środa, 30 grudnia 2015

Rozdział 2

Jeśli ktoś twierdzi, że wie, jak wygląda szydercze spojrzenie, to znaczy, że nigdy nie miał do czynienia z Blakiem Sandersem. On dopiero potrafi przyprawić człowieka o zawał i wylew jednocześnie. Stojąc wmurowana w drzwiach sali od francuskiego, patrzyłam jak mój szkolny dręczyciel, leniwie poklepuje krzesło obok siebie, a jego ironiczny uśmiech i złośliwy błysk w szmaragdowych oczach, przeznaczone są tylko dla mnie.

Poczułam jak mimo woli zaczynam drżeć, a ramiona pokrywa mi gęsia skórka. Przez jeden, krótki moment miałam prawdziwą ochotę trzasnąć drzwiami i uciec, gdzie pieprz rośnie. Niestety nie mogłam tego zrobić. Poniekąd dlatego, że tchórzostwo nigdy nie leżało w mojej naturze, ale w gruncie rzeczy zdawałam sobie jednak sprawę z krótkiego efektu takiego posunięcia. Tata zawsze mi powtarzał, że przed problemami nie należy uciekać, lecz stawać im naprzeciw. Zaś najlepszą odpowiedzią na zagrożenie jest szybki atak.
Nie bacząc na uporczywe dudnienie w piersi, wyprostowałam przygarbione ramiona i przywdziałam na twarz minę mówiącą: „masz przesrane dupku”, po czym pewnym siebie krokiem podeszłam do nauczyciela.
- Przepraszam za spóźnienie, panie Pierre – niewinnie popatrzyłam na wysokiego, chudego mężczyznę z kozią bródką i złączonymi, szpakowatymi brwiami – Miałam problem z autobusem.
- Och, nic nie szkodzi ma belle – uśmiechając się zamrugał oczami, jak jakiś podlotek – W końcu musisz dojeżdżać spoza miasta. Usiądź proszę z panem Sandersem, a ja opowiem wam o tegorocznych zmianach, które pewnie już wszyscy zdążyli zauważyć – dokończył zwracając się głośniej do reszty klasy.
Skinęłam głową i ruszyłam w kierunku jedynego, wolnego miejsca. Dopiero teraz zauważyłam, że w sali zaległa całkowita cisza, a wielu uczniów, co rusz zerkało w moją stronę. Wspaniale – pomyślałam wściekła, powolnym krokiem sunąc w niechcianym kierunku. Nie dość, że każdy współczuje mi z powodu śmierci taty, to jeszcze wszyscy czekają na jakąś sensację związaną ze mną i Sandersem. 
Oczywiście nie było żadną tajemnicą, że pomiędzy mną, a tym dupkiem trwała zaciekła walka już odkąd pojawiłam się w szkole. Nie zmienił tego nawet fakt, że Matt – chłopak Clarie, był jednym z najlepszych kumpli Blake’a. Swojego czasu, za błagalną namową przyjaciółki, spotkaliśmy się kilkakrotnie we wspólnym gronie, ale jak łatwo było przewidzieć, zwykle kończyło się to katastrofą. Dlatego po paru nieudanych próbach pogodzenia mnie i Sandersa, Clarie dała już spokój, widząc, że żadna ze stron nie jest zainteresowana rozejmem.
Podchodząc do swojej ławki, zerknęłam w kierunku przyjaciółki, która uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. Zaczynałam żałować, że udało mi się zdążyć na tą lekcję. Jęcząc w duchu, przeniosłam wzrok na krzesło molestowane wcześniej przez Blake’a i ignorując jego natarczywe spojrzenie, przysiadłam odsuwając się jak najdalej od chłopaka. 
-Witaj, Green – jego głos jak zwykle przesycony był czystą ironią, ale postanowiłam, że tym razem nie dam się sprowokować. Wyciągnęłam z torby zeszyt wraz z piórem, kładąc je przed sobą i oparłam się o skraj stolika.
- Jeśli będziesz się tak przesuwać, nie starczy ci ławki – stwierdził mój sąsiad rozbawionym tonem.
-Jeśli będziesz się do mnie odzywać, wyfruniesz przez okno – warknęłam, wpijając się w niego morderczym spojrzeniem, po czym zaskoczona, przełknęłam ślinę. 
O dziwo, nie wyglądał, jakby miał zamiar się na mnie rzucić. Powiedziałabym nawet, że gdy patrzył mi w oczy, jego twarz nabrała łagodniejszego wyrazu. Zamrugałam spanikowana. To było niezwykle podejrzane. Przywołując się do porządku, szybko odwróciłam wzrok, przenosząc go na nauczyciela, który właśnie rozpoczął swój wywód.
- Jak już zdążyliście zauważyć – powtórzył – wasza klasa została rozdzielona na dwie grupy, a każdy otrzymał towarzysza ze starszego rocznika. Zmiana ta  ma związek z… - tu zrobił znaczącą pauzę, chcąc zapewne wzbudzić w nas zainteresowanie - Festiwalem „Zaczarowany Paryż”!.
W tym momencie zaczął klaskać, robiąc przy tym minę uradowanego dziecka, które znalazło paczkę czekoladowych cukierków. Parę osób zaśmiało się pod nosem, a ja jedynie wywróciłam oczami. Nie bez powodu, nasz cudowny belfer zasłużył sobie na ksywkę „Bambin”, czyli brzdąc. Śmiało można było powiedzieć, że był bardziej dziecinny od Davida - pięcioletniego brata Clarie.
- W tym roku nasza szkoła bierze udział w gościnnej wymianie uczniów – kontynuował Pierre, niewzruszony szmerem jaki rozszedł się po klasie. – By sprostać temu zadaniu, grono pedagogiczne stworzyło program łączenia klas trzecich i czwartych, które będą współpracować przy organizowaniu festiwalu. Oczywiście migracja ta dotyczy wyłącznie języka francuskiego. Pozostałe lekcje zostają bez zmian.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że przez dłuższy czas wstrzymywałam powietrze. Dopiero, gdy z westchnieniem ulgi, wypuściłam je z płuc, kątem oka zauważyłam jak mój sąsiad powoli kręci głową i wiedziałam już, że nie powstrzyma się od komentarza.
- Jaka szkoda – poczułam na sobie jego baczny wzrok. A nie mówiłam? – Już miałem nadzieję, że spędzimy w jednej ławce trochę więcej czasu.
Słysząc słowa Blake’a z moich ust, nieopatrznie wydobyło się głośne parsknięcie. Na nieszczęście, oprócz osób siedzących bliżej, musiał zauważyć je również podniecony całym tym programem, nauczyciel.
- Pani Green i panie Sanders – zwrócił się bezpośrednio do naszej dwójki - Proponuję byście jako pierwsi podjęli wyzwanie. Na początek, wspólnie przygotujecie referat o pięknej stolicy Francji. Prócz podstawowych informacji, dotyczących historii i kultury, proponuję dodatkowo ubogacić go jakimiś ciekawostkami.
Przełykając gulę, która nagle uformowała się w moim gardle, w duchu wypominałam sobie własną głupotę. Głowa natomiast pulsowała mi tylko jedną myślą…
Ja – Sanders - Wspólnie. Te trzy słowa, w ogóle ze sobą nie współgrały. Natychmiast musiałam jakoś zapobiec tej katastrofalnej decyzji.
- Przepraszam… – kątem oka widząc, że dupek, uśmiecha się pod nosem, uniosłam rękę podnosząc się z krzesła i zwróciłam się do nauczyciela. - Myślę, że San… Blake wolałby współpracować z kimś innym, ponieważ niewiele wiem o Paryżu. Nigdy nie byłam we Francji, a robić pracę tylko na podstawie wiadomości z internetu… Sam pan rozumie, panie profesorze.  
- Nic nie szkodzi – o mało nie zabiłam się o ławkę, słysząc niewinny głos Blake’a – Swojego czasu, miałem okazję zwiedzić nieco Francję, więc chętnie podzielę się z tobą zdobytą wiedzą – machinalnie przeniosłam na niego mrożące krew w żyłach spojrzenie, zaciskając wargi w wąską linię. Co on do cholery robi? Zaciskając dłonie w pięści z zaskoczeniem stwierdziłam, że zielone oczy właśnie stawiały mi wyzwanie. Poczułam, jak moje policzki zalewa złośliwy rumieniec, ale nie odwróciłam wzroku. Oczywiście, jak zawsze w obecności tego dupka, musiałam zrobić z siebie totalną idiotkę, czego dowodem, były rozbawione szepty niektórych kolegów oraz koleżanek.        
- Jak chcesz – warknęłam, z powrotem siadając na krześle. Złapałam zeszyt i mocno ścisnęłam okładkę, by przypadkiem nie rzucić się na widocznie z siebie zadowolonego idiotę i nie wydrapać mu tych szmaragdowych oczu. Jak można było przypuszczać, wszystkie moje postanowienia szlag trafił w jedną, krótką sekundę.   
- Skoro już wyjaśniliśmy sobie tę kwestię, rozdzielmy teraz resztę zadań… - gotując się w środku, nawet nie zwróciłam uwagi na dalsze wywody, chudego jak patyk, belfra. W chwili obecnej, myślałam tylko o tym, jak uniknąć niechybnego rozlewu krwi pomiędzy mną, a dupkiem Sandersem. Zawsze mogłam zwalić całą robotę na niego, udając, że jestem chora, a potem odpracować zaległości innym referatem. Ewentualnie zrobić słodką minkę i liczyć na to, że Bambin pójdzie na litość, stawiając mi tylko gorszą ocenę. Obie te możliwości byłyby do przyjęcia, gdyby nie jedno… Każda oznaczała przegraną z Blakiem. Uciekanie się do którejś z tych opcji, było czystym tchórzostwem, które udowodni temu aroganckiemu padalcowi, że boję się konfrontacji twarzą w twarz. Po części było to prawdą, ale przecież on nie musiał o tym wiedzieć.
Zniechęcona, zamknęłam oczy, pocierając dłońmi pulsujące skronie.
- Aż tak bardzo przeszkadza ci wspólne zrobienie tego referatu? - podskoczyłam na dźwięk męskiego głosu. Pochłonięta ponurym rozmyślaniem, przez moment zupełnie zapomniałam o obecności sprawcy całego tego zamieszania. Obróciłam głowę i zdezorientowana stwierdziłam, że przygląda mi się dziwnym wzrokiem zupełnie jakby… naprawdę było mu przykro. Zamrugałam dwa razy, by odgonić to niepokojące wrażenie, po czym wbrew swoim wcześniejszym postanowieniom, spytałam sucho:
- A tobie nie?  
Przez krótką chwilę tylko na mnie patrzył, jednak za nic nie mogłam odgadnąć, o czym myśli. Jego oczy nagle pociemniały, a twarz nabrała chłodnego wyrazu.
- Wpadnę do ciebie dziś koło ósmej i przywiozę potrzebne materiały. Podzielimy się pracą.
W mojej głowie od razu zaświeciła się czerwona, migająca lampka. Właśnie otwierałam usta, by kategorycznie zaprotestować, gdy przerwał mi, rozchodzący się głuchym echem po korytarzu, dźwięk dzwonka. Wszyscy jak jeden mąż, rzucili się chórem do drzwi sali, przepychając jeden drugiego, jakby na zewnątrz rozdawali jakieś gratisy.    
Mój sąsiad również, zerwał się na równe nogi i nie odwracając się za siebie wyszedł z klasy, nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Oniemiała patrzyłam jak znika w drzwiach, wciąż nie mogąc uwierzyć, że dziś wieczorem ma pojawić się w moim domu. To nie działo się naprawdę – jęknęłam w duchu.
Na korytarzu czekała na mnie Clarie. Jej współczujący wyraz twarzy mówił sam za siebie.
- Na pocieszenie, mam dla ciebie świetną propozycję – zaczęła bez ogródek, biorąc mnie pod ramię i ciągnąc w kierunku sali gimnastycznej. – Pojedziemy dziś do mnie. Mama robi lasange ze swoim wybitnym sosem pomidorowym. Jak dopisze nam szczęście, może namówimy ją też na szarlotkę z lodami.
Przez chwilę wahałam się, czy nie odmówić tej nęcącej propozycji. W końcu, ostatnie wakacje praktycznie spędziłam, stołując się u Clarie. Co prawda, jej rodzina traktowała mnie jak swoje trzecie dziecko, jednak nie chciałam wciąż nadwyrężać ich gościnności. Przyjaciółka, jakby odgadując mój dylemat spytała szybko:
- Odmówisz szarlotce?
Zrobiła niewinną minkę, przywodzącą na myśl kota ze „Shreka” z tą różnicą, że jej oczy były niebieskie i na szczęście nie posiadała większego owłosienia na twarzy. Proste blond włosy sięgające ramion, okalały nieco pulchne policzki. Clarie miała słabość do wszystkiego, co zawierało niebezpieczną ilość cukru, a nadmiarowe kalorie znajdowały odzwierciedlenie w jej figurze. Nie była gruba, lecz przyjemnie krągła w miejscach, które tego wymagały. Sama zawsze powtarzała, że najbardziej powabny jest kształt klepsydry, a anorektyczna chudość już dawno wyszła z mody. Przy niej nawet ja mogłabym nabawić się kompleksów, choć na szczęście nigdy nie przywiązywałam większej wagi do wyglądu.   
Gdy poczułam, jak ślina napływa mi do ust, na wspomnienie najlepszej szarlotki jaką kiedykolwiek jadłam, wiedziałam, że jestem zgubiona.  
- Ok - podeszłyśmy do szafek, by wygrzebać z nich strój sportowy. Pewnie znów czekało nas bieganie wokół boiska grożące zapaleniem płuc. Nauczyciel wuefu prawdopodobnie bardziej kochał sport, niż własną rodzinę. - Ale ja zmywam, chociaż w ten sposób mogę podziękować twojej mamie za karmienie mnie przez ostatnie dwa miesiące. – dodałam, a w międzyczasie wystukałam smsa do swojej rodzicielki, dając jej znać, że po szkolę jadę do Clarie.
- Załatwione – zgodziła się ochoczo, zamykając swoją szafkę i ściskając w dłoni krótkie, granatowe szorty oraz białą koszulkę.
Dalsze cztery lekcje minęły szybko, bez zbędnych zakłóceń oraz widoku aroganckiego, zielonookiego palanta. Jadąc z przyjaciółką, jej kilkuletnim, czerwonym fordem, przyglądałam się jak mijamy centrum miasta kierując się do zadbanej dzielnicy domków jednorodzinnych. Niedaleko mieściła się i nasza dawna, rodzinna willa, w której spędziłam wiele pięknych chwil. Z rozrzewnieniem stwierdziłam, że te czasy, wraz ze śmiercią taty, dobiegły końca.
Kilka minut później zaparkowałyśmy na szerokim podjeździe, przed jedną z kilkunastu położonych wzdłuż ulicy parceli. Dwupiętrowy domek zbudowany z pomalowanego na szaro drewna, z białymi okiennicami i witrażowymi drzwiami, stwarzał wrażenie miejsca, gdzie można mile spędzić czas po pracy czy szkole. I rzeczywiście tak było.
Jeszcze dobrze nie zdążyłyśmy wejść do holu, gdy pod nogami przefrunął mi pięcioletni cherubin o złotych włosach i niebieskich oczach, wrzeszcząc przy tym w niebogłosy. Za trzy sekundy, z kuchni wyjrzała kobieta w średnim wieku, uśmiechając się na nasz widok. Miała duże, zielone oczy i włosy koloru dojrzałej słomy.
- Jak miło cię widzieć, Amelio – podeszła do mnie i uścisnęła serdecznie. – Właśnie wyjmuję lasange z piekarnika, więc nawet nie próbujcie uciekać na górę – dokończyła, ginąc gdzieś w otchłaniach kuchni i gestem nakazując byśmy ruszyły za nią. W powietrzu unosił się smakowity zapach domowego obiadu. Nie udało mi się jednak zrobić dobrze kroku, gdy mały David, uczepił się nogawki spodni.
- Ami! Ami! Pobawisz się ze mną?! – piszczał radośnie tańcząc wokół moich nóg. Byłam przekonana, że jeszcze trochę i stracę równowagę, bo powoli zaczynało kołować mi się w głowie. Na szczęście z pomocą przyszła Clarie, wywracając oczami i biorąc brata na ręce.
- Najpierw obiad, potem zabawa – fuknęła, poważnym głosem starszej siostry. Zaraz jednak ucałowała młodego w policzek i wszyscy uciekłyśmy do niewielkiej kuchni, połączonej z jadalnią.
Gdy o dziewiętnastej trzydzieści spojrzałam na zegarek, byłam zaskoczona, że nie zorientowałam się jak szybko minął dzień. Dawno, tak dobrze się nie bawiłam, więc nie dziwota, że straciłam czasową orientację. Dopiero, słysząc dźwięk przychodzącego smsa, uświadomiłam sobie, że mama z pewnością się zamartwia. W końcu minął cały dzień, a ja napisałam jej tylko jednego marnego smsa, będąc jeszcze w szkole. Dziwiąc się, że zamiast krótkiego telefonu, wybrała mozolne skrobanie wiadomości, sięgnęłam po komórkę.
Uniosłam brwi, widząc nieznany numer. Nadawca pisał: „Będę u Ciebie za czterdzieści minut”. Skołowana, przez moment nie załapałam o co chodzi. Zaraz jednak przypomniało mi się dzisiejsze, umówione spotkanie, dzięki czemu od razu popsuł mi się humor. Jęknęłam zwracając przy tym uwagę Clarie, która zamawiała przez internet bilety na zbliżający się niedługo koncert „The Shadows”, mający odbyć się w najlepszym klubie w pobliskim mieście - Montgomery. Jeszcze nie wiedziałyśmy, jak wejdziemy bez dowodu osobistego, ale zwykle znajdywałyśmy na to jakiś sposób. Poza tym do osiemnastki zostało nam już raptem kilka miesięcy. Obróciła się w moją stronę, w momencie gdy przybrałam minę więźnia skazanego na szubienicę.
- Muszę jechać – rzuciłam szybko, chowając komórkę do kieszeni spodni. – Sanders przyjeżdża, żeby dostarczyć mi jakieś materiały do referatu.
Clarie spojrzała na mnie znacząco unosząc brew i parsknęła śmiechem.
- Blake pierwszy ode mnie w twoim wiekowym zamczysku?
Kiwnęłam głową, sama nie mogąc uwierzyć w takowy fakt.  
– Obawiam się, że nic dobrego z tego nie wyniknie – stwierdziłam sucho – Ale nie mam zamiaru uciekać przed tym dupkiem.
- Szkoda – lekko zawiedziona, wstała i wyciągnęła mój sweter który, uprzednio powiesiła w szafie - Myślałam, że zostaniesz na noc. Moja mama już dzwoniła do twojej, oznajmiając, że cię nie wypuścimy.
Jak miło byłoby posiedzieć i przegadać pół nocy – stwierdziłam w myślach, odbierając od niej ubranie. Nawet jeśli następnego dnia, poszłybyśmy padnięte do szkoły z widocznymi worami pod oczami. Westchnęłam podnosząc się z kanapy. Kretyn Blake zawsze wie, kiedy popsuć człowiekowi plany.
- Odwieziesz mnie? – zamrugałam kokieteryjnie do przyjaciółki, robiąc minę przypominającą pana Pierre. Clarie skrzywiła się nieznacznie.
- Cholera, tu mamy problem – oznajmiła – Mama zabrała auto i pojechała z Davidem do ciotki Sophie, myślę, że zejdzie im jeszcze z godzinę, a tata wraca dopiero jutro z delegacji.
Trawiąc to, co powiedziała, zrezygnowana spojrzałam na zegarek. Była za dwadzieścia ósma. Do naszej posiadłości jechało się stąd dwoma autobusami. Jeśli się pospieszę, zdążę na pierwszy.
- Lecę na autobus – rzuciłam szybko, łapiąc po drodze swoją torbę. Clarie popatrzyła na mnie zaskoczona.
- Jest już późno, może lepiej zadzwonię po mamę, żeby się pospieszyła? – biegła za mną po schodach, podczas gdy ja wysyłałam już smsa do nieznanego numeru, oznajmiając, że będę w domu przed dziewiątą. – Dziś jest jakaś straszna ciemnica, będę się martwić.
- Daj spokój – złapałam swoje płaskie pantofle, nakładając przy tym niebieski sweter. – Wiesz, że lepiej nie zaczepiać mnie po zmroku – zażartowałam, wybiegając na werandę.
- Odezwij się jak dojedziesz! – krzyknęła za mną Clarie, ale ja już leciałam na przystanek. Sama nie wiem czemu tak mi się spieszyło – zastanawiałam się, przebiegając przez pasy. Przecież mogłam zignorować tego dupka i zostać na noc u przyjaciółki. Z drugiej jednak strony, chciałam mieć już za sobą jego nieszczęsną wizytę.
Ciaśniej otuliłam się swetrem, stwierdzając, że jak na pierwszy września na dworze jest nie tylko bardzo ciemno, ale też dość chłodno. Za niecałe dwie minuty, byłam już na przystanku, akurat w momencie, gdy nadjechał autobus. Zdyszana, usiadłam na jednym z miejsc bliżej kierowcy, rozglądając się uprzednio po prawie pustym aucie. Jeśli nie liczyć jakiejś pary mizdrzącej się na jednym z tylnych siedzeń i kobiety ściskającej dwie reklamówki, wypchane po brzegi zakupami. Korzystając z sieciówki, nie musiałam martwić się o kasowanie biletu. Oparłam czoło o chłodną szybę, podziwiając marne obrazy sunące za oknem. Mijając niewielki plac zabaw, skręciliśmy w Beacon Street, kierując się dalej, do centrum. Po całych dziewiętnastu minutach trasy, byliśmy już na końcowym. Wysiadłam, kierując się od razu do rozkładu jazy jedynego, podmiejskiego autobusu, który mógł zawieźć mnie praktycznie pod naszą bramę. 
Jęknęłam sfrustrowana, widząc, że ostatni uciekł jakieś dziesięć minut temu. Rozejrzałam się po opustoszałym przystanku i wtedy po raz pierwszy to poczułam.
Jakiś dziwny niepokój promieniujący dreszczem, obejmujący moje spocone nagle ciało. Wzdrygnęłam się bezwiednie. Końcowa pętla znajdowała się mniej więcej piętnaście kilometrów od centrum miasteczka i jakieś cztery od mojego domu. Oznaczało to, że jeśli mocno się sprężę, pokonam tę trasę w bez mała pół godziny. Zerknęłam ponownie na zegarek. Była ósma piętnaście, nie miałam więc czasu na dalsze zastanawianie. Przełożyłam torbę przez ramię, poprawiłam sweter i szybkim krokiem ruszyłam przed siebie.
Wraz z ostatnimi zabudowaniami, na które składało się kilka niewielkich domków luźno rozsianych wśród pól oraz wiejski sklep spożywczo monopolowy, skończył się również rząd ulicznych latarni, które może słabo, ale jednak oświetlały mi drogę. Gdyby tego było mało, kilkanaście metrów dalej, urywał się chodnik, więc musiałam teraz iść piaszczystym poboczem, słabo uczęszczanej trasy. Stąpając ostrożnie, by nie potknąć się o jakiś wystający kamień, w myślach przeklinałam dzień, w którym dane mi było spotkać Blake’a Sandersa. Gdyby nie ta jego popaprana osoba, zamiast błądzić nocą po odludziu, siedziałabym teraz w ciepłym pokoiku przyjaciółki, dojadając resztki pysznej szarlotki.
Wściekła na całą tą sytuację, nie zauważyłam, że powoli zbliżam się do najgorszego odcinka drogi, czyli rozpościerających się po obu bokach ulicy, niezasianych pól, za którymi jakieś trzysta metrów w oddali, po prawej stronie zaczynał się ciemny bór. Zastanawiając się co powiem dupkowi, gdy już go spotkam, kątem oka dostrzegłam jakiś dziwny ruch. Odwracając się w kierunku złowrogiej zielonej puszczy, zmrużyłam oczy, by lepiej przyjrzeć się, co zwróciło moją uwagę.            
Na skraju lasu stał mężczyzna. Oczywiście z tak daleka ciężko było dostrzec jakiekolwiek rysy twarzy, ale sądząc po posturze, żadna kobieta, choćby kulturystka, nie byłaby tak dobrze zbudowana. Przez kilka długich sekund gapiłam się jak urzeczona, ponieważ trudno było mi uwierzyć, by ktokolwiek lubował się w leśnych spacerach po zmroku. Przełykając ślinę, przetarłam oczy jeszcze raz spoglądając w określoną stronę.
 I w tym momencie poczułam coś po raz drugi…
Tym razem jednak, nie był to zwykły niepokój, lecz mrożący krew w żyłach strach, który lodowatym strumieniem popłynął wzdłuż mojego kręgosłupa, sprawiając, że włosy zjeżyły mi się na karku. Zagłuszając swój niespokojny oddech, przyspieszyłam kroku, licząc na to, że osobnik znajdujący się w odległości trzystu metrów ode mnie, nie zauważy samotnej nastolatki, idącej poboczem opustoszałej drogi. Coraz szybciej przebierając nogami, ścisnęłam torbę przyciągając ją do boku. Po kilku sekundach, mimochodem zerknęłam w prawo i przerażona zorientowałam się, że do mężczyzny dołączyło dwóch kolejnych. Teraz cała trójka powoli, spokojnym krokiem sunąc przez pole, zbliżała się w moim kierunku, jakby mieli pewność, że tak czy siak im nie ucieknę. Nieznane mi dotąd przeczucie, uporczywie podrzucało tylko jedną myśl – w nogi!
Z duszą na ramieniu, rzuciłam się biegiem, modląc się w duchu, by nadjechał jakiś samochód. Niestety owa droga, nie prowadziła do żadnego konkretnego miasta. Można ją było dojechać jedynie w słabo znane, niewysokie góry, rzadko odwiedzane przez turystów. Wiedząc już, że nieznajomi mnie zauważyli, wskoczyłam na środek asfaltu, gdzie przynajmniej piasek nie wpadał mi do niewygodnych pantofli. Z kieszeni spodni wyciągnęłam komórkę, szybko wybierając numer mamy. Po trzech sygnałach, straciłam nadzieję, że w ogóle odbierze. Gdy wracała z pracy, często wyciszała telefon, a przecież będąc przekonana, że nocuję u Clarie, nie miała powodu do zmartwień. W końcu włączyło się nagrywanie wiadomości.
-  Mamo, potrzebuję pomo… - niespodziewane uderzenie, powaliło mnie na ziemię. Poczułam ból zdartych łokci i omal nie walnęłam głową w asfalt. Komórka wypadła mi z ręki, ginąc gdzieś w pobliskiej trawie. Przez chwilę leżałam zwrócona twarzą, w kierunku jezdni, starając się złapać zagubiony oddech. Wokół panowała złowroga cisza.
Nagle chłodny podmuch powietrza otulił moją odsłoniętą szyję. Żołądek ścisnął mi się ze strachu, a serce boleśnie obijało o żebra. Powoli odwróciłam się w stronę napastnika, a torba boleśnie wpiła mi się w plecy.   
Nade mną klęczał jeden z trzech mężczyzn, przyglądając się ciekawie. Pozostała dwójka stała z tyłu, a ich usta wyginały się w drwinie, gdy chciwe spojrzenia lustrowały moją bezbronną postać.
- Co my tu mamy? – do moich uszu doszedł nieprzyjemny, chropowaty głos. – Ognista, ludzka dziwka.
Klęczący mężczyzna pochylił głowę, wąchając moje potargane włosy. Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia. Był wysoki i dobrze zbudowany. Wręcz ogromny, podobnie zresztą jak cała reszta. Dwaj pozostający z tyłu mieli długie do ramion, rozpuszczone, mysie włosy zaś trzeci ciemnokasztanowe, związane w kucyk.
- Nie wiedziałem, że ludzki, prymitywny gatunek, potrafi wyhodować takie ładne suki – chwycił mój podbródek, zmuszając bym spojrzała mu w oczy. Z trwogą zauważyłam, że były… nieludzko puste, jakby wyssano z nich człowieczeństwo i zastąpiono ponurą maską mrocznego zła. Tęczówki zlewały się ze źrenicami tworząc okrutną czerń. W życiu nie widziałam czegoś takiego. Owe spojrzenie kojarzyło się prędzej z jakimś filmowym potworem, niż zwykłym mężczyzną. Czułam jak panika chwyta mnie za gardło.
- Grzechem byłoby nie skorzystać z okazji – wysyczał, przejeżdżając językiem po mojej pulsującej tętnicy. Poczułam dziwny, nieprzyjemny zapach, a żołądek ponownie skręcił mi się z obrzydzenia.
- Zabawimy się, a potem wyssamy z ciebie cały, życiowy nektar.
Reszta zarechotała lubieżnie, najwidoczniej bardzo rozbawiona jego słowami. Natomiast ja sama nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Wiedziałam, że natychmiast muszę coś zrobić, ale strach powoli odbierał jakąkolwiek trzeźwość myślenia. Nie mając nic lepszego w zanadrzu, zwróciłam się do rabusiów:
- Proszę – wymamrotałam błagalnie – Weźcie wszystkie pieniądze jakie mam i pozwólcie mi odejść. Nikomu nic nie powiem.
 Wysunęłam w ich stronę torbę. Teraz wszyscy trzej wybuchli śmiechem.
- Pieniądze? – złapał moją torebkę, zrywając ją z ramienia i odrzucając na jezdnię – Nie potrzebujemy twoich pieniędzy. Mamy coś lepszego…
Jedną ręką chwycił mnie za łydkę i podciągnął pod siebie. Tym razem uderzyłam głową o beton, a obraz delikatnie mi się rozmazał. Czułam jak tracę oddech, przygnieżdżona ciężarem nie do zniesienia, a leżący na mnie zboczeniec, bawi się coraz lepiej. Właśnie sięgnął do rozporka u swoich spodni, gdy zrozpaczona stwierdziłam, że nie mam już nic do stracenia. To dodało mi odwagi.
- Pomocy! – krzyknęłam na całe gardło, jednocześnie szarpiąc się i kopiąc. Desperacko próbowałam wyrwać się ze stalowego uścisku, jednak moje działania nie przynosiły żadnego rezultatu. Wierzgałam jak ryba wyrzucona na brzeg, wrzeszcząc przy tym, aż poczułam pieczenie w gardle. Wciąż miałam nadzieję, że ktoś na tym odludziu, udzieli mi pomocy. Rozzłoszczony napastnik, zakrył swoją dłonią moje spierzchnięte usta.
- Milcz dziwko! – ostrzegł, mocniej przyszpilając mnie ciałem. Czując obleśną twardość na swoim udzie, z obrzydzeniem stwierdziłam, że obłapujący mnie potwór jest bardzo podniecony. Nawet nie chciałam myśleć do czego to wszystko prowadzi. Próbując się wyrwać, szarpnęłam głową i ugryzłam go w dłoń.
-Au! – syknął, odciągając rękę – Ta ludzka szmata mnie ugryzła! 
Uderzenie w twarz sprawiło, że moja głowa ponownie zderzyła się z asfaltem. Słysząc zgryźliwy rechot pozostałej dwójki, poczułam, jak robi mi się niedobrze. Zamknęłam oczy, ale nie planowałam jeszcze się poddawać.
- Ratunku!!! – wrzasnęłam po raz kolejny, nie bacząc na możliwe konsekwencje. To jednak wcale nie spodobało się mężczyźnie, który leżąc na mnie, wsuwajał lodowatą łapę pod bawełnianą bluzkę. Przeszył mnie dreszcz spowodowany nie tylko mroźnym dotykiem na rozpalonej skórze. Tego było już za wiele.
- Niech mi ktoś pomoże… - po policzkach spływały mi gorące łzy, a ciałem wstrząsnął urywany szloch. Resztkami sił, sięgnęłam dłońmi do twarzy napastnika, wbijając paznokcie w poszarzałą skórę, niedogolonych polików.
- Ty szmato! – ryknął zaskoczony krwawiącymi szramami, które zostawiły moje dłonie. Z przerażeniem stwierdziłam, że zamiast mocnej czerwieni, z ran zaczęła sączyć się ciemno szarawa, cuchnąca maź. Spanikowana już otwierałam usta do krzyku, gdy mężczyzna z dzikim rykiem złapał mnie za gardło.
- Pożałujesz tego, ludzkie ścierwo – wypalił stłumionym głosem.
Ja jednak nie byłam już w stanie przyłożyć wagi do tego, co mówił, gdyż w danym momencie myślałam tylko o zaczerpnięciu oddechu. Organizm domagał się życiodajnego tlenu, który brutalnie mu odbierano. Napięcie w głowie groziło wybuchem, a serce krzyczało z rozpaczy.
Tak bardzo chciałam zobaczyć jeszcze mamę. Wiedziałam, że moje odejście ją zniszczy, ale gorszy od tego był fakt, że nic nie mogłam na to poradzić. Jedyne, co mi pozostało, to bezczynne oczekiwanie na okrutną, niechybną śmierć.    
Gdzieś na skraju mojego pola widzenia pojawiła się nęcąca czerń, zapraszając bym oddała się w jej błogie ramiona. Przez moment wydawało mi się, że słyszę świst opon hamującego samochodu, ale równie dobrze mogły to być moje umęczone pragnienia.
Nim jednak na dobre straciłam świadomość, poczułam niewysłowioną ulgę, gdy cuchnące dłonie opuściły zsiniałe gardło. Kątem oka dostrzegłam jak nieznajoma postać z nieziemską siłą oraz dzikim rykiem, wyrzuca w powietrze dręczącego mnie napastnika, a do moich uszu dobiegł dźwięk przypominający chrzęst łamanych kości. Wdzięczna, że ból powoli odchodzi w ciemność, z lekkim westchnieniem pozwoliłam sobie, sama w niej zatonąć.

__________________________________________________________________________

Rozdział 2 skończony. Zapraszam do czytania oraz komentowania : ) 

14 komentarzy:

  1. Tyle akcji - i to już w drugim rozdziale!
    Opowiadanie jest sympatyczne, choć pojawiają się w nim liczne błędy interpunkcyjne. Masz ładny styl, bardzo przyjemny i w miarę lekki, jednakże niektóre fragmenty pozostawiają mały niesmak, jakby czegoś im brakowało. Możesz na przyszłość spróbować napisać je bardziej rozbudowane - nie wkładaj na raz całego opisu postaci, pozwól nam - czytelnikom - odkrywać bohaterów częściowo, wraz z biegiem wydarzeń.
    Co do samej fabuły, bardzo ładnie ją zarysowałaś. Bardzo brakuje mi akapitów, przez co momentami gubiłam się w wątkach, ale szkic tej opowieści prezentuje się nienagannie. Mam tylko nadzieję, że całość nie okaże się bardzo przewidywalna i niesamowicie szablonowa.
    Czekam na kolejny rozdział i życzę bardzo dużo weny oraz czytelników!
    Bea

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za tyle cennych wskazówek! Oczywiście postaram się wziąć je wszystkie pod uwagę i w miarę możliwości, uczyć się na błędach : )
      Co do „niedokończonych fragmentów” – świetnie ujęłaś to, co mam na myśli, gdy jeszcze raz czytam napisany rozdział, przed wstawieniem go na bloga. Mianowicie, czasem odnoszę wrażenie, że momentami „czegoś mi tu brakuje”, ale niestety nie potrafię do końca rozwinąć danego wątku, w taki sposób, by stał się bardziej „bliski” czytelnikowi. Liczę na to, że w trakcie pisania jakoś opanuję tą trudną dla mnie sztukę.
      Cieszę się, że mimo błędów, moja praca przypadła do gustu i mam skromną nadzieję, że jeszcze wiele razy uda mi się pozytywnie zaskoczyć czytelnika dalszym rozwojem akcji : )
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  2. Świetne opowiadanie! Bardzo podoba mi się twój styl! I to zakończenie... W takim momencie! Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:)
    Pozdrawiam!
    Megan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa! Od razu chce się pisać dalej :) Cały czas pracuję nad stylem i mam nadzieję, że przyniesie to dobre rezultaty ^_^
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  3. Bardzo podoba mi się twoje opowiadanie i cieszę się, że na nie trafiłam - katalog euforia robi swoje ;)
    Masz ładny styl pisania i nie popełniasz błędów, a przynajmniej nie ma ich tyle, by można je było zauważyć.
    Pisałaś już coś wcześniej? Masz bardzo ładny styl pisania, choć opisów jest trochę za mało (albo to po prostu moja miłość do opisów daje się we znaki).
    Czekam na kolejny rozdział, który, mam nadzieję, pojawi się niebawem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę jest mi bardzo miło, że moje opowiadanie przypadło do gustu! : ) Staram się robić jak najmniej błędów, ale oczywiście się zdarzają. Co do opisów – ja również uważam, że momentami mogłabym coś rozwinąć…To chyba moja pięta Achillesowa, jednak mam nadzieję, że powoli wejdą mi one w krew i będzie coraz lepiej ; )
      To jest raptem moje drugie opowiadanie, więc dopiero zaczynam przygodę z pisaniem.
      Dziękuję za szczerą opinię i serdecznie pozdrawiam!
      Ps. Zauważyłam link do bloga - z pewnością zajrzę : )

      Usuń
  4. Czy mi się zdaje, czy mój piękny (i długi) komentarz się nie opublikował?
    I weź tu pisz wszystko od nowa... Dobra, zacznijmy od początku. ;)
    Zostaję (a po moim niedoszłym komentarzu, możesz się śmiało spodziewać wielu wywodów, nawet na najgłupsze tematy [mam piękną pogodę za oknem - w końcu spadł śnieg! :P]). Podoba mi się postać Amelii u Ciebie - nie wydaje się być taką "Mary Sue", jeśli wiesz, co mam na myśli. A Blake... Twardy orzech do zgryzienia. Czy mi się zdaje, czy on rzeczywiście ma jakieś rozdwojenie jaźni? No bo w tym rozdziale zachowuje się trochę niepewnie, jakby się o nią martwił, może nawet wstydził (?) swojego poprzedniego zachowania i miał nadzieję, że wszystkie wcześniejsze zgrzyty pomiędzy nimi pójdą w niepamięć. Natomiast w pierwszym rozdziale (a dokładniej we wspomnieniu) zachował się wrogo do niej, nawet nie przejmował się jej lepszym poznaniem, jakby uznał, że nie jest tym, kim wydaje się być na pierwszy rzut oka. Co sprowadza nas do następnej konkluzji, otóż nazwał ją tak jakoś dziwnie (wybacz, ale nie pamiętam tego słowa - zakładam jednak, że jeszcze nieraz pojawi się ono w tej historii) i odniosłam wrażenie, że uważa, jakby to ona nie była do końca ludzką istotą. A tamci tajemniczy mężczyźni potraktowali ją jak zwykłą, śmiertelną kobietę. Mam nadzieję, że wyjaśnisz nam to w niedługim czasie. :")
    Wydaje mi się, że wyjdzie trochę krótszy komentarz, ale i też mniej zagmatwany (chociaż tyle dobrego ze złośliwości bloggera). A! I rozumiem Twoje obawy, sama coś tam skrobię (może kiedyś będziesz miała okazję przeczytać) i też mam pewne problemy z opisami przyrody i miejsc, charakterystyką postaci czy budowaniem napięcia, by czytelnik chciał poznać ciąg dalszy historii. Wiem też, że z czasem wszystko wydaje się łatwiejsze, byle się nie poddawać! :")
    E.T.
    PS Widziałam parę błędów, może pomyśl o becie? Zawsze tych błędów będzie mniej. I widzę, że masz drobny problem z dialogami (teraz przygotuj się na prawdziwy wywód). Otóż kiedy wstawiasz myślnik po wypowiedzi postaci i nie jest to czasownik, który określa głośność wypowiedzi (krzyknąć, szepnąć, wymruczeć, ale też i rzeczownik, na przykład: "głos" jej delikatnie drżał) czy inny, który określa na przykład intencje bohatera (obiecać, zagwarantować, przeprosić, kpić, wyśmiać, przypomnieć ale też i stwierdzić, powiedzieć, rzec, odpowiedzieć), to wyraz rozpoczynasz wielką literą:
    "- Co ty robisz?! - krzyknął.
    - Och. - Popatrzyła na ostre, szklane odłamki. - Chciałam się napić - wytłumaczyła z niewinnym uśmiechem.
    - Co ja z tobą mam. - Pokręcił głową z rozbawieniem."
    Teraz już naprawdę koniec - pozdrawiam i weny życzę! ❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Naprawdę cieszę się, że postanowiłaś zostać : ) A długość komentarza jest wręcz onieśmielająca ^_^ Bardzo mi miło, że poświęciłaś czas, by tak szczerze opisać swoje spostrzeżenia. W ogóle nie ukrywam, że większość z nich jest oczywiście trafna, no może oprócz domniemanego rozdwojenia jaźni u Blake’a ; ) Cały czas pracuję nad Amelią, ale momentami jeszcze nie osiągam tego, czego bym chciała. Zależy mi właśnie, żeby nie była strasznie wyidealizowaną, czy wręcz przerysowaną postacią, bo wtedy czytelnikowi trudno będzie choć w niewielkim stopniu się z nią utożsamić. Z drugiej jednak strony, muszę zważać na jej dość niecodzienne pochodzenie, które stawia przed dziewczyną pewne wymagania… Tutaj też kłania się nietypowe zachowanie Blake’a, ale o tym później. I tak za dużo już zdradziłam ; ) Wszystko wyjaśni się w swoim czasie…
    Może faktycznie warto pomyśleć nad betą, ale przede wszystkim postaram się być bardziej uważna : )
    Dziękuję również za końcowe wskazówki. Mam nadzieję, że wszystko w miarę przyswoiłam. Wiem, że owe błędy powodują słabą przejrzystość tekstu, dlatego będę powoli starać się je eliminować. Zaznaczam tylko, że do tych spraw jestem dość oporna więc proszę o wyrozumiałość : )
    Ps. Liczę, że kiedyś podzielisz się swoją twórczością. Chętnie przeczytam : )
    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. WOW
    Dziewczyno, po prostu wow!
    W takich chwilach cieszę się, że chodzę na blogobranie i wstydzę sie za siebie, że zabrałam się tak późno, mimo że trafiłam na ten link kilka dni wcześniej. Ale szkoły nie przeskoczyć.
    Jeju, drugi rozdziała już tyle się wydarzyło! I dodatkowo jest taki długi a ani razu mnie nie nudził! Z pełnym zapałem i zatraceniem czytałam każdą kolejną linijkę, niektóre zdania czytając wręcz po dwa razy.
    Świetnie oddajesz główną bohaterkę, to naprawdę jej świat, jej myśli, jej życie. Jest jak żywa... czy ty na pewno nie jesteś nią? ;> No powiedz, że tak, rozgryzłam cię...? WIEDZIAŁAM ;P <3
    Emocje jakie ona czuje w danym momencie, jej myśli składają się na taki niesamowicie realny obraz, faktycznie czuję, jakbym była w umyśle żywej, prawdziwej dziewczyny. Dziewczyny,która jednych darzy sympatią innych nie znosi, jest po prostu prawdziwa i autentyczna w stu procentach, brawo!
    Blake... Nie potrafię gościa rozgryźć, ma jakiś zwrot osobowości, pomyślał trochę o swoim życiu, czy faktycznie zaczyna z jakiś powodów troszczyć się o Ami? Kuuuurcze, będę się teraz zastanawiać dlaczego się tak diametralnie zmienił. Jestem pewna, że odpowiedź mnie nie zawiedzie! Jak po takich rozdziałach mogłabym czuć się zawiedziona! <3 :*
    A cała akcja, kocham ją. Zaczęłaś tak spokojnie, niewinnie, niby zwyczajny wypad do przyjaciółki a później pościg za autobusem (swoją drogą wiem co to znaczy gdy ci ostatni odjedzie, jak mogłaś być dla niej taka okrutna! ;D) No a potem ten koleś... i dwójka następnych brrrr. Ale jeszcze wcześniej opis jej uczuć, że coś dziwnego jej towarzyszyło. Uwielbiam takie budowanie napięcia, stopniowe, nie ma się w czym śpieszyc. Powoli odkrywałaś wszystko co kryje się za tym uczuciem, tworząc atmosferę grozy, którą poczułam na własnej skórze. BRAWO!
    I KIM ONI BYLI?! Jak ja mam się teraz skupić na nauce, jak nie wiem kim oni byli, co ? ;_; Szykuje mi się nieprzespana noc i rozrysowywanie tysięcy planów, żeby dowiedzieć się choć trochę.
    Pewnie i tak nic nie wywnioskuję i pozostanie mi czekać na odpowiedź. Ale dla takiego opowiadania warto czekać! Oj warto!
    Chciałabym już wiedzieć wszystko! Poznać całą twoją historię i chyba skręci mnie przed następnym rozdziałem!

    Bylabym wdzięczna, gdybyś mogła informować mnie o nowych rozdziałach na moim blogu, wiesz, liceum i praca. Nie zawsze mam czas przejrzeć czytane przeze mnie blogi. A MUSZĘ byc na bieżąco! :*

    Pozdrawiam i ślę przytulaski i wenę! <3
    Caroline

    PS: Link do bloga zostawiłam w SPAMie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie! Gdyby ktoś powiedział mi wcześniej, że moje opowiadanie wzbudzi w kimś takie emocje, w najmniejszym stopniu bym mu nie uwierzyła. Może dlatego, kolejny tak miły komentarz wprawia mnie w osłupienie : ) Dziękuję Ci za te pozytywne słowa.
      Jeśli chodzi o Twoje spostrzeżenia, mogę śmiało powiedzieć, że tworząc jakąś postać, zapewne bezwiednie przelewamy na nią pewne swoje cechy czy pragnienia. Do końca nie jestem w stanie określić, jaką cząstkę swojej osobowości „zapożyczyłam” głównej bohaterce, ale gdyby przyjrzeć się bliżej… to bez wątpienia coś bym znalazła ; ) Najbardziej jednak zależało mi by to właśnie Czytelnicy, poczuli się choć w niewielkim stopniu związani z Amelią. Cieszę się, że w Twoim przypadku odrobinę mi się powiodło : )
      Wiem, że jestem nieco okrutna dla naszej bohaterki, ale niestety będę musiała jeszcze trochę ją pomaltretować. W końcu jak inaczej zrobić z niej twardą sztukę, która będzie musiała radzić sobie nie tylko z nieludzkimi zboczeńcami ^_^
      Jeśli chodzi o Blake’a… Na razie chciałabym żeby właśnie pozostał taki jaki jest – czyli nie do końca wiadomo jaki : ) Oczywiście jego zachowanie znajdzie wytłumaczenie w późniejszych rozdziałach i na pewno postaram się bardziej przybliżyć go Czytelnikowi.
      Gdy pojawi się kolejny rozdział (który de facto mnie również spędza sen z powiek;), z chęcią poinformuję Cię na Twoim blogu.
      Dodam jeszcze, że jak tylko uda mi się znaleźć wolną chwilę (pomiędzy niestety licznymi obowiązkami), z przyjemnością „wgryzę się” i w Twoje opowiadanie, które zaciekawiło mnie już samym opisem : )
      Serdecznie pozdrawiam!
      Whiteberry

      Usuń
  7. Proszę, powiedz tylko, że ogólnie całość nie będzie się opierała na wampirach(?) ;D Mam uraz do tych stworzonek... Niech sobie będą byle nie w roli głównej jako ci źli. No chyba, że przedstawisz ich w takim świetle w jakim ich jeszcze nie spotkałam (choć coś trochę innego x))
    Ogólnie nie mam zastrzeżeń do rozdziału. Czytało się równie przyjemnie co poprzedni, aczkolwiek już wiem co mi się nie spodobało - ale szybciej nie mogłam tego nazwać. Teraz, czytając na kompie już widzę. Akapity. :) Tego tutaj brakuje. Dzięki nim tekst jest o wiele czytelniejszy i estetyczny. Przemyśl to ;))
    Lecę do 3, bo jakoś tak skończyłaś, że chcę wiedzieć więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Początek był raczej dziecinny... nie chodzi mi o to, że dziecinnie i banalnie napisany, ale temat początku był dziecinny, bo szczerze nie bawi mnie przekomarzanie się dwójki nastolatków, którzy tak naprawdę nie lubią się bez większego powodu. Poza tym nie jest to szczególnie oryginalne, bo blogów o takiej tematyce jest wiele. Potem zaczęło się rozkręcać i zrobiło się bardziej mroczno, ale ciągle mi czegoś brakowało bym poczuł te emocje, które tam miały miejsce. Może było za mało wulgarnie, może osobiście liczyłem na jakiś gwałt i zdania, które mroziłyby krew w żyłach dosadnością. Mam nadzieję, że teraz nie okaże się iż uratował ją ten znienawidzony kolega, bo wtedy by naprawdę było banalnie.
    Lecę dalej, z nadzieją, że się nie zawiodę.

    OdpowiedzUsuń
  9. Co za emocje. Początek nudny ale później akcja się rozkręciła.
    Lece dalej.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nareszcie coś co przypadło mi do gustu :D Idealnie napisane! <3

    OdpowiedzUsuń