnie:
j-i-s.blogspot.com
Witam serdecznie!
UsuńMoże zacznę od odpowiedzi na ostatnie Twoje pytanie odnośnie latawca. Sama do końca nie wiem jak wpadłam na ten pomysł. To się po prostu stało; ) Pamiętając licealne lata, szukałam w głowie czegoś zaskakującego, co charakteryzuje ten szaleńczy wiek. No i samo przyszło… ; )) Co prawda nigdy nie miałam okazji zobaczyć w rzeczywistości takiego cudacznego latawca, ale łatwo mi go sobie wyobrazić ^_^
Jeśli chodzi o postacie…
Cieszę się, że mój styl pisania oczami głównej bohaterki przypadł Ci do gustu. Musze przyznać, że pierwszy raz piszę w tej osobie i niejednokrotnie , wbrew pozorom, sprawia mi to trudność. Staram się używać prostego języka, bo w gruncie rzeczy taki najłatwiej jest zrozumieć, ale i tak nie zawsze jestem zadowolona z efektu.
Chłopak o którym wspomniałeś, to druga po Amelii, główna postać, która jeszcze z pewnością nie raz nas zadziwi swoim osobliwym charakterem ; )
Z tym farbowaniem to oczywiście racja, ale główna bohaterka ma ten problem, że żadna koloryzacja jej nie pomaga ; )
Pisałeś jeszcze o dworku… Tak na marginesie, ja również uwielbiam domy z klimatem, ale podobnie i w moim przypadku, pozostają one w sferze marzeń : )
Wracając do opowiadania… Dworek oczywiście odegra w nim swoją rolę, choć nie będzie ona kluczowa. Wszystko wyjaśni się w trakcie : )
Ostatnio mam trochę na bakier z wolnym czasem, ale jak tylko znajdę chwilę to z przyjemnością zajrzę ocenić Twoją twórczość : ))
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Ps. Sama nie pamiętam kiedy ostatnio byłam w kinie. A przecież to sama przyjemność (przynajmniej dla mnie), dlatego warto od czasu do czasu poczłapać się tam nawet na piechotę… ; )
Niesamowicie się rozkręca akcja I z deszczem przejęcia zabieram się za resztę. Piszesz dość prosto ale u ciebie wygląda to dobrze, i dobrze się czyta :) postacie są interesujące, miejsca jeszcze bardziej :) dworek jest niesamowity i przyznam szczerze że zazdroszczę bo sama chciałabym w takim zamieszkać; ) o nowych rozdziałach możesz (jeśli chcesz ;)) informować mnie w moim spamowniku :)
OdpowiedzUsuńLetha Kenda
http://kszwamzp.blogspot.com/
Jestem urzeczona! Wpadłam przypadkiem, ale jak zaczęłam czytać to nie mogłam się oderwać. Najbardziej przyciąga mnie chyba postać Blake, bo uwielbiam takich tajemniczych, wysportowanych chłopaków w opowiadaniach <3 Poza tym na razie wcale nie odbieram go jako jakiegoś gbura itp, więc jeszcze mogę go lubić. Jak rzeczywiście okaże się chamem, to pewnie zmienię o nim zdanie. Ale! Bardzo mnie ciekawi jak dalej potoczą się ich losy. Jestem niepoprawną romantyczką, więc ten fragment ich poznania mega do mnie trafił. Poza tym piszesz bardzo przyjemnie, lekko, ciekawie! Nawet o błahych rzeczach. Tekst nie należał do krótkich, a mimo to bardzo szybko mi czas upłynął. Nie mam niestety czasu, żeby zapoznać się dziś z resztą, a nie ukrywam, że ciekawość mnie zżera:<
OdpowiedzUsuńTakże nie pozostaje mi nic innego jak życzyć ci dużo weny! ;*
Pozdrawiam!
I zapraszam też do siebie: sila-jest-we-mnie.blogspot.com
Jestem tutaj, gdyż zaciekawił mnie ten tytuł - Córka Mroku. Uwielbiam takie klimaty jako człowiek wychowany na "Zmierzchu", więc od razu musiałam przeczytać Twoje opowiadanie.
OdpowiedzUsuńMyślę, że Amelia przypadnie mi do gustu. Wydaje się być osobą mająca swoje własne zdanie i charakterną. Jestem bardzo ciekawa jej dalszych losów, dlatego lecę nadrobić zaległości. A trochę ich mam! :-)
Ciekawi i fascynuje mnie ten chłopak. Taki tajemniczy!
Pozdrawiam serdecznie i dużo weny życzę!:*
Zaprosiłam Cię również do siebie. Link umieściłam w spamowniku. Skoro masz taką zakładkę, uznałam, że wypadałoby tam.
Jestem po pierwszym rozdziale i jestem zachwycona twoim pisaniem. trochę długość mnie przeraziła ale nim się obejrzałam miałam go już za sobą. Naprawdę masz talent.
OdpowiedzUsuńCzym prędzej pędzę dalej
Pozdrawiam :)
Jestem po pierwszym rozdziale i jestem zachwycona twoim pisaniem. trochę długość mnie przeraziła ale nim się obejrzałam miałam go już za sobą. Naprawdę masz talent.
OdpowiedzUsuńCzym prędzej pędzę dalej
Pozdrawiam :)
Zapowiada się ciekawie, cieszę się że tu trafiłam :)
OdpowiedzUsuńJa też się cieszę, że wpadłaś i mam nadzieję, że zostaniesz na dłużej ; )
UsuńPozdrawiam!
Piszę to po przeczytaniu pierwszego rozdziału, więc wszystko co tutaj zawrę, odnosi się tylko do niego. Jak znajdę trochę czasu to wezmę się za kolejne części ;)
OdpowiedzUsuńJuż na podstawie pierwszego rozdziału widzę, że masz dość potencjału, żeby dalej rozwijany, pozwolił Ci osiągnąć wysoki poziom. Jednak wszystko trzeba szlifować :D Z doświadczenia wiem, że bardzo trudno jest obiektywnie oceniać własne teksty :< Dlatego mam nadzieję odrobinę dopomóc (doradzić? a przynajmniej pokazać inny punkt widzenia).
Jak mniemam pierwsza część miała zaprezentować w jakiej sytuacji rodzinnej i bytowej znalazła się bohaterka. A następnie nakreśliłaś coś, co prawdopodobnie zostanie rozwinięte w główny wątek. Albo przynajmniej istotny jego element.
Aczkolwiek mam wrażenie, że wstęp jest za długi. Przyznam się do niechlubnego zachowania – omijałam wzrokiem niektóre akapity. Mimo to, wciąż zachowałam sens. Wygląda na to, że chciałaś pokazać bardzo wiele w jednym rozdziale, a to doprowadziło do natłoku informacji. Niekoniecznie potrzebnych teraz-zaraz-natychmiast.
Sytuacja między Amelią a Blake'iem to EMOCJE. Tak, tam iskrzy. I niezależnie od tego, czy jest to schematyczne – jak ktoś z przedmówców nie omieszkał zauważyć – czy nie, ważny jest fakt, że dzieje się COŚ. Zarysowuje nam to chwilowo najważniejszy wątek.
Ten nowy dom, przeprowadzka, śmierć ojczyma... to jest istotne. Nie mogę zaprzeczyć :D Szczególnie takie małe fragmenty jak np. to o maminym gotowaniu – takie wzmianki powodują, że bohaterowie, historia nabierają trójwymiarowości, życia. Jednak spokojnie mogłabyś część z nich wprowadzać stopniowo, nawet w tym rozdziale, ale partiami. Można to potraktować jak dokarmianie czytelnika. Jak rzucisz wszystko naraz, to naje (/przeje) się i nie będzie z zapałem czekał na więcej. A jak będziesz karmić kąskami, to tu, to tam, spowodujesz, że czytając będzie łykał takie strzępki i – nie martw się :D – złoży je sam w okoliczności, a odnajdywanie coraz to nowszych puzelków układanki będzie dodatkowym atutem.
Póki co to tyle, mam nadzieję złapać jutro trochę czasu na kolejny rozdział :D
Serdecznie pozdrawiam
Constance
PS Szacun za liczbę rozdziałów i to wciąż rosnącą :D Osobiście próbuję pokonać swój rekord czterech i zostać przy jednej historii, zamiast zaczynać kolejną, i kolejną, i kolejną xD