Niebieska i czarna smuga poruszały się z prędkością, za
którą ludzkie oko nie było w stanie nadążyć. Przeplatały wzajemnie
w potwornym tańcu wśród akompaniamentu dziwnych odgłosów, przywodzących na myśl
zaciekłą walkę. Zamrugałam dwukrotnie, próbując nadążyć za przedziwnym
zjawiskiem, ale mój mózg nie potrafił ogarnąć tego, co widziały oczy. Dopiero
po paru niekończących się sekundach przeciwnicy zwolnili, krążąc wokół siebie
jak dzikie zwierzęta pragnące jedynie rzucić się sobie do gardeł.
Poczułam
ucisk w żołądku i przełknęłam boleśnie ślinę. Puls niebezpiecznie mi
przyspieszył. Ciemną smugą okazał się napastnik, który przed kilkoma minutami
miał stać się moim bezdusznym katem. Strzępki jego bordowej bluzy zwisały na
odkrytych ramionach, a z kilku ran na ciele sączyła się… czarna, gęsta maź.
Żółć
podeszła mi do gardła, ale nie byłam w stanie się odwrócić. Podążyłam wzrokiem
za jego zawistnym spojrzeniem w momencie, gdy błękitne światło
zwolniło, przybierając kształt… dorosłego człowieka.
Mężczyzny.
Wciągnęłam
głośno powietrze. Mężczyzny, którego dobrze znałam… Chłopaka, który od kilku
lat zajmował zaszczytne miejsce w moim życiu - miejsce wroga publicznego numer
jeden.
Patrzyłam
na prawie dwumetrową, umięśnioną sylwetkę, na silne ramiona, słabo zasłonięte
przez poszarpany, jasny podkoszulek, na mocno zarysowaną linię szczęki i baczne
skupiające się na przeciwniku… oczy. Moje serce zabiło jak oszalałe.
Oczy o barwie
czystego szafiru.
Poza nimi
uwagę przyciągała niesamowita, nierealna wręcz sieć ciągnących się pod skórą dobrze
widocznych żył… Żył, które świeciły nienaturalnie błękitnym, subtelnym
światłem.
Pokręciłam
głową nie mogąc pogodzić się z informacjami płynącymi od swoich zmysłów. Zdawałam
sobie sprawę z tego, co widzą moje oczy, ale i tak nie miało to sensu. Nie na
tym świecie, nie w świetle dotychczasowych odkryć i wreszcie nie w
rzeczywistości, która nie dopuszczała takich zjawisk! Z logicznego punktu
widzenia to po prostu nie miało prawa bytu, takie rzeczy najzwyczajniej w
świecie nie istniały! Niestety najwidoczniej logika niewiele miała do
powiedzenia, kiedy w grę wchodził Blake Sanders.
Oniemiała
wpatrywałam się w połyskującą sieć żył wyglądających tak jakby zamiast krwi
płynęło w nich skrystalizowane, bezchmurne niebo. Niebo, od którego nie dało
się oderwać wzorku. W tym samym momencie poczułam zimną mackę strachu
wkradającą się niepostrzeżenie na plecy. Instynktownie przyłożyłam dłoń do ust,
choć i tak wyrwało się z nich ciche westchnienie. Nie wiem, jakim cudem Blake
je usłyszał, w końcu stał ode mnie kilka dobrych metrów, ale natychmiast
odwrócił się w kierunku, gdzie leżałam skulona na twardej, lodowatej ziemi. Omiótł
spojrzeniem moją postać, a jego twarz wykrzywił wściekły grymas. Chyba nie
spodobało mu się to, co zobaczył…
W tej samej
sekundzie napastnik rzucił się na Sandersa z mrożącym krew żyłach sykiem, a wielka
dłoń uzbrojona w przedziwne ostrza, wyglądające jak zwierzęce szpony, zmierzała
niebezpiecznie w kierunku serca chłopaka. Blake zareagował niesamowicie szybko,
łapiąc przeciwnika za nadgarstek, wykręcając jego ramię i popychając mężczyznę
do przodu. Ten zachwiał się nieznacznie, lecz po ułamku sekundy ponownie skierował
swoje nienawistne spojrzenie w kierunku Sandersa, po raz kolejny próbując go
zaatakować drugą ręką. Cios za ciosem, atakowali siebie nawzajem, a odgłosy
walki rozchodziły się po polu.
W oddali
jakiś samochód szybko przejechał trasą, pozostawiając jedynie za sobą chwilowy
odblask świateł. Z niepokojem zdałam sobie sprawę, że żaden z przejezdnych nie
miał nawet szans zauważyć, co rozgrywa się nieopodal wiekowego dworku wyjętego
wprost z horroru. Każda część ciała podpowiadała mi, że to co właśnie się
dzieje jest kompletnie szalone, że tak naprawdę nic z tego, co widzę nie ma
prawa istnieć. To musiał być sen, koszmar, zwidy czy jeszcze coś podobnego. Oczy
jednak narzucały swoje zdanie, a mózg kłócił się z nimi, podsuwając coraz to
bardziej absurdalne myśli. Jęknęłam cicho odsuwając z twarzy przylepione do
skóry włosy. Mój zdrowy rozsądek gdzieś uleciał…
W tym
momencie Blake uchylił się przed atakiem wroga i gwałtownym uderzeniem
odepchnął go do tyłu. Nieznajomy odleciał kilka metrów, ale po sekundzie stał
już na nogach. Przekrzywił na bok głowę, a na jego ustach pojawił się szyderczy
uśmiech.
— Sin e makass voestre…— przemówił w
nieznanym języku, oblizując wargi i wskazując w moją stronę.
Wzdrygnęłam
się czując dziwny dreszcz, a żołądek ścisnął mi się boleśnie. To wszystko
brzmiało tak dziwacznie… To musiał być jakiś żart! Jedyne, czego byłam pewna,
to że za żadne skarby nie chcę znowu znaleźć się w bliskim kontakcie z tym
chorym szaleńcem. Odrętwienie powoli obejmowało całe moje ciało, więc szybko przycisnęłam
rękę do piersi, próbując odsunąć się od nich jak najdalej, lecz owe wysiłki
przerwał mroczny ton Blake’a.
— Teu nya foél.
Przerażona
zerknęłam w jego stronę. Stał wyprostowany i spięty, a delikatne nicie pod jego
skórą mieniły się własnym blaskiem, jakby miały za zadanie rozświetlać jego
postać. Ten widok sprawił, że po drodze zgubiłam jeden oddech. Nabrałam głęboko
powietrza, ponieważ przed oczami zatańczyły mi czarne mroczki. Słyszałam już ów
język w ustach Blake’a, ale tym razem przesycony był potworną, wręcz nieludzką zawiścią.
Niespodziewanie
głośny, rechoczący śmiech wydobył się z piersi nieznajomego, lecz zaraz
przeszedł w nieprzyjemny syk.
— Sarúm — usłyszałam dziwną odpowiedź, przez którą Sanders z
niesamowitą prędkością i zręcznością rzucił się wściekły w kierunku wroga. Dwaj
silni przeciwnicy zderzyli się w
zaciętej walce wręcz.
Po raz kolejny byłam świadkiem jak dwie
smugi, czarna i niebieska, przeplatają się w śmiertelnym tańcu. Centymetr po
centymetrze odsuwałam się od pola walki, sunąc po ziemi jak ranne zwierzę,
ponieważ nie ufałam krwawiącej nodze, czy będzie w stanie utrzymać mój ciężar. Zdałam
sobie też sprawę, że wynik tej rozgrywki nie zależy ode mnie… Ciężko mi się
oddychało, a panika rozsiewała swoje macki jeszcze bardziej chwytając mnie za
gardło.
Po chwili, która zdawała się trwać
wieczność wszystko niespodziewanie spowolniło. Nawet wiatr, który rozwiewał do
tej pory moje skołtunione włosy nagle ustał. Byłam już jakieś dziesięć metrów
od walczących, kiedy usłyszałam dziwny, bulgoczący skrzek. Z duszą na ramieniu
odwróciłam głowę i… zamarłam.
Oniemiała i lekko drżąca patrzyłam
jak Sanders przyciska do twardej powierzchni przeciwnika, trzymając dłoń na
jego charchoczącym gardle. Tamten szarpiąc się wbił szpony w ramię chłopaka,
jednak Blake nawet się nie skrzywił.
— Mo té sai bẹsini — warknął Sanders.
Nieznajomy ryknął na to przeciągle,
próbując się wyrwać, ale nie miał żadnych szans. Zauważyłam jak zdesperowany
wyszarpuje rękę z ramienia Blake’a, próbując dostać się nią do klatki
piersiowej chłopaka. Sanders zareagował natychmiast, i po sekundzie oderwana
kończyna leżała kilkanaście metrów dalej.
Czułam
uścisk w żołądku, gardło piekło mnie niemiłosiernie i byłam pewna, że zaraz
zwymiotuję, ale nie mogłam odwrócić głowy. Przyglądałam się jak znany mi od lat
chłopak, niby zwykły licealista, który od zawsze burzył każdy mój dzień,
wyciąga swoją dłoń i kładzie ją na piersi charchoczącego coś, rzucającego się w
konwulsjach wroga. Przymknął oczy, a jego usta opuściło słowo, którego nie
byłabym w stanie powtórzyć.
Błękitne
światło, jakie uszło z dłoni chłopaka w ułamku sekundy rozprzestrzeniło się po
ciele napastnika, zamykając go w swoistym, morderczym kokonie. Usłyszałam
głośny odgłos pękania, lecz nie byłam w stanie powiedzieć, co stało się dalej, gdyż
oślepiający błysk sprawił, że zdrową ręką przysłoniłam oczy. Gwałtowny podmuch wiatru
otulił moją postać, więc automatycznie skuliłam się na zimnej, przerzedzonej trawie.
Gdy kilkanaście sekund później z powrotem uniosłam powieki Sanders stał w
miejscu, kilka metrów ode mnie, a u jego stóp nie było niczego, prócz czarnej,
spalonej ziemi.
Zapadła
dzwoniąca w uszach, niespotykana cisza. Wzięłam głęboki oddech zdając sobie
sprawę, że cała się trzęsę. Niebo przybrało już barwę ciemniejącego granatu, a
księżyc obudził się do życia. Jego blade światło rozjaśniało mroki nocy
powodując, że to co tutaj się zdarzyło, było jeszcze bardziej nierealne. Powietrze
wokół nas wibrowało nienaturalnie, a ja przez moment byłam pewna, że nawet
ziemia zadrżała od niewyobrażalnej mocy chłopaka. Uniosłam głowę i nieopatrznie
podchwyciłam jego spojrzenie. Spojrzenie o barwie czystego nieba w piękny,
słoneczny dzień.
Mój umysł
na moment przestał pracować.
— Boże…—
wyszeptałam, wpatrując się oniemiała w tęczówki Sandersa, w świetlistą mapę żył
połyskującą na jego ciele, w ranę na jego ramieniu, z której teraz drobnym
strumieniem sączyła się lazurowa krew…
J…jak, do
cholery? Czy wcześniej nie była czerwona?!
Poszczególne
obrazy, fakty, zdarzenia i domysły przelatywały przez moją głowę z niesamowitą prędkością.
Moje serce waliło równie szybko, gubiąc rytm za rytmem. Widziałam nasze
pierwsze dziwne spotkanie, słyszałam kłótnie i ciągłe przytyki, przypomniałam
sobie nieudolne próby pogodzenia się, a potem mój umysł przeskoczył na nieco
bliższe tory... Gdy Sanders ocalił mnie przed trzema napastnikami, gdy tulił
mnie do siebie na strychowej podłodze, gdy jego rany goiły się w zastraszającym
tempie… Jego ciągła obecność, która sprawiała, że czułam się nieswojo. A potem
słowa sugerujące, że… nie jest człowiekiem. Teraz wszystko nabrało głębszego
sensu.
Ponownie
spojrzałam na ciemną plamę u jego stóp – miejsce gdzie jeszcze przed minutą
leżał mój niedoszły kat – i przełknęłam gulę, która uformowała się w moim
wyschniętym na wiór gardle.
O cholera…
W każdej
żywej istocie jest coś, co nazywamy instynktem. I może to głupie, może czasem
działa nieodpowiednio, ale nie miałam zamiaru się nad tym zastanawiać, gdy moje
mięśnie automatycznie się spięły. Instynkt zadziałał wcześniej niż rozum i
zanim zorientowałam się, co robię, biegłam już przez plac. Wydeptana ziemia
chrzęściła pod moimi butami. Nie miałam pojęcia gdzie uciekam ani dlaczego. Mój
mózg już dawno się wyłączył a władanie nad ciałem przejęła chęć przetrwania. Nawet
ranna noga poniosła mój ciężar… Chciałam jedynie znaleźć się jak najdalej od
tego, co przed chwilą miało miejsce. Od czegoś nierealnego, niemożliwego i
nierzeczywistego jednocześnie. Takie rzeczy po prostu się nie dzieją –
podpowiadał mi rozum, ale pamięć podsyłała obrazy widziane przed chwilą przez oczy.
W głowie kłębiły się kolejne pytania, nie było jednak żadnych, sensownych
odpowiedzi.
Czym był
Blake? Potworem czy aniołem? Co zrobił, że z napastnika, który dziś mnie zaatakował
została jedynie garść czarnego popiołu?! Czy z każdym za kim nie przepada może
postąpić tak samo?
Przełknęłam
z trudem ślinę. Całą moją energię pochłaniał wysiłek, by jak najszybciej
stawiać nogę za nogą. By jak najszybciej
uciec od… tej istoty. Przez zmęczenie i strach szumiało mi w uszach, ale niechciane
obrazy i tak nie opuszczały mojej głowy…
Żaden
człowiek nie potrafił zmieniać koloru swoich tęczówek, żaden człowiek nie
potrafił poruszać się tak niesamowicie szybko, ani też w żadnej ludzkiej żyle nigdy
nie płynął krystaliczny lazur… Jeżeli więc wyrażenie „błękitna krew” było czymś
więcej niż zwykłą, literacką metaforą to z pewnością nie chciałam mieć z tym
nic wspólnego…
Biegłam
dalej mijając południową część ogrodzenia. Nic prócz ucieczki nie miało już
znaczenia. Potknęłam się o wystający kamień i ledwo udało mi się utrzymać
równowagę. Niestety przez ten manewr dała o sobie znać rana na nodze, która
zapiekła niemiłosiernie. Wydawało mi się, że ktoś nagle oblał ją żrącym kwasem.
Ręka również nie prezentowała się lepiej, gdy przyciskałam ją do piersi, by
bezwładnie nie uderzała o biodro. Ból napłynął ze zdwojoną siłą, więc zagryzłam
zęby, lecz uparcie biegłam dalej.
Nagle
usłyszałam za sobą kroki. Ktoś mnie zawołał, ale nie miałam zamiaru się
zatrzymywać. Nie miałam najmniejszego zamiaru wkraczać do świata, który mnie
przerażał! Nie zwalniając schyliłam głowę by przetrzeć załzawione od pędu oczy,
gdy niespodziewanie... Zderzenie z czymś twardym pozbawiło mnie tchu.
Odbiłam się
jak piłka i z pewnością runęłabym do tyłu, gdyby ktoś nie otoczył mnie
ramieniem. Otuliło mnie przyjemne ciepło i lekko cytrusowy, znajomy zapach.
— Amelio,
proszę…— usłyszałam łagodny głos Sandersa, ale spanikowana odepchnęłam jego
pierś i zrobiłam kilka szybkich kroków do tyłu. Nogi mi się trzęsły z wysiłku i
ledwo, co oddychałam. Zdążyłam jeszcze zarejestrować, że jego wygląd wrócił do
normalności. Żyły nie przypominały już podskórnej, błękitnej mapy, a oczy
wróciły do dawnego koloru. Znów zmusiłam się do biegu, niestety nie uciekłam
zbyt daleko, ponieważ moją nogę przeszył nagły, kłujący ból, powodując, że z
cichym jękiem opadłam na ziemię.
Sanders
znalazł się przy mnie dosłownie w ułamku sekundy. Nim zdążyłam mrugnąć on
klęczał i ze zmarszczonym czołem przyglądał się krwistej ranie.
— Amelio…
— Nie
dotykaj mnie! — wrzasnęłam i z trudem odczołgałam się do tyłu. Jego bliskość
nie działała teraz na mnie dobrze. Czułam się osaczona. Czułam, że zaraz serce
wyskoczy mi przez wyschnięte gardło. Wiedziałam, że panikuję, lecz trudno się
dziwić skoro przed momentem widziałam jak Sanders spopielił człowieka!
Prawdopodobnie człowieka...
Blake
zmarszczył brwi patrząc jak się cofam. Uniósł ostrożnie dłonie w geście poddania.
— Posłuchaj
Amelio…— zaczął powoli, nie przysuwając się do mnie nawet o milimetr. — Przysięgam,
że nie zrobię ci krzywdy. Chcę tylko spojrzeć na twoją ranę. — Wskazał na nogę.
Siedziałam
skołowana, próbując uspokoić oddech. Zaczynało kręcić mi się w głowie, co
niestety nie pomagało w podjęciu decyzji, czy mogę zaufać Sandersowi. Mała
część mózgu ciągle przypominała mi o tym, że prawdopodobnie po raz enty uratował
moje pokręcone życie, ale reszta podpowiadała, że tak naprawdę nie wiem
kompletnie z kim mam do czynienia.
Głowę
miałam coraz cięższą od natłoku myśli i stwierdziłam, że zaraz odpłynę. Kątem
oka zarejestrowałam, jak Blake nieco się przysunął, patrząc z nieodgadnionym
wyrazem twarzy na moją zakrwawioną nogę i wiszącą bezwładnie u boku rękę.
— Nie
skrzywdzę cię Amelio — powtórzył szeptem. — Nigdy bym tego nie zrobił.
Postawił jeszcze krok, a ja uświadomiłam sobie w tej sekundzie,
że właśnie mu uwierzyłam, choć mój umysł wciąż trochę się buntował. W gruncie
rzeczy nie miałam już nic do stracenia. Noga bolała tak bardzo, że najchętniej
bym ją sobie odgryzła, z pewnością potrzebowałam szybkiej pomocy, a nie
spodziewałam się, by w tej chwili ktoś inny mógł mi jej udzielić.
Żeby się
nie rozmyślić, skinęłam nieznacznie głową i z zaskoczeniem stwierdziłam, że
chłopak odetchnął z ulgą. Znów ukląkł tuż przy mnie bacznie lustrując
wszystkie obrażenia. Jego twarz nie wyrażała aktualnie nic prócz skupienia, ale
widziałam jak drga mu mięsień na szyi. Delikatnie odsunął naderwany kawałek
spodni, by bliżej przyjrzeć się ranie. Przez absurdalnie krótką chwilę
podziwiałam jego przystojne rysy, potargane kruczoczarne włosy i widoczną pod
koszulką, mocną pierś.
Kim on do
cholery był?
Zamknęłam oczy,
by uspokoić oddech, a gdy je otworzyłam zielone tęczówki wpatrywały się we mnie
z nieskrywanym zmartwieniem. Było mi niedobrze, noga paliła mnie jakby ktoś
oblał ją wrzącą lawą, a ręka dawała o sobie znać przy każdym wdechu. A jednak
to spojrzenie sprawiło, że moje serce dziwnie przyspieszyło.
— Amelio? —
głos Blake’a przepełniony był niepokojem.
Zamrugałam i w tej samej sekundzie lekko drgnęłam, ponieważ
dałabym sobie palca odjąć, że obok mnie znajdowało się dwóch Sandersów. Jęknęłam
przeciągle. Już jeden wystarczająco mnie irytował, więc dwóch zdecydowanie
przewyższało moje psychiczne możliwości. Dodatkowo wydawało mi się, że powoli
odpływam, co w obecnej sytuacji wcale nie było zachęcającą perspektywą.
— Nie
ugryziesz mnie, prawda? — Nie wiem skąd przyszło mi do głowy to pytanie, a
jeszcze bardziej nie znam powodu, przez który je zadałam, lecz nim całkowicie
straciłam przytomność usłyszałam jeszcze podszyty rozbawieniem ton.
— Tylko,
jeśli ładnie poprosisz.
***
Nie
zwymiotować – to pierwsze, co przyszło mi do głowy, gdy zdezorientowana
uniosłam ciężkie powieki i rozejrzałam się wkoło. Sufit na moment zatańczył mi
przed oczami, ale na szczęście to wrażenie szybko minęło. Odwróciłam głowę w
bok. Było mi tak niedobrze, że miałam ochotę narzygać do stojącego na szafce
nocnej, złotego wazonu.
Zatrzymałam się na moment.
Zaraz… złotego
wazonu? W tej samej sekundzie podniosłam się do pozycji siedzącej, przypłacając
ten manewr bólem ręki, nogi i potwornymi zawrotami głowy. Zamrugałam dwa razy
by odgonić dziwną słabość i zacisnęłam zęby, cicho pokonując ból. Ostatnio
bardzo często zdarzały mi się takie cudowne pobudki. Wzięłam kilka głębszych
oddechów i powoli wypuściłam je z płuc, dzięki czemu poczułam się odrobinę
lepiej. Dopiero teraz mogłam rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Tym razem
leżałam na miękkich poduchach w wygodnym, małżeńskim łożu, które z pewnością
nie należało do mnie. Podobnie zresztą jak cała sypialnia. Pokój utrzymany był
w typowo górskim stylu. Ściana naprzeciwko stanowiła połączenie kamienia i
gładzi, a położony pośrodku kominek, przyozdobiony był pięknym, rzeźbionym gzymsem.
Ogień buzował nadając przytulności całemu wnętrzu i zachęcał, by usiąść bliżej
na jednym z wygodnych, pluszowych foteli. Sufit podtrzymywały grube drewniane
bele, a ze szczytu zwisał jasny żyrandol przyozdobiony drobnymi, beżowymi
lampionami. Południowa ściana składała się niemal z samych okien oraz wąskich,
balkonowych drzwi. Gdybym nie czuła się
tak perfidnie, pewnie wzdychałabym do każdego skrawka tej cudownej przestrzeni.
Powoli zaczęły wracać do mnie wydarzenia poprzedniego dnia, lecz zanim na dobre
mnie pochłoneły, usłyszałam czyjeś kroki i nim zdążyłam z powrotem schować się
pod kołdrę, drzwi otworzyły się, a w progu stanął… boski drwal.
Szczęka
opadła mi do dołu niemal zahaczając o kolano zranionej nogi.
Lukas
wszedł ostrożnie do pokoju z tacą pełną przekąsek i kubkiem parującego napoju.
— Oo,
śpiąca królewna — powitał mnie uśmiechem, jakby fakt, że obca dziewczyna
gapiąca się na niego z rozdziawioną gębą był dla niego zupełnie naturalny. —
Wreszcie się obudziłaś. Już myśleliśmy, że to nigdy nie nastąpi. Blake chodzi
podminowany jak tykająca bomba i trzeba cały czas schodzić mu z drogi, by
zachować życie.
Postawił tacę na stoliku nocnym i odwrócił się do mnie
rozpromieniony.
— Myślę, że
teraz wreszcie mu przejdzie. — Powiedział to takim tonem jakbym to ja posiadała
moc zmiany ciążowych humorów Sandersa.
— Yyy,
ciebie również dobrze widzieć — burknęłam zmieszana i mocniej okryłam się
kołdrą. Nie wiem, jakim cudem miałam na sobie kremowy, męski podkoszulek, ale w
ogóle mi się to nie podobało. Lukas jakby nie zauważył rumieńca zdobiącego moje
poliki, bo zrobił kilka kroków i usiadł na brzegu łóżka, uważając by nie
zmiażdżyć mi nóg.
— Jak się
czujesz? — Spytał spokojnie. — Z ręką wszystko w porządku?
Zaskoczona uniosłam brwi, dopiero teraz zdając sobie sprawę,
że choć moja górna kończyna boli jak cholera to jednak jestem w stanie normalnie
nią poruszać. To znaczyło, że żadna kość nie jest pęknięta.
— Nie
rozumiem — spojrzałam w niebieskie oczy chłopaka. — Byłam przekonana, że jest
złamana.
— Bo była —
stwierdził bez ogródek. — Ale na szczęście ją naprawiliśmy. Trochę gorzej
poszło nam z nogą, ponieważ jad Tenebrisów nie jest łatwy do oczyszczenia, lecz
jakimś cudem twój organizm blokuje jego rozprzestrzenianie się po ciele.
Spojrzał na
mnie z podziwem, jakbym była laureatką nagrody Nobla. Po raz kolejny poczułam
się bardzo zagubiona. Bezwiednie potrząsnęłam głową kompletnie pozbawiona
władzy nad językiem. Zresztą – co miałabym powiedzieć, skoro wszystkie te
rzeczy były dla mnie całkiem nowe?
— To nie
jest umiejętność, która charakteryzuje ludzi — wyjaśnił po minucie Lukas, widząc
moją zdezorientowaną minę. — A ponieważ nie jesteś też Kardianką i nie
zachowujesz się jak Tenebris to fakt, że jad nie działa na ciebie w określony
sposób stanowi prawdziwą zagadkę.
Przystojny
drwal mrugnął porozumiewawczo, a ja dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moja
szczęka znów znajduje się na wysokości pościeli. Nie zrozumiałam ani jednego
słowa z jego wywodu. Odchrząknęłam, chcąc ukryć zażenowanie i wtuliłam się
bardziej w posłanie.
Fakt, że
Lukas mówił tak zwyczajnie o rzeczach nadzwyczajnych był mocno szokujący. Po
tym jak tyle czasu żyłam w całkowitej niewiedzy, owe strzępki dziwnych
informacji stanowiły ogromne wyzwanie dla mojego nadwyrężonego umysłu. Ciekawa
byłam też czy Lukas ma takie same zdolności, jak jego brat…
— Chyba nie
sugerujesz — zaczęłam ostrożnie. — Że ja mam coś wspólnego z waszą… odmiennością?
Drwal przechylił głowę spoglądając na mnie ciekawie, a w
jego oczach błysnęły iskierki rozbawienia. Nie musiałam długo czekać na wybuch
radosnego śmiechu. Przez moment chichotał jakbym opowiedziała naprawdę dobry
żart, a potem wziął kilka wdechów, by się uspokoić.
— Wydaje mi
się królewno, że o to musisz spytać mojego brata.
— O co ma
mnie spytać? — Znajomy, głęboki ton sprawił, że aż podskoczyłam, a moja noga
znów zapiekła. Odwróciłam się w stronę otwartych drzwi, w których stał mój
szkolny dręczyciel. Zacisnęłam dłonie na pościeli.
Dręczyciel,
którego żyły potrafiły świecić jak choinkowe lampki.
Opierał się
o framugę z rękoma założonymi na piersi. Jego silne ramiona ukryte były pod
zielonym swetrem, który idealnie pasował do koloru tęczówek. Ciemne spodnie,
luźno zwisały na wąskich biodrach, lekko opinając umięśnione uda. Zestresowana
przykryłam się kołdrą niemal po same uszy i bezwiednie przesunęłam bliżej
wezgłowia, co oczywiście nie uszło uwadze Blake’a.
Skrzywił
się nieznacznie, a jego pochmurna mina świadczyła o tym, że moje zachowanie
zaczyna powoli go irytować. Ale co miałam poradzić na fakt, że jeszcze niedawno
spopielił na moich oczach człowieka? I to bez udziału ognia! To chyba
uprawniało mnie do zachowania dystansu?
— Luk, musisz
podjechać do dworku i zabezpieczyć teren — rzucił Sanders, spoglądając na mnie
dziwnie. — Jej zapach wciąż jest wyczuwalny. Nie możemy pozwolić, by przyciągnął
więcej Mrocznych. Weź po drodze Lydię. Lepiej nie działać w pojedynkę.
Kończąc, spojrzał groźnie na drwala. Chłopak wyszczerzył zęby
w uśmiechu i podniósł w górę obie ręce.
— Dobra,
dobra, braciszku — oznajmił pojednawczym tonem. — Rozumiem aluzję i przyznaję
się do błędu. Gonienie samemu za tą żmiją nie było dobrym pomysłem.
Wstał z łóżka i złapał jakieś ciastko leżące na tacy.
— Ale
musisz przyznać… że prawie… dogoniłem skurczybyka. — Stwierdził, podgryzając
słodką zdobycz. Sanders chyba nie był zadowolony z jego wypowiedzi, bo ewidentnie
się spiął. Jego oczy ciskały pioruny i miałam wrażenie, że znów zauważyłam w
nich lazurowy błysk.
— Dobrze,
że go nie dogoniłeś — warknął.
Przez moment panowała złowroga cisza, po której Lukas zwyczajnie
wzruszył ramionami i omijając Blake’a, który wciąż stal w drzwiach, opuścił sypialnie.
Nie minęła sekunda, gdy jego głowa wysunęła się zza futryny.
— Trzymaj
się królewno — pomachał mi na pożegnanie z zabójczym uśmiechem na ustach i
szturchając swojego brata, ponownie zniknął. Usłyszałam ciche gwizdanie, gdy
oddalał się od sypialni.
Blake jeszcze
długo stał w progu i wpatrywał się w buchające płomienie, jakby chciał wyczytać
w nich coś mądrego. Jego twarz znowu skryta była pod twardą maską obojętności. Przypomniałam
sobie jak wczoraj wyglądał… jak walczył, by zachować życie i jak przemawiał do
mnie uspokajającym tonem, gdy uciekałam niczym spłoszona łania. Wyprostowałam
się, śledząc go wzrokiem, gdy leniwym krokiem wszedł do pokoju, usiadł na
jednym z foteli i podpierając łokcie na kolanach, wbił we mnie badawcze spojrzenie.
Dreszcz przeszedł mi po plecach w zderzeniu z zielenią jego tęczówek. Tęczówek,
które potrafiły przybrać barwę czystego szafiru. Jakiś czas trwaliśmy tak bez
ruchu aż w końcu odezwał się pierwszy.
— Jak się
czujesz? — Spytał.
Jego głos był spokojny jak nigdy dotąd. Za spokojny,
zważywszy na okoliczności - co sprawiło, że automatycznie poczułam się
nieswojo. Zastanowiłam się czy chodzi mu jedynie o odniesione obrażenia czy
może chce wiedzieć jak czuję się po tym, czego ostatnio byłam świadkiem.
— Bywało
lepiej — burknęłam w odpowiedzi. — Ale zdążyłam już przyzwyczaić się do równie dziwacznych
pobudek — dodałam widząc, że wciąż mi się przygląda.
Przez moment mierzyliśmy się spojrzeniami i najwidoczniej
żadne z nas nie chciało ustąpić. W końcu westchnęłam zrezygnowana.
— No,
dalej. Wygarnij mi wreszcie swoje żale. — Oznajmiłam, przyglądając się własnym
dłoniom. Znając Blake’a, nie mogłam oczekiwać niczego więcej jak kolejnej
awantury.
— Powiedz,
jaka to byłam głupia, że nie posłuchałam cię w porę. Powiedz, że sama prosiłam
się o wszystko, co mnie spotkało.
Zdenerwowana
przygryzłam wargę, ponieważ drżał mi głos. To nie był dobry moment na okazywanie
słabości, ale nie czułam się wystarczająco silna by z nimi walczyć. Miałam
nieodpartą ochotę uciec stąd w cholerę, dotrzeć na piechotę do szpitala i
skulić się przy łóżku schorowanej mamy, gdzie w spokoju pozwoliłabym popłynąć
łzom. W zamian za to siedziałam pół nago w obcej sypialni, z pokiereszowaną
nogą, ręką i bolącą głową, a naprzeciwko mnie warował nieprzeciętnie
przystojny, wredny i nieobliczalny dupek publiczny numer jeden. Dupek, który od
czasu do czasu świecił na niebiesko. Nic – tylko sobie pogratulować!
— Czy
naprawdę masz mnie za takiego okrutnego idiotę?
Zimny ton sprawił, że zaskoczona uniosłam wzrok, wlepiając
spojrzenie w mężczyznę przede mną. Ze zdumieniem stwierdziłam, że po raz
pierwszy emocje były doskonale wymalowane na jego twarzy. Irytacja, złość i żal
biły od chłopaka jak para unosząca się nad wrzącą wodą. Złączyłam
nogi i podsunęłam je pod brodę, mocniej okrywając się kołdrą. Takiej reakcji
się nie spodziewałam.
— Czy
naprawdę uważasz, że jestem zdolny pastwić się nad bezbronną dziewczyną, którą
kilka godzin temu, cudem wyrwałem z łap pieprzonego potwora?! — warknął wstając
z fotela i szybkim krokiem rozpoczął wytyczanie prywatnej ścieżki zdrowia.
Zszokowana wpatrywałam
się w Sandersa, który przeczesując dłonią ciemne włosy, krążył wtem i z
powrotem, jak zwierzę zamknięte w metalowej klatce. Jego mięśnie napinały się przy
każdym ruchu, co wcale nie było kiepskim widokiem. Dopiero teraz dotarło do
mnie jak bardzo musiałam urazić go swoim stwierdzeniem. Na twarzy Blake’a gniew
ciągle przeplatał się z żalem. Chłopak ewidentnie walczył, by nad
sobą zapanować.
I pewnie
wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie moment, w którym bezwiednie wymruczał
pod nosem kilka dziwnie brzmiących słów w języku, jakiego nie znałam, co automatycznie
uaktywniło moją niewyparzoną gębę. Nie wiem, czy to strach, smutek czy
bezradność spowodowały, że zamiast załagodzić sytuację i przyznać się do oczywistego
błędu, spojrzałam na mężczyznę z pode łba, wykrzykując pierwsze, co przyszło mi
na myśl.
— Jeśli
jesteśmy już przy potworach to może łaskawie przypomnisz sobie, jak traktowałeś
mnie przez ostatnie trzy lata?! — Ryknęłam podminowana. — Zatruwanie mi życia
sprawiało ci czystą radość! A teraz nagle zachciało ci się grać rycerza w
lśniącej zbroi?
Już w
momencie, gdy wyrzucałam swoje żale zrobiło mi się głupio. W tej samej też
sekundzie sypialnię zalała grobowa cisza. Powietrze jakby zgęstniało od
budującej się między nami, nieprzyjemnej atmosfery. Wyglądało na to, że nawet
ogień przygasł nieco od chłodu, jaki zapanował w pomieszczeniu. Jeśli wcześniej
Sanders był zdenerwowany, to teraz wręcz rozsadzała go wściekłość. Zacisnął
pięści, zatrzymał się pośrodku pokoju, a jego mrożące krew w żyłach spojrzenie
spoczęło wprost na mnie. Widać było, że ledwo co hamuje napływającą furię.
Po raz
setny przeklęłam się w duchu za swoją iście niewyparzoną gębę i jeszcze
bardziej skuliłam na posłaniu. Przy tym chłopaku zawsze działałam impulsywnie i
bez przemyśleń. Powinnam była ugryźć się w język, póki jeszcze nie zostałam
kupką czarnego popiołu. Drgnęłam, gdy usta Blake’a zacisnęły się w wąską linię,
mimo iż doskonale wiedziałam, że zasłużyłam na jego gniew. Bądź co bądź, znów
mnie ocalił przed śmiercią z rąk jakiegoś kosmicznego psychopaty, a ja zamiast
podziękować, kolejny raz wywaliłam na wierzch nasze stare brudy. Nigdy nie postępowałam
chamsko wobec innych i raczej zawsze potrafiłam okazywać należną wdzięczność, ale
jakoś trudno było mi powstrzymać typowy wzrost irytacji, jaki od lat odczuwałam
w obecności Sandersa. W końcu od zawsze nasze ścieżki krzyżowały się w walce,
więc przejście na bardziej… koleżeński typ relacji było trudniejsze niż
myślałam. Tym bardziej, że jak się okazało – kompletnie go nie znałam.
Tymczasem Blake
podszedł bliżej, poruszając się przy tym jak zwierzę przyczajone do ataku i
wyciągając ręce, oparł się o drewnianą ramę łóżka. Ścisnął ją tak mocno, że już
widziałam jak sypią się drzazgi. Byłam niemal przekonana, że za moment rzuci mi
się do gardła i nie wiem, czy to moja wybujała wyobraźnia czy faktycznie przez
jego oczy przemknął lazurowy błysk. Mimo to zebrałam się na odwagę:
— Nie myśl,
że pozwolę ci się usmażyć, jak tamtego… człowieka — oznajmiłam szybko, starając
się przyjąć pozycję bojową, co w rzeczywistości oznaczało spięcie pośladków na
wypadek gdybym musiała zwiewać.
Blake
spojrzał się na mnie dziwnie, jakby… zraniły go moje słowa, ale zaraz
spoważniał.
— To nie
był człowiek — powiedział szorstko.
Otworzyłam szerzej oczy, jednak coś nagle wpadło mi na myśl.
— Podobnie
jak ty — wypaliłam.
Sanders rzucił mi gniewne spojrzenie.
— Nie wiesz,
co mówisz.
— Za to ty
wiedziałeś co mówisz, zarzucając mi sprowadzenie „czegoś” do Darkvill...
— Do jasnej
cholery, przestań wypominać mi wszystkie błędy! — Krzyknął, uderzając ręką o
ramę łóżka, aż myślałam, że zaraz odleci. Wzdrygnęłam się bezwiednie, ale w tej
samej sekundzie zalała mnie fala niepochamowanej irytacji. Tego było już za
wiele! Nie miałam zamiaru zamykać gęby na kłódkę, po to żeby temu dupkowi żyło
się lżej! Nawet, jeśli finalnie mój cięty język miał sprawić, że stanę się
garstką czarnego popiołu i tak miałam nieodpartą ochotę wszystko mu wygarnąć.
Najwidoczniej obudziły się we mnie masochistyczne skłonności.
— Przestać
wypominać błędy?! — ryknęłam, prostując plecy i wymachując w górę rękoma. — O
nie mój drogi… dopiero się rozkręcam! I jeśli myślisz, że wystraszysz mnie
swoimi tanimi sztuczkami, świecąc jak bożonarodzeniowa choinka to grubo się
mylisz! Jeszcze nie poznałeś, co to znaczy zadzierać z Amelią Green!
Wielce nie
myśląc, zrzuciłam z siebie grubą kołdrę i z impetem godnym tornada, stanęłam
bojowo na nogi. I pewnie wyglądałabym w tej chwili na naprawdę groźną przeciwniczkę,
w samych gaciach i męskiej koszulce, gdyby nie fakt, że rana na udzie automatycznie
sprowadziła mnie do parteru. Poczułam nagły, przeszywający ból i z sykiem
opadłam na miękką wykładzinę. Nawet nie zauważyłam, gdy Sanders znalazł się
przy mnie.
— Cholera,
Amelio! — warknął tuż przy moim uchu. — Twoja noga nie jest jeszcze wygojona, w
każdej chwili rana może się otworzyć!
Nim się
obejrzałam, znajdowałam się w męskich objęciach, niesiona przez silne ramiona
Blake’a. Jęknęłam z bólu, gdyż kończyna piekła niemiłosiernie i z zaskoczeniem
stwierdziłam, że moje udo jest starannie zabandażowane. Od razu przypomniały mi
się słowa Lukasa, gdy twierdził, że z tą raną nie poszło im tak dobrze. Teraz
wiedziałam, o czym mówił... Na białym materiale pojawiła się czerwona kropka,
która z sekundy na sekundę powiększała swoje rozmiary. Poczułam jak robi mi się
słabo. Dodatkowy prąd, który przeszył moje ciało w styczności ze skórą Sandersa
wcale nie pomagał.
Blake
otworzył drzwi umieszczone przy lewym kącie pokoju, których wcześniej nie zauważyłam
i wprowadził nas do niewielkiej, jasnej toalety. Posadził mnie na szerokim brzegu
porcelanowej wanny, szepcząc pod nosem jakieś przekleństwa.
— Zaraz
wracam — oznajmił głośno i na moment opuścił pomieszczenie.
I faktycznie wrócił za jakieś dwie minuty, niosąc ze sobą
siatkę wypełnioną opatrunkami, wodą utlenioną i kilkoma maściami. Musiał być
nieźle wkurzony, ponieważ mięśnie jego twarzy naprężyły się tak, że kości
policzkowe niemal przebiły skórę. Widziałam też żyły, które wystąpiły mu na
szyi, ale na szczęście tym razem nie świeciły na niebiesko. Położył obok mnie
pakunek, a gdy schylił się by wyjąć z szafki nożyczki, kątem oka przyglądałam
się jego twardym ramionom, ukrytym pod swetrem oraz ciemnym dżinsom, opinającym
zgrabny tyłek, na który oczywiście nie zwracałam najmniejszej uwagi. Nagle
zmartwił mnie fakt, że muszę wyglądać jak siedem nieszczęść, ponieważ moja
czerwona czupryna od wczoraj nie widziała grzebienia, a tarzanie się po ziemi z
napastnikiem, pewnie nie dodało mi uroku. Gdy Sanders odwrócił się i przykląkł
przy moich nogach, odsłonił tym samym lustro znajdujące się po przeciwnej
stronie łazienki. Zdesperowana wywróciłam oczami.
Nie – jednak
wyglądałam gorzej niż siedem nieszczęść.
Nieświadomy
moich rozmyślań Blake, wyjął z reklamówki czystą gazę, bandaż, dwa plastry i
jakąś dziwną maść, rozkładając to wszystko na jasnym ręczniku położonym przy
wannie. Dopiero, gdy wziął nożyczki i zaczął przysuwać się by przeciąć tkaninę,
przypomniałam sobie, że przecież jestem w samej bieliźnie i choć koszulka
sięgała prawie do kolan, to będę zmuszona podwinąć ją niemal do majtek, by mógł
zdjąć opatrunek. Ta perspektywa od razu mnie otrzeźwiła. W sekundę złączyłam
nogi i naciągnęłam na nie jasny materiał.
— C… co ty
chcesz zrobić? — spytałam głupio.
Blake spojrzał na mnie dziwnie.
— Opatrzeć
ci ranę.
— Sama mogę
to zrobić. — oznajmiłam hardo, choć kompletnie nie wiedziałam jak się do tego
zabrać. Niby często bywałam w szpitalach, gdy Kevin miał nawrót objawów, ale
tam zajmowali się nim lekarze, a w domu robił wszystko sam. Nie lubiłam widoku
krwi, choć byłam do niego przyzwyczajona. Jednak perspektywa, że dłonie
Sandersa będą pięć centymetrów od moich fioletowych gaci, skutecznie odwodziła
mnie od chęci skorzystania z jego pomocy.
Blake patrzył
na mnie przez chwilę spod uniesionych brwi, ale zaraz jego twarz rozjaśniło
zrozumienie. Błysk rozbawienia przemknął przez szmaragdowe tęczówki.
— Byłaś
nieprzytomna dobre kilka godzin, więc chyba za późno martwić się o takie
rzeczy. — Stwierdził ironicznym tonem. — Poza tym, to ostatnia rzecz, która
wpadłaby mi w tej chwili do głowy.
Gdy dotarła
do mnie treść tych słów, pod moją kopułą zawrzało jak we wnętrzu aktywnego
wulkanu. Oczywiście dodatkowo spłonęłam cholernym rumieńcem.
— Ty
świnio! — Krzyknęłam, ściskając mocniej brzegi koszulki. — Miałeś szczęście, że
naprawdę byłam nieprzytomna, bo inaczej wymagałbyś długoterminowej hospitalizacji!
— Dumnie uniosłam podbródek i odwróciłam głowę w bok, by pokazać mu, że
dyskusja skończona. Musiałam teraz wyglądać jak małe, rozkapryszone dziecko,
ale nic mnie to nie obchodziło. Byłam tak zawstydzona, że ledwo co hamowałam
się przed ucieczką, a dodatkowo po czaszce tłukło mi się pytanie, na które nie
mogłam znaleźć odpowiedzi…
Kiedy ja do
czorta depilowałam ostatnio nogi?!
Kątem oka zaważyłam jak Blake z lekkim uśmiechem kręci głową,
a potem usłyszałam ciężkie westchnienie.
— Nie
wygłupiaj się Mel, przecież nie zrobię tego z zamkniętymi oczami — oznajmił
spokojnie.
— Masz
rację. Nie zrobisz tego WCALE, bo sama sobie doskonale poradzę.
Kolejne westchnienie, na które jedynie mocniej zacisnęłam
nogi, aplikując sobie w ten sposób następną dawkę bólu.
— Właśnie plamisz
moją cenną koszulkę — usłyszałam rozbawiony ton.
Zdezorientowana zerknęłam w dół, gdzie na kremowej tkaninie,
przyciśniętej do nóg pojawiły się bordowe plamki. Zrobiło mi się głupio.
Puściłam jasny materiał pozwalając mu podjechać nieco wyżej kolan.
— Kupię ci
nową — mruknęłam próbując zatuszować swoje zawstydzenie, ponieważ właśnie
zdałam sobie sprawę, że po raz pierwszy mam na sobie część garderoby Sandersa. Jeszcze
miesiąc temu na samą myśl wykąpałabym się w najdroższym środku odkażającym, a
teraz z trwogą stwierdziłam, że nie przeszkadza mi ten stan.
— Daj
spokój Amelio — mężczyzna spojrzał mi prosto w oczy, wciąż przede mną klęcząc.
— Nie bądźmy dziećmi. Pokaż ranę, a ja postaram się jak najszybciej wymienić
opatrunek. To nie jest czas na zabawę.
Poirytowany
posłał mi pytające spojrzenie. Zerknęłam na maść leżącą na ręczniku i wszystko,
co przygotował. Nigdy bym nie pomyślała, że znajdę się w tak krępującej
sytuacji. Poza tym doskonale wiedziałam, że zachowuję się głupio, ponieważ ktoś
musiał wcześniej mnie tu przywlec i przebrać, a znając moje pokręcone
szczęście, prawdopodobnie był to Sanders. Jednak bycie nieprzytomną to co
innego niż świadome pozwolenie na dotyk. Zamknęłam oczy, ale zaraz je
otworzyłam. O, nie – nawet nie chciałam wyobrażać sobie scenariusza, jaki miał
miejsce, gdy zemdlałam.
Uniosłam
wzrok i napotkałam oczekujące spojrzenie Blake’a. Pewnie w przyszłości będę
tego strasznie żałować – pomyślałam kiwając twierdząco głową. Chłopak jeszcze
przez chwilę gapił się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, a potem jakby nigdy
nic sięgnął z powrotem po nożyczki.
— Wyprostuj
nogę i oprzyj ją o moje kolano.
Zawahałam się przez moment, ale wykonałam jego polecenie. On
natomiast nie zawahał się ani sekundy, odchylając wysoko moją koszulkę, gdy już
zabrałam drżące ręce. Zacisnęłam dłonie na brzegach wanny, by przypadkiem nie
zdzielić go w łeb. Mógł chociaż udawać, że moje fioletowe, figi z samej koronki
robią na nim jakiekolwiek wrażenie.
Ostrożnie
zaczął przecinać pokrwawiony materiał, który miejscami mocno przywierał do
skóry. Na szczęście większość odchodziła bez problemu i tylko raz musiał
delikatnie pociągnąć, by tkanina puściła. Gdy zdjął już opatrunek moim oczom
ukazał się widok jak z ostrego dyżuru.
Wciągnęłam
gwałtownie powietrze. Teraz naprawdę byłam w stanie uwierzyć, że wczorajszy napastnik
nie zaliczał się do ludzi. Na przedniej stronie uda znajdowały się cztery
zakrwawione, głębokie rany, każda otoczona smolistą, czarną plamą, jakby ktoś
dla zabawy pokolorował mi nogę flamastrem. Zszokowana wpatrywałam się tępo w
przedziwne obrażenia, na moment zapominając o palącym bólu. Blake wziął
niewielki, czysty ręcznik zmoczył go pod wodą i zaczął przemywać skórę wokół
skaleczeń.
— Nie martw
się, to zniknie — oznajmił jakby doskonale wiedział o czym myślę.
Pokręciłam przecząco głową.
— Co to
takiego? — Spytałam, czując jak zbiera mi się na mdłości. — Skąd te plamy?
— To jad Tenebrysów.
— Nie wyglądał na wzruszonego widokiem brzydkich skaleczeń, tylko lekko
poddenerwowanego, choć jego mina wyrażała skupienie, gdy delikatnie oczyszczał
rany. Najwidoczniej nie był brzydliwy, albo zwyczajnie udawał, żebym nie
poczuła się głupio. Ścisnęłam mocniej brzegi wanny. Bałam się tego pytania, ale
musiałam je zadać. W końcu wiecznie nie mogliśmy uciekać od tej rozmowy.
— A kim są
Tenebrysi?
Blake
zamarł na moment ze szmatką uniesioną nad moją nogą. Atmosfera nagle zrobiła
się napięta. Uniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.
— To
najbardziej bestialska plaga, jaka zamieszkuje ziemię.
Powiedział to takim tonem, że włos zjeżył mi się na głowie. Odetchnęłam
głęboko, starając się nie uciec przed jego spojrzeniem. Tylko raz w życiu
widziałam w oczach Sandersa taką zawiść jak w chwili obecnej - kiedy
spotkaliśmy się po raz pierwszy, a nasze dłonie nieopatrznie się zetknęły.
Przełknęłam
ślinę szykując się podświadomie do odparcia słownego ataku, ale na szczęście
chłopak wrócił do oczyszczania skaleczeń. Musiałam przyznać, że dotykał mnie
bardzo delikatnie, dzięki czemu ból przy tym zabiegu był minimalny. Nie
wliczając oczywiście pieczenia, przez które miałam ochotę obłożyć nogę kostkami
lodu.
— Więc… —
zaczęłam mimochodem, próbując wywiedzieć się jak najwięcej i jednocześnie
odwrócić swoją uwagę od tego, że jego ręce są tak blisko moich… intymnych
miejsc. — Co zrobiłeś z tamtym… potworem?
Dłonie Sandersa wciąż pracowały, lecz jego mięśnie widocznie
się spięły.
— Zlikwidowałem
go — mruknął.
— To nie
brzmi optymistycznie.
Blake westchnął i spojrzał na mnie.
— Gdybym ja
tego nie zrobił, on bez skrupułów zrobiłby to samo z nami. Tylko w mniej
przyjemny i bardziej powolny sposób.
Na moment
zapadła głucha cisza, przerywana jedynie naszymi oddechami i szelestem
towarzyszącym otwieraniu nowych opatrunków. Powoli przyjmowałam do wiadomości
jego słowa, choć w głębi ducha od początku wiedziałam, że chłopak ma rację.
Tamten mężczyzna był nieludzką, psychopatyczną bestią, która doprowadziła moją
mamę do obecnego stanu, więc w naszym wypadku z pewnością nie byłoby inaczej.
Ciekawa też byłam, czy Sanders zdawał sobie sprawę z tego, że nieznajomy był
wcześniej w szpitalu u Sarah.
Przygryzłam
wargę szykując się do zadania kolejnego pytania, jakie chodziło mi po głowie
odkąd tylko odzyskałam przytomność. Już miałam wypowiedzieć je na głos, gdy niespodziewanie
usłyszałam coś, co sprawiło, że zamarłam ze słowami na ustach.
— Amelio
rozchyl trochę uda. — Blake odchrząknął omijając mnie wzrokiem. W jego dłoni
spoczywała czysta, nasączona wodą gaza.
— Ż…że co,
proszę? — Wydukałam gapiąc się na czubek jego pochylonej głowy.
Z pewnością musiałam się przesłyszeć, bo jeśli nie – Sanders
straci zaraz kilka zębów.
—
Poprosiłem, żebyś rozchyliła nieco uda…
Zacisnęłam dłoń w pięść. Zacznę od przednich jedynek…
—… bo
inaczej nie będę w stanie oczyścić wewnętrznej rany — dokończył. Wypuściłam ze świstem powietrze i
zdezorientowana zniżyłam wzrok. Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu.
Faktycznie na wewnętrznej stronie uda znajdowało się podłużne nacięcie, z
którego wyciekało czerwone osocze. Skupiona na własnych myślach, musiałam
wcześniej tego nie zauważyć. Najwidoczniej napastnik podczas walki rozerwał mi skórę,
gdy wyszarpną zeń rękę, by zadać ostateczny cios. Poczułam jak ściska mnie w
dołku. Mogłam skończyć znacznie gorzej…
Gdyby nie Blake.
Potwornie
zawstydzona zgięłam nogę w kolanie i ignorując ból, udostępniłam mu skaleczone
miejsce, zasłaniając koszulką fioletowe majtki. Gdyby ktoś wywróżył mi, że w
przyszłości będę rozkraczać się przed twarzą Sandersa, to roztrzaskałabym mu na
głowie jego szklaną kulę.
Chłopak
uprzejmie się nie odezwał, choć z pewnością musiał zauważyć rumieniec
pokrywający moją szyję, poliki i uszy. W tym momencie naprawdę zastanawiałam
się czy nie lepiej byłoby poradzić sobie ze wszystkim samej, ale wiedziałam, że
pewnie wyszłoby z tego więcej szkody niż pożytku. Znając moje manualne
umiejętności prędzej wykrwawiłabym się na śmierć niż poradziła sobie z
założeniem nowego opatrunku. Blake szybko oczyścił nacięcie, a potem posmarował
maścią wszystkie skaleczenia. Potwornie szczypało, ale zaciskając zęby, nie
dałam po sobie niczego poznać. W końcu jęki i płacze nic by tu nie pomogły.
Dodatkowo przykre odczucia, łagodziło delikatne mrowienie, które rozchodziło
się po moim ciele, gdy obolała skóra zetknęła się z dłonią chłopaka. Kompletnie
nie wiedziałam, dlaczego nasze organizmy reagują na siebie w ten dziwny sposób,
ale pocieszał mnie fakt, że Sanders również wyglądał na odrobinę skrępowanego.
Choć w jego przypadku mogło być to tylko złudzenie.
Na koniec założył
czysty opatrunek i nieco luźniej niż poprzednio obandażował całe udo. Bez słowa
zaczął zbierać brudne szmatki, zużyte gazy i puste opakowania, wrzucając je do
niewielkiego kosza przy zlewie. Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, przyglądałam
się jak sprząta cały bałagan z nieodgadnioną miną.
— Dzięki —
bąknęłam wreszcie, gdy odkręcił wodę i zaczął myć ręce. — Za wszystko.
Odwrócił się, spoglądając na mnie przez ramię, a kącik jego ust uniósł się zawadiacko do góry.
Odwrócił się, spoglądając na mnie przez ramię, a kącik jego ust uniósł się zawadiacko do góry.
— Nie ma
sprawy — obdarzył mnie leniwym uśmiechem. — Jeszcze znajdę sposób żebyś mi się odwdzięczyła.
Parsknęłam, nie spodziewając się niczego innego.
— Dupek —
mruknęłam pod nosem.
— Zawsze do
usług — uśmiechnął się ponownie, odwracając do mnie przodem. Perfidnie uroczy dołek
pokazał się w jego lewym poliku. Za taką idealną buzię powinni zamykać w
więzieniu o zaostrzonym rygorze.
— Pomogę ci
dostać się do sypialni. — Zrobił dwa kroki i już chciał się nachylić, ale
powstrzymałam go wyciągnięciem dłoni.
— Poradzę
sobie. W końcu kiedyś muszę zacząć chodzić.
— Kiedyś na
pewno, ale nie dzisiaj. Do jutra obrażenia powinny się zasklepić, ale do tej
pory trzeba oszczędzać nogę.
Westchnęłam ciężko.
— Tylko, że
mój pęcherz potrzebuje chwili prywatności. — Spojrzałam na niego dwuznacznie. Blake
odchrząknął i podrapał się po głowie. No, proszę. Czyżby poczuł się wreszcie
nieco zażenowany?
— W takim
razie zostawiam cię na moment. Pójdę po jakieś czyste ubrania i zapukam jak
wrócę. — Odparł zupełnie swobodnie. Moja mina od razu zrzedła. Jego
przerośnięte ego nie łatwo było zawstydzić. Wzruszyłam więc ramionami.
— Dobra —
zgodziłam się.
Nie było
już miejsca ani na krępację ani na spieranie. Chciałam jak najszybciej wyzdrowieć,
żeby móc zająć się mamą. Jeśli przez to skazana byłam na dzień „w ramionach”
Sandersa to musiałam jakoś to przetrwać. Wzdrygnęłam się bezwiednie. Byleby
tylko nie zaczął jarzyć się na niebiesko, bo jeszcze nie zdążyłam do tego
przywyknąć.
Zerknęłam
jak wychodzi, zabierając ze sobą brudne ręczniki. Jutro, kiedy moja noga będzie
w lepszym stanie, wymuszę na nim zawiezienie do Morgantown — obiecałam sobie w
myślach. Ale zanim to zrobię – dowiem się prawdy, przed którą broniłam się tak długo...
Bez uciekania, bez marudzenia, po prostu zwyczajnie zażądam odpowiedzi na
dręczące mnie pytania.
Po dziesięciu minutach usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
— Amelio,
wszystko gra?
Uniosłam brwi. Czy grało? Nic w moim życiu ostatnio nie
grało jak trzeba, ale nie było sensu dzielić się tym z Sandersem. Choć przecież
w tej chwili wcale nie o to mu chodziło.
— Możesz
wejść. — Poprawiłam się siedząc na wannie, tak żeby bluzka zakrywała mi jak
najwięcej ud i w tym samym momencie prychnęłam zirytowana.
Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie… Blake pewnie zobaczył już wszystko, co chciał,
choć był na tyle „gentelmanem”, by oprócz majtek zostawić mi pod koszulką
biustonosz. Na szczęście pasujący i wzorem i kolorem do fig. Lubiłam elegancką
bieliznę i często takową nosiłam. Tak po prostu – dla siebie.
Jęknęłam
coraz bardziej sfrustrowana. Za żadne skarby nie chciałam wyobrażać sobie
sytuacji, w której Sanders mnie rozbierał, ale okropne obrazy i tak przebiegały przed oczami, powodując, że zrobiło mi się gorąco. Dzięki temu, gdy wszedł
do łazienki znów miał okazję zobaczyć jak moje poliki przybierają barwę włosów.
Na szczęście podczas tych dziesięciu minut, oprócz załatwienia najpilniejszych
potrzeb, zdążyłam też nieco je przeczesać znalezionym na półce grzebieniem, obmyć
ręce i twarz. Nie chciałam wyglądać jak kompletna oferma, choć w tej chwili tak
się czułam.
—
Przyniosłem ci coś na przebranie — Blake podał mi ciuchy, omijając mnie
wzorkiem. Znowu był dziwny. Kompletnie nie rozumiałam, o co tym razem mu
chodziło.
— To rzeczy Lydii, które jakimś cudem udało mi się wygrzebać. Jeśli chcesz pomogę ci się przebrać.
— To rzeczy Lydii, które jakimś cudem udało mi się wygrzebać. Jeśli chcesz pomogę ci się przebrać.
Parsknęłam
bezwiednie.
— Nie
dzięki. Drugi raz już sobie poradzę.
Nagle
obudziło się we mnie niepokojące uczucie, które zakiełkowało napięciem gdzieś w
okolicy żołądka.
— Czy z
moją mamą wszystko w porządku? — Spytałam szybko, ignorując nieprzyjemny ucisk
w gardle. Dobrze wiedziałam, że dziwnie to brzmiało w obliczu stanu w jakim się
znajdowała, ale chyba zrozumiał o co mi chodziło.
— Od
wczoraj nic się nie zmieniło — odparł ze skrzywioną miną.
Czyżbym zobaczyła w niej cień troski? Nie, niemożliwe. Mimo
wszystko, odetchnęłam z ulgą. To była i dobra i zła wiadomość.
— Lydia
była u niej dziś rano. Tuż po tym jak stąd wyjechała.
Uniosłam brwi.
— Lydia tu
mieszka?
Byłam zaskoczona, ale w ostateczności nic przecież o niej
nie wiedziałam. Dawno natomiast domyśliłam się, że jesteśmy w domku letniskowym
należącym do wujostwa Sandersa.
— Nie —
zaśmiał się Blake. — Poprosiłem ją wczoraj, żeby u nas została i pomogła mi… —
tu zawahał się przez sekundę — …zająć się twoją garderobą.
Na moment
zmrużyłam oczy zastanawiając się, co oznaczają jego słowa. Coś mi tutaj nie
pasowało… Zerknęłam na rzeczy, które przyniósł Sanders. Szare, luźne dresy i
kremowy, obcisły podkoszulek. Dlaczego Lydia miała się zająć moją garderobą?
Chodziło o pożyczenie mi tych ciuchów? Czy może… Poczułam napływającą falę
irytacji, aż zagotowało mi się w głowie.
— Ty
palancie! — Ryknęłam pewna swoich domysłów. — Znów ze mnie zadrwiłeś! —
Szarpnęłam poplamioną koszulkę, którą miałam na sobie. — To nie ty przebierałeś
mnie po wczorajszym ataku. Poprosiłeś o to kuzynkę, a mnie pozwoliłeś myśleć,
że było inaczej!
Czułam się
tak upokorzona i wściekła, że miałam ochotę zatłuc go spłuczką od toalety.
Blake
wzruszył jedynie ramionami, kompletnie nie przejmując się usłyszanymi
zarzutami.
— To był jedyny sposób żebyś
pozwoliła mi zobaczyć jak goi się rana.
— A nie pomyślałeś, jakie to
dla mnie krępujące?!
— Już miałem okazję podziwiać
cię w bardziej niecodziennych strojach.
Znów oblałam się rumieńcem sama nie wiedząc czy ze złości
czy wstydu. Z pewnością chodziło mu o sytuację na dworkowym strychu. Przymknęłam
na sekundę oczy, wzdychając przy tym ciężko. Naprawdę miałam nieodpartą ochotę
wydłubać mu te świecące na niebiesko gały.
— To był
przypadek — syknęłam upokorzona. — Ale nie martw się przyjdzie czas, w którym odwdzięczę
ci się za wszystko…
Sanders spojrzał na mnie z zadziornym błyskiem w oku.
— Już nie
mogę się doczekać. — Odpowiedział zadowolony. — A teraz... daję ci trzy minuty na przebranie. — Tu kiwnął głową w moją
stronę, a jego usta zajął złośliwy uśmieszek.
— I wierz
mi, po tym czasie sam sprawdzę, czy twój biustonosz pasuje wzorem do tych
koronkowych fig.
Zszokowana jego słowami, prawie zachłysnęłam się własną
śliną. Pod moją kopułą wręcz zawrzało. Jak on w ogóle śmiał tak mi grozić?! Już
ja mu pokaże!
— Ty
nieludzka kanalio! — Złapana przeze mnie kostka mydła, odbiła się od
zatrzaśniętych nagle drzwi. Niech to szlag! Dupek poruszał się zbyt szybko.
— Jeszcze
cię dorwę ty…
— Trzy
minuty! — usłyszałam przytłumiony śmiech i oddalające się powolne kroki.
Cholera. Jak ja nienawidziłam tego aroganckiego pajaca.
***
Parę godzin
później wiszący na ścianie metalowy zegar wybił osiemnastą. Siedziałam w
pięknym salonie górskiej willi Sandersa, otoczona różnymi smakołykami, na które
wcale nie miałam ochoty. Blake wyjechał dwie godziny wcześniej, oczywiście by
„coś” załatwić, zostawiając mnie samą przed telewizorem jedynie w towarzystwie
rzeźbionej, drewnianej laski, która miała służyć za kule.
Byłam
wściekła, rozgoryczona i trochę wystraszona, pomimo zapewnienia, iż tutaj absolutnie
nic mi nie grozi. By odgonić złe myśli postanowiłam skupić się na
sześćdziesięciocalowej plazmie, jednak niewiele mi to dało, ponieważ na
większości kanałach bębnili o strasznej tragedii, jaka nawiedziła ostatnio
liceum w Darkvill.
Nasze liceum.
Pokazywali
właśnie zdjęcie uśmiechniętej Shopie, na której widok ścisnęło mnie w dołku. Wtuliłam
się bardziej w oparcie kanapy i westchnęłam głośno. Sanders wciąż nie
powiedział mi, co dokładnie się stało. Od rana oboje skrzętnie omijaliśmy
najważniejsze tematy, jakbyśmy nie wiedzieli jak się do nich zabrać. Z jednej
strony to była najlepsza pora na ostateczne wyjaśnienie sobie wszelkich
wątpliwości, ale z drugiej… nikt nie chciał zrobić pierwszego kroku. Ja nie
wiedziałam, od czego zacząć, a Blake pewnie postanowił mnie nie popędzać. Na
szczęście udało się chociaż załatwić sprawy z Clarie, o której jakimś cudem
kompletnie zapomniałam. Sanders zadbał o wszystko, dzwoniąc do niej wczoraj i
przepraszając w moim imieniu, że nie oddałam samochodu. Napomknął jej przy tym,
że Sarah gorzej się poczuła, dlatego nawet na moment nie odchodzę od jej łóżka.
Oczywiście nie omieszkał wspaniałomyślnie obiecać Clarie, że dzielnie pomoże mi
ze wszystkim, więc dziewczyna o nic nie musiała się martwić. Dodał też, że
następnego dnia się odezwę, a on z rana zwróci auto, co oczywiście bezzwłocznie
zrobił, jeszcze kiedy nieprzytomna dogorywałam w łóżku.
Pokręciłam
głową uśmiechając się przy tym pod nosem. Ten dupek, jak chciał, potrafił być niezmiernie
przekonujący, ponieważ nigdy nie słyszałam tak podnieconego tonu Clarie, kiedy
zadzwoniłam do niej popołudniem z telefonu Sandersa. Aluzje, jakie puszczała
sprawiły, że do tej pory z moich polików nie zszedł rumieniec. Nie wiedziałam,
co do końca powiedział jej Blake, gdy na moment się spotkali, ale najwidoczniej
to wystarczyło, by przyjaciółka uznała, że Sanders wreszcie przejrzał na oczy i
odkupując swoje winy, odpowiednio się mną zajmie. A ona, zdrajczyni, tylko na
to czekała…
Przymknęłam
na moment oczy, masując przy tym skronie, bo głowa znów zaczęła mi pulsować. Oczywiście,
gdy podczas naszej telefonicznej rozmowy, nie wdając się w chore szczegóły, opowiedziałam
Clarie, w jakim stanie znajduje się Sarah, ta chciała natychmiast do mnie
przyjechać, ale uparcie i stanowczo odmówiłam. Korzystając nieco z wersji
Blake’a, potwierdziłam, że chłopak pomógł mi znaleźć miejsce w przyszpitalnym
hotelu na kilka najbliższych dni i załatwić wszelkie niezbędne formalności. Dodałam
też, że potrzebuję nieco samotności, by móc skupić się na schorowanej
rodzicielce.
Clarie nie
była zadowolona, ale nie nalegała zanadto, gdy poprosiłam ją o trochę czasu. Znała
mnie na tyle, by wiedzieć, że jak się uprę to nic nie zmieni mojej decyzji. Wymusiła
na mnie jednak obietnicę, że wreszcie kupię sobie nową komórkę i będę do niej
codziennie dzwonić, by zdawać szczegółową relację. A jeśli tylko poczuję, że
potrzebuję jej wsparcia – ona zjawi się natychmiast.
Odetchnęłam
głęboko i przygryzłam dolną wargę.
Przez jakiś
czas miałam spokój z tłumaczeniem się najlepszej przyjaciółce i ze szkołą, w
której planowałam nie pojawić się aż do przyszłego tygodnia. Zostało mi więc -
włączając w to weekend - jakieś pięć dni, na złożenie do kupy swojego życia.
Pięć cholernych dni to było zdecydowanie za mało.
Zdenerwowana
pokręciłam głową i po raz kolejny wbiłam wzrok w ekran. Dla odmiany bębniono
teraz o tragedii, jaka miała miejsce w Morgantown – na uczelni mojej mamy,
gdzie okrutnie zamordowano dwie dziewczyny. Jęknęłam cicho, wyłączyłam
telewizor i biorąc do ręki dziwaczną laskę, powoli podniosłam się z kanapy. Nie
chciałam dalej słuchać tych wszystkich makabrycznych wieści. Tym bardziej, że
każde słowo coraz bardziej przypominało mi o Sarah, która pół żywa leżała w
szpitalu, czekając na jakiś cud.
Ostrożnie,
robiąc krok za krokiem podeszłam do przeszklonych drzwi i otworzyłam je na
oścież. Od razu chłodny wiatr wpadł do salonu i zatańczył w moich włosach. Tym
razem jednak nie przeszkadzało mi zimno, wręcz przeciwnie - potrzebowałam nieco
przewietrzyć swoją pulsującą od natłoku myśli głowę.
Podpierając
się laską przeszłam przez kamienny taras i usiadłam na jednym z drewnianych
krzeseł. Słońce powoli chowało się za horyzont, oświetlając swoim blaskiem
okoliczne, kolorowe góry. Widok był na tyle piękny, że przez parę dobrych minut
pozwoliłam sobie jedynie siedzieć i podziwiać szmaragdową otchłań skrzącego się
w oddali jeziora. Naprawdę nie wiedziałam, w którym momencie moje życie
uderzyło w tak niespodziewanym kierunku… Czy to był czas, kiedy
przeprowadziłyśmy się do dworku, czy okrutny moment, który odebrał nam Kevina,
albo po prostu dzień, w którym po raz pierwszy spotkałam na swojej drodze
chłopaka o pięknym, szmaragdowym spojrzeniu?
Wzdychając
głośno, spuściłam wzrok na swoje dłonie. Sama nie potrafiłam się sobie
nadziwić, jak szybko przyjęłam do wiadomości fakt, że Blake nie jest
człowiekiem. I choć z początku traktowałam jego słowa, jako idiotyczne gadanie
walniętego nastolatka – teraz nie mogłam już zaprzeczyć ani jednej literze. Nie
po tym, czego byłam świadkiem.
Ignorując
lekki ból w nodze, oparłam ręce na okrągłym stole i schowałam w nie głowę, na
moment przymykając oczy. W mojej wyobraźni niemalże od razu pojawił się obraz
wysokiego, młodego mężczyzny, którego każda, drobna żyłka w ciele, mieniła się nieziemskim,
szafirowym blaskiem. Mężczyzny, który nigdy nie powinien istnieć, a jednak od
kilku lat codziennie pojawiał się w moim życiu. Chłopaka, za którym latało
dziewięćdziesiąt procent żeńskiej populacji naszej szkoły, a który od
pierwszego spotkania zatruwał mi dni swoimi przytykami.
Parsknęłam
głucho pod nosem. Ciekawe, co by powiedziały jego wielbicielki, gdyby zobaczyły
go w takiej wersji, jaką miałam okazję podziwiać nie dalej jak wczoraj. To by
mogło być ciekawe…
Kolejny raz
sapnęłam niezadowolona. Po co ja się oszukiwałam? Prawdopodobnie zamiast uciec
z piskiem, rzuciłyby się na niego z błagalnymi prośbami o autograf, a potem nie
opuszczały swego obiektu westchnień nawet na krok, płaszcząc się, by uchylił im
rąbka niecodziennej tajemnicy. Tajemnicy, którą ja sama musiałam bezzwłocznie
poznać.
Zdegustowana
własnymi przemyśleniami, uniosłam głowę i wbiłam wzrok w ciemniejący już las. Musiałam
naprawdę się zasiedzieć, bo nawet nie zauważyłam, jak ostatni promień słońca,
umknął za najwyższym ze szczytów. Wiatr zawiał, szeleszcząc przy tym,
pożółkłymi do połowy liśćmi i wreszcie dotarło do mnie, że jest naprawdę zimno.
Potarłam
dłońmi gęsią skórkę na przedramionach i niespodziewanie poczułam jak strach
powoli wkrada mi się na plecy. Byłam sama, z daleka od jakichkolwiek ludzkich
zabudowań, w górskiej willi chłopaka, którego jeszcze niedawno mogłabym
torturować gołymi rękoma, a powstałe rany posypywać solą. Dodatkowo, nie dalej
jak wczoraj zostałam napadnięta przez czarnookiego potwora, który mimochodem
stwierdził, że ma na celu dostarczenie mnie kompletnie nieznanej osobie. I to
niekoniecznie w jednym kawałku.
Przełknęłam
ślinę, przypominając sobie naszą dziwną konwersację. To, co się wydarzyło
naprawdę było lepsze niż niejeden sensacyjny film. Długo zastanawiałam się czy
powinnam powiedzieć Blake’owi o słowach, które wyszły z ust napastnika. Czy
powinnam dać chłopakowi do zrozumienia, że jego zarzut, jaki usłyszałam przed
szpitalem prawdopodobnie nie jest bezpodstawny? Że faktycznie wszystko dzieje
się przeze mnie…
Wczorajsza napaść
dawała wiele do myślenia, ale jakoś nie potrafiłam uwierzyć, a tym bardziej
pogodzić się z faktem, że polowało na mnie stado potworów, które najwidoczniej
jakimś cudem „sprowadziłam” do Darkvill. Wyrzuty sumienia wgryzały się we mnie
jak uporczywy komar, a ja nie potrafiłam nic na nie poradzić, podobnie jak na towarzyszące
im złe przeczucia. Za żadne skarby nie mogłam przypomnieć sobie też, co złego
zrobiłam, skoro ktoś tak usilnie próbuje mnie skrzywdzić, wykorzystując do tego
bliskie memu sercu osoby.
Zirytowana,
potarłam dłońmi pulsujące skronie. Na początku byłam przekonana, że to zwykłe
zbiegi okoliczności, że po prostu zawsze ląduje w złym miejscu o niewłaściwej
porze, ale teraz niczego już nie mogłam być pewna. Najwidoczniej los chciał ze
mnie zadrwić i przypiął mi w bonusie łatkę dziewiczej męczennicy, która ląduje
w samym środku patologicznej scenerii, jak Alicja z Krainy Czarów.
Nagły
zgrzyt i trzask łamanej gałęzi zwrócił moją uwagę. Wyprostowałam się jak struna
i z duszą na ramieniu zaczęłam nasłuchiwać docierających odgłosów. Lekko
odwróciłam głowę w lewo… i zamarłam.
Kilkanaście
metrów dalej, w miejscu gdzie las łączył się z ogrodem ktoś czaił się w kępie
dzikich, rozrośniętych krzaków. Co gorsza nawet nie krył się ze swoją
obecnością, ponieważ ewidentnie słyszałam dziwne pomruki i coś na kształt powolnego
mlaskania. Od razu w mojej głowie pojawił się obraz potwora z koszmaru u Clarie…
Poczułam
dreszcz biegnący po plecach, a własny oddech zaczął głośno rozbrzmiewać w moich
uszach. Odniosłam wrażenie, że przez moje żyły nagle popłynęła lodowata woda i
niemal zaczęłam panicznie się trząść. Drzewa popychane wiatrem, machały
cienkimi gałęziami jakby chciały mnie przed czymś ostrzec, błyskając przy tym
czerwienią, żółcią i zielenią jesiennych liści. Niebo, zasnute szarością, nagle
wydało mi się dziwnie złowieszcze.
Ostrożnie
podniosłam się z krzesła, nie zważając na to, że boli mnie noga i nie odrywając
wzroku od leśnego gąszczu, powoli cofałam się tyłem w kierunku wejścia do
salonu. Nawet, jeżeli potwór mnie obserwował wciąż miałam szansę, by schronić
się w domu i modlić o jakikolwiek ratunek. Moją jedyną nadzieją znów był
Sanders, który jak na złość musiał wyjechać gdzieś załatwiać ważne sprawy. Obiecałam
sobie, że jeśli jakimś cudem dotrwam do jego powrotu, to zakładając, iż
przeżyjemy starcie z krwiożerczą bestią, zatłukę tego aroganckiego dupka za to,
że zostawił mnie tu samą.
Zacisnęłam
dłonie w pięści, by zatrzymać ich drżenie, ale i tak czułam jak wszystkie
włoski na karku i rękach stanęły mi dęba. Krok za krokiem przysuwałam się coraz
bliżej celu, a moje oczy wciąż utkwione były w jednym punkcie. W szerokiej
kępie dzikich, poruszających się krzaków.
I właśnie w
momencie, gdy byłam przekonana, że zaraz znajdę się w ciepłym wnętrzu bezpiecznego
salonu… uderzyłam plecami o coś twardego. Pisnęłam zaskoczona, kiedy silne
ramiona objęły mnie na wysokości klatki piersiowej, a duża dłoń zatkała usta,
powodując, że wydostał się z nich tylko stłumiony jęk. Serce stanęło mi na
jedno, krótkie uderzenie.
— Ciii, to
tylko ja. — Usłyszałam szept tuż przy uchu, a po moim ciele przebiegł znajomy
dreszcz. — Nie wystrasz jej.
Zdezorientowana
zamrugałam dwa razy wciąż wpatrując się w tyły ogrodu i przez kilka dobrych sekund nawet nie
śmiałam się ruszyć. Sanders znów zdążył na czas, nim zostałam pożarta przez okrutnego
wilkołaka. Moje ręce bezwiednie powędrowały do góry, zaciskając się na przedramionach
chłopaka. W tej chwili nie wiedziałam czy mam popłakać się z ulgi czy trzasnąć
go za to, że jeszcze bardziej mnie wystraszył.
— Blake tam
coś jest, p… przed nami w zaroślach — wysapałam, trzęsąc się jak osika, choć
ciepło płynące od Sandersa rozchodziło się przyjemnymi falami po moim ciele.
Jego bliskość wyjątkowo na mnie działała.
—Wiem,
spokojnie. To nic złego.
— Nic
złego?! — Pisnęłam stłumionym głosem. — Przecież mówię ci, że tam czai się
potwór!
— Jeśli się
uspokoisz i ściszysz nieco głos, sama przekonasz się, co to za potwór.
Już miałam wściekła ugryźć go w tą cholerną łapę i uwolnić
się ze stalowej obręczy, gdy niespodziewanie krzaczaste zarośla poruszyły się ostrożnie,
a z pomiędzy powykręcanych gałęzi obsypanych drobnymi liśćmi najpierw wychyliły
się dwa sterczące uszy, pysk i długa szyja, a potem całe zgrabne tułowie
czającego się tam zwierza.
Znieruchomiałam,
wstrzymując oddech. Moje oczy rozszerzyły się w zdumieniu, podczas gdy umysł
wciąż trawił napływające widoki. Jakieś piętnaście metrów przed nami, z lasu dumnym
krokiem wymaszerowała pokaźnych rozmiarów, brunatna łania. Nastroszyła uszy spoglądając
w naszą stronę, a potem jakby nigdy nic przeszła kilka kroków zatrzymując się
przed czymś spoczywającym na ziemi. Dopiero teraz zauważyłam, że pośrodku
ogrodu leży niewielka kupka rozsypanej żywności przypominającej skórki od
jabłek i części pokruszonego chleba.
Zwierzę
najpierw obwąchało prowiant, kompletnie nie zwracając uwagi na swoją widownię,
a potem chwyciło w pysk sporej wielkości smakowity kąsek i szybko umknęło
gdzieś w leśnej gęstwinie. Zafascynowana wpatrywałam się jak ginie z mojego pola
widzenia i dopiero teraz dotarło do mnie, że najwidoczniej często stołują się tutaj
takie okazy, skoro nawet obecność człowieka nie była w stanie wystraszyć pięknej
łani.
Odetchnęłam
z ulgą ciesząc się, że na szczęście to nie był potwór z ociekającymi śliną
kłami i pazurami do ziemi, po czym mimowolnie osunęłam się głębiej wtulając w
ciepłe, męskie objęcia.
No właśnie…
objęcia?!
Automatycznie
szarpnęłam za otaczające mnie ramiona, próbując jak najszybciej się odsunąć,
ale Blake tylko zacieśnił uścisk, przez co mocniej przywarłam plecami do jego
klatki piersiowej.
— W
porządku. — Usłyszałam kolejny szept tuż przy uchu i otoczył mnie przyjemny,
cytrusowy zapach. — Nie uciekaj. Jesteś lodowata i cała się trzęsiesz.
Faktycznie szczękałam
zębami, choć sama nie wiedziałam czy to z zimna czy może z opuszczającego mnie
nieprzyjemnego strachu. Poza tym mrowiące fale ciepła bijące od chłopaka, które
co rusz nachodziły moje ciało sprawiły, że poczułam się nagle dziwnie
zawstydzona.
— Sanders,
puść mn…
Mężczyzna odsunął się, przerywając moją wypowiedź, ale
zrobił to tylko na jedną sekundę, ponieważ w kolejnej byłam już niesiona na rękach
do przytulnego salonu.
— Gdzie
zgubiłaś sprzęt, który ci dałem? — Spytał Blake udając, że nie widzi mojej
naburmuszonej miny. Naprawdę byłam wściekła, że traktuje mnie jak lekki mebel,
który można bez opamiętania przenosić z kąta w kąt. A jeszcze bardziej byłam
wściekła, że mi się to podoba.
— Jeśli
mówisz o tym kawałku powyginanego badyla, to nie nadaje się on nawet na kija do
pieczenia kiełbasek.
Blake
parsknął i posadził mnie na ciemnej kanapie, po czym z powrotem wyszedł na
taras. Patrzyłam jak głupia za znikającym chłopakiem, będąc przekonana, że
poszedł po wspomnianą laskę, ale on znów mnie zaskoczył, gdy usłyszałam dziwne
trzaski, a po chwili zobaczyłam jak wraca z naręczem ułożonych, ciętych
kawałków drewna. Jego mięśnie napinały się przyjemnie, gdy pracował, układając
je przy palenisku, po czym bez słowa zabrał się za rozpalanie w kominku.
— Gdzie
byłeś? — Po kilku minutach przerwałam ciszę, ale zaraz zganiłam się w duchu, że
zabrzmiało to jak wypytywanie swojego chłopaka przez zazdrosną nastolatkę. Nic
jednak nie mogłam poradzić na to, że faktycznie byłam ciekawa gdzie tak długo się
włóczył.
— Byłem na
zakupach — odpowiedział niewzruszony.
Szczęka opadła mi do ziemi. Przez moment patrzyłam się na
niego oceniając, czy oby nie żartuje, a potem prychnęłam pod nosem.
— No tak,
zakupy… Pewnie zahaczyłeś od razu o kosmetyczkę.
Blake nie skomentował tego, ale lewy kącik jego ust, uniósł
się lekko ku górze. Pomanewrował trochę przy dolocie powietrza, a w kominku
buchnął ciemnopomarańczowy płomień. Patrzyłam jak spokojnie czeka aż dobrze się
rozpali, a potem delikatnie przymyka wlot. Nagle poczułam jak żołądek ściska mi
się z nerwów, ponieważ doszło do mnie, że to jest moment, w którym wreszcie powinniśmy
poważnie porozmawiać. Sanders jeszcze przez
chwilę wpatrywał się w płomienie, a potem chyba wyczuł, że mu się przyglądam, gdyż
niespodziewanie odwrócił głowę i nasze spojrzenia się spotkały. Moje serce
zgubiło jeden rytm, nabrałam więc powietrza by nieco się uspokoić. Atmosfera w
pokoju zrobiła się nagle bardzo napięta, a przedłużająca się cisza zaczęła mnie
poważnie denerwować. Oderwałam wzrok od szmaragdowych tęczówek i przeniosłam go
na własne splecione dłonie. Chwilę udawałam, że z zapałem podziwiam
wypielęgnowane, bezbarwne paznokcie, dopóki głęboki głos nie przerwał mi tej
fascynującej czynności.
— Otwórz,
to dla ciebie.
Zdezorientowana uniosłam wzrok, posyłając chłopakowi
pytające spojrzenie.
— Paczka —
wskazał na pakunek leżący obok, na kawowym stoliku. Nie zauważyłam go
wcześniej, ale też za specjalnie się nie rozglądałam. Albo gapiłam się na coś
znacznie bardziej interesującego. Jeszcze raz zerknęłam w kierunku Blake’a, a
potem wzruszając ramionami sięgnęłam po papierową torbę.
— No, nie…
— wypsnęło mi się, gdy rozchyliłam cienkie brzegi. Sięgnęłam do środka i
wyjęłam eleganckie pudełko z zapakowanym w środku najnowszym modelem Iphone'a. Moje
gardło opuściło ciche westchnienie.
Nigdy nie
goniłam za elektroniczną modą, nie można mnie też było nazwać zapaloną
gadżeciarą, ale z drugiej strony nie musiałam być ekspertem, by domyśleć się,
że to jeden z najlepszych telefonów, jakie ostatnio walczyły na komórkowym
rynku.
— Nie
żartuj sobie Sanders. — Odłożyłam zawiniątko z powrotem na stolik. — Dobrze
wiesz, że tego od ciebie nie przyjmę.
— Wiem —
chłopak uśmiechnął się przeciągle, nie odrywając ode mnie wzroku. — Na
szczęście wspomniałem o tym Sarah kilka dni temu, gdy rozmawiałem z nią podczas
twojej… niedyspozycji. Dała mi wtedy pieniądze i poprosiła, żebym kupił ci jakąś
dobrą komórkę. Podpisana przez nią umowa jest w środku, łącznie z resztą
gotówki. Ja tylko odebrałem telefon, który musieli przysłać z centrali.
Przez
moment patrzyłam się na niego oniemiała. Wciąż niedowierzając, sięgnęłam
jeszcze raz do torby i wyjęłam z niej kopertę z dokumentami. Rozerwałam papier
i szybko przebiegłam wzrokiem po znajdującej się wewnątrz umowie zawartej na
kolejne dwa lata. Podpis z pewnością należał do Sarah.
— Chcesz
powiedzieć — rzekłam, nadal nie będąc pewna, o co tutaj chodzi. — Że moja mama wydała
tyle kasy na telefon?
Mężczyzna kiwnął głową.
—
Najwidoczniej uznała, że ci się przyda skoro poprzedni… nie nadawał się do
użytku.
Westchnęłam
ciężko, jeszcze raz zerkając na podpis Sarah. Mama nigdy nie roztrwaniała na
darmo pieniędzy, choć nie można było zaliczyć nas do ubogich osób. Zawsze
żyliśmy na normalnym poziomie, mieliśmy wszystko co potrzebne, lecz nie z
najwyższej półki. Uśmiechnęłam się smutno. Pewnie tym razem Sarah chciała mnie
zaskoczyć i pokazać, że wcale nie jest tak technologicznie zacofana.
Poczułam
jak ściska mnie w dołku, więc szybko złożyłam dokumenty i wpakowałam je z
powrotem do koperty. Trzęsącymi dłońmi rozfoliowałam pudełko i zaczęłam
nerwowo bawić się nowym telefonem. Musiałam natychmiast doprowadzić się do
porządku, bo inaczej groziło mi rozklejenie się w obecności Sandersa. Kolejny
raz bym tego nie przeżyła. On pewnie też nie.
— Amelio… —
niski, spokojny ton przerwał moje wysiłki. Postanowiłam go zignorować i udawać
zafascynowanie smyczą oraz słuchawkami dołączonymi do zestawu. W końcu to była
bardzo ładna smycz z wyrysowanym logo wiodącego operatora telefonii komórkowej.
Kątem oka zarejestrowałam jak Blake wstaje i odchodzi od kominka podążając w
moim kierunku.
Momentalnie
cała zesztywniałam. To naprawdę nie była dobra chwila na jakiekolwiek
pocieszenia, których zresztą nigdy bym się po nim nie spodziewała…
Wsunęłam się
bardziej w głąb siedziska widząc, że mężczyzna staje gdzieś z boku. Na
szczęście nie podszedł bliżej, przez co dziękowałam Bogu, bo inaczej musiałabym
uciekać, przeskakując przez oparcie kanapy. A nie byłam pewna, czy moja noga pokona
taki manewr.
— Jak
będziesz tak uparcie wpychać słuchawki w otwór od ładowarki to obawiam się, że nawet
gwarancja nie pokryje kosztów naprawy. — Podszyty rozbawieniem ton sprawił, że
zastygłam na chwilę, spoglądając na swoje dłonie.
Cholera.
Faktycznie pomyliłam
otwory, usilnie próbując wepchać metalową końcówkę do nieodpowiedniej dziury.
Uniosłam dumnie głowę, tuszując zawstydzenie. Mój geniusz wręcz powalał na
kolana.
— Martw się
swoim celowaniem Sanders — burknęłam, ale zaraz uświadomiłam sobie dwuznaczność
tych słów i automatycznie spłonęłam zdradzieckim rumieńcem. Niech to szlag! Czy
ja naprawdę za każdym razem musiałam robić z siebie idiotkę w obecności tego
padalca?! Usłyszałam ciche westchnienie i domyśliłam się, że Blake powstrzymuje
śmiech. Świetnie. Chociaż jedno z nas dobrze się bawi.
Zdenerwowana
poskładałam cały nowy sprzęt, chowając go do pudełka. Dla polepszenia humoru,
wyobraziłam sobie przy tym jak zmywam zadowolony wyraz z twarzy Sandersa. Ciekawe,
czy gdybym podłączyła go do prądu też zaświeciłby się jak bożonarodzeniowa
choinka? A może miał gdzieś przycisk on off? Zabawny obraz od razu pojawił się
w mojej głowie, wywołując przy tym lekki uśmiech.
— Grosz za
twoje myśli…— głęboki głos sprawił, że aż podskoczyłam. Spojrzałam na Sandersa,
który przypatrywał mi się ciekawie. Wciąż stał tam gdzie poprzednio i pomimo
luźnego stroju, wyglądał jak model czekający na ekskluzywną sesję zdjęciową.
— Chyba
jednak nie chciałbyś ich znać — mimowolnie zaśmiałam się głośno i… zaraz potem
zdałam sobie sprawę z rzeczy, której dokonał Blake.
Właśnie bez
najmniejszych problemów poprawił mi humor.
Krótką, głupkowatą zaczepką sprawił, że nie pogrążyłam się w
snuciu czarnych scenariuszy tylko przerzuciłam swoje myślenie na inne tory. Uniosłam
głowę i napotkałam spokojny wzrok chłopaka. Sanders nawet nie ruszył się z
miejsca, ale poczułam jak od jego intensywnego spojrzenia mrowi mnie skóra.
Przez krótką chwilę pozwoliłam sobie podziwiać soczystą barwę jego tęczówek.
Moje ciało ogarnęło przyjemne ciepło, rozchodząc się w przeróżne, odległe
miejsca. W tym momencie z trwogą uświadomiłam sobie, że jeśli nie będę miała się
na baczności mogę niepostrzeżenie… polubić tego chłopaka, a to zdecydowanie nie
wróżyłoby nic dobrego.
— Kim
jesteś Blake? — To pytanie umknęło z moich ust wraz z ledwie dosłyszalnym
westchnieniem. Byłam przekonana, że pożałuje, iż je zadałam, ale
niespodziewanie poczułam dziwną ulgę. Za dużo było w moim życiu tajemnic. Za
dużo było rzeczy, których nie potrafiłam zrozumieć. Powinnam dowiedzieć się wszystkiego
już na samym początku, kiedy zobaczyłam jak goją się jego rany. Powinnam dużo
wcześniej zauważyć, że za tym niespotykanym szmaragdem kryje się coś więcej…
Mężczyzna
zmieszał się odrobinę. W jego oczach dostrzegłam lazurowy przebłysk, jakbym
naprawdę zaskoczyła go tym odważnym pytaniem. Być może myślał, że dalej mam
zamiar uciekać od poznania prawdy. Zamrugałam chcąc odegnać dziwne wrażenie,
jakie nagle mnie zalało, a gdy z powrotem uniosłam głowę, napotkałam poważne
spojrzenie, które przyprawiło mnie o ciarki wzdłuż kręgosłupa. Tym razem Blake
wyglądał bardzo pewnie, jakby podjął wreszcie decyzję, która męczyła go od
dłuższego czasu. Niespodziewanie podszedł do kominka, dorzucił dwa kawałki
drewna, a potem zamknął drzwiczki i nie wstając z klęczek spojrzał w moją
stronę.
Wstrzymałam
oddech.
Patrzyłam
teraz w niepokojąco szczere, błękitne oczy. Oczy, które z całą pewnością nie
należały do człowieka.
— Jesteś
pewna? — Spytał.
Poprawiłam się nieco na kanapie, bo nagle zrobiło mi się
strasznie niewygodnie. Wiedziałam, o co mu chodziło, ale nie potrafiłam
wykrztusić z siebie ani słowa. Wobec tego skinęłam jedynie głową.
Na moment
zapadła głucha cisza, przerywana jedynie trzaskiem buchającego paleniska. Serce
zaczęło bić mi przyspieszonym rytmem, kiedy Blake odetchnął głęboko, a potem
wstał i przechodząc kilka kroków, usiadł w fotelu naprzeciwko. Pochylił się do
przodu, opierając łokcie na kolanach i kolejny raz obdarzył mnie spojrzeniem,
od którego drętwiały mi nogi. Po kilku sekundach, jakby nigdy nic odezwał się
znowu.
— Jestem
Kardianem.
Zmarszczyłam brwi
niepewna jak zrozumieć jego słowa.
— Kardio…
czym?
Blake zaśmiał
się bez cienia rozbawienia i lekko pokręcił głową, a potem nagle spoważniał i ponownie
wwiercił się we mnie spojrzeniem. W lazurowych oczach dostrzegłam jakąś
niespotykaną, dziką głębię, która uświadomiła mi nagle, że pewne słowa
odmieniają nasze życie na zawsze.
Przełknęłam
ślinę. Takie spojrzenie nie powinno należeć do młodego, osiemnastoletniego
chłopaka.
— Jestem
synem Dworu Lutriss — powtórzył spokojnie. — Czystej krwi Kardianem.
Wyprostował
się lekko, ale w jego postawie nie było arogancji. Raczej radość i duma z
własnego pochodzenia. Zapadła
długa, pełna napięcia cisza. Spuściłam wzrok trawiąc to, co powiedział.
Tak
naprawdę nie miałam zielonego pojęcia, kim bądź czym byli Kardianie, ani też
nie słyszałam o żadnych „dworach”, choć nigdy nie byłam dobra z historii. Być
może Sanders miał na myśli jakiś szlacheckich przodków, czy coś w tym stylu, bo
przecież takie rzeczy często się zdarzały. Podświadomie czułam jednak, że za
tymi słowami kryje się o wiele więcej niż mój umysł jest w stanie ogarnąć. Mimo
to nie miałam zamiaru dalej uciekać.
— A kim są
Kardianie? — Spytałam prosto z mostu.
Blake spojrzał na mnie, lecz jego twarz nie wyrażała w tej
chwili żadnych uczuć.
— Kardianie
to jedna z trzech ras, obecnie zamieszkujących ziemię.
Uniosłam brwi.
— A jakie
są pozostałe dwie?
— Ludzie
oraz Tenebris. — Ostatnie słowo wręcz wysyczał.
Przełknęłam
głośno ślinę i wzięłam głęboki oddech, ale z moich ust nie chciały wypłynąć
żadne słowa. Do skołowanej głowy naleciało setki pytań, jednak teraz dla
odmiany nie wiedziałam, czy chcę znać odpowiedź, choćby na jedno z nich. Być
może dlatego, że słowo Tenebris źle mi się kojarzyło.
—
Mężczyzna, który mnie wczoraj zaatakował…
— Należał
do Tenebrysów — dokończył Sanders, kolejny raz potwierdzając moje domysły. —
Dwóch poprzednich, którzy zaatakowali cię na początku semestru też byli
przedstawicielami tej rasy. A stworzenie, które napotkałaś w dworku to ich
maskotka.
Nagle poczułam
jak zimne macki strachu wpełzają mi na plecy. Wypuściłam trzęsący się oddech i
przetarłam dłońmi zmęczoną twarz. Miałam po dziurki w nosie złych wiadomości, a
nie zapowiadało się by czekały mnie jakieś pozytywne rewelacje. Tym bardziej,
że Sanders nawet nie miał świadomości, jakie ciekawe cuda widziałam w swoich
koszmarach…
Nagły ból w
skroniach, dodatkowo spotęgował nadchodzący atak paniki. Wszystko układało się
nie po mojej myśli i z pewnością wylądowałam w bagnie po same uszy. Na dodatek
prześladowała mnie banda psychopatycznych… Tenedupków… A Blake nie był
człowiekiem tylko nieznanego pochodzenia… Kardianem.
Jęknęłam
bezwiednie. Moje życie było tak gładkie i przyjemne jak zjazd gołą dupą po
chropowatym żwirze. Uczucie otępienia rozlewało się po moim ciele niczym
trucizna. Byłam przekonana, że zaraz od tego wszystkiego zwymiotuję na wytworną
kanapę Sandersa. Odetchnęłam powoli żeby stłumić nadchodzącą panikę. Za wszelką
cenę musiałam być twarda… Mama mnie potrzebowała.
— Nie
pozwolę, by kolejny raz coś ci się stało — zdecydowany głos wyrwał mnie z transu.
Uniosłam
wzrok i napotkałam zatroskane i nieco napięte spojrzenie szmaragdowych oczu. Skołowana
zamrugałam dwukrotnie. Jeszcze nie zdążyłam przyzwyczaić się do tej ciągłej
zmiany kolorów.
— Dlaczego
twoje oczy zmieniają barwę? — Spytałam szczerze zaintrygowana.
Blake wzruszył ramionami.
— To
właściwość naszej rasy. Genetycznie nasze tęczówki mają intensywnie niebieski
odcień, ale musimy to tuszować, by wkomponować się w towarzystwo ludzi. Inaczej
zauważyliby, że jesteśmy inni.
Skinęłam
głową. To było całkiem sensowne. Choć chyba nie zdawali sobie sprawy, że ich
uroda i tak przyciągała uwagę. Jeśli Lydia i Lucas również byli Kardianami, to
tylko potwierdzało regułę…
— Do tej
pory świetnie się ukrywałeś — oznajmiłam, wgapiając się w jego rysy. — Chociaż
ostatnio kiepsko ci to wychodzi.
Chłopak odchrząknął i przeczesał dłonią nastroszone włosy, ale tylko rozczochrał
je jeszcze bardziej.
—
Ostatnio… straciłem sporo energii, a to nie współgra z utrzymaniem pozorów.
Uniosłam brwi nie widząc, co na to
odpowiedzieć. Ponownie zaległa długa cisza. Na zewnątrz było już całkiem ciemno
i gdyby nie pomarańczowe światło bijące od kominka, siedzielibyśmy w kompletnym
mroku. O dziwo, ta intymna atmosfera jakoś mi nie przeszkadzała. Jedynie wciąż
nie mogłam uwierzyć, że nasza rozmowa toczy się w tak dziwnym kierunku. Albo najzwyczajniej
w świecie traciłam rozum albo to był tylko zwykły sen.
Albo
i jedno i drugie.
W głowie od
razu pojawiło mi się wspomnienie ostatniej bitwy nieopodal dworku, jaką miałam
okazję wczoraj podziwiać. Wzdrygnęłam się bezwiednie. Nie – nawet ja nie miałam
tak pokręconych koszmarów.
— Boisz
się?
Zmarszczyłam brwi, wracając wzrokiem do Sandersa. Na
początku nie zrozumiałam o co chodzi, ale zaraz jego napięte spojrzenie
powiedziało mi wszystko. Wyprostowałam się i prychnęłam rozbawiona.
— Nie tak
łatwo mnie wystraszyć — stwierdziłam, co przyjął z wyraźną ulgą.— Choć wcześniej
dręczyła mnie pewna myśl… — przekrzywiłam głowę ewidentnie się z nim drażniąc. —
Czy jak cię zdenerwuję też upieczesz mnie jak tamtego gościa?
Blake spojrzał na mnie spode łba.
— Gdybym
chciał „upiec„ cię za każdym razem jak mnie zdenerwujesz, to co drugi dzień
chodziłabyś nieźle osmolona.
Mimo całej powagi sytuacji parsknęłam śmiechem.
— Dobrze
wiedzieć, że tak działam ci na nerwy. Od razu czuję się znacznie lepiej.
Sanders
wywrócił oczyma, ale widać było, że jest równie rozbawiony. Zatrzymałam się na
moment. Dziwne, że jednak potrafiliśmy tak ze sobą rozmawiać. Bez widocznej
nienawiści, lecz z przekorą. I to teraz, kiedy okazało się, że tak naprawdę
ledwo go znam. Westchnęłam ciężko, przygnębiona pewną myślą.
Przecież
powinnam być z siebie autentycznie dumna – utwierdzałam się w duchu. Jedno z
dręczących mnie pytań wreszcie znalazło swoje rozwiązanie. Wreszcie otrzymałam
odpowiedź, na którą tak długo czekałam. Teraz jednak, zamiast cieszyć się ze
szczerości rozmówcy, usilnie rozważałam czy oby na pewno jestem w pełni władz
umysłowych. Trudno było tak po prostu przyjąć do wiadomości rzeczy wyjęte prosto
z filmu fantasy... Rasy, potwory i tym podobne. Tak naprawdę wciąż miałam
wątpliwości, co do poczytalności Blake’a choć po wczorajszym przedstawieniu
powinny one całkowicie zniknąć.
Zerknęłam w
kierunku chłopaka, który teraz stał i zamyślony patrzył za okno. Mimo wszystko
trzeba było przyznać, że przyjęłam jego rewelacje nadzwyczaj spokojnie. Nie
wybuchłam, nie uciekłam jak wczoraj i przede wszystkim nie padłam kopytami do
góry, rycząc ze śmiechu. Najwidoczniej byłam zdrowo rąbnięta.
— Czy Lukas
i Lydia też należą do twojej rasy? — Przerwałam ciszę.
Blake skinął głową.
— Tak — odrzekł
nawet się nie odwracając.
Powoli się wyprostował,
wyciągnął ramiona nad głową, przez co jego koszulka podjechała w górę,
odsłaniając na moment mięśnie brzucha. Rewelacyjne mięśnie brzucha. Poczułam
ciepło w żołądku i spłonęłam nagłym rumieńcem. Cholera. Moja fizyczna reakcja
na Blake’a wyraźnie wskazywała na to, że powinnam na nowo ożywić swoje życie
towarzyskie. Zastanowiłam się przez moment...
A może ci… Kardianie działali
tak na każdego? Może to jakiś chwyt jak w powieściach o wampirach i ich
mentalnych mocach? Rozmyślając, zmarszczyłam brwi. Nie. To nie mogło być to.
Lukas też nie był człowiekiem, jego uroda na pewno wywoływała żeńskie
ślinienie, a jednak nie reagowałam na niego tak intensywnie jak na Sandersa. Po
prostu był bardzo przystojnym chłopakiem, na którego przyjemnie było popatrzeć,
ale nie - chodzącym bogiem seksu i arogancji.
Odwróciłam
głowę i gorzko przełknęłam ślinę, bo niespodziewania napotkałam uporczywy wzrok
Blake’a. Nie wiem jak długo mi się przyglądał, lecz z pewnością zdążył jeszcze
zauważyć rumieniec pokrywający moje poliki. Niech to szlag! – skarciłam się w
duchu. W tym momencie miałam szczerą nadzieję, że przedstawiciele ich rasy nie
potrafią czytać w myślach, jak Edward ze „Zmierzchu”.
Wytarłam
spocone dłonie o szare dresy Lydii i pokręciłam się niespokojnie. Usta mężczyzny
zadrżały lekko, a ja głęboko wciągnęłam powietrze.
— O co
chodzi? — Spytałam od niechcenia.
— Ty mi
powiedz.
Wzruszyłam ramionami i zerknęłam na drwa płonące w kominku. Może
pomyśli, że to od buzującego ognia zrobiło mi się tak gorąco i wyglądam jak
dorodna, bordowa śliwka.
—
Zastanawiam się, co dalej robić — rzekłam szczerze i oparłam się o wygodny
zagłówek.
Naprawdę dumałam
nad wszelkimi możliwościami. Dlaczego mnie to spotkało, gdzie się podziać, a
przede wszystkim jak pomóc schorowanej Sarah?
— Czy
wiesz, że tamten… mężczyzna… był sprawcą stanu, w jakim znajduje się moja mama?
— Oznajmiłam widząc, że Blake wciąż milczy. — Przyznał się do tego podczas
wczorajszego napadu…
Poczułam,
że głos mi się łamie.
— T… ten
potwór wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. Jakby jej cierpienie sprawiło
mu ogromną satysfakcję. Jakby to, że moja mama… — Zamilkłam, zdając sobie
sprawę, że więcej słów może poskutkować kaskadą łez. Ostatnio w moim życiu było
ich tak wiele, że groziło to wywołaniem powodzi.
Blake
zmrużył oczy i lekko się skrzywił. Odniosłam wrażenie jakby chciał podejść
bliżej, ale nie zrobił ani kroku. Tylko jego oczy znów zamigotały odcieniem
błękitu, a potem przygasły.
Przez
chwilę nastała uporczywa cisza, a atmosfera w salonie stała się napięta niczym
w filmie grozy przed kulminacyjną sceną. Miałam ochotę zerwać się z kanapy i
uciec stąd jak najdalej, ale w miejscu zatrzymał mnie zimny ton Sandersa.
— To dlatego
byłem wczoraj taki wściekły — zaczął i zamilkł na kilka sekund, po czym
kontynuował wypranym z emocji głosem, patrząc z powrotem za szybę:
— Lydia
zadzwoniła i powiedziała, że wypłoszyła tropiciela z pokoju Sarah. Była
zdenerwowana i ledwo co ją rozumiałem, a to nie wróżyło nic dobrego. Powiedziała
też, że musi dokładnie sprawdzić, co z twoją mamą, a na koniec dodała, że nie
była w stanie powstrzymać Lukasa, który rzucił się w pogoń za napastnikiem. Idiota.
Oddychałam
szybko, wpatrując się w niego zaskoczona. Mimo spokojnego, zimnego tonu, widać
było, że Blake jest napięty jak struna w wyregulowanych do granic możliwości skrzypcach.
Przeczesał dłonią zmierzwione włosy. Zauważyłam, że robił tak zawsze, gdy był
zdenerwowany. Chwilę milczał. Zdawał się zastanawiać, co dalej powiedzieć aż w
końcu odwrócił się w moją stronę. W tym samym momencie poczułam jak moje serce
przyspiesza, a oddech grzęźnie w gardle, gdy w szmaragdowym spojrzeniu
wymalowało się nagle tyle emocji. Poczucie winy, wściekłość i coś jeszcze, może
smutek?
— Nie
wiedziałem, co zdążył zrobić Sarah — głos Sandersa brzmiał stanowczo. — Ale
wiedziałem, że Lydia tam jest by jej pomóc. A ten pieprzony imbecyl pobiegł sam
za wyjątkowo niebezpieczną żmiją. Całkowicie sam, bez żadnej obstawy! Gdyby go
dogonił…— Blake zacisnął dłonie w pięści. — Gdyby go dogonił nie poradziłby
sobie w pojedynkę. Lukas jest na to jeszcze za słaby… Nie mogłem ryzykować.
Musiałem cię zostawić.
Planowałam
się odezwać, powiedzieć coś, ale nagle zaschło mi w gardle. Wróciłam myślami do
wczorajszego popołudnia i przypomniałam sobie widok zdyszanego Lukasa, którego spotkałam
na parkingu koło szpitala. Wyglądał jakby przebiegł kawał drogi, gdy tak włosy
lepiły mu się do czoła, a pot spływał po skroni. Przez głowę przeleciał mi
obraz Blake’a, który wściekle zaciskał dłonie na kierownicy pędzącego
samochodu.
Wzdrygnęłam się czując dreszcz przebiegający po całym ciele.
Gdybym
wiedziała, że mój jedyny brat leci na spotkanie z krwiożerczym potworem, z
którego może już nigdy nie wrócić, też pewnie nie zważałabym na żadne przepisy
drogowe byleby tylko dotrzeć na czas. Tak samo jak nie opuszczałabym łóżka Sarah
wiedząc, co może ją spotkać. Sanders nie musiał mi się więc tłumaczyć.
— Naprawdę
nie podejrzewałem, że tropiciel odważy się wejść do gniazda ludzi —
kontynuował, znów krążąc niespokojnie po pokoju. — Ale na wszelki wypadek
czuwaliśmy przy twojej mamie, by po wszystkim przenieść was w bezpieczne
miejsce. Nie spodziewałem się, że coś takiego się stanie. Oni nigdy tak nie działają,
Mel. Straciłem czujność... Przykro mi. — Powiedział to takim tonem, jakby naprawdę
mógł oddać wiele, byleby wczorajszy dzień w ogóle się nie wydarzył.
Nie
musiałam czuć napływającej fali ciepła, by wiedzieć, że mu uwierzyłam.
Chłopakowi, którego nienawidziłam od lat, a który teraz z jakiś pokręconych
powodów starał się mi pomóc. Choć sama nie wiedziałam, dlaczego akurat ja
wymagałam tego wsparcia. Przecież nie byłam nikim niezwykłym, nie stanowiłam
żadnego cennego towaru, za którym mogłaby gonić banda nieziemskich potworów.
A jednak. Z tego, co zrozumiałam w tym wszystkim chodziło
właśnie o mnie.
— Miałeś
rację Blake — wyszeptałam, gdy już byłam pewna, że jestem w stanie mówić. Kątem
oka zauważyłam, że chłopak się odwraca i we mnie wpatruje. — Nie ma w tym twojej winy, więc przestań sobie
wyrzucać wczorajszy dzień.
Czułam jak ogarnia mnie ból. Słowa ciężko przechodziły przez
gardło.
— Wczoraj
ten mężczyzna zasugerował coś jeszcze… Powiedział, że szukał mnie od dawna, bo…
bo ktoś chce mnie widzieć. — Moje serce waliło jak oszalałe, a wyrzuty sumienia
i strach wgryzały się w nie ostrymi zębami.
— Nie mam
kompletnie świadomości, o co chodzi i komu mogłam zaleźć za skórę —
wymamrotałam kręcąc głową. — Nie wiem też nic o… waszym rodzaju, ani o tych
okrutnych bestiach, z którymi walczyłeś. Ale napastnik doskonale wiedział, co
mówi i zdecydowanie chodziło mu o mnie. Wspomniał coś o moim zapachu i tym jak
ktoś próbował go zatuszować.
Spuściłam głowę i schowałam ręce między nogi, bo nie chciały
przestać drżeć.
— Od samego
początku chodziło o mnie Blake… — mój głos był coraz cichszy. — Mama była
jedynie… przypadkowym środkiem do celu.
Gdy
skończyłam swój wywód ponownie zaległa cisza. Myślałam, że po tym całym
wyznaniu poczuję się lepiej, lecz wypowiedzenie na głos swoich zmartwień tylko
spotęgowało ból. Nie mogłam jednak pozwolić, by Sanders bezpodstawnie wyrzucał
sobie coś, co było tylko i wyłącznie moją winą, choć jeszcze tak niedawno zrzucałam
wszystko na niego. Nawet jeśli miał świadomość, że Sarah może cokolwiek grozić,
to i tak zrobił więcej niż ja. A przecież nie musiał. Teraz wiedziałam, czemu
nie mógł od razu powiedzieć mi prawdy, nie zdradzając przy tym swojego
pochodzenia. A wątpię bym bez zobaczenia na własne oczy jak… zmienia się jego
ciało, była w stanie uwierzyć w jakiekolwiek pokręcone słowa swojego
odwiecznego rywala.
Westchnęłam
ciężko i na moment schowałam twarz w dłoniach. Musiałam z powrotem wyobrazić
sobie wielką, metalową szafę w swojej głowie, by powrzucać do niej kolejny stos
zmartwień i zatrzasnąć pancerne drzwi. Z pewnością istniało jakieś wyjście z
tej sytuacji. Tylko jeszcze nie potrafiłam go dostrzec.
Delikatny
dotyk ramienia natychmiast wybudził mnie z zamyślenia, a lekki mrowiący prąd
całkowicie otrzeźwił. Szarpnęłam głowę i omal nie uderzyłam nią o szczękę
Blake’a, który kucając dotknął mojej ręki.
Mój oddech natychmiast
przyspieszył, pierś unosiła się i opadała, jakbym przebiegła kilkukilometrowy maraton.
Wzdrygnęłam się nieznacznie, lecz chłopak musiał to zauważyć, ponieważ przez
ułamek sekundy na jego twarzy wymalowało się coś na kształt rozczarowania, po
czym odsunął się spokojnie, wstał i z powrotem usiadł w fotelu naprzeciwko. Siedzieliśmy
chwilę w kompletnej ciszy. Zrobiło mi się głupio, że tak dziwnie zareagowałam
na zwykły, pocieszający gest.
W jasnym
blasku kominka rysy Sandersa wyglądały jak odlane z mosiądzu. Mocna linia
szczęki, prosty nos i świetnie skrojone usta, były niczym wyrzeźbione ręką
wprawnego artysty. Zaś oczy… oczy błyszczały w tej chwili ludzkim, szmaragdowym
odcieniem.
— To nie
jest twoja wina — słowa Blake’a nie miały w sobie ani grama sztuczności. Byłe
stanowcze i szczere. Takie, jakie chciałam usłyszeć. — Jedynym winowajcom jest
ten, kto skrzywdził Sarah. I choć to marne pocieszenie… Zapłacił już za to
swoją cenę.
Spuściłam
wzrok przyjmując to, co powiedział. Mimo iż jego głos zabarwiony był
współczuciem, nie czułam żeby się nade mną litował. To kilka prostych słów
przyniosło mi dziwne ukojenie, choć wyrzuty sumienia całkiem nie zgasły.
— Domyśliłem
się, że chodzi o ciebie — rzekł niespodziewanie, znów przyciągając tym moją
uwagę. — Pierwszy raz, gdy napadło cię dwóch Mrocznych to był kompletny
przypadek. Gdybym nie jechał tamtego wieczora do ciebie w sprawie referatu…—
urwał, a jego twarz nabrała osobliwego wyrazu. Nie potrafiłam jednak
powiedzieć, co się za nim kryło. Odchrząknął, by dalej kontynuować:
— Potem
zaczęło się pojawiać ich znacznie więcej. Kiedy jakiś czas później zobaczyłem
ogara w waszym dworze, byłem już niemal pewny swoich podejrzeń. Ogar jest
zwiadowcą, którego nie wysyła się bez powodu. Ktoś ewidentnie na was polował.
Na ciebie, bądź Sarah. Jednak dopiero, gdy… zachorowałaś, a kobieta zwróciła
się do nas o pomoc, moje wątpliwości całkowicie zniknęły. Wiedziałem, że to ty
jesteś na celowniku.
Blake
zamilkł, a nagła cisza sprawiła, że się wzdrygnęłam. Jego słowa nie brzmiały
jak zarzut, lecz w moim wnętrzu i tak zapanował kompletny chaos. Nic z tego nie
rozumiałam. Nagle wszystkie wydarzenia ostatnich kilku tygodni wydały mi się
całkowicie bez sensu. Nasza przeprowadzka w tak odludne miejsce, niefortunna
napaść już z samego początku semestru, koszmary, potwory i gadające lustro –
wszystko to wirowało w mojej głowie aż poczułam, że zaraz pęknie na pół.
Potrząsnęłam
nią, próbując odgonić napływające obrazy, ale jedna niepokojąca rzecz wciąż nie
dawała mi spokoju, chcąc wydostać się na światło dzienne. Jeden istotny szczegół
gdzieś mi umykał, więc musiałam koniecznie go uchwycić. Musiałam dopasować
brakujący element skomplikowanej układanki, lecz potrzebowałam do tego jakiegoś
punktu zaczepienia. Odnalazłam wzrokiem siedzącego po przeciwnej stronie
Blake’a i bezwiednie wpatrzyłam się w jego oczy. Oczy, które miały teraz
zdumiewający kolor błękitu. Barwę jaskrawego, bezchmurnego nieba.
I wtedy to
zrozumiałam. W momencie, kiedy dopasowałam ostatni element moje serce
zatrzymało się na jedną, krótką chwilę.
Sarah o
wszystkim wiedziała.
Wiedziała,
że coś dziwnego dzieje się wokół nas, ale nie dała nic po sobie poznać. Wiedziała,
że coś nam grozi, ale nie pisnęła ani słowa. Co dzień spanikowana rozglądała
się na boki w poszukiwaniu niewiadomego zagrożenia, a ja zwyczajnie byłam
przekonana, że to przez jej roztrzepany charakter, że to śmierć taty rzuciła na
nas swoje piętno i wkrótce wszystko wróci do starego ładu. Odżyjemy w nowym
miejscu. Z nowym nastawieniem.
Przed
oczami stanęła mi kobieta w lustrze, a mój żołądek ścisnął się boleśnie. Tamtej
pamiętnej nocy nieznajoma zaproponowała, bym zwróciła się do Sarah o pomoc.
Powiedziała, że moja mama będzie wiedziała, co robić… Poczułam, że brakuje mi
tchu i ze świstem wciągnęłam powietrze, przymykając oczy. Nim powieki
całkowicie mi opadły zauważyłam jeszcze, że Blake się podnosi, więc wyciągnęłam
szybko rękę, by powstrzymać go przed podejściem.
W tej
chwili musiałam sama wszystko przetrawić. Potrzebowałam w kompletnym spokoju
przemyśleć każdy, najdrobniejszy szczegół, lecz zanim to się stanie, musiałam
jeszcze dowiedzieć się najistotniejszej rzeczy.
— Czy wiesz
kim są Błękitni? — Spytałam Sandersa, unosząc powieki i wlepiając w niego baczny
wzrok. Prawdopodobnie znałam już odpowiedź.
Blake
milczał przez chwilę, mrużąc oczy, jakby zastanawiał się skąd znam to
określenie. A potem jego twarz nagle złagodniała.
— Dawno nie
słyszałem tego wyrażenia — oznajmił z nutką żalu w głosie. — Kiedyś tak nas
nazywano, z racji koloru krwi oraz znaczeń. Dziś jesteśmy po prostu Kardianami.
Gdy to
usłyszałam ogarnęła mnie najpierw fala gorąca a potem zimna. Zagapiłam się na
chłopaka, nie wiedząc, co mogę powiedzieć. Zwyczajnie mnie zatkało, choć moje
podejrzenia oczywiście okazały się słuszne. Dziwiłam się tylko, że wpadłam na
ten pomysł dopiero teraz, kiedy wokół było tyle wskazówek. Serce nie
przestawało bić mi przyspieszonym rytmem, wbiłam więc spojrzenie w ogień za
kominkową szybą, by choć na moment uspokoić skołatane nerwy.
Kobieta z
lustra, nie ważne czy była to mara czy dziwna halucynacja, próbowała naprawdę
mnie ostrzec. Wspominała o Mrocznych i o tym, że wpadli na mój trop.
Zasugerowała, że jedynie Błękitni będą w stanie mnie ochronić. Wiedziała też,
że Sarah jest osobą, która może się z nimi skontaktować, co oznaczało, że mama
miała pełną świadomość istnienia innych ras oraz tego, że grozi nam
niebezpieczeństwo. A jednak z niczym się nie zdradziła... Dlaczego?
— Dlaczego
co? — Podskoczyłam na dźwięk głosu Blake’a. Odwróciłam głowę, zdając sobie
jednocześnie sprawę, że to pytanie musiało wypsnąć mi się przez usta.
Błękitne
jak niebo oczy wpatrywały się we mnie uparcie. Znów pomyślałam sobie, jakie to
dziwne, że to właśnie ja siedzę tutaj naprzeciwko niego. Jaki to paradoks, że akurat
nasza dwójka znalazła się w tej niecodziennej sytuacji… Zwykła, nieszczególnie
wyróżniająca się z tłumu nastolatka, o włosach koloru dojrzałej czereśni oraz
nienawidzący jej od lat chłopak, oprawca a jednocześnie wybawiciel, potwór i
anioł w jednym. Byliśmy jak ogień i lód, czerwień i… błękit.
Błękit,
który w tym momencie stanowił dla mnie ostatnią deskę ratunku.
Siedziałam
przez chwilę w milczeniu, starając się odnaleźć w sobie dość odwagi, by zadać
kolejne pytanie, które właśnie pojawiło się w mojej skołowanej głowie. Drżące
dłonie zacisnęłam w pięści.
— Dlaczego…
— zaczęłam, prostując się i nabierając głęboko powietrza. — Dlaczego to właśnie
ja, Blake? Dlaczego teraz? Co takiego jest ze mną nie tak?! Jestem przecież
prostym, malutkim człowieczkiem, który chce żyć jak każdy inny. Nie mam nic
znaczącego do zaoferowania… Nic, co mogłoby stanowić jakąkolwiek większą
wartość… — Żal i ból wylewały się ze mnie wraz z potokiem słów. — Kim więc do
cholery dla nich jestem, że nie potrafią dać mi spokoju?!
Przerwałam,
dysząc ciężko, ponieważ miałam wrażenie, że mój świat nagle się kurczy. Że
wszystko w nim jest pokręcone, nie takie jak powinno. Najgorszy był jednak brak
kontroli… brak kontroli nad czymkolwiek, czego się dotknęłam. Wydawało mi się,
że nie mam wpływu na to, co się ze mną stanie, a w szczególności na to, co
stanie się z mamą.
Sanders
wstał z fotela, kolejny raz podszedł do okna przez moment wpatrując się w
przestrzeń za szybą, a potem powoli się odwrócił. Chwilę błądził po mnie
wzrokiem, jakby chciał znaleźć odpowiednie słowa. W końcu poddał się, westchnął
i przeczesując dłonią sterczące, ciemne włosy, wreszcie się odezwał:
— Nie wiem
kim jesteś, Amelio… — Patrzył na mnie z taką intensywnością, że aż się
zarumieniłam. Moje serce dziwnie zabiło.
— Ale na
pewno wiem, kim nie jesteś — dodał.
Zesztywniałam
i cofnęłam się gwałtownie w głąb kanapy. Ogarnęło mnie nieprzyjemne uczucie. Ściśnięty
żołądek ostrzegał przed tym, co nieuniknione. Nawet zraniona noga kolejny raz dała
o sobie znać. Miałam ochotę zakopać się w czarnej dziurze, albo zatrzasnąć w
wyimaginowanej szafie w swojej głowie i już z niej nie wychodzić. Mimo to
spytałam:
— Kim w
takim razie nie jestem, Blake?
Mężczyzna wahał się tylko przez chwilę, jakby sam nie
wiedział, czy jestem gotowa na te słowa. Jego głos przepełniony był spokojem,
lecz oczy dziwnie błyszczały.
—
Człowiekiem… — zaczął, a ja nie mogłam oderwać wzroku od jego ust, kiedy mówił.
— Z pewnością… Nie. Jesteś. Człowiekiem.
_____________________________________________________________________
Drodzy Czytelnicy!
Ten rozdział jest nieco krótszy od poprzedniego, ale chociaż
wstawiony wcześniej. Miałam co do niego wieeele wątpliwości i w gruncie rzeczy
nie bardzo jestem zadowolona z ostatecznego efektu, postanowiłam jednak już nic
nie zmieniać.
Wiem, że mało w nim akcji, no ale cóż…
Blake wreszcie przyznał się głośno, kim naprawdę jest, choć
pewnie nic Wam to nie mówi. Podobnie zresztą jak Amelii : ) Oczywiście z pełną
premedytacją nie odkryłam wszystkich kart, ale obiecuję, że od teraz – kawałek
po kawałku – przedstawię Wam świat, do tej pory kompletnie nieznany głównej
bohaterce. Dziewczyna znów stanie przez pokręconą zagadką. Zagadką własnego
pochodzenia. A do tego ma na karku ścigających ją Mrocznych…
Jak myślicie - kto będzie starał się pomóc jej w odkryciu
prawdy o sobie samej? : ) Odpowiedź wydaje się oczywista, choć mam nadzieję, że
od czasu do czasu uda mi się Was zaskoczyć.
W każdym razie, ścieżka naszych głównych bohaterów nie
będzie usłana różami, zaś chwilowy „rozejm” jaki wydawałoby się powstał między panną
Green i Sandersem, nie raz zostanie poddany próbie… Głównie z powodu
„zadziorności” ich charakterów ; )
Chciałam bardzo podziękować Wszystkim, którzy jeszcze tu
zaglądają, mimo strasznej nieregularności wstawiania rozdziałów. Każda opinia –
pozytywna czy negatywna – jest dla mnie prawdziwą motywacją do dalszych starań
: ) Dlatego jeśli przeczytacie – skrobnijcie coś proszę… choćby kilka słów.
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie,
Whiteberry
Po prostu genialne! Wpadłam na to opowiadanie parę dni temu i jestem zachwycona. Świetnie wszystko opisujesz,zawierasz każdy szczegół, emocje no wszystko. Na pewno zostanę na dłużej i z niecierpliwością czekam na nowy rozdział. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńOgromnie się cieszę, że do mnie zajrzałaś i chcesz zostać na dłużej : )
UsuńWalczę z tymi opisami i czasami wydaje mi się, że jest ich za dużo, a czasem za mało... Trudno jest znaleźć złoty środek, ale podobno ćwiczenie czyni mistrza ; )
Dziękuję Ci za miłe słowa i pozdrawiam : )
Jesteś po prostu świetna. Gratuluje talentu i całego bloga
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Jeszcze daleko mi do naprawdę sensownego poziomu, ale z pewnością będę się starać : )
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
wow kawal niezlej roboty normlanie wow szczeka mi opadla :D pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za te miłe słowa: ) pozdrawiam!
UsuńPiękne opisy, oraz ciekawie napisane, dzięki czemu można ładnie sobie wszystko wyobrazić, a spora ilość tekstu, aż zadowala oczy! :D Nie wiem, dlaczego nie jesteś zadowolona z tego rozdziału, ponieważ dla mnie jest on cudowny! ^^
OdpowiedzUsuńObawiałam się, że za mało w tym rozdziale akcji, poza tym chciałam jeszcze popracować nad reakcją Amelii na te wszystkie niecodzienne rewelacje, ale w końcu zostawiłam jak jest ; ) Ogromnie się cieszę, że mimo moich wątpliwości rozdział się spodobał :)
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
Ta historia jest tak wciągająca, że kiedy przeczytałam wszystkie dotąd napisane rozdziały, wszystko we mnie zaczęło KRZYCZEĆ że chce więcej.
UsuńDlatego, proszę napisz wiecej😉 cieplutko pozdrawiam
Wow! Jestem zachwycona! Czekam z niecierpliwością na następny rozdział! ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa : ) Nie wiem kiedy wstawię kolejny rozdział, pracuję nad nim, ale ciut opornie mi idzie. Ważne jednak, że powoli się pisze; )
UsuńPozdrawiam!
Uwielbiam to opowiadanie. W życiu nie spotkałam sie z lepszym.. naprawdę, słowo którym moge je opisać to cud. Zakochałam się w bohaterach juz od pierszego rozdzialu.. z wielka niecierpliwoscia czekam na na następny rozdzial.. obys napisała ich jak najwięcej, bo przeczytanie kolejnego rozdzialu tego opowiadania mogę nazwać teraz swoim marzeniem.. pozdrawiam <3
OdpowiedzUsuńRany - jestem zaskoczona, że Twój odbiór mojego opowiadania jest aż tak pozytywny. Oczywiście mile zaskoczona - tym bardziej, że ja widzę w nim wiele wad. W każdym razie dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam : )
UsuńJeszcze nie ma? :(( prosze daj juz ten życiodajny nektar..
OdpowiedzUsuńNiestety rozdział się pisze, ale baardzo powoli, więc uczciwie ostrzegam, że raczej szybko go nie wstawię :(
Usuń"Kiedy ja do czorta depilowałam ostatnio nogi?!" - to jest takie życiowe <3
OdpowiedzUsuńTak ogólnie to hej! :D jestem zachwycona, czytałam nie mogąc się oderwać i wciąż jestem ogromną fanką! Z niecierpliwością czekam na dalszą część :3
Ogromnie się cieszę, że tak wiernie trwasz przy moim opowiadaniu: ) Faktycznie typowy dylemat każdej kobiety to te ciągłe depilacje ; )) Chyba musimy Amelii zafundować laserówkę ;D
UsuńJeśli chodzi o kolejną część to tym razem uczciwie zaznaczam, że nieprędko to będzie : (
Ale jak już wstawię, to postaram się by warto było czekać : )
Dziękuję za odzew i serdecznie pozdrawiam!
Cudowne, po prostu kocham <3
OdpowiedzUsuńTwój styl pisania, fabuła! Ahh chce się więcej! Jesteś niesamowita :)!!
Bardzo dziękuję : ) Pisanie to oprócz ciężkiej pracy również przyjemność, ale największą satysfakcję sprawia fakt,że komuś owe wypociny przypadły do gustu ; )
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
wszystkie rozdziały przeczytałam już dwa razy!!! Nie mogę doczekać się kiedy będzie dalsza część, jest super! To moje ulubione opowiadanie. Kiedy dalsza część??? Proszę pospiesz się :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, ale nieprędko wstawię kolejny rozdział. Mam raptem kilka stron. W tej chwili jestem w ciągłych rozjazdach więc do pisania siadam bardzo rzadko. Sama czekam z utęsknieniem aż będę mogła trochę odpocząć i złapać chwilę na pisanie dalszych losów Amelii i Blake'a :|
UsuńŚwietne opowiadanie! Szkoda że tak długo trzeba czekać na kolejne rozdziały, ale przyznaje że warto. Czekam z niecierpliwoscia az cos dodasz!
OdpowiedzUsuńDziękuję za cierpliwość. Jak widać potrzeba jej wiele, bo regularność u mnie żadna :\ Jestem w trakcie kolejnego rozdziału, ale idzie mi strasznie opornie. Nie wspominając o tym, że usiadłam do dalszego pisania dopiero dwa dni temu :\ Myślę, że trochę to jeszcze potrwa, ale mam nadzieje, że jak już uda mi się wstawić „11” to z kolejnymi będzie szybciej.
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
Nie wiem czy wspomniałam ale KOCHAM KOCHAM twoje opowiadanie. Znalazłam chwilę aby zaglądnąć do innych i aż podskoczyłam z radości że są nowe rozdziały oczywiście chodzi o 9 i 10.
OdpowiedzUsuńI z ręką na sercu mogę powiedzieć że jestem mega nakręcona na kolejne rozdziały, spore te rozdziały ale nim się obejrzałam kończyłam już 10.
Biedna Amelia, jestem ciekawa czy jej mama wróci do formy, szkoda mi dziewczyny została sama i na dodatek nie wie co się wokół niej dzieje i dlaczego.
Nie wiem czy to dziwne ale podoba mi się taka burzliwa relacja między Amelią a Blake'm to dodaje trochę pikanterii do opowiadania i te ich śmieszne uwagi, a najbardziej podobała mi się akcja w łazience szczerze się uśmiałam, zresztą nie tylko wtedy ale za każdym razem gdy ze sobą rozmawiają.
Czekam z niecierpliwością na 11 rozdziału mam nadzieje, że już niebawem dowiemy się czym/kim jest Amelia.
Pozdrawiam kochana i życzę DUŻO weny.
Bardzo się cieszę, że mnie odwiedziłaś : ) Rzadko wstawiam rozdziały, ale wciąż nie zapominam o pisaniu : )
UsuńAmelia faktycznie łatwo nie ma i na razie nie zapowiada się by dziewczyna miała z górki. Ale co się odwlecze to nie uciecze… Dobrze, że ma jakiegoś „pomocnika” nawet jeśli ich relacja jest skomplikowana ; )
Jeszcze trochę potrwa nim Amelia odkryje kim tak naprawdę jest, ale za to wiele wydarzy się po drodze ^_^
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Uwielbiam twoje opowiadania. Są świetne! Szczerze, to według mnie piszesz o niebo lepiej od wielu znanych pisarzy. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.
OdpowiedzUsuńBardzo też chciałabym dowiedzieć się jakie moce ma Amelia i kim tak dokładnie jest. Jednym słowem genialne i strasznie wciągające.
Pozdrawiam.<3
Myślę, że z tym pianiem to jeszcze duuużo mi brakuje do jakiegoś dobrego poziomu, ale dziękuję za te miłe, budujące słowa : )
UsuńPrzed Amelią jeszcze wiele przygód i odkrywania swoich korzeni : ) I oczywiście kłótni z Sandersem ; )
Serdecznie pozdrawiam!
Czy będziesz dalej pisać to opowiadanie? Bo od dłuższego czasu nie ma następnego rozdziału... Jeśli nie to będę płakać przez następny tydzień. Błagam, dodaj następny!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam – faktycznie przerwy są niebotycznie duże. Regularność u mnie jest żadna, przez co łatwo się zniechęcić. Niestety mam strasznie mało czasu na pisanie, czasem przez miesiąc nie mam możliwości znalezienia chwili – stąd te przerwy. Zapewniam jednak, że opowiadanie wciąż jest w trakcie tworzenia : )
UsuńDziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
hej! właśnie znalazłam twoje opowiadanie :) no może jakieś parę godzin temu, i dzięki Bogu! Przynajmniej miałam sporo do przeczytania :D może dasz rade wstawiać krótsze rozdziały, a częściej? hmm... chociaż krótsze pewnie zostawią niedosyt :(
OdpowiedzUsuńNo nic, mam nadzieję, że znajdziesz czas na pisanie, bo wychodzi Ci to świetnie :) uwielbiam twój styl i te życiowe wstawki, które spotykają każdego.
Powodzenia w dalszym pisaniu :)
Hej. Jakoś w zeszłym roku trafiłam na tego bloga ale nie wiem czemu po kilku rodziałach przestałam czytać.. Wczoraj wróciłam bo przypomniałam sobie że mi się podobało.. Naprawdę suuuper się to czyta!!!! Te emocje..tajemnice..klimat...miodzio! Aż chce się czytać dalej, żeby wiedzieć co dalej?! Pozdrawiam i życzę duuużo weny i nie przestawaj!!! Plis pisz dalej!!!!
OdpowiedzUsuńDlaczego nie piszesz na wattpadzie?
OdpowiedzUsuńTo jest świetne, niesamowicie wciągające - czytałam z zapartym tchem. Te potyczki słowne Amelii i Blake'a ożywiały treść, nie to że bez nich byłoby drętwo, ale wprowadzały sporą dawkę humoru i emocji. Oby tak dalej :) Z niecierpliwością czekam jak dalej potoczą się losy Amelii.
OdpowiedzUsuńProszę daj jakikolwiek znak życia...
OdpowiedzUsuńRozdział naprawdę świetny. Wkońcu cokolwiek sie dowiedzieliśmy. Trzymałaś w napięciu. Tekst bardzo wciąga.
OdpowiedzUsuńAle mam jedno, najważniejsze pytanie...Kiedy nowy rozdział?
Od czego tu zacząć..? Hmm najpierw musze podkreślić, że nie musisz się martwić, że rozdziały są nie udane, bo jest wręcz przeciwnie.
OdpowiedzUsuńFabuła tego opowiadania jest bardzo interesująca, a główni bohaterowie intrygujący.
Błędy jeśli jakieś są to ich nie widać.
Jedyne co mnie bardzo martwi to, to iż rozdziału nie ma już od ponad roku, a ja naprawdę jestem od tej opowieści uzależniona. Mam nadzieję, że znajdziesz czas, aby wrzucić rozdział, chodźby nawet wydawał, by Ci się beznadziejny.
Pozdrawiam i życzę dużej weny.
Czekam z niecierpliwością.
alek-sandra
Witaj, jakiś czas temu natrafiłam na Twojego bloga. Zaciekawił mnie tytuł oraz opis. Postanowiłam, że zobaczę, może akurat będzie w moim guście. I nie zawiodłam się!
OdpowiedzUsuńKażdy kolejny rozdział pochłaniałam łaknąc coraz to więcej i więcej. Potrafisz zbudować napięcie i zaciekawić czytelnika.
Pomysł z pisaniem historii również z perspektywy Blake'a także mi się podoba, jestem ciekawa co tam siedzi pod tą jego czupryną.
Z jednej strony odkrywałaś coraz więcej, a z drugiej dostarczałaś czytelnikowi jeszcze więcej pytań i niewyjaśnionych sytuacji. Tak więc wszystko to, co lubię.
Mam nadzieję, że powrócisz tutaj jeszcze kiedyś, bo naprawdę szkoda takiego dzieła. Chciałabym wiedzieć, co będzie dalej. Nie zostawiaj swoich czytelników w takiej niepewności!
Powodzenia
~Felinae
Hej, zaczęłam czytać to opowiadanie kilka dni temu i sama nawet nie wiem kiedy, ale przepadłam w nim bez reszty. Zaczeło się zupełnie normalnie opowiadając o życiu nastolatki z zadziornym charakterem, później zaczeły się pojawiać elementy fantastyczne, a ja coraz częściej w momentach grozy rozglądałam się po swoim pokoju, bojąc się, że z ciemnego konta coś wyskoczy. Dawno tak bardzo nie wciągnełam się w żadne opowiadanie. Twój styl pisania sprawia, że naprawdę czułam się jakbym była tam razem z bohaterami, a to wszystko przez mistrzowskie opisy, były na tyle obszerne, że naprawdę można było wszystko zobaczyć oczyma wyobraźni. Zazwyczaj długie opisy w opowiadaniach mnie męczą, ale nie w Twoim, masz tak cudowne wyczucie w opisywaniu tego co się dzieje, że naprawdę traciłam poczucie czasu czytając. Podoba mi się również to jacy są bohaterowie, każdy z nich ma swój własny charakter i wszystkie ich działania pasują do niego, naprawdę miałam wrażenie, że czytałam o autentycznych ludziach, a nie o postaciach z opowiadania. Wszystkie postacie zostały bardzo dobrze stworzone, mają różnorodne charaktery. Może zacznę od Amelii, bardzo przyjemnie czytało się o jej myślach ( nigdy nie zapomnę boskiego drwala czy porównywania biednego Sandersa do świecącego neonu :D). Sanders, uwielbiam tajemnicze postacie, więc od razu skradł moją sympatię (no bo jak go nie lubić? :D). Bardzo lubię też Clarie (nie do końca jestem pewna czy nie przekręciłam jej imienia) to taka przyjaciółka, której można by życzyć każdemu. No i "boski drwal" to takie przeciwieństwo Sandersa pod wieloma względami, jak tylko się pojawiał to automatycznie się uśmiechałam, to taka pozytywna postać. To opowiadanie nie jeden raz już mnie zaskoczyło zwrotem akcji, fabuła coraz bardziej się rozwija, a ja nie mogę się doczekać co będzie dalej. Bardzo przyjemnie odkrywa się tajemnice stworzonego w tym opowiadaniu świata, z każdym rozdziałem czytelnik dowiaduje się coraz więcej i więcej, jednak wciąż pozostake wiele pytań, co sprawia, że opowiadanie bardzo trzyma w napięciu. Myślę, że właśnie to co najbardziej podoba mi się w tym opowiadaniu to to podawanie nowych informacji w dawkach, przez to napięcie cały czas rośnie. Nawet jeśli dochodzi do jakiś poważniejszych rozmów między bohaterami to i tak nie zostają odsłonięte wszystkie karty, więc pozostaje ta nutka niepewności, która nie pozwala na oderwanie się od lektury. No właśnie, przeczytałam już wszystkie rozdziały i stwierdzenie, że chcę więcej to mało powiedziane :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że znajdziesz chwilę na dokończenie tego opowiadania i życzę Ci mnóstwo weny :)
PS: Przepraszam za wszystkie błędy jakie mogły pojawić się w moim komentarzu (a pewnie jest ich sporo, znając moje możliwości w zakresie robienia ich :D).
No i jeszcze raz napiszę, że naprawdę strasznie podoba mi się to opowiadanie i na pewno będę tu zaglądać czekając na nowy rozdział :)
Wiem,że rozdziału nie było już od ponad dwóch lat, ale chcę, żebyś wiedziała, że nadal tu jesteśmy (przynajmniej ja jestem) i czekamy na kontynuację. Wiem, że do pisania jest ciężko wrócić zwłaszcza po tak długiej przerwie, ale naprawdę mam nadzieję, że tutaj wrócisz, bo ja mimo upływającego czasu nadal wszystko doskonale pamiętam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i wysyłam dużo weny
W tym wątku naprawdę jest bardzo dużo ciekawych wpisów.Moim zdaniem to naprawdę jest bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńHej, byłam tu jakiś rok temu i wpadłam teraz, żeby napisać, że nadal tutaj zaglądam. Jakoś ta historia ma w sobie coś takiego, że nie tak łatwo o niej zapomnieć, nadal mam nadzieję, że kiedyś pojawi się nowy rozdział :)
OdpowiedzUsuńŚwietne opowiadanie, lubię do niego wracać, nawet jeśli jest bez kontynuacji :)
OdpowiedzUsuń