Wielu zapewne myśli, że umieranie jest bolesne. Ja też
zawsze wyobrażałam sobie ten proces, jako pasmo strachu przed nieznanym, udręki
i cierpienia. Przecież nikt tak naprawdę, nie określił, ile trwa umieranie. Czy
wystarczy sekunda, byśmy zamknęli oczy i już jest po wszystkim? Czy może
wewnątrz takiej osoby toczy się walka, zupełnie niewidoczna dla gapiów.
Pamiętam,
jak odchodził tata. Choroba zżerała go kawałek po kawałeczku, nie pozostawiając
nic ze zdrowego człowieka, którym niegdyś był. Rak ma to do siebie, że atakuje
znienacka, powoli wyniszczając niewinny organizm i nim dobrze się zorientujesz,
jesteś już chodzącym cieniem. Potem nie pozostaje nic innego, prócz nadziei, że
to wszystko okaże się tylko kolejnym, złym snem.
Przynajmniej tak działała choroba w przypadku Kevina. Tata
nigdy nie okazywał nam, jak bardzo cierpi, choć przecież było to oczywiste. Podkrążone
oczy, zsiniałe wargi i ten grymas, który wykrzywiał jego twarz, gdy przychodził
ból. Pamiętam moment jego śmierci, gdy patrzyłam w prostą kreskę na ekranie monitorującym
pracę serca. Często potem zastanawiałam się, czy dla Kevina czas ten trwał tyle
samo, co dla mnie i mamy? A może zwykłe kilka sekund staje się wiecznością, dla
osoby, która odchodzi?
Niewiele
mogę powiedzieć o umieraniu. Oprócz tego, że dla mnie proces ten był wręcz niezwykle
przyjemny. Bez względu na to, jak dziwnie brzmi owo wyznanie, mogę śmiało
stwierdzić, że odchodząc z tego świata, czułam się naprawdę wyśmienicie.
Moje ciało
rozluźniło się, jakby każdy mięsień nabrał długo wyczekiwanego luzu. Ciężar
straty, który dotąd nosiłam na barkach gdzieś uleciał. Wszystkie problemy,
bolączki i rozterki odeszły nagle, jakby rozpływając się w powietrzu…
Koniec z poczuciem winy o to, że nie potrafię pomóc mamie,
po stracie ukochanego męża. Koniec ściśniętego serca, które wciąż tęskniło za nieocenionym,
ojcowskim wsparciem. I wreszcie koniec tego niepokojącego uczucia, jakie
ogarniało mnie w obecności chłopaka, którego jedno miękkie spojrzenie potrafiło
sprawić, że całe lata nienawiści nagle stawały się odległe i rozmyte…
O nic nie
musiałam się już martwić. Ze wszech stron ogarnął mnie dawno upragniony spokój,
jakby błękitne niebo odegnało wszelkie możliwe smutki. Nie pamiętam już, kiedy
znajdowałam się w tak błogim stanie. Napięcie w głowie praktycznie nie
istniało, a serce…
Serce - nadal - biło.
Wzdrygnęłam
się zaskoczona. Czułam, jak mój puls przyspiesza, a ja sama błądzę jeszcze w
odmętach własnej świadomości. Za wszelką cenę próbowałam wydostać się na
powierzchnię, ale ciało odmawiało mi posłuszeństwa. Chciałam wyrwać się ze
stalowego uścisku hamujących mnie więzów, jednak im bardziej próbowałam
walczyć, tym boleśniej czułam, że pogrążam się w nicości.
Niespodziewanie, gdzieś z oddali doszedł mnie szept czyiś
rozmów. Nie podejrzewałam, że w raju ludzie mogą się o coś kłócić. Ze
wszystkich sił skupiłam się na docierających do mnie słowach…
- Teraz rozumiesz?! – odezwał się niepokojąco znany mi głos.
– W niej jest coś dziwnego.
- Blake, wbrew temu co sugerujesz, ona nie jest Tenebris! –
wzburzony ton należał tym razem do kobiety. – Z pewnością, byśmy to wyczuli!
Poza tym, sam widziałeś, co z nią zrobili…
Minęła chwila, ale nie padła żadna konkretna odpowiedź.
- Cholera, sam już nie wiem… - ciche westchnienie zagłuszył
bębniący deszcz.
Zaraz… deszcz?! Powoli przełknęłam ślinę. Dlaczego więc nie jestem
przemoknięta? Coś zdecydowanie tu nie grało…
Otworzyłam
usta i wzięłam świszczący oddech. Czułam, jak z każdą sekundą wracają mi siły,
a ciało budzi się do życia. Krew zaczęła krążyć w organizmie, docierając do
zdrętwiałych kończyn. Poruszyłam się niespokojnie.
W tym samym momencie, wokół mnie zapanowała kompletna cisza.
Jeśli oczywiście nie brać pod uwagę tej cholernej ulewy.
Zdezorientowana,
z trudem uniosłam powieki. Rozejrzałam się, nie ruszając przy tym głową, która
zdawała się być jeszcze za ciężka na takie manewry.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to… szyba.
Przez
chwilę, oniemiała patrzyłam, jak duże krople deszczu spływają leniwie po
gładkiej, szklanej powierzchni. Zamrugałam dwukrotnie, jednak obraz wcale się
nie zmienił. Co więcej zdecydowanie nie umarłam, a już na pewno nie znajdowałam
się w niebie. Wyglądało to raczej, na jakiś ogromny, ekskluzywny samochód z
przyciemnianymi szybami i wygodną, tylną kanapą. Błądząc wzrokiem po bogatym
wnętrzu, stanowczo stwierdziłam, że posiadanie takiego luksusowego auta powinno
być karane wysoką grzywną. Ja nawet nie miałam roweru, a co dopiero mówić o
czymś takim…
Na przednim
fotelu siedziała młoda kobieta. Mogła mieć nieco ponad dwadzieścia pięć lat,
choć trudno było to określić. Natomiast jedno widziałam na pewno – dziewczyna
swoją urodą przewyższała nawet to wypasione auto.
Szybko oceniając nieznajomą, stanowczo stwierdziłam, że żaden
salon kosmetyczny nie sprawi, by moje rzęsy były tak naturalnie długie, a wargi
świetnie wykrojone. Nawet gdybym dolepiła sobie na powieki sztuczne, czarne
kępki lub wstrzyknęła tonę botoksu w usta i tak daleko by mi było do jej
arystokratycznych rys.
Przez jedną, krótką sekundę, poczułam coś na kształt
zazdrości, jednak uczucie to znikło tak samo szybko, jak się pojawiło. W tej
chwili miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Przede wszystkim musiałam określić,
jak się tutaj znalazłam, a to – wbrew pozorom - wcale nie było takie łatwe.
Powoli
sięgnęłam do odmętów pamięci. Ostatnie, co ujrzałam, to szybkie pożegnanie z
Clarie, która krzyczała coś, gdy biegłam na autobus. Wiedziałam, że spieszyło
mi się na spotkanie z Sandersem, by podzielić się materiałami potrzebnymi do
napisania referatu. Niedługo po tym, wylądowałam na końcowym postanawiając, że
resztę trasy do domu pokonam pieszo…
- Jak się czujesz? – moje rozmyślania przerwał nagle dźwięk
słów wypowiedzianych przez nieznajomą. Mówiła uprzejmie i miło, jak stara
przyjaciółka, choć przecież w ogóle się nie znałyśmy.
– Coś cię boli?
Czy coś mnie bolało? - zastanowiłam się przez chwilę,
próbując zrozumieć dlaczego zadaje takie dziwne pytania. Chyba nie… A powinno? Poruszyłam
się niespokojnie, by w tym samym momencie poczuć, że plecami opieram się o coś
ciepłego i twardego. Coś, co rytmicznie unosiło się oraz opadało.
Moje ciało od
razu zalała nagła fala gorąca, a puls niebezpiecznie przyspieszył. Z tego co
wiedziałam siedzenia nie oddychały… Drgnęłam, natrafiając prawą dłonią na
czyjeś umięśnione udo. Zdumiona, próbowałam jak najszybciej się odsunąć, ale
silne ręce objęły mnie w talii, trzymając w delikatnym uścisku.
- Spokojnie… - Poczułam ruch ust, któremu towarzyszył powiew
oddechu na mojej skroni i uchu. – Pozwól sobie jeszcze chwilę odpocząć.
Nieco skołowana stwierdziłam, że ten znajomy, melodyjny głos
mógł należeć tylko do jednej osoby…
Przeszył
mnie lekki prąd, a ciało zareagowało dziwnym napięciem w mięśniach. Mój oddech
przyspieszył, gdy spanikowana odepchnęłam silne dłonie, momentalnie unosząc się
do pozycji siedzącej i jednocześnie wbijając łokcie w mężczyznę spoczywającego
za mną.
Odwróciłam się do niego przodem, siadając po drugiej stronie
samochodowej kanapy. Podciągnęłam kolana pod brodę, obejmując je rękami, by jak
najdalej odsunąć się od bacznie obserwujących, szmaragdowych oczu. Tylna
kanapa, nagle wydała się zbyt mała, by pomieścić mnie i siedzącego naprzeciwko
Blake’a…
Jedną nogę
podwiniętą miał pod swój zgrabny tyłek, a druga spuszczona, opierała się
kolanem o pusty fotel pasażera. Plecami wciskał się w zamknięte, tylne
drzwi. Przyjrzałam mu się niepewnie. Zdecydowanie
ta pozycja nie była dla niego komfortowa, tym bardziej, że jeszcze przed
sekundą, przygniatałam go swoim ciężarem. Przez moment zrobiło mi się głupio, zaraz
jednak przywołałam się do porządku. Przecież nie wepchnęłam się w jego ramiona specjalnie,
choć w tej chwili za żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć, jak się w nich
znalazłam…
W samochodzie zaległa krępująca cisza, którą przerwał
rozbawiony, żeński ton.
- On tylko wygląda na groźnego – młoda kobieta wychyliła się
zza przedniego fotela. - Z reguły jest potulny jak baranek.
- Nie zaczynaj, Lydia – fuknął Sanders, zabawnie wywracając
oczami. Przez moment mierzyli się wzrokiem, po czym jego spojrzenie spoczęło na
mnie.
Po raz kolejny byłam świadkiem, jak wyraz twarzy chłopaka zmienia
się z lekko rozbawionego na mocno pochmurny. Jego oczy stały się nieco
ciemniejsze, a linia szczęki bardziej napięta. Odetchnęłam zrezygnowana. Cóż, najwidoczniej
tak już na niego działałam.
- Czy naprawdę nie masz nic lepszego do roboty, jak
chodzenie nocą po opustoszałym zadupiu? – spytał nagle, łypiąc na mnie spode
łba. – Nie wiesz, że istnieją autobusy?
Widać było, jak ledwo hamuje gniew, bo podczas wypowiadania
tych słów, jego usta lekko drżały, a oczy rzucały błyskawice. Był nie tylko
zdenerwowany, ale i spięty, chociaż tym razem podświadomie wyczułam, że jego
złość nie jest skierowana wprost do mnie.
Mimo to, bezwiednie przygryzłam wargę czując, że moje nerwy
powoli budzą się do życia. Jakim prawem, ten psychopatyczny palant, śmiał mnie pouczać?!
Trzymajcie mnie ludzie, bo zaraz wydłubie mu te jego hipnotyzujące gały…
Zacisnęłam
dłonie w pięści niemal przebijając paznokciami skórę, by nie spełnić swojej
niemej groźby. Pal licho co się tutaj dzieje, jeśli Sanders szukał okazji do
kłótni, będzie ją miał…
- Wybacz, ty zadufany w sobie padalcu – wysyczałam przez
zaciśnięte zęby. – Gdyby kiedykolwiek twoje aroganckie dupsko korzystało z
komunikacji miejskiej, wiedziałbyś, że czasami człowiek zwyczajnie nie zdąży i
ostatni autobus ucieknie mu sprzed nosa!
Na kilka
sekund zapadła głucha cisza. Mój rozmówca gapił się teraz bezczelnie, ale tak
jak myślałam – nie dał za wygraną.
- Istnieją jeszcze taksówki! – warknął nie odrywając ode
mnie wzroku.
- W Darkville?! Chyba prędzej zrobią tutaj lądowisko
odrzutowców niż postój taksówek! – Teatralnie wywróciłam oczami, pukając się przy tym w głowę,
by dać mu do zrozumienia, że jest totalnym idiotą. Intensywność jego spojrzenia
wcale nie zmalała, jednak mimo surowego wyrazu szmaragdowych oczu,
przeczuwałam, że tym razem mi ulegnie. Niewiele się pomyliłam, ponieważ odezwał
się dopiero po dobrych kilku sekundach.
- Trzeba było do kogoś zadzwonić. – mruknął zrezygnowany, po
czym dodał już ciszej - gdybym nie zareagował w porę, nie byłoby ci teraz do
śmiechu.
Na moment
zapadła krępująca cisza. Przyznaję, że usłyszane słowa naprawdę mnie
zaskoczyły, ale to aktualny wyraz jego twarzy sprawił, że poczułam się bardzo
nieswojo. Czyżbym w zielonych oczach dostrzegła cień troski?
Spanikowana przełknęłam ślinę. To niemożliwe… Sanders
jakiego znałam, nigdy nie wykazywał w moim kierunku żadnych ludzkich odruchów.
A już na pewno się o mnie nie martwił! Prędzej uwierzyłabym, że na wiosnę jeleniom
rosną skrzydła, niż przyznała, iż mój szkolny prześladowca nagle zmienił o mnie
zdanie. Może to tylko pokazówka przed tą czarnowłosą pięknością?
Na moim czole
pojawiły się cieniutkie zmarszczki. Dziwne, ale instynkt podpowiadał mi, że za
tym wszystkim, musi kryć się coś jeszcze. Nie byłam tylko w stanie określić co
dokładnie tutaj nie pasowało…
Pokręciłam uparcie głową. Najważniejszy jednak był fakt, że
miałam po dziurki w nosie chwiejności nastrojów tego umięśnionego dupka! Był
gorszy niż baba podczas okresu! Nie jestem specjalistą, ale zapewne wynikało to
z jakiegoś syndromu okrutnego dzieciństwa, czy coś w tym stylu…
Moje niecodzienne rozmyślania przerwał dźwięk głosu Lydii.
- Mój kuzyn chciał powiedzieć, że o mało nie potrąciliśmy
cię samochodem, gdy leżałaś nieprzytomna blisko pobocza. – wtrąciła nagle - Na
szczęście jechaliśmy z niewielką prędkością, więc w porę udało nam się
zahamować. - Kończąc, obdarzyła mnie współczującym uśmiechem. Mówiła wolno i
zdecydowanie, ale i tak odniosłam dziwne wrażenie, jakby nauczyła się tej
kwestii na pamięć.
To jednak nie przeszkodziło, bym znów poczuła się głupio. Mimochodem
zerknęłam w stronę Blake’a, on jednak wpatrywał się teraz w dziewczynę, która
jak się właśnie okazało, była jego kuzynką. Patrzyli na siebie w taki sposób,
jakby wymieniali się myślami…
Mocniej
objęłam rękami kolana, chcąc jeszcze bardziej zwiększyć między nami dystans. Więc
to dlatego, zamiast beztrosko odpoczywać w domu, siedziałam z tym dwojgiem w nieprzyzwoicie
ekskluzywnym aucie, nieświadoma ostatnich wydarzeń – skwitowałam w duchu, bezwiednie
przerzucając wzrok z jednej osoby na drugą.
Powoli
zaczerpnęłam tchu. Owa sytuacja naprawdę zaczynała mnie przytłaczać. Mój
żołądek nieprzyjemnie podskoczył, a policzki zapiekły żywym ogniem. Cóż –
pocieszałam się w myślach. Pewnie mogłam skończyć gorzej. Całkiem
prawdopodobne, że na tym zadupiu grasują jakieś dzikie zwierzęta, czekając tylko
na darmową wyżerę. Wzdrygnęłam się na samo ich wyobrażenie. Jeśli chodzi o
wilki czy niedźwiedzie, zdecydowanie powinny być domeną zoo, a nie pobliskich
lasów czy gór.
Ciszę znowu przerwała Lydia.
- Pamiętasz może dlaczego zemdlałaś? – spytała zwyczajnie,
ale w jej głosie wyczułam jakąś subtelną niepewność. Czyżby o czymś mi nie
mówili? Przyjrzałam jej się uważnie. Nie wyglądała, jakby miała coś do ukrycia,
chociaż kto wie…
Z drugiej jednak strony po co tych dwoje miałoby mnie
oszukiwać? Przecież to było kompletnie bez sensu.
Znów
nerwowo przygryzłam wargę. Tym razem zbyt mocno, bo poczułam krew na
wewnętrznej stronie ust. Naprawdę nie miałam zamiaru wciąż doszukiwać się
drugiego dna zaistniałej sytuacji, ale nic nie mogłam poradzić, na to, że coś
zdecydowanie nie dawało mi spokoju. Tak jakbym zgubiła ważny element
skomplikowanej układanki…
Zmęczona, potarłam dłońmi pulsujące skronie.
– Wyglądasz jakbyś niewiele dzisiaj jadła… - stwierdziła
nagle Lydia.
Wpatrywała się teraz w moją osobę, zapewne oceniając
widoczną niedowagę. Odniosłam wrażenie, jakby samym spojrzeniem chciała dodać
mi parę kilogramów.
Pięknie – pomyślałam opuszczając powieki, by przypadkiem nie
zerkać na Sandersa, który właśnie przeniósł na mnie zainteresowany wzrok. Nie
dość, że przez perfidny przypadek znalazłam się z nim w jednym samochodzie, to
jeszcze musiałam wyglądać jak blada, wychudzona kukła. Teraz już nie ulegało
wątpliwości, że ten pyskaty dupek wykorzysta to kiedyś, w najmniej odpowiednim
momencie.
Żeby jednak dalej nie robić z siebie totalnej ofiary losu,
przeczesałam dłonią skołtunione włosy i śmiało zwróciłam się w stronę
rozmówczyni. Chociaż ona prezentowała się nienagannie, jakby właśnie uciekła z
jakiegoś planu zdjęciowego.
- Ciężko mi powiedzieć, dlaczego tak nagle zasłabłam, ale na
pewno nie z powodu obniżonego cukru - stwierdziłam oschle. – Raczej mój
organizm radował się tak na rychłe spotkanie kolegi ze szkolnej ławki…
Kątem oka dostrzegłam, jak twarz Blake’a znieruchomiała. Powietrze
nagle zgęstniało od budującej się, grobowej atmosfery. Lydia wyglądała na
zaskoczoną moim zachowaniem, ja jednak, nic sobie z tego nie robiąc rzuciłam
ironicznym spojrzeniem w stronę mężczyzny siedzącego naprzeciwko. Nie wiem
dlaczego, ale nabrałam niecodziennej ochoty podokuczania temu dupkowi.
W tym momencie
zdecydowanie nie wyglądał na potulnego baranka. Nazwałabym go raczej
rozjuszonym bykiem. Jego usta, zaciśnięte w wąską linię słabo tłumiły zgrzyt
ocierających się o siebie zębów. Gdyby nie fakt, że niespodziewanie poczułam
falę wzbierającej odwagi, pewnie już dawno czmychnęłabym z tego luksusowego
auta, nawet jeśli wymagało by to szybkiego przeciskania się przez niewielki szyberdach.
Przełknęłam ślinę, zastanawiając się czy oby na pewno dobrze
zrobiłam, prowokując kolejną kłótnię. Zapewne powinnam bać się znajomego mi już,
morderczego wyrazu twarzy, jednak dzisiaj postanowiłam, że nie dam mu tej
satysfakcji…
Dumnie
uniosłam głowę, prostując przy tym zgarbione plecy i zsunęłam nogi kładąc je na
wycieraczkę. W tej chwili byłam przygotowana na atak. Jak przypuszczałam, Blake
nie miał zamiaru łatwo mi odpuścić.
- Tak mi dziękujesz za uratowanie twojego chudego tyłka?! –
ryknął wściekły - Gdyby nie ja, te bestie…
- Blake! – Lydia przerwała mu wpół zdania, rzucając w
chłopaka jakimś ciemnym, pozszywanym workiem. Dopiero po chwili zorientowałam
się, że to moja szkolna torba. Oszołomiona patrzyłam, jak rozsierdzony Sanders,
odrzucił mi ją pod nogi, po czym odwrócił się i otwierając drzwi, szybko wysiadł
z samochodu.
Poczułam
chłodny powiew powietrza na rozgrzanej skórze i w tym momencie dotarło do mnie
jak dziecinnie się zachowałam. Ciaśniej otuliłam się swetrem. Po raz kolejny
dzisiejszego dnia zrobiło mi się strasznie głupio. Zerknęłam w przestrzeń za
szybą, ale było tak ciemno, że nie potrafiłam dostrzec nic konkretnego.
Jęknęłam
cicho, kładąc dłonie na zdrętwiałych udach. Mimo wszystko Sanders i jego
kuzynka, naprawdę wyświadczyli mi dzisiaj ogromną przysługę. W końcu, na
upartego, wcale nie musieli mi pomagać. Poza tym, gdyby nie zbieg okoliczności,
który sprawił, że razem z Blakiem byliśmy umówieni, by podzielić się
materiałami do referatu, możliwe, że do tej pory leżałabym jak kłoda na poboczu
słabo uczęszczanej drogi.
Zmarszczyłam brwi, ganiąc się w duchu. Mimo obopólnej niechęci,
należało zachować się bardziej uprzejmie.
- Chyba powinnaś już iść – usłyszałam cichy głos i zerknęłam
w stronę Lydii. Przez moment zupełnie zapomniałam o jej obecności.
Dziwne, ale
nie wyglądała jakby była na mnie zła. Wręcz przeciwnie. W jej oczach zobaczyłam
ciekawość i coś na kształt… uznania? Nabrałam głośno powietrza, po czym powoli
wypuściłam je z ust. Rany – przemknęło mi przez myśl. - Niech ten dzień
wreszcie się skończy! W przeciwnym razie zdecydowanie będę potrzebowała pomocy
dobrego psychologa.
- Masz rację – odparłam grzecznie, sięgając jednocześnie po
swoją torbę. Gdy moja ręka spoczęła na klamce, zawahałam się przez moment.
- Przepraszam – dodałam potulnie, walcząc z potrzebą
natychmiastowej ucieczki – chyba niepotrzebnie go tak zdenerwowałam. Nie wiem,
co we mnie wstąpiło. Naprawdę jestem wam bardzo wdzięczna za udzieloną pomoc.
Moja rozmówczyni, jakby nigdy nic, machnęła lekko ręką.
- Nie przejmuj się – spojrzała przez przednią szybę,
marszcząc delikatnie brwi. – Przejdzie mu. Najważniejsze, że tobie nic się nie
stało.
Uśmiechnęła się szczerze, z powrotem patrząc na mnie. Nieco
uspokojona, już miałam wychodzić, gdy niespodziewanie jej głos zatrzymał mnie w
miejscu.
- Ach, Amelio! – wydukała, wskazując na moją torbę. – Jakiś
czas temu dzwoniła twoja przyjaciółka. Blake powiedział, że jesteś w kuchni i
szykujesz dla niego coś do picia. Pewnie stwierdził, że nie chciałabyś
niepotrzebnie jej martwić.
Poczułam
jak oblewają mnie zimne poty. Jeszcze tego brakowało, żeby Clarie przez pół
nocy wyobrażała sobie jak ja i Blake popijamy wspólnie wieczorną herbatkę. Mogę
się założyć, że jutro cały dzień słuchać będę jęków i próśb bym opowiedziała
jej o pikantnych szczegółach naszej „pseudo randki”.
Wkurzona na
moment przymknęłam oczy. W ogóle jak on śmiał odebrać mój telefon? Wolałabym,
żeby komórka utopiła mi się w sedesie, niż miałby przeglądać ją Sanders.
Po chwili jednak, cicho przywołałam się do porządku,
stwierdzając, że jak na jeden wieczór, wszystkim nam wystarczy już napiętych
sytuacji.
- W porządku – uśmiechnęłam się, mając nadzieję, że przez
przypadek nie przeczytał jakiegoś smsa…
- Jeszcze raz dziękuję za pomoc – rzuciłam i pospiesznie
wysiadłam z samochodu.
Na zewnątrz
było chłodno i bardzo ciemno, ale na szczęście już nie padało. Z trudem
rozpoznałam, że znajdujemy się pod bramą prowadzącą do mojego wiekowego dworku.
Nie pamiętałam jak przebyliśmy tą trasę, ani na którym jej odcinku zasłabłam, ale
najwidoczniej moi wybawcy musieli zapakować mnie nieprzytomną do samochodu i
przywieźli pod sam dom.
Usłyszałam
za plecami dźwięk zapalanego silnika i obejrzałam się przez ramię. Blake chodził
jeszcze przez moment w tę i z powrotem przeciwległym poboczem, jednocześnie przeczesując
dłonią kruczoczarne włosy, po czym nie obdarzając mnie nawet przelotnym
spojrzeniem, wpakował się na miejsce pasażera i razem z kuzynką ruszyli w
stronę miasta.
Stałam tak
chwilę, przyglądając się jak światła samochodu znikają mi z pola widzenia. Pokręciłam
głową, rozglądając się po opustoszałej drodze i westchnęłam pod nosem. Dopiero
teraz zdałam sobie sprawę, jak spięte było moje ciało. Zaczęłam głęboko wdychać
chłodne, wrześniowe powietrze. Niestety na niewiele się to zdało. Jedyne co
osiągnęłam to zmarznięte ręce i bolące gardło. Piekło mnie tak mocno, jakbym
nieźle popiła i całą noc wydzierała się na jakiejś imprezie. Odetchnęłam
głęboko. W ogóle nie czułam się najlepiej.
Zerknęłam w
górę, na ciemne niebo zasłane gwiazdami. Przynajmniej ono wyglądało dziś
spokojnie. Na niemalże czarnym sklepieniu malował się piękny, błyszczący gwiazdozbiór.
Malutkie punkciki pokazywały różnorakie mniej lub bardziej znane konstelacje.
Zawsze lubiłam patrzeć w górę, wyobrażając sobie, że gdzieś tam istnieją
miejsca dotąd jeszcze nieodkryte. Miejsca, gdzie życie toczy się spokojniej,
bez ciągłej pogoni za władzą czy pieniądzem.
Podłapując pewną myśl, zabawnie zmarszczyłam czoło. Może i
mieszkam na strasznym zadupiu, jednak trzeba było przyznać, że niebo z tego
odludnego zakątka wyglądało znacznie lepiej niż w zadymionym mieście. Dzięki temu
można było naprawdę łatwo pogrążyć się w marzeniach…
Gdy
usłyszałam nagły trzask, odruchowo podskoczyłam, a torba o mały włos nie spadła
z mojego ramienia. Zdezorientowana, wstrzymałam oddech i zaczęłam nasłuchiwać.
Dźwięk dobiegał zza sporej kępy zielonych jeżyn, porastających przeciwległe pobocze.
- Kto tam jest? – krzyknęłam, napinając mięśnie nóg, by w razie
potrzeby być gotową do ucieczki. W końcu stałam przed własną bramą, a od domu
dzieliło mnie raptem dwieście metrów podjazdu, nie było więc powodu by
panikować.
- Wyłaź, albo sama cię stamtąd wyciągnę!
Nasłuchiwałam jeszcze chwilę, jednak nie wydarzyło się nic
podejrzanego. Żadnego ruchu, dźwięku czy szurania.
Wzruszyłam ramionami. Najwidoczniej wyobraźnia płatała mi
figle.
Ciągnąc za
skobel, otworzyłam żelazne wrota naszej posiadłości, wślizgując się na przednie
podwórze. Szłam powoli, żwirowaną ścieżką, słuchając jak moje cienkie pantofle
obijają się o drobne kamyczki. Nie było mi spieszno. Ten dzień opiewał w tyle
dziwnych wydarzeń, że sama nie wiedziałam jak uda mi się zasnąć.
Otwierając
kluczem, masywne dębowe drzwi, starałam zachowywać się jak najciszej, by nie
zbudzić śpiącej zapewne mamy. Zerknęłam na stojący w holu wahadłowy zegar.
Jeśli wierzyć temu antykowi, właśnie wybiła północ. Oznaczało to, że
dzisiejszego dnia, na jakieś trzy godziny urwał mi się film. Co
najzabawniejsze, nawet bez grama alkoholu.
Uśmiechnęłam się pod nosem, by odgonić to niepokojące
uczucie jakie budowało się w moim brzuchu i powłócząc nogami udałam się na
górę.
Idąc
ciemnym korytarzem, na moment zajrzałam do sypialni mamy. Tak jak myślałam –
smacznie chrapała. Parę sekund później, zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju.
Wyjmując z torby komórkę, powoli rozebrałam się do kąpieli. Miałam po dziurki w
nosie tych wszystkich wydarzeń. Nie dość, że części z nich w ogóle nie
pamiętałam, to jeszcze czułam się dziwnie brudna. W tej chwili marzyłam tylko o
tym, by szorować swoje ciało dopóki nie zrobi się tak czerwone jak moje włosy.
Odłożyłam
telefon na nocny stolik i weszłam do łazienki. Czekając, aż woda pod prysznicem
zrobi się gorąca, zerknęłam w lustro i zaskoczona gwałtownie westchnęłam. Mniej
więcej na wysokości czwartego żebra moja skóra pokryta była podłużnym, fioletowo
złotym siniakiem. Nie mogę zaprzeczyć, że osobiście lubiłam te barwy, lecz
niekoniecznie w takim wydaniu...
Dotknęłam
kolorowego miejsca i mimochodem syknęłam z bólu. Stłuczenie z pewnością musiało
być świeże. Świadczyło o tym nie tylko uporczywe kłucie, ale i bezsprzeczny
fakt, że rano czegoś takiego nie zauważyłam. Dziwne – stwierdziłam w duchu. Wcześniej
nie czułam, żeby coś mnie bolało. Traf ten był tym bardziej niezwykły, że za
żadne skarby nie mogłam sobie przypomnieć jak powstało owo zranienie. Wydawało
mi się mało prawdopodobne, by taki siniak mógł być wynikiem zwykłego upadku podczas omdlenia. Jak
jednak inaczej wytłumaczyć to, co widziały moje oczy?
Zniechęcona odkrytym
zjawiskiem, szybko weszłam pod prysznic i porządnie się umyłam.
Gdy parę
chwil później, gotowa do snu, siedziałam na łóżku, przypomniało mi się, że
chciałam jeszcze raz sprawdzić komórkę. Wpatrując się w niewielki wyświetlacz,
zaskoczona, zmarszczyłam nagle brwi.
Oprócz krótkiego połączenia z Clarie, na ekraniku widniało
jeszcze jedno - wychodzące. Numer należał do mojej mamy. Przełknęłam ślinę. Znaczyło
to, że musiałam dzwonić do niej jeszcze przed tym jak zemdlałam.
W tym samym
momencie poczułam dziwny ucisk w klatce piersiowej, a serce zaczęło walić mi
jak oszalałe. Nagły ból głowy sprawił, że upuściłam telefon i skryłam twarz w
dłoniach. W pokoju zrobiło się bardzo duszno.
Opierając się o szafkę przy łóżku, uniosłam twarz i
zobaczyłam szklankę do połowy wypełnioną sokiem. Wychyliłam go, jednym szybkim
łykiem. Zimny napój sprawił, że poczułam się nieco lepiej. Nawet dziwne
pulsowanie w głowie trochę zelżało. Mimo to nadal bardzo chciało mi się pić.
Nigdy nie
byłam nocnym okupicielem lodówki, a podjadanie po północy nie leżało w mojej
naturze, jednak dzisiaj postanowiłam wrzucić coś na ząb, a przede wszystkim
zalać wodą palące wciąż gardło.
Odkładając
komórkę na miejsce, zeszłam powoli schodami, światło zapalając dopiero w
kuchni. Podeszłam do stojącej w rogu podwójnej lodówki. Szybko lustrując jej
zawartość wybrałam z półki waniliowy mus, łapiąc przy okazji butelkę cytrynowej
wody. Klapiąc śmiesznie bosymi stopami po marmurowej posadzce,
przeniosłam się do pobliskiego salonu.
Pomimo
antycznego charakteru naszego dworku pomieszczenie to urządzone było raczej
nowocześnie, a już na pewno z niezwykłą klasą. Centrum jednej ze ścian,
stanowił piękny, wyłożony brunatnym, kamieniem kominek. Naprzeciwko niego stały
dwie, zwrócone przodem do siebie, skórzane kanapy, pomiędzy którymi ustawiona
była podłużna, szklana ława. Kolejną ze ścian zajmował cudowny drewniany
sekretarzyk, po bokach którego stały dwa przeszklone kredensy, stanowiące swoje
lustrzane odbicie. Zauważyłam, że w jednym z nich, mama zdążyła już poustawiać
ulubione, porcelanowe figurki.
Uśmiechnęłam się bezwiednie. Każda rocznica ślubu,
walentynki czy dzień kobiet, były dla taty okazją do kupienia jej kolejnej
statuetki. W sumie owa kolekcja zawierała grubo ponad trzydzieści sztuk.
Czując pod
stopami przyjemne łaskotanie miękkiego dywanu, przycupnęłam na jednej z
wygodnych kanap. Odłożyłam na stolik kartonik z musem, upijając przy tym spory
łyk odżywczej wody i spojrzałam przed siebie.
Na przeciwległej
ścianie, pomiędzy dwoma, ogromnymi oknami wisiała sześćdziesięciocalowa plazma.
To był chyba pierwszy zakup mamy do nowego domu. Rozejrzałam się w poszukiwaniu
pilota, który leżał na kanapie obok porzuconej komórki mojej rodzicielki.
No tak –
stwierdziłam w duchu, jednocześnie wywracając oczami – mama zawsze gubiła
wszystko po drodze, a potem zarzekała się, że przecież odłożyła daną rzecz na
miejsce. Kręcąc głową, sięgnęłam po telefon. Na wyświetlaczu widniał nieodczytany
komunikat o nagranej wiadomości.
Z trudem przełknęłam gulę, jaka nagle uformowała się w moim
gardle.
Numer oczywiście należał do mnie…
Napięcie w brzuchu znowu dało o sobie znać. Przez chwilę
miałam ochotę odłożyć telefon i zapomnieć o całej tej sprawie. W końcu co
takiego mogłam chcieć od mamy? Może zwyczajnie poprosiłam, by przyjechała po
mnie, kiedy zauważyłam, że robi mi się słabo? Ciekawość jak zwykle wzięła górę.
Pełna złych
przeczuć, przyłożyłam słuchawkę do ucha, wciskając uprzednio klawisz
odsłuchiwania nagranych wiadomości. Po krótkim sygnale odezwał się mój podszyty
przerażeniem głos: „Mamo! Potrzebuję pomo…”, wypowiedziane przeze mnie słowa
przerwał przytłumiony dźwięk, jakby ktoś rzucił komórką o ziemię, po czym
połączenie zostało zakończone.
- Jeśli chcesz oddzwonić wybierz jeden – odezwała się
automatyczna sekretarka, ja jednak nie słyszałam już nic, poza gwałtownymi
uderzeniami własnego serca, które waliło jak oszalałe. Przez moment nie mogłam
złapać tchu, a pokój zaczął dziwnie wirować mi przed oczami. Słyszałam jak trybiki
w mojej głowie poruszają się otwierając zapieczętowane uprzednio skrytki. Nagły
ból stawał się powoli nie do zniesienia, a ja kompletnie nie wiedziałam co mam
robić.
Tak bardzo
chciałam to zatrzymać! Próbując się opanować, zaczęłam liczyć kolejne ciężkie
oddechy, jednak moje wysiłki nie dawały żadnego pozytywnego rezultatu.
Spanikowana osunęłam się bardziej w głąb kanapy, obejmując rękami obolałą głowę.
I w tym
momencie zrobiłam najgorszą z możliwych rzeczy – zamknęłam oczy. Mój bezbronny
umysł niespodziewanie zalała fala okrutnych obrazów…
Trzech mężczyzn, którzy pojawili się jakby znikąd. Ich
puste, szydercze spojrzenia, gdy leżałam bezbronna, przykuta ciężarem jednego z
nich. Lodowate dłonie, błądzące po mojej nagrzanej skórze i wreszcie - wszechogarniający
strach, gdy nieludzka bestia odbierała mi oddech.
Łzy zaczęły zbierać się pod powiekami. Naprawdę nie chciałam
tego widzieć! Nie chciałam słyszeć lubieżnego rechotu i wypowiadanych z pogardą
okrutnych słów!
Ludzka dziwka… Szmata… Te wyrazy odbijały się teraz echem w moim
umyśle.
Wszystkie szczegóły niedawnej napaści, tłamsiły mnie,
zamykając w kokonie rozpaczy i przerażenia. Już sama nie wiedziałam, czy leżę
na skórzanej kanapie w bezpiecznym salonie, czy wciąż wołam o pomoc przygnieciona
brudnymi łapskami do asfaltu.
I nagle… Ból zniknął tak samo szybko jak się pojawił.
Powodujące mdłości, okrutne obrazy dały miejsce ciszy, z
której niespodziewanie wyłonił się troskliwy męski głos. Szeptał mi do ucha
kojące zaklęcia, a ja chłonęłam każde zbawienne słowo.
Wszystko będzie dobrze Amelio… Tylko oddychaj… Zaraz
sprawię, że poczujesz się lepiej…
Moje serce
powoli wracało do spokojnego rytmu, a ciało zaczęło się rozluźniać. Czarne
scenariusze opuszczały kolejno głowę, która zrobiła się nagle przyjemnie ciężka.
I tylko przez
jedną, krótką sekundę przeszło mi przez myśl, że ten czuły, melodyjny głos
należy przecież do mojego najgorszego wroga…
Otulona błogim spokojem oraz niewiarygodną wręcz ciszą,
pozwoliłam sobie bezpiecznie odpłynąć w kuszące objęcia Morfeusza.
_________________________________________________________________________
Drodzy Czytelnicy!
Oddaję w Wasze ręce rozdział trzeci
: ) Mam nadzieję, że choć w nikłym procencie, podołałam Waszym oczekiwaniom.
Jednocześnie chciałabym
serdecznie podziękować za zainteresowanie moją opowieścią. Dodatkowe wyrazy
wdzięczności dla tych, którzy odważyli się skomentować, wytknąć błędy oraz
wyrazić szczerą opinię – to dla mnie naprawdę ogromna motywacja do dalszej
pracy : ))
Jeśli macie jakieś wątpliwości
dotyczące rozdziału – proszę śmiało pytajcie. Staram się płynnie rozwijać
poszczególne wątki, ale wciąż zapominam, że to przecież ja mam w głowie całą
historię i być może nie zawsze potrafię ją przedstawić w dość zrozumiały
sposób.
Na koniec chcę przeprosić za
błędy, które pojawią się zapewne i w tym rozdziale. Szczerze przyznaję, że
interpunkcja chyba mnie nie lubi :\ Chciałabym żeby tekst był jak najbardziej
przejrzysty, jednak zauważyłam, że gubię się w przecinkach, akapitach,
półpauzach itd. : ) Biorąc sobie do serca Wasze cenne wskazówki, postaram się jakoś
nad tym zapanować ^_^ Niestety nie obiecuję natychmiastowej poprawy, bo moja
mózgownica łatwo się przegrzewa więc może zacznijmy od małych kroczków ;)
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie!
Whiteberry
Blake coraz bardziej mnie intryguje :) równocześnie troskliwy i bezduszny...
OdpowiedzUsuńTwoja historia bardzo wciąga. Mam podziw do ludzi, którzy potrafią napisać kilka stron... jakby to określić? Chodzi mi, że nie opisują akcji, tylko zwykłe rzeczy, tak jak ty w tym rozdziale :)
Ja zbyt często zapominam, że czytelnicy nie znają ścieżek mojego umysłu - na szczęście Lena_S mi to uświadomiła, bo inaczej nadal moje rozdziały byłby zbyt zawiłe, a teraz wiem, co muszę poprawić.
Pozdrawiam!
Witam!
UsuńBlake faktycznie jest trochę chwiejny. Musze jednak go nieco usprawiedliwić, ponieważ znam powody, przez które tak się zachowuje ^_^
Miło mi, że historia Cię wciągnęła. Mam nadzieję, że dalej tak będzie ; )
Jeśli chodzi o zawiłość rozdziałów – ja też podczas pisania często mam z tym problem, dlatego niektóre części będą troszkę „stopować” akcję, by Czytelnik mógł sobie wszystko powoli poukładać; ) Oby jakoś to wyszło…; )
Pozdrawiam serdecznie!
Od czego by tu zacząć? Amelia nie pamiętała incydentu z tamtymi mężczyznami, co sprowadza mnie do pytania: Dlaczego? Ci mężczyźni nie byli zwyczajnymi ludźmi (o ile byli ludźmi, bo tego pewna też nie jestem), więc myślę, że może to oni majstrowali przy jej pamięci (nie wiem, może mają jakąś zdolność, dzięki której mogą mącić w głowach?). Druga opcja dotyczy Blake'a i tajemniczej kobiety (o której tak naprawdę nie wiemy nic), którzy w jakimś stopniu mogli wpłynąć na pamięć naszej głównej bohaterki. I jest jeszcze jedna opcja, nawiasem mówiąc, najmniej ciekawa, która twierdzi, że to przeżycie dla Amelii było tak traumatyczne, że jej organizm postanowił na swój własny sposób z nim walczyć. Teraz przejdźmy do kolejnego pytania i czym (lub bardziej prawidłowym pytaniem byłoby "Kim?") jest Tenebris? Tutaj, niestety, nie mogę ani trochę rozważyć, bo mam za mało informacji. Tak mi się teraz przypomniało o matce Amelii i jej komórką. Nie jest to trochę dziwne, że ona nawet nie sprawdziła wiadomości, czy na pewno jej córka zostaje na noc, a jeśli nie, to kiedy wróci? Moja mama była, jest i będzie nadzwyczaj opiekuńcza i nie mogę sobie wyobrazić, że nie zadzwoniłaby chociaż raz. Co prawda, mogło mi gdzieś umknąć i w poprzednim rozdziale mogłaś wspomnieć, że Amelia zadzwoniła, ale jeśli nie... I co na to autorko? :D Ale na poważnie, bo już się zaczynam czepiać szczegółów, rozdział bardzo mi się podobał. Mogę jedynie marudzić, że za krótki. Błędów też nie widziałam. :")
OdpowiedzUsuńCoś mi krótki wyszedł ten komentarz... Toż to niedopuszczalne! Ale musisz się zadowolić tym, bo jestem już z lekka zmęczona, jak to zawsze na koniec tygodnia (na szczęście już weekend!).
Pozdrawiam i życzę weny!
E.T.
PS Jeszcze mi się przypomniało (jeżeli chcesz, bym się tak rozpisywała, to musisz się przyzwyczaić, że będę rozkładać Twój rozdział na części pierwsze :P). Blake znów zachowuje się jak kobieta w ciąży. Gdzieś był taki fragment, że on zaczyna się z nią kłócić, później ona coś powiedziała, a on zareagował, jakby go w twarz uderzyła. Rozumiem, że Amelia postąpiła bardzo dziecinnie, ale też nie możemy zapominać, że Blake to jej taki nemezis i nie oszukujmy się, że nagle mu podziękuję, bez żadnych "ale" (zwłaszcza że tamten zaczyna jej prawić kazania o skutkach łażenia w nocy po odludziach). Dobra, teraz już naprawdę skończyłam! :D
Witam!
UsuńOgromnie się cieszę z każdego komentarza, a z długich tym bardziej, więc jeśli droga Czytelniczko masz czas i chęci, jak najbardziej zapraszam do rozkładania rozdziałów na czynniki pierwsze : ) To daje mi wspaniały wgląd w odbiór tworzonej opowieści!
Przyznam, że zaskoczyłaś mnie telefonem Amelii w sprawie pozostania na noc u przyjaciółki ^_^ Faktycznie dziewczyna nie dzwoniła do swojej rodzicielki, ponieważ Clarie powiedziała, że jej mama już rozmawiała z matką Amelii w sprawie zostania na noc u koleżanki (wzmianka w rozdziale 2).
Jednak jak teraz na to patrzę, przyznaję, że jak najbardziej można to uznać za niedociągnięcie : ) Realnie, większość mamusiek zapewne dzwoniłoby już ze trzydzieści razy do swoich dzieci, upewniając się czy wszystko w porządku. Może, po ciuchutku, umówmy się, że mama Clarie jest troszkę rozkojarzona, co zresztą będzie widoczne w kolejnych rozdziałach ; ) W każdym razie dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę, dzięki temu w przyszłości będę bardziej się pilnować ; )
Cieszę się, że podjęłaś też kwestię „amnezji” u głównej bohaterki. Byłam bardzo ciekawa w jaki sposób Czytelnicy będą to sobie tłumaczyć ^_^ Oczywiście jedna z Twoich wersji jest zgodna z moimi planami. Która? Tego nie mogę na razie zdradzić ; ) Wszystko wyda się w trakcie opowiadania… No może jedyne co podpowiem, to że z pewnością NIE jest to bramka nr 3, czyli opcja ze zbyt traumatycznym przeżyciem : )
Odnośnie pytania dotyczącego Tenebris – nie wiem, jak to ująć, by za wiele nie zdradzić. Może na razie powiem tylko, że jest to jeden z kluczowych wątków, który będzie przewijał się dość często. Wiem, że to niewiele, jednak w tej chwili więcej nie zdradzę :D
Postaram się, by następny rozdział zawierał garstkę rozjaśniających informacji – i jeszcze więcej niewiadomych ; )))
Ps. Blake to specyficzna postać, ale Amelia jeszcze go ustawi… ; )
Serdecznie pozdrawiam !
Świetny rozdział! Uwielbiam Amelię i jej zadziorny charakter. Czekam na więcej!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Megan
Dziękuję! Amelia napewno nie należy do strasznie grzecznych dziewczynek ^_^
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPROSZĘ O WIĘCEJ! ! ! ! :D
OdpowiedzUsuńZ chęcią : ) Rozdział 4 powoli się pisze... ^_^
UsuńPozdrawiam!
Jeju, ale się cieszę, że mogłam przeczytac, już sie bałam, że się nie doczekam. A tu proszę, rozdział! Łiii
OdpowiedzUsuńOd czego by tu zaczać. Może od gratulacji, tak, to najlepszy pomysł. Gratulację, ponieważ ze zwykłej jazdy autem stworzyłaś prawdziwie emocjonujące zdarzenie. Niby takie nic, a jednak wszystko. Zaczynąc od pierwszych opisów które sprawiły, że aż mi serce zadrżało, przez klutnie z Blake'iem po samo wyjście z auta i postać Lydii.
O co im chodzi? Kim oni są?
Bo że z tą rodzinką coś nie gra to już wiem.
A Blake coraz bardziej interesujący. Skoro teraz jest dla niej taki opiekuńczy to czemu wcześniej tak ją traktował. No weż, zdradź coś, mam tyle pytań a przecież nikt nas nie usłyszy ;>
I później to co się stało w domu, bardzo jej współczuję, tak nagle wszystko wróciło, to musiał być dla niej szok. A później ten sen, gdy przyponiała sobie głos Blake'a <333 rozpływam się <333
Lubię Amelię, może bywa trochę zbyt porywcza w chwili, gdy powinna schować dumę do kieszeni, ale ej! To stu procentowa babka z pazurkami i umie je pokazać! O to chodzi! Mogłabym się z nią zaprzyjaźnić, razem coś porozwalać... zapolować na wkurzających nas facetów, ech, moje myśli chyba zmierzają w złym kierunku xD
W każdym razie dziękuję za rozdział i takich bohaterów z krwi i kości!
DAJ WIĘCEJ <3
Pozdrawiam, Caroline
PS: Dziękuję za tak miły komentarz na moim blogu, bardzo się cieszę, że ci się spodobało! :*
Cieszę się, że rozdział przypadł do gustu : ) tak naprawdę zależało mi by na moment przystopować akcję i wprowadzić jeszcze trochę więcej niewiadomych ^_^
UsuńJeśli chodzi o Blake’a i Lydię – jak dobrze zauważyłaś są dość nietypową rodzinką. A dlaczego? To oczywiście wyjaśni dalszy ciąg opowiadania… : )
Blake ma to do siebie, że czasami reaguje zbyt impulsywnie, a potem dopiero stwierdza, że mógłby rozegrać pewne rzeczy inaczej. Chociaż Amelia cierpi na podobną przypadłość… ; )
Jeśli chodzi o odzyskanie wspomnień przez główną bohaterkę – mogę tylko obiecać, że to dopiero początek niecodziennych zdarzeń, które będą miały miejsce w jej historii…
Z tymi wkurzającymi facetami… ech, znam ten ból : D
Niby (oczywiście nie obrażając panów) są skonstruowani dość prosto, a jednak momentami nie idzie ich zrozumieć… ^_^ Jednak z drugiej strony, co to by było za życie gdybyśmy nie musieli pokombinować, żeby jakoś znaleźć kompromis ; ))
Pozdrawiam serdecznie!
Ps. Nie masz za co dziękować – czytam z przyjemnością : )))
Oo tu są akapity i jest o wiele lepiej. Co prawda gdzieniegdzie zniknęły, ale w większości są. :)
OdpowiedzUsuńBlake szeptał jej zaklęcia? Coraz ciekawiej. No i znowu pojawia się Tenebris, głowię się co to może oznaczać :)
Tak więc Amelia, mimo prób Blake'a przypominała sobie wszystko. Oj jestem ciekawa ich konfrontacji na ten temat ;D
Pędzę dalej! ;)
Przeczytałem ten rozdział i szczerze liczyłem, że przeczytam też kolejne, ale dopiero wróciłem z pracy, a jutro idę na 11, więc nie ma takiej opcji. Może jeszcze rano tutaj wrócę. Póki co mam mieszane odczucia. Nie powiewa mi oryginalnością, powiela schematy często spotykane w tego typu opowiadaniach, więc idziesz znanym, a nie zupełnie nowym kanonem. Póki co podobała mi się podświadomość dziewczyny, gdzie pomimo braku wspomnień, to i tak po gwałcie czułą się brudna. Pytanie tylko czy ten gwałt doszedł do skutku i co będzie dalej? Wygląda też na to, że ta wiadomość, to taki powrót do minionych wydarzeń i przez to jej się przypomniało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
dariusz-tychon.blogspot.com