czwartek, 14 stycznia 2016

Rozdział 3

Wielu zapewne myśli, że umieranie jest bolesne. Ja też zawsze wyobrażałam sobie ten proces, jako pasmo strachu przed nieznanym, udręki i cierpienia. Przecież nikt tak naprawdę, nie określił, ile trwa umieranie. Czy wystarczy sekunda, byśmy zamknęli oczy i już jest po wszystkim? Czy może wewnątrz takiej osoby toczy się walka, zupełnie niewidoczna dla gapiów.
            Pamiętam, jak odchodził tata. Choroba zżerała go kawałek po kawałeczku, nie pozostawiając nic ze zdrowego człowieka, którym niegdyś był. Rak ma to do siebie, że atakuje znienacka, powoli wyniszczając niewinny organizm i nim dobrze się zorientujesz, jesteś już chodzącym cieniem. Potem nie pozostaje nic innego, prócz nadziei, że to wszystko okaże się tylko kolejnym, złym snem.
Przynajmniej tak działała choroba w przypadku Kevina. Tata nigdy nie okazywał nam, jak bardzo cierpi, choć przecież było to oczywiste. Podkrążone oczy, zsiniałe wargi i ten grymas, który wykrzywiał jego twarz, gdy przychodził ból. Pamiętam moment jego śmierci, gdy patrzyłam w prostą kreskę na ekranie monitorującym pracę serca. Często potem zastanawiałam się, czy dla Kevina czas ten trwał tyle samo, co dla mnie i mamy? A może zwykłe kilka sekund staje się wiecznością, dla osoby, która odchodzi?
            Niewiele mogę powiedzieć o umieraniu. Oprócz tego, że dla mnie proces ten był wręcz niezwykle przyjemny. Bez względu na to, jak dziwnie brzmi owo wyznanie, mogę śmiało stwierdzić, że odchodząc z tego świata, czułam się naprawdę wyśmienicie.
            Moje ciało rozluźniło się, jakby każdy mięsień nabrał długo wyczekiwanego luzu. Ciężar straty, który dotąd nosiłam na barkach gdzieś uleciał. Wszystkie problemy, bolączki i rozterki odeszły nagle, jakby rozpływając się w powietrzu…
Koniec z poczuciem winy o to, że nie potrafię pomóc mamie, po stracie ukochanego męża. Koniec ściśniętego serca, które wciąż tęskniło za nieocenionym, ojcowskim wsparciem. I wreszcie koniec tego niepokojącego uczucia, jakie ogarniało mnie w obecności chłopaka, którego jedno miękkie spojrzenie potrafiło sprawić, że całe lata nienawiści nagle stawały się odległe i rozmyte…
            O nic nie musiałam się już martwić. Ze wszech stron ogarnął mnie dawno upragniony spokój, jakby błękitne niebo odegnało wszelkie możliwe smutki. Nie pamiętam już, kiedy znajdowałam się w tak błogim stanie. Napięcie w głowie praktycznie nie istniało, a serce…
Serce - nadal - biło.
            Wzdrygnęłam się zaskoczona. Czułam, jak mój puls przyspiesza, a ja sama błądzę jeszcze w odmętach własnej świadomości. Za wszelką cenę próbowałam wydostać się na powierzchnię, ale ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Chciałam wyrwać się ze stalowego uścisku hamujących mnie więzów, jednak im bardziej próbowałam walczyć, tym boleśniej czułam, że pogrążam się w nicości.  
Niespodziewanie, gdzieś z oddali doszedł mnie szept czyiś rozmów. Nie podejrzewałam, że w raju ludzie mogą się o coś kłócić. Ze wszystkich sił skupiłam się na docierających do mnie słowach…
- Teraz rozumiesz?! – odezwał się niepokojąco znany mi głos. – W niej jest coś dziwnego.
- Blake, wbrew temu co sugerujesz, ona nie jest Tenebris! – wzburzony ton należał tym razem do kobiety. – Z pewnością, byśmy to wyczuli! Poza tym, sam widziałeś, co z nią zrobili…
Minęła chwila, ale nie padła żadna konkretna odpowiedź.          
- Cholera, sam już nie wiem… - ciche westchnienie zagłuszył bębniący deszcz.
Zaraz… deszcz?! Powoli przełknęłam ślinę. Dlaczego więc nie jestem przemoknięta? Coś zdecydowanie tu nie grało…
            Otworzyłam usta i wzięłam świszczący oddech. Czułam, jak z każdą sekundą wracają mi siły, a ciało budzi się do życia. Krew zaczęła krążyć w organizmie, docierając do zdrętwiałych kończyn. Poruszyłam się niespokojnie.
W tym samym momencie, wokół mnie zapanowała kompletna cisza. Jeśli oczywiście nie brać pod uwagę tej cholernej ulewy.
            Zdezorientowana, z trudem uniosłam powieki. Rozejrzałam się, nie ruszając przy tym głową, która zdawała się być jeszcze za ciężka na takie manewry.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to… szyba.
            Przez chwilę, oniemiała patrzyłam, jak duże krople deszczu spływają leniwie po gładkiej, szklanej powierzchni. Zamrugałam dwukrotnie, jednak obraz wcale się nie zmienił. Co więcej zdecydowanie nie umarłam, a już na pewno nie znajdowałam się w niebie. Wyglądało to raczej, na jakiś ogromny, ekskluzywny samochód z przyciemnianymi szybami i wygodną, tylną kanapą. Błądząc wzrokiem po bogatym wnętrzu, stanowczo stwierdziłam, że posiadanie takiego luksusowego auta powinno być karane wysoką grzywną. Ja nawet nie miałam roweru, a co dopiero mówić o czymś takim…
            Na przednim fotelu siedziała młoda kobieta. Mogła mieć nieco ponad dwadzieścia pięć lat, choć trudno było to określić. Natomiast jedno widziałam na pewno – dziewczyna swoją urodą przewyższała nawet to wypasione auto.
Szybko oceniając nieznajomą, stanowczo stwierdziłam, że żaden salon kosmetyczny nie sprawi, by moje rzęsy były tak naturalnie długie, a wargi świetnie wykrojone. Nawet gdybym dolepiła sobie na powieki sztuczne, czarne kępki lub wstrzyknęła tonę botoksu w usta  i tak daleko by mi było do jej arystokratycznych rys.    
Przez jedną, krótką sekundę, poczułam coś na kształt zazdrości, jednak uczucie to znikło tak samo szybko, jak się pojawiło. W tej chwili miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Przede wszystkim musiałam określić, jak się tutaj znalazłam, a to – wbrew pozorom - wcale nie było takie łatwe.
            Powoli sięgnęłam do odmętów pamięci. Ostatnie, co ujrzałam, to szybkie pożegnanie z Clarie, która krzyczała coś, gdy biegłam na autobus. Wiedziałam, że spieszyło mi się na spotkanie z Sandersem, by podzielić się materiałami potrzebnymi do napisania referatu. Niedługo po tym, wylądowałam na końcowym postanawiając, że resztę trasy do domu pokonam pieszo…
- Jak się czujesz? – moje rozmyślania przerwał nagle dźwięk słów wypowiedzianych przez nieznajomą. Mówiła uprzejmie i miło, jak stara przyjaciółka, choć przecież w ogóle się nie znałyśmy.
– Coś cię boli?
Czy coś mnie bolało? - zastanowiłam się przez chwilę, próbując zrozumieć dlaczego zadaje takie dziwne pytania. Chyba nie… A powinno? Poruszyłam się niespokojnie, by w tym samym momencie poczuć, że plecami opieram się o coś ciepłego i twardego. Coś, co rytmicznie unosiło się oraz opadało.
            Moje ciało od razu zalała nagła fala gorąca, a puls niebezpiecznie przyspieszył. Z tego co wiedziałam siedzenia nie oddychały… Drgnęłam, natrafiając prawą dłonią na czyjeś umięśnione udo. Zdumiona, próbowałam jak najszybciej się odsunąć, ale silne ręce objęły mnie w talii, trzymając w delikatnym uścisku.
- Spokojnie… - Poczułam ruch ust, któremu towarzyszył powiew oddechu na mojej skroni i uchu. – Pozwól sobie jeszcze chwilę odpocząć.
Nieco skołowana stwierdziłam, że ten znajomy, melodyjny głos mógł należeć tylko do jednej osoby…
            Przeszył mnie lekki prąd, a ciało zareagowało dziwnym napięciem w mięśniach. Mój oddech przyspieszył, gdy spanikowana odepchnęłam silne dłonie, momentalnie unosząc się do pozycji siedzącej i jednocześnie wbijając łokcie w mężczyznę spoczywającego za mną.
Odwróciłam się do niego przodem, siadając po drugiej stronie samochodowej kanapy. Podciągnęłam kolana pod brodę, obejmując je rękami, by jak najdalej odsunąć się od bacznie obserwujących, szmaragdowych oczu. Tylna kanapa, nagle wydała się zbyt mała, by pomieścić mnie i siedzącego naprzeciwko Blake’a…
            Jedną nogę podwiniętą miał pod swój zgrabny tyłek, a druga spuszczona, opierała się kolanem o pusty fotel pasażera. Plecami wciskał się w zamknięte, tylne drzwi.  Przyjrzałam mu się niepewnie. Zdecydowanie ta pozycja nie była dla niego komfortowa, tym bardziej, że jeszcze przed sekundą, przygniatałam go swoim ciężarem. Przez moment zrobiło mi się głupio, zaraz jednak przywołałam się do porządku. Przecież nie wepchnęłam się w jego ramiona specjalnie, choć w tej chwili za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć, jak się w nich znalazłam…  
W samochodzie zaległa krępująca cisza, którą przerwał rozbawiony, żeński ton.
- On tylko wygląda na groźnego – młoda kobieta wychyliła się zza przedniego fotela. - Z reguły jest potulny jak baranek.
- Nie zaczynaj, Lydia – fuknął Sanders, zabawnie wywracając oczami. Przez moment mierzyli się wzrokiem, po czym jego spojrzenie spoczęło na mnie.
Po raz kolejny byłam świadkiem, jak wyraz twarzy chłopaka zmienia się z lekko rozbawionego na mocno pochmurny. Jego oczy stały się nieco ciemniejsze, a linia szczęki bardziej napięta. Odetchnęłam zrezygnowana. Cóż, najwidoczniej tak już na niego działałam.
- Czy naprawdę nie masz nic lepszego do roboty, jak chodzenie nocą po opustoszałym zadupiu? – spytał nagle, łypiąc na mnie spode łba. – Nie wiesz, że istnieją autobusy?  
Widać było, jak ledwo hamuje gniew, bo podczas wypowiadania tych słów, jego usta lekko drżały, a oczy rzucały błyskawice. Był nie tylko zdenerwowany, ale i spięty, chociaż tym razem podświadomie wyczułam, że jego złość nie jest skierowana wprost do mnie.
Mimo to, bezwiednie przygryzłam wargę czując, że moje nerwy powoli budzą się do życia. Jakim prawem, ten psychopatyczny palant, śmiał mnie pouczać?! Trzymajcie mnie ludzie, bo zaraz wydłubie mu te jego hipnotyzujące gały…
            Zacisnęłam dłonie w pięści niemal przebijając paznokciami skórę, by nie spełnić swojej niemej groźby. Pal licho co się tutaj dzieje, jeśli Sanders szukał okazji do kłótni, będzie ją miał…
- Wybacz, ty zadufany w sobie padalcu – wysyczałam przez zaciśnięte zęby. – Gdyby kiedykolwiek twoje aroganckie dupsko korzystało z komunikacji miejskiej, wiedziałbyś, że czasami człowiek zwyczajnie nie zdąży i ostatni autobus ucieknie mu sprzed nosa!
            Na kilka sekund zapadła głucha cisza. Mój rozmówca gapił się teraz bezczelnie, ale tak jak myślałam – nie dał za wygraną.
- Istnieją jeszcze taksówki! – warknął nie odrywając ode mnie wzroku.
- W Darkville?! Chyba prędzej zrobią tutaj lądowisko odrzutowców niż postój taksówek! – Teatralnie wywróciłam oczami, pukając się przy tym w głowę, by dać mu do zrozumienia, że jest totalnym idiotą. Intensywność jego spojrzenia wcale nie zmalała, jednak mimo surowego wyrazu szmaragdowych oczu, przeczuwałam, że tym razem mi ulegnie. Niewiele się pomyliłam, ponieważ odezwał się dopiero po dobrych kilku sekundach.
- Trzeba było do kogoś zadzwonić. – mruknął zrezygnowany, po czym dodał już ciszej - gdybym nie zareagował w porę, nie byłoby ci teraz do śmiechu.
            Na moment zapadła krępująca cisza. Przyznaję, że usłyszane słowa naprawdę mnie zaskoczyły, ale to aktualny wyraz jego twarzy sprawił, że poczułam się bardzo nieswojo. Czyżbym w zielonych oczach dostrzegła cień troski?
Spanikowana przełknęłam ślinę. To niemożliwe… Sanders jakiego znałam, nigdy nie wykazywał w moim kierunku żadnych ludzkich odruchów. A już na pewno się o mnie nie martwił! Prędzej uwierzyłabym, że na wiosnę jeleniom rosną skrzydła, niż przyznała, iż mój szkolny prześladowca nagle zmienił o mnie zdanie. Może to tylko pokazówka przed tą czarnowłosą pięknością?
            Na moim czole pojawiły się cieniutkie zmarszczki. Dziwne, ale instynkt podpowiadał mi, że za tym wszystkim, musi kryć się coś jeszcze. Nie byłam tylko w stanie określić co dokładnie tutaj nie pasowało…
Pokręciłam uparcie głową. Najważniejszy jednak był fakt, że miałam po dziurki w nosie chwiejności nastrojów tego umięśnionego dupka! Był gorszy niż baba podczas okresu! Nie jestem specjalistą, ale zapewne wynikało to z jakiegoś syndromu okrutnego dzieciństwa, czy coś w tym stylu…
Moje niecodzienne rozmyślania przerwał dźwięk głosu Lydii.
- Mój kuzyn chciał powiedzieć, że o mało nie potrąciliśmy cię samochodem, gdy leżałaś nieprzytomna blisko pobocza. – wtrąciła nagle - Na szczęście jechaliśmy z niewielką prędkością, więc w porę udało nam się zahamować. - Kończąc, obdarzyła mnie współczującym uśmiechem. Mówiła wolno i zdecydowanie, ale i tak odniosłam dziwne wrażenie, jakby nauczyła się tej kwestii na pamięć.
To jednak nie przeszkodziło, bym znów poczuła się głupio. Mimochodem zerknęłam w stronę Blake’a, on jednak wpatrywał się teraz w dziewczynę, która jak się właśnie okazało, była jego kuzynką. Patrzyli na siebie w taki sposób, jakby wymieniali się myślami…
          Mocniej objęłam rękami kolana, chcąc jeszcze bardziej zwiększyć między nami dystans. Więc to dlatego, zamiast beztrosko odpoczywać w domu, siedziałam z tym dwojgiem w nieprzyzwoicie ekskluzywnym aucie, nieświadoma ostatnich wydarzeń – skwitowałam w duchu, bezwiednie przerzucając wzrok z jednej osoby na drugą.
          Powoli zaczerpnęłam tchu. Owa sytuacja naprawdę zaczynała mnie przytłaczać. Mój żołądek nieprzyjemnie podskoczył, a policzki zapiekły żywym ogniem. Cóż – pocieszałam się w myślach. Pewnie mogłam skończyć gorzej. Całkiem prawdopodobne, że na tym zadupiu grasują jakieś dzikie zwierzęta, czekając tylko na darmową wyżerę. Wzdrygnęłam się na samo ich wyobrażenie. Jeśli chodzi o wilki czy niedźwiedzie, zdecydowanie powinny być domeną zoo, a nie pobliskich lasów czy gór.  
Ciszę znowu przerwała Lydia.
- Pamiętasz może dlaczego zemdlałaś? – spytała zwyczajnie, ale w jej głosie wyczułam jakąś subtelną niepewność. Czyżby o czymś mi nie mówili? Przyjrzałam jej się uważnie. Nie wyglądała, jakby miała coś do ukrycia, chociaż kto wie…
Z drugiej jednak strony po co tych dwoje miałoby mnie oszukiwać? Przecież to było kompletnie bez sensu.
            Znów nerwowo przygryzłam wargę. Tym razem zbyt mocno, bo poczułam krew na wewnętrznej stronie ust. Naprawdę nie miałam zamiaru wciąż doszukiwać się drugiego dna zaistniałej sytuacji, ale nic nie mogłam poradzić, na to, że coś zdecydowanie nie dawało mi spokoju. Tak jakbym zgubiła ważny element skomplikowanej układanki… 
Zmęczona, potarłam dłońmi pulsujące skronie.
– Wyglądasz jakbyś niewiele dzisiaj jadła… - stwierdziła nagle Lydia.
Wpatrywała się teraz w moją osobę, zapewne oceniając widoczną niedowagę. Odniosłam wrażenie, jakby samym spojrzeniem chciała dodać mi parę kilogramów.
Pięknie – pomyślałam opuszczając powieki, by przypadkiem nie zerkać na Sandersa, który właśnie przeniósł na mnie zainteresowany wzrok. Nie dość, że przez perfidny przypadek znalazłam się z nim w jednym samochodzie, to jeszcze musiałam wyglądać jak blada, wychudzona kukła. Teraz już nie ulegało wątpliwości, że ten pyskaty dupek wykorzysta to kiedyś, w najmniej odpowiednim momencie.
Żeby jednak dalej nie robić z siebie totalnej ofiary losu, przeczesałam dłonią skołtunione włosy i śmiało zwróciłam się w stronę rozmówczyni. Chociaż ona prezentowała się nienagannie, jakby właśnie uciekła z jakiegoś planu zdjęciowego.
- Ciężko mi powiedzieć, dlaczego tak nagle zasłabłam, ale na pewno nie z powodu obniżonego cukru - stwierdziłam oschle. – Raczej mój organizm radował się tak na rychłe spotkanie kolegi ze szkolnej ławki…
Kątem oka dostrzegłam, jak twarz Blake’a znieruchomiała. Powietrze nagle zgęstniało od budującej się, grobowej atmosfery. Lydia wyglądała na zaskoczoną moim zachowaniem, ja jednak, nic sobie z tego nie robiąc rzuciłam ironicznym spojrzeniem w stronę mężczyzny siedzącego naprzeciwko. Nie wiem dlaczego, ale nabrałam niecodziennej ochoty podokuczania temu dupkowi.   
            W tym momencie zdecydowanie nie wyglądał na potulnego baranka. Nazwałabym go raczej rozjuszonym bykiem. Jego usta, zaciśnięte w wąską linię słabo tłumiły zgrzyt ocierających się o siebie zębów. Gdyby nie fakt, że niespodziewanie poczułam falę wzbierającej odwagi, pewnie już dawno czmychnęłabym z tego luksusowego auta, nawet jeśli wymagało by to szybkiego przeciskania się przez niewielki szyberdach.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się czy oby na pewno dobrze zrobiłam, prowokując kolejną kłótnię. Zapewne powinnam bać się znajomego mi już, morderczego wyrazu twarzy, jednak dzisiaj postanowiłam, że nie dam mu tej satysfakcji… 
            Dumnie uniosłam głowę, prostując przy tym zgarbione plecy i zsunęłam nogi kładąc je na wycieraczkę. W tej chwili byłam przygotowana na atak. Jak przypuszczałam, Blake nie miał zamiaru łatwo mi odpuścić.
- Tak mi dziękujesz za uratowanie twojego chudego tyłka?! – ryknął wściekły - Gdyby nie ja, te bestie…
- Blake! – Lydia przerwała mu wpół zdania, rzucając w chłopaka jakimś ciemnym, pozszywanym workiem. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to moja szkolna torba. Oszołomiona patrzyłam, jak rozsierdzony Sanders, odrzucił mi ją pod nogi, po czym odwrócił się i otwierając drzwi, szybko wysiadł z samochodu.
            Poczułam chłodny powiew powietrza na rozgrzanej skórze i w tym momencie dotarło do mnie jak dziecinnie się zachowałam. Ciaśniej otuliłam się swetrem. Po raz kolejny dzisiejszego dnia zrobiło mi się strasznie głupio. Zerknęłam w przestrzeń za szybą, ale było tak ciemno, że nie potrafiłam dostrzec nic konkretnego.
            Jęknęłam cicho, kładąc dłonie na zdrętwiałych udach. Mimo wszystko Sanders i jego kuzynka, naprawdę wyświadczyli mi dzisiaj ogromną przysługę. W końcu, na upartego, wcale nie musieli mi pomagać. Poza tym, gdyby nie zbieg okoliczności, który sprawił, że razem z Blakiem byliśmy umówieni, by podzielić się materiałami do referatu, możliwe, że do tej pory leżałabym jak kłoda na poboczu słabo uczęszczanej drogi.
Zmarszczyłam brwi, ganiąc się w duchu. Mimo obopólnej niechęci, należało zachować się bardziej uprzejmie.
- Chyba powinnaś już iść – usłyszałam cichy głos i zerknęłam w stronę Lydii. Przez moment zupełnie zapomniałam o jej obecności.  
            Dziwne, ale nie wyglądała jakby była na mnie zła. Wręcz przeciwnie. W jej oczach zobaczyłam ciekawość i coś na kształt… uznania? Nabrałam głośno powietrza, po czym powoli wypuściłam je z ust. Rany – przemknęło mi przez myśl. - Niech ten dzień wreszcie się skończy! W przeciwnym razie zdecydowanie będę potrzebowała pomocy dobrego psychologa.
- Masz rację – odparłam grzecznie, sięgając jednocześnie po swoją torbę. Gdy moja ręka spoczęła na klamce, zawahałam się przez moment.
- Przepraszam – dodałam potulnie, walcząc z potrzebą natychmiastowej ucieczki – chyba niepotrzebnie go tak zdenerwowałam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Naprawdę jestem wam bardzo wdzięczna za udzieloną pomoc.
Moja rozmówczyni, jakby nigdy nic, machnęła lekko ręką.
- Nie przejmuj się – spojrzała przez przednią szybę, marszcząc delikatnie brwi. – Przejdzie mu. Najważniejsze, że tobie nic się nie stało.
Uśmiechnęła się szczerze, z powrotem patrząc na mnie. Nieco uspokojona, już miałam wychodzić, gdy niespodziewanie jej głos zatrzymał mnie w miejscu.
- Ach, Amelio! – wydukała, wskazując na moją torbę. – Jakiś czas temu dzwoniła twoja przyjaciółka. Blake powiedział, że jesteś w kuchni i szykujesz dla niego coś do picia. Pewnie stwierdził, że nie chciałabyś niepotrzebnie jej martwić.
            Poczułam jak oblewają mnie zimne poty. Jeszcze tego brakowało, żeby Clarie przez pół nocy wyobrażała sobie jak ja i Blake popijamy wspólnie wieczorną herbatkę. Mogę się założyć, że jutro cały dzień słuchać będę jęków i próśb bym opowiedziała jej o pikantnych szczegółach naszej „pseudo randki”.
            Wkurzona na moment przymknęłam oczy. W ogóle jak on śmiał odebrać mój telefon? Wolałabym, żeby komórka utopiła mi się w sedesie, niż miałby przeglądać ją Sanders.
Po chwili jednak, cicho przywołałam się do porządku, stwierdzając, że jak na jeden wieczór, wszystkim nam wystarczy już napiętych sytuacji.  
- W porządku – uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że przez przypadek nie przeczytał jakiegoś smsa…   
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc – rzuciłam i pospiesznie wysiadłam z samochodu.
            Na zewnątrz było chłodno i bardzo ciemno, ale na szczęście już nie padało. Z trudem rozpoznałam, że znajdujemy się pod bramą prowadzącą do mojego wiekowego dworku. Nie pamiętałam jak przebyliśmy tą trasę, ani na którym jej odcinku zasłabłam, ale najwidoczniej moi wybawcy musieli zapakować mnie nieprzytomną do samochodu i przywieźli pod sam dom.
            Usłyszałam za plecami dźwięk zapalanego silnika i obejrzałam się przez ramię. Blake chodził jeszcze przez moment w tę i z powrotem przeciwległym poboczem, jednocześnie przeczesując dłonią kruczoczarne włosy, po czym nie obdarzając mnie nawet przelotnym spojrzeniem, wpakował się na miejsce pasażera i razem z kuzynką ruszyli w stronę miasta.
            Stałam tak chwilę, przyglądając się jak światła samochodu znikają mi z pola widzenia. Pokręciłam głową, rozglądając się po opustoszałej drodze i westchnęłam pod nosem. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak spięte było moje ciało. Zaczęłam głęboko wdychać chłodne, wrześniowe powietrze. Niestety na niewiele się to zdało. Jedyne co osiągnęłam to zmarznięte ręce i bolące gardło. Piekło mnie tak mocno, jakbym nieźle popiła i całą noc wydzierała się na jakiejś imprezie. Odetchnęłam głęboko. W ogóle nie czułam się najlepiej.
            Zerknęłam w górę, na ciemne niebo zasłane gwiazdami. Przynajmniej ono wyglądało dziś spokojnie. Na niemalże czarnym sklepieniu malował się piękny, błyszczący gwiazdozbiór. Malutkie punkciki pokazywały różnorakie mniej lub bardziej znane konstelacje. Zawsze lubiłam patrzeć w górę, wyobrażając sobie, że gdzieś tam istnieją miejsca dotąd jeszcze nieodkryte. Miejsca, gdzie życie toczy się spokojniej, bez ciągłej pogoni za władzą czy pieniądzem.
Podłapując pewną myśl, zabawnie zmarszczyłam czoło. Może i mieszkam na strasznym zadupiu, jednak trzeba było przyznać, że niebo z tego odludnego zakątka wyglądało znacznie lepiej niż w zadymionym mieście. Dzięki temu można było naprawdę łatwo pogrążyć się w marzeniach…
            Gdy usłyszałam nagły trzask, odruchowo podskoczyłam, a torba o mały włos nie spadła z mojego ramienia. Zdezorientowana, wstrzymałam oddech i zaczęłam nasłuchiwać. Dźwięk dobiegał zza sporej kępy zielonych jeżyn, porastających przeciwległe pobocze.
- Kto tam jest? – krzyknęłam, napinając mięśnie nóg, by w razie potrzeby być gotową do ucieczki. W końcu stałam przed własną bramą, a od domu dzieliło mnie raptem dwieście metrów podjazdu, nie było więc powodu by panikować.
- Wyłaź, albo sama cię stamtąd wyciągnę!
Nasłuchiwałam jeszcze chwilę, jednak nie wydarzyło się nic podejrzanego. Żadnego ruchu, dźwięku czy szurania.
Wzruszyłam ramionami. Najwidoczniej wyobraźnia płatała mi figle.
            Ciągnąc za skobel, otworzyłam żelazne wrota naszej posiadłości, wślizgując się na przednie podwórze. Szłam powoli, żwirowaną ścieżką, słuchając jak moje cienkie pantofle obijają się o drobne kamyczki. Nie było mi spieszno. Ten dzień opiewał w tyle dziwnych wydarzeń, że sama nie wiedziałam jak uda mi się zasnąć.
            Otwierając kluczem, masywne dębowe drzwi, starałam zachowywać się jak najciszej, by nie zbudzić śpiącej zapewne mamy. Zerknęłam na stojący w holu wahadłowy zegar. Jeśli wierzyć temu antykowi, właśnie wybiła północ. Oznaczało to, że dzisiejszego dnia, na jakieś trzy godziny urwał mi się film. Co najzabawniejsze, nawet bez grama alkoholu.
Uśmiechnęłam się pod nosem, by odgonić to niepokojące uczucie jakie budowało się w moim brzuchu i powłócząc nogami udałam się na górę.
            Idąc ciemnym korytarzem, na moment zajrzałam do sypialni mamy. Tak jak myślałam – smacznie chrapała. Parę sekund później, zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju. Wyjmując z torby komórkę, powoli rozebrałam się do kąpieli. Miałam po dziurki w nosie tych wszystkich wydarzeń. Nie dość, że części z nich w ogóle nie pamiętałam, to jeszcze czułam się dziwnie brudna. W tej chwili marzyłam tylko o tym, by szorować swoje ciało dopóki nie zrobi się tak czerwone jak moje włosy.
            Odłożyłam telefon na nocny stolik i weszłam do łazienki. Czekając, aż woda pod prysznicem zrobi się gorąca, zerknęłam w lustro i zaskoczona gwałtownie westchnęłam. Mniej więcej na wysokości czwartego żebra moja skóra pokryta była podłużnym, fioletowo złotym siniakiem. Nie mogę zaprzeczyć, że osobiście lubiłam te barwy, lecz niekoniecznie w takim wydaniu...
            Dotknęłam kolorowego miejsca i mimochodem syknęłam z bólu. Stłuczenie z pewnością musiało być świeże. Świadczyło o tym nie tylko uporczywe kłucie, ale i bezsprzeczny fakt, że rano czegoś takiego nie zauważyłam. Dziwne – stwierdziłam w duchu. Wcześniej nie czułam, żeby coś mnie bolało. Traf ten był tym bardziej niezwykły, że za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć jak powstało owo zranienie. Wydawało mi się mało prawdopodobne, by taki siniak mógł być wynikiem zwykłego upadku podczas omdlenia. Jak jednak inaczej wytłumaczyć to, co widziały moje oczy?
 Zniechęcona odkrytym zjawiskiem, szybko weszłam pod prysznic i porządnie się umyłam.
            Gdy parę chwil później, gotowa do snu, siedziałam na łóżku, przypomniało mi się, że chciałam jeszcze raz sprawdzić komórkę. Wpatrując się w niewielki wyświetlacz, zaskoczona, zmarszczyłam nagle brwi.
Oprócz krótkiego połączenia z Clarie, na ekraniku widniało jeszcze jedno - wychodzące. Numer należał do mojej mamy. Przełknęłam ślinę. Znaczyło to, że musiałam dzwonić do niej jeszcze przed tym jak zemdlałam.
            W tym samym momencie poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej, a serce zaczęło walić mi jak oszalałe. Nagły ból głowy sprawił, że upuściłam telefon i skryłam twarz w dłoniach. W pokoju zrobiło się bardzo duszno.
Opierając się o szafkę przy łóżku, uniosłam twarz i zobaczyłam szklankę do połowy wypełnioną sokiem. Wychyliłam go, jednym szybkim łykiem. Zimny napój sprawił, że poczułam się nieco lepiej. Nawet dziwne pulsowanie w głowie trochę zelżało. Mimo to nadal bardzo chciało mi się pić.
            Nigdy nie byłam nocnym okupicielem lodówki, a podjadanie po północy nie leżało w mojej naturze, jednak dzisiaj postanowiłam wrzucić coś na ząb, a przede wszystkim zalać wodą palące wciąż gardło.
            Odkładając komórkę na miejsce, zeszłam powoli schodami, światło zapalając dopiero w kuchni. Podeszłam do stojącej w rogu podwójnej lodówki. Szybko lustrując jej zawartość wybrałam z półki waniliowy mus, łapiąc przy okazji butelkę cytrynowej wody. Klapiąc śmiesznie bosymi stopami po marmurowej posadzce, przeniosłam się do pobliskiego salonu.
            Pomimo antycznego charakteru naszego dworku pomieszczenie to urządzone było raczej nowocześnie, a już na pewno z niezwykłą klasą. Centrum jednej ze ścian, stanowił piękny, wyłożony brunatnym, kamieniem kominek. Naprzeciwko niego stały dwie, zwrócone przodem do siebie, skórzane kanapy, pomiędzy którymi ustawiona była podłużna, szklana ława. Kolejną ze ścian zajmował cudowny drewniany sekretarzyk, po bokach którego stały dwa przeszklone kredensy, stanowiące swoje lustrzane odbicie. Zauważyłam, że w jednym z nich, mama zdążyła już poustawiać ulubione, porcelanowe figurki.
Uśmiechnęłam się bezwiednie. Każda rocznica ślubu, walentynki czy dzień kobiet, były dla taty okazją do kupienia jej kolejnej statuetki. W sumie owa kolekcja zawierała grubo ponad trzydzieści sztuk.
            Czując pod stopami przyjemne łaskotanie miękkiego dywanu, przycupnęłam na jednej z wygodnych kanap. Odłożyłam na stolik kartonik z musem, upijając przy tym spory łyk odżywczej wody i spojrzałam przed siebie.
 Na przeciwległej ścianie, pomiędzy dwoma, ogromnymi oknami wisiała sześćdziesięciocalowa plazma. To był chyba pierwszy zakup mamy do nowego domu. Rozejrzałam się w poszukiwaniu pilota, który leżał na kanapie obok porzuconej komórki mojej rodzicielki.
            No tak – stwierdziłam w duchu, jednocześnie wywracając oczami – mama zawsze gubiła wszystko po drodze, a potem zarzekała się, że przecież odłożyła daną rzecz na miejsce. Kręcąc głową, sięgnęłam po telefon. Na wyświetlaczu widniał nieodczytany komunikat o nagranej wiadomości.
Z trudem przełknęłam gulę, jaka nagle uformowała się w moim gardle. 
Numer oczywiście należał do mnie…
Napięcie w brzuchu znowu dało o sobie znać. Przez chwilę miałam ochotę odłożyć telefon i zapomnieć o całej tej sprawie. W końcu co takiego mogłam chcieć od mamy? Może zwyczajnie poprosiłam, by przyjechała po mnie, kiedy zauważyłam, że robi mi się słabo? Ciekawość jak zwykle wzięła górę.
            Pełna złych przeczuć, przyłożyłam słuchawkę do ucha, wciskając uprzednio klawisz odsłuchiwania nagranych wiadomości. Po krótkim sygnale odezwał się mój podszyty przerażeniem głos: „Mamo! Potrzebuję pomo…”, wypowiedziane przeze mnie słowa przerwał przytłumiony dźwięk, jakby ktoś rzucił komórką o ziemię, po czym połączenie zostało zakończone.
- Jeśli chcesz oddzwonić wybierz jeden – odezwała się automatyczna sekretarka, ja jednak nie słyszałam już nic, poza gwałtownymi uderzeniami własnego serca, które waliło jak oszalałe. Przez moment nie mogłam złapać tchu, a pokój zaczął dziwnie wirować mi przed oczami. Słyszałam jak trybiki w mojej głowie poruszają się otwierając zapieczętowane uprzednio skrytki. Nagły ból stawał się powoli nie do zniesienia, a ja kompletnie nie wiedziałam co mam robić.
            Tak bardzo chciałam to zatrzymać! Próbując się opanować, zaczęłam liczyć kolejne ciężkie oddechy, jednak moje wysiłki nie dawały żadnego pozytywnego rezultatu. Spanikowana osunęłam się bardziej w głąb kanapy, obejmując rękami obolałą głowę.     
            I w tym momencie zrobiłam najgorszą z możliwych rzeczy – zamknęłam oczy. Mój bezbronny umysł niespodziewanie zalała fala okrutnych obrazów…
Trzech mężczyzn, którzy pojawili się jakby znikąd. Ich puste, szydercze spojrzenia, gdy leżałam bezbronna, przykuta ciężarem jednego z nich. Lodowate dłonie, błądzące po mojej nagrzanej skórze i wreszcie - wszechogarniający strach, gdy nieludzka bestia odbierała mi oddech.   
Łzy zaczęły zbierać się pod powiekami. Naprawdę nie chciałam tego widzieć! Nie chciałam słyszeć lubieżnego rechotu i wypowiadanych z pogardą okrutnych słów!
Ludzka dziwka… Szmata…  Te wyrazy odbijały się teraz echem w moim umyśle.
Wszystkie szczegóły niedawnej napaści, tłamsiły mnie, zamykając w kokonie rozpaczy i przerażenia. Już sama nie wiedziałam, czy leżę na skórzanej kanapie w bezpiecznym salonie, czy wciąż wołam o pomoc przygnieciona brudnymi łapskami do asfaltu.
I nagle… Ból zniknął tak samo szybko jak się pojawił.
Powodujące mdłości, okrutne obrazy dały miejsce ciszy, z której niespodziewanie wyłonił się troskliwy męski głos. Szeptał mi do ucha kojące zaklęcia, a ja chłonęłam każde zbawienne słowo.
Wszystko będzie dobrze Amelio… Tylko oddychaj… Zaraz sprawię, że poczujesz się lepiej…
            Moje serce powoli wracało do spokojnego rytmu, a ciało zaczęło się rozluźniać. Czarne scenariusze opuszczały kolejno głowę, która zrobiła się nagle przyjemnie ciężka.
            I tylko przez jedną, krótką sekundę przeszło mi przez myśl, że ten czuły, melodyjny głos należy przecież do mojego najgorszego wroga…
Otulona błogim spokojem oraz niewiarygodną wręcz ciszą, pozwoliłam sobie bezpiecznie odpłynąć w kuszące objęcia Morfeusza.


_________________________________________________________________________


Drodzy Czytelnicy!
Oddaję w Wasze ręce rozdział trzeci : ) Mam nadzieję, że choć w nikłym procencie, podołałam Waszym oczekiwaniom.
Jednocześnie chciałabym serdecznie podziękować za zainteresowanie moją opowieścią. Dodatkowe wyrazy wdzięczności dla tych, którzy odważyli się skomentować, wytknąć błędy oraz wyrazić szczerą opinię – to dla mnie naprawdę ogromna motywacja do dalszej pracy : ))
Jeśli macie jakieś wątpliwości dotyczące rozdziału – proszę śmiało pytajcie. Staram się płynnie rozwijać poszczególne wątki, ale wciąż zapominam, że to przecież ja mam w głowie całą historię i być może nie zawsze potrafię ją przedstawić w dość zrozumiały sposób.
Na koniec chcę przeprosić za błędy, które pojawią się zapewne i w tym rozdziale. Szczerze przyznaję, że interpunkcja chyba mnie nie lubi :\ Chciałabym żeby tekst był jak najbardziej przejrzysty, jednak zauważyłam, że gubię się w przecinkach, akapitach, półpauzach itd. : ) Biorąc sobie do serca Wasze cenne wskazówki, postaram się jakoś nad tym zapanować ^_^ Niestety nie obiecuję natychmiastowej poprawy, bo moja mózgownica łatwo się przegrzewa więc może zacznijmy od małych kroczków ;)  


Pozdrawiam Wszystkich serdecznie!

Whiteberry
 

13 komentarzy:

  1. Blake coraz bardziej mnie intryguje :) równocześnie troskliwy i bezduszny...
    Twoja historia bardzo wciąga. Mam podziw do ludzi, którzy potrafią napisać kilka stron... jakby to określić? Chodzi mi, że nie opisują akcji, tylko zwykłe rzeczy, tak jak ty w tym rozdziale :)
    Ja zbyt często zapominam, że czytelnicy nie znają ścieżek mojego umysłu - na szczęście Lena_S mi to uświadomiła, bo inaczej nadal moje rozdziały byłby zbyt zawiłe, a teraz wiem, co muszę poprawić.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!
      Blake faktycznie jest trochę chwiejny. Musze jednak go nieco usprawiedliwić, ponieważ znam powody, przez które tak się zachowuje ^_^
      Miło mi, że historia Cię wciągnęła. Mam nadzieję, że dalej tak będzie ; )
      Jeśli chodzi o zawiłość rozdziałów – ja też podczas pisania często mam z tym problem, dlatego niektóre części będą troszkę „stopować” akcję, by Czytelnik mógł sobie wszystko powoli poukładać; ) Oby jakoś to wyszło…; )
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Od czego by tu zacząć? Amelia nie pamiętała incydentu z tamtymi mężczyznami, co sprowadza mnie do pytania: Dlaczego? Ci mężczyźni nie byli zwyczajnymi ludźmi (o ile byli ludźmi, bo tego pewna też nie jestem), więc myślę, że może to oni majstrowali przy jej pamięci (nie wiem, może mają jakąś zdolność, dzięki której mogą mącić w głowach?). Druga opcja dotyczy Blake'a i tajemniczej kobiety (o której tak naprawdę nie wiemy nic), którzy w jakimś stopniu mogli wpłynąć na pamięć naszej głównej bohaterki. I jest jeszcze jedna opcja, nawiasem mówiąc, najmniej ciekawa, która twierdzi, że to przeżycie dla Amelii było tak traumatyczne, że jej organizm postanowił na swój własny sposób z nim walczyć. Teraz przejdźmy do kolejnego pytania i czym (lub bardziej prawidłowym pytaniem byłoby "Kim?") jest Tenebris? Tutaj, niestety, nie mogę ani trochę rozważyć, bo mam za mało informacji. Tak mi się teraz przypomniało o matce Amelii i jej komórką. Nie jest to trochę dziwne, że ona nawet nie sprawdziła wiadomości, czy na pewno jej córka zostaje na noc, a jeśli nie, to kiedy wróci? Moja mama była, jest i będzie nadzwyczaj opiekuńcza i nie mogę sobie wyobrazić, że nie zadzwoniłaby chociaż raz. Co prawda, mogło mi gdzieś umknąć i w poprzednim rozdziale mogłaś wspomnieć, że Amelia zadzwoniła, ale jeśli nie... I co na to autorko? :D Ale na poważnie, bo już się zaczynam czepiać szczegółów, rozdział bardzo mi się podobał. Mogę jedynie marudzić, że za krótki. Błędów też nie widziałam. :")
    Coś mi krótki wyszedł ten komentarz... Toż to niedopuszczalne! Ale musisz się zadowolić tym, bo jestem już z lekka zmęczona, jak to zawsze na koniec tygodnia (na szczęście już weekend!).
    Pozdrawiam i życzę weny!
    E.T.
    PS Jeszcze mi się przypomniało (jeżeli chcesz, bym się tak rozpisywała, to musisz się przyzwyczaić, że będę rozkładać Twój rozdział na części pierwsze :P). Blake znów zachowuje się jak kobieta w ciąży. Gdzieś był taki fragment, że on zaczyna się z nią kłócić, później ona coś powiedziała, a on zareagował, jakby go w twarz uderzyła. Rozumiem, że Amelia postąpiła bardzo dziecinnie, ale też nie możemy zapominać, że Blake to jej taki nemezis i nie oszukujmy się, że nagle mu podziękuję, bez żadnych "ale" (zwłaszcza że tamten zaczyna jej prawić kazania o skutkach łażenia w nocy po odludziach). Dobra, teraz już naprawdę skończyłam! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam!
      Ogromnie się cieszę z każdego komentarza, a z długich tym bardziej, więc jeśli droga Czytelniczko masz czas i chęci, jak najbardziej zapraszam do rozkładania rozdziałów na czynniki pierwsze : ) To daje mi wspaniały wgląd w odbiór tworzonej opowieści!
      Przyznam, że zaskoczyłaś mnie telefonem Amelii w sprawie pozostania na noc u przyjaciółki ^_^ Faktycznie dziewczyna nie dzwoniła do swojej rodzicielki, ponieważ Clarie powiedziała, że jej mama już rozmawiała z matką Amelii w sprawie zostania na noc u koleżanki (wzmianka w rozdziale 2).
      Jednak jak teraz na to patrzę, przyznaję, że jak najbardziej można to uznać za niedociągnięcie : ) Realnie, większość mamusiek zapewne dzwoniłoby już ze trzydzieści razy do swoich dzieci, upewniając się czy wszystko w porządku. Może, po ciuchutku, umówmy się, że mama Clarie jest troszkę rozkojarzona, co zresztą będzie widoczne w kolejnych rozdziałach ; ) W każdym razie dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę, dzięki temu w przyszłości będę bardziej się pilnować ; )
      Cieszę się, że podjęłaś też kwestię „amnezji” u głównej bohaterki. Byłam bardzo ciekawa w jaki sposób Czytelnicy będą to sobie tłumaczyć ^_^ Oczywiście jedna z Twoich wersji jest zgodna z moimi planami. Która? Tego nie mogę na razie zdradzić ; ) Wszystko wyda się w trakcie opowiadania… No może jedyne co podpowiem, to że z pewnością NIE jest to bramka nr 3, czyli opcja ze zbyt traumatycznym przeżyciem : )
      Odnośnie pytania dotyczącego Tenebris – nie wiem, jak to ująć, by za wiele nie zdradzić. Może na razie powiem tylko, że jest to jeden z kluczowych wątków, który będzie przewijał się dość często. Wiem, że to niewiele, jednak w tej chwili więcej nie zdradzę :D
      Postaram się, by następny rozdział zawierał garstkę rozjaśniających informacji – i jeszcze więcej niewiadomych ; )))
      Ps. Blake to specyficzna postać, ale Amelia jeszcze go ustawi… ; )
      Serdecznie pozdrawiam !

      Usuń
  3. Świetny rozdział! Uwielbiam Amelię i jej zadziorny charakter. Czekam na więcej!
    Pozdrawiam
    Megan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Amelia napewno nie należy do strasznie grzecznych dziewczynek ^_^
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. Z chęcią : ) Rozdział 4 powoli się pisze... ^_^
      Pozdrawiam!

      Usuń
  6. Jeju, ale się cieszę, że mogłam przeczytac, już sie bałam, że się nie doczekam. A tu proszę, rozdział! Łiii

    Od czego by tu zaczać. Może od gratulacji, tak, to najlepszy pomysł. Gratulację, ponieważ ze zwykłej jazdy autem stworzyłaś prawdziwie emocjonujące zdarzenie. Niby takie nic, a jednak wszystko. Zaczynąc od pierwszych opisów które sprawiły, że aż mi serce zadrżało, przez klutnie z Blake'iem po samo wyjście z auta i postać Lydii.
    O co im chodzi? Kim oni są?
    Bo że z tą rodzinką coś nie gra to już wiem.
    A Blake coraz bardziej interesujący. Skoro teraz jest dla niej taki opiekuńczy to czemu wcześniej tak ją traktował. No weż, zdradź coś, mam tyle pytań a przecież nikt nas nie usłyszy ;>
    I później to co się stało w domu, bardzo jej współczuję, tak nagle wszystko wróciło, to musiał być dla niej szok. A później ten sen, gdy przyponiała sobie głos Blake'a <333 rozpływam się <333

    Lubię Amelię, może bywa trochę zbyt porywcza w chwili, gdy powinna schować dumę do kieszeni, ale ej! To stu procentowa babka z pazurkami i umie je pokazać! O to chodzi! Mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, razem coś porozwalać... zapolować na wkurzających nas facetów, ech, moje myśli chyba zmierzają w złym kierunku xD

    W każdym razie dziękuję za rozdział i takich bohaterów z krwi i kości!
    DAJ WIĘCEJ <3

    Pozdrawiam, Caroline

    PS: Dziękuję za tak miły komentarz na moim blogu, bardzo się cieszę, że ci się spodobało! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział przypadł do gustu : ) tak naprawdę zależało mi by na moment przystopować akcję i wprowadzić jeszcze trochę więcej niewiadomych ^_^
      Jeśli chodzi o Blake’a i Lydię – jak dobrze zauważyłaś są dość nietypową rodzinką. A dlaczego? To oczywiście wyjaśni dalszy ciąg opowiadania… : )
      Blake ma to do siebie, że czasami reaguje zbyt impulsywnie, a potem dopiero stwierdza, że mógłby rozegrać pewne rzeczy inaczej. Chociaż Amelia cierpi na podobną przypadłość… ; )
      Jeśli chodzi o odzyskanie wspomnień przez główną bohaterkę – mogę tylko obiecać, że to dopiero początek niecodziennych zdarzeń, które będą miały miejsce w jej historii…

      Z tymi wkurzającymi facetami… ech, znam ten ból : D
      Niby (oczywiście nie obrażając panów) są skonstruowani dość prosto, a jednak momentami nie idzie ich zrozumieć… ^_^ Jednak z drugiej strony, co to by było za życie gdybyśmy nie musieli pokombinować, żeby jakoś znaleźć kompromis ; ))
      Pozdrawiam serdecznie!

      Ps. Nie masz za co dziękować – czytam z przyjemnością : )))

      Usuń
  7. Oo tu są akapity i jest o wiele lepiej. Co prawda gdzieniegdzie zniknęły, ale w większości są. :)
    Blake szeptał jej zaklęcia? Coraz ciekawiej. No i znowu pojawia się Tenebris, głowię się co to może oznaczać :)
    Tak więc Amelia, mimo prób Blake'a przypominała sobie wszystko. Oj jestem ciekawa ich konfrontacji na ten temat ;D
    Pędzę dalej! ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałem ten rozdział i szczerze liczyłem, że przeczytam też kolejne, ale dopiero wróciłem z pracy, a jutro idę na 11, więc nie ma takiej opcji. Może jeszcze rano tutaj wrócę. Póki co mam mieszane odczucia. Nie powiewa mi oryginalnością, powiela schematy często spotykane w tego typu opowiadaniach, więc idziesz znanym, a nie zupełnie nowym kanonem. Póki co podobała mi się podświadomość dziewczyny, gdzie pomimo braku wspomnień, to i tak po gwałcie czułą się brudna. Pytanie tylko czy ten gwałt doszedł do skutku i co będzie dalej? Wygląda też na to, że ta wiadomość, to taki powrót do minionych wydarzeń i przez to jej się przypomniało.
    Pozdrawiam
    dariusz-tychon.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń