środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 4

To przebudzenie zdecydowanie nie należało do przyjemnych. Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam przed sobą butelkę wody, która leżała przewrócona na szklanej ławie obok nieruszonego, waniliowego musu. Za oknem, słońce powoli budziło się do życia, malując skomplikowane wzory na jasnym suficie. Skulona na kanapie, do pozycji embrionalnej, wpatrywałam się pustym wzrokiem w kant ozdobnego stołu. To było straszne, ale musiałam przyznać, że wygodniej leżało mi się wczoraj, na tym dupku Sandersie, nawet biorąc pod uwagę fakt, że w samochodzie było odrobinę mniej miejsca niż w naszym stumetrowym salonie.
            Jęcząc z powodu obolałych kości, przeciągnęłam się powoli, sięgając dłonią po leżącą na dywanie komórkę mamy. Musiałam upuścić ją wczoraj, po odsłuchaniu felernego nagrania…
Wzdrygnęłam się lekko, jednak tym razem nie pozwoliłam sobie na atak paniki. Paroma szybkimi kliknięciami usunęłam ostatni dowód wczorajszego zajścia. Nie było potrzeby, by dokładać mamie zmartwień, tym bardziej, że sama musiałam poradzić sobie z owym  incydentem. Chociaż zawsze uważałam, że problemy należy rozwiązywać na bieżąco, wcale nie byłam taka pewna czy w tym momencie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Być może dlatego, że cała ta sprawa zdawała się być paskudnie nierzeczywista. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, że przez kilka godzin, nie pamiętałam nic z wczorajszych wydarzeń? Czyżby to był jakiś efekt stresu pourazowego czy coś w tym stylu? Nigdy nie byłam dobra z psychologii, toteż trudno było mi znaleźć odpowiednie słowa.  
W głowie jedna myśl goniła drugą, wykładając na wierzch miliony pytań…
            Jedno z nich niepokoiło mnie najbardziej: kim lub czym byli ci mężczyźni? Bo choć brzmiało to okrutnie nieprawdopodobnie, wcale nie byłam taka pewna, czy owe potwory należały do… naszego rodzaju. Wspomnienie ich pustych, czarnych oczu, wciąż sprawiało, że moje ciało pokrywało się gęsią skórką, a oddech niebezpiecznie przyspieszał.
Spokojnie – pocieszałam się w duchu, odkładając na bok komórkę jakby nagle zaczęła mnie parzyć – przecież jestem w domu, całkowicie bezpieczna.
Mimo wewnętrznych zapewnień podniosłam się z kanapy udając do drzwi wejściowych, by sprawdzić czy dobrze je wczoraj zamknęłam. Upewniając się, że wszystko w porządku, zerknęłam na stojący w holu zegar. Była piąta dwadzieścia, miałam wiec jeszcze jakąś godzinę na samotne przetrawienie całej tej sytuacji nim mama wstanie szykować się do pracy.
Wróciłam z powrotem do salonu i siadając na kanapie wlepiłam wzrok w kartonik waniliowego musu. Pomimo lekkiego głodu, nie byłam w stanie nic przełknąć. Wciąż czułam mdłości na wspomnienie śmierdzącej mazi, która lała się z twarzy podrapanego napastnika. Przygryzłam dolną wargę skupiając się na tym by nerwy całkowicie mnie nie opanowały. Muszę wziąć się w garść – w myśli dodawałam sobie otuchy – tylko to pozwoli mi na trzeźwą ocenę całej sytuacji.
Powoli upiłam łyk cytrynowej wody, czując jak odżywczy płyn zalewa moje palące gardło, falą przyjemnego chłodu. Stopniowo analizując wczorajsze zdarzenie doszłam do mało odkrywczych wniosków.
Istniało dwie możliwości.
Napastnicy byli albo napakowanymi genialnym sterydem ćpunami, co tłumaczyło by ich gigantyczne rozmiary, albo – i to chyba prędzej - kolejnymi mutantami z serii „X-men”. Innych bowiem opcji nie widziałam.
Zrezygnowana podniosłam się z kanapy i zaczęłam chodzić po salonie, splatając oraz rozplatając dłonie. Jeszcze jedna rzecz wyjątkowo mnie niepokoiła – mianowicie, nie wiedziałam, jak to się stało, że jeszcze żyje. Pamiętając bezlitosny ucisk na mojej szyi, wciąż zastanawiałam się jakim cudem udało mi się wyjść cało z tej sytuacji. Tutaj też stawiałam na dwa rozwiązania.
            Rozmyślając, podeszłam do okna i odchyliłam delikatnie jedną z firan. Widok z salonu obejmował przednie podwórze. Patrzyłam na niski poszarpany żywopłot, dzielący żwirowaną ścieżkę z przydomowym chodnikiem oraz zaniedbane rondko z niedziałającą fontanną. Jeśli razem z mamą ostro nie weźmiemy się do pracy, niedługo cała nasza posiadłość zarośnie jak amazoński busz – starałam się na moment oderwać myśli od tego, co gnębiło mnie najbardziej. Niestety na niewiele się to zdało, gdyż wciąż wracały one ku określonemu torowi… 
            Skoro Lydia i Blake znaleźli mnie na poboczu drogi, musiało to oznaczać, że napastnicy albo wystraszyli się nadjeżdżającego samochodu, albo kilka chwil wcześniej porzucili moją bezwładną postać, uznając, że już nie żyję. Tylko jak wytłumaczyć brak jakichkolwiek większych obrażeń na ciele, oprócz oczywiście niewielkiego siniaka i nieco obolałego gardła? Przecież dokładnie pamiętałam siłę z jaką ciemnowłosy potwór powalił mnie na jezdnię. Nadal czułam szczypanie obdartych łokci oraz przeszywający ból głowy, gdy uderzyłam nią o ziemię. Rozbierając się nie zauważyłam też, by ubranie było podarte, a sam brud jeszcze o niczym nie świadczył.
Potarłam dłońmi skronie. Dodatkowo mój telefon… Przecież powinien znajdować się gdzieś w trawie, a nie grzecznie leżeć w szkolnej torbie.
            Westchnęłam ciężko, odchodząc od okna. To wszystko w ogóle nie trzymało się kupy. Zabrałam ze stolika nieruszony mus i jednym haustem pochłonęłam niewielką ilość wody jaka została w butelce. Idąc do kuchni nasłuchiwałam, czy mama podniosła się już z łóżka. Odgłosy delikatnej krzątaniny, a potem charakterystyczny rumor wody przedzierającej się przez miedziane rury, świadczył o tym, że moja rodzicielka bierze poranną kąpiel. Uśmiechnęłam się pod nosem. Mama nigdy nie potrafiła zachowywać się cicho. Nawet, gdy spała, jej chrapanie rozsadzało drzwi sypialni. Dotąd nie wiem, jak biedny tata to znosił, ale pewnie była to kwestia przyzwyczajenia.
            Odkładając nieruszone jedzenie do lodówki, zabrałam z niej wczorajszą sałatkę z ananasem. Usiadłam przy środkowej wyspie i zaczęłam dłubać widelcem w misce.
Istniała jeszcze druga opcja mojego wspaniałego ocalenia. Była ona tak samo prawdopodobna, co nierealna. Dodatkowo niosła za sobą niepokojące stwierdzenie…
Blake i Lydia mnie oszukali.
            Przygryzłam wargę, odsuwając od siebie talerz. Po co jednak tych dwoje miałoby ukrywać przede mną prawdę? W końcu o mały włos nie straciłam życia z rąk napakowanych ćpunów! Przecież piękne kuzynostwo musiało się spodziewać, że gdy odzyskam przytomność, zawalę ich gradem pytań.
            Przełknęłam ślinę, gdy niespodziewanie coś dziwnego przyszło mi na myśl. Chyba, że… Chyba, że Lydia i Sanders mieli coś wspólnego z moją chwilową amnezją.
            Wiedziona osobliwym impulsem wstałam i zaczęłam krążyć naokoło kuchennej wyspy, jak sęp latający wokół świeżej padliny. Przez moment opcja ta wydała mi się całkiem prawdopodobna, zaraz jednak pokręciłam przecząco głową. Niemożliwe – zapewniałam się w duchu – może Blake i jego kuzynka byli nieco specyficzni, ale nie wyglądali na jasnowidzów. Nie wydawało mi się też, by nafaszerowali mnie jakimiś drogimi prochami, powodującymi chwilową utratę pamięci.
Z drugiej jednak strony ich zachowanie w samochodzie, było naprawdę dziwne. Przypomniałam sobie wyraz oczu Lydii, gdy pytała, czy wiem co wydarzyło się przed omdleniem. I ta niepewna nuta w jej głosie…
            Zatrzymałam się na moment. Jeden bardzo istotny element wciąż bezczelnie mi umykał. Jakieś skojarzenie obijało się o kości mojej czaszki, a ja nie potrafiłam ulokować go w obrębie świadomości. Lekko poddenerwowana, krok za krokiem, sunęłam wokół kuchennego blatu, kreśląc swoją prywatną ścieżkę zdrowia i dla odmiany skupiając się teraz na Blake’u.
            Jak zwykle jego zachowanie, przypominało rozbujaną huśtawkę. Z jednej strony wściekał się na moją nieodpowiedzialność, z drugiej jednak mogłam niemal ze stu procentową pewnością stwierdzić, że przejął się tym, co mnie spotkało. I pomimo, że rozum nie mógł ogarnąć jego nagłej troski, instynkt podpowiadał mi, że była ona szczera. Zaniepokojona tym niebywałym odkryciem ponownie schowałam do lodówki nieruszone jedzenie.
            Jeśli nawet Sanders się martwił – kontynuowałam swoje duchowe męczarnie – to na pewno nie z powodu zwykłego omdlenia. Nie chciało mi się wierzyć, by sam ten fakt, obudził w nim jakieś ludzkie odruchy względem mojej osoby. Nasza zbyt długo pielęgnowana niechęć była niemal jak tytanowa skorupa, której nie może rozbić byle jaki, przypadkowy incydent. Z drugiej jednak strony, kto jak nie Sanders, był najbardziej nieprzewidywalną osobą jaką znałam? Raz jego pochmurna gęba, raz zmartwione spojrzenie… Jego niepochamowana wściekłość i szczera troska… Żar i lód…
            Jedna myśl goniła drugą, a emocje tylko potęgowały moje rozbicie. Ręce zaczęły delikatnie mi drżeć, a fala gorąca nagle zalała ciało. Szybko podeszłam do znajdującego się przy zlewie podwójnego okna. Uchyliłam jedną ze stron, wdychając świeże, poranne powietrze.
To samo ciepło towarzyszyło mi, gdy leżałam wtulona w silne objęcia tego dupka – stwierdziłam niezadowolona. Wzięłam kilka lepszych wdechów i z powrotem, nie zamykając okna, usiadłam przy wyspie. Zacisnęłam palce na krawędzi blatu, aż kostki zrobiły się białe. I wtedy właśnie przypomniałam sobie, co takiego wcześniej mi umknęło.
Nagle wszystko stało się jasne…
            Blake i jego kuzynka wiedzieli, że zostałam zaatakowana i zataili przede mną prawdę. Zrobili to specjalnie, ponieważ jakimś cudem mieli pewność, że moja pamięć zaszwankuje. Gdyby nie szybka interwencja Lydii, rozjuszony Sanders nieopatrznie wyznałby by mi wszystko, gdy wylewał z siebie pretensje spowodowane moim dziecinnym zachowaniem.
            Wzięłam szybki oddech. Nazwał wtedy napastników… bestiami, a jego mordercza wściekłość była zapewne skierowana w ich stronę. To świst opon jego samochodu usłyszałam zanim straciłam przytomność i to jego postać zobaczyłam nim całkowicie zasnuła mnie czarna mgła.
            Błądziłam wzrokiem od jednej dłoni do drugiej, czując, że większość elementów skomplikowanej układanki wraca na swoje miejsce. Nadaj jednak istniały jeszcze pewne niewiadome aspekty. Bo jak na przykład, zwykły osiemnastoletni chłopak, mógł poradzić sobie z trzema ogromnymi mężczyznami? – mój mózg wciąż nie mógł tego pojąć. Nawet jeśli towarzyszyła mu Lydia, oboje i tak nie mieli szans na pokonanie tych potworów. Może młoda kobieta trzymała w samochodowym schowku broń i tym wystraszyła napastników?
            Rozpatrując przeróżne możliwości nie zauważyłam, że mama opuściła swoją sypialnię. Dopiero skrzypienie drewnianych schodów, zdradziło, że jest już w pobliżu.
Spanikowana przeczesałam dłonią skołtunione włosy i przywdziałam na twarz maskę zaspanej nastolatki. Pomimo natłoku myśli, które wręcz rozsadzały mi czaszkę, nie mogłam dać po sobie poznać, że coś jest nie tak.
            - Jezu Chryste! – moja rodzicielka podskoczyła na widok córki, leniwie opierającej się o kuchenny blat – Kiedyś dostanę przez ciebie zawału Mel!
Rozejrzała się podejrzliwie po kuchni, jakby spodziewała się jeszcze kogoś zobaczyć, po czym jej wzrok z powrotem spoczął na mnie.
            - Myślałam, że zostajesz na noc u Clarie – pytająco uniosła brwi – Lisa dzwoniła do mnie, że dobrze się bawicie, więc nie ma sensu byś wracała.
Mama podeszła do lodówki i wyciągnęła z niej sałatkę, którą sama przed chwilą tam schowałam. Wskazała na talerz, ale pokręciłam jedynie głową. Usiadła naprzeciwko, bacznie mi się przyglądając i zapewne oczekując jakiegoś wytłumaczenia. 
            - Bardzo chciałam zostać, ale w ostatniej chwili przypomniało mi się, że na literaturze sorka ma sprawdzać sprawozdania z naszych wakacji. To już wpisało się w jej tradycje, a każdy kto zapomni pracy ma z góry przerąbane – wypaplałam ciągiem pierwsze, co przyszło mi na myśl.
            Moja rodzicielka zmarszczyła czoło i spojrzała na mnie spod rzęs, co zdecydowanie miało oznaczać: „dziecko nie bluźnij”. Uśmiechnęłam się więc niewinnie kontynuując swój niecodzienny wywód.
            - Musiałam przyjechać do domu po pracę, a ponieważ było już późno, stwierdziłam, że nie warto cię budzić. Kolega zauważył mnie jak biegłam na ostatni autobus i zaproponował podwózkę więc chętnie skorzystałam. Pogadaliśmy chwilę w samochodzie, wszystko tak jakoś się przeciągnęło…Sama rozumiesz.    
            Odwróciłam wzrok od bacznego spojrzenia niebieskich oczu i podeszłam do okna, zamykając otwartą połówkę. Nie chciałam oszukiwać mamy, ale w tym momencie nie widziałam innej możliwości. Wczorajsza sytuacja nawet mnie nie mieściła się w głowie, a co dopiero mówić o nieco przewrażliwionej rodzicielce. Teraz najważniejsze było poznanie prawdy, a o niej mogłam dowiedzieć się tylko od jednej osoby – Blake’a Sandersa.
            Musiałam więc zgrabnie przerzucić uwagę swojej rodzicielki na zupełnie inne tory, a wiadomo, że w takich przypadkach najlepiej sprawdza się tajemniczy, szkolny kolega…
Tak jak się spodziewałam, mama odchrząknęła, a na jej ustach wykwitł delikatny uśmiech. 
            - Dobrze wiedzieć, że na tym świecie są jeszcze mili chłopcy… - była widocznie zadowolona, jednak nie drążyła dalej tematu. Cicho odetchnęłam z ulgą. Aż trud uwierzyć, że poszło tak łatwo, chociaż w głębi duszy dobrze wiedziałam, co jeszcze kryje się za jej udawanym brakiem zainteresowania niecodzienną podwózką…
            Od czasu mojego pamiętnego zerwania ze Scottem Williamsem związki damsko męskie były w naszym domu tematem tabu. Swojego czasu tata próbował wyciągnąć ze mnie jakieś nikłe informacje odnośnie naszego rozstania, ale trafiając na cięty opór zwykle szybko odpuszczał.
            Mój związek ze Scottem był totalnym niewypałem. Do dziś nie mogłam sobie wybaczyć, że straciłam na tego palanta prawie rok cennego okresu liceum. Powinnam była wcześniej zorientować się, że kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej, trzyma się mojej osoby tylko dlatego, że konsekwentnie nie wpuszczam go pod swoją spódnicę. Jak wszechstronnie wiadomo zakazany owoc lepiej smakuje. Nie przypuszczałam tylko, że mój młodzieńczy opór, odczyta jako nieme przyzwolenie do zajmowania się majtkami innych dziewczyn. Czekając więc, aż zaproszę go między swoje dziewicze uda, często odwiedzał sypialnię jednej ze szkolnych cheerleaderek. Jak się potem okazało, wcale nie robił tego na tyle dyskretnie, by jego wybryków nie oklaskiwało pół męskiej populacji szkoły, która cicho śmiała się za moimi plecami, nadając mi przydomek dziewicy orleańskiej. Niestety bezmyślnie zaprzeczając plotkom, docierającym również do moich uszu, udawałam sama przed sobą, że wszystko jest w porządku. 
            Możliwe, że ta farsa trwałaby dłużej, gdyby nie wszędobylska Clarie. To właśnie ona próbowała otworzyć mi oczy, sugerując, że mój ukochany jest zwykłym, perfidnym babiarzem. Któregoś razu zaciągnęła mnie do niewielkiej przybudówki w pobliżu sali gimnastycznej, gdzie trzymano ważniejsze sprzęty sportowe. Tam też na własne oczy zobaczyłam, jak mój wierny chłopak, wpycha swój język do gardła Sophie Anderson.
I to był koniec związku dziewicy orleańskiej ze Scottem Williamsem.
            - Masz dzisiaj na ósmą? – pytanie zadane przez mamę wybiło mnie z zamyślenia. Dopiero teraz zorientowałam się, że stoję oparta o zlew i wbijam wzrok w swoje bose stopy. Nie chcąc dać jej pretekstu do zadawania zbędnych pytań na temat mojego dziwnego zachowania, odparłam szybko:
            - Ósmą trzydzieści – zerknęłam na zegarek wiszący przy jednej z kuchennych półek. Była za dwadzieścia. Miałam więc jeszcze piętnaście minut do autobusu, który na szczęście zawsze się spóźniał.
            - O rany! - biegiem wyparowałam z kuchni. – Muszę lecieć, bo znów spóźnię się na pierwszą lekcję!
Zaraz potem, lecąc po schodach do sypialni, usłyszałam za sobą głos rodzicielki:
            - Spokojnie, podrzucę cię! -  krzyknęła z dołu.
Pięć po ósmej, wsiadając do samochodu, znów zauważyłam, że mama rozgląda się po podwórzu, jakby czekała na gości. Jej rozbiegane spojrzenie błądziło wokół granic naszej posesji w niewiadomym celu. Tym razem jednak, nie chciałam rozpoczynać dyskusji, ponieważ pomimo strasznego zmęczenia, musiałam ułożyć sobie w głowie plan rozmowy z Sandersem. Od tego bowiem zależało dowiedzenie się prawdy odnośnie ostatniego zdarzenia.
            Cicho oparłam się o szybę, zerkając na przesuwające się za nią obrazy. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że wczorajszego dnia, zostałam brutalnie zaatakowana i praktycznie otarłam się o śmierć. Gdyby nie mój szkolny dręczyciel, możliwe, że dzisiaj nie jechałabym z mamą na rozpoczynające się wkrótce lekcje.
            Przełknęłam ślinę i wciągnęłam w płuca tyle powietrza, jakby miał to być mój ostatni oddech. Musiałam jakoś uspokoić budzące się nerwy, nim wyrwą się spod kontroli. Dłonie zaczęły mi się pocić, więc dyskretnie potarłam nimi spodnie na udach. Zamknęłam oczy, jednak po chwili znów je otworzyłam. Za nic nie chciałam, by wyobraźnia po raz kolejny podesłała mi okrutne obrazy. Podniosłam wzrok skupiając się na liczeniu mijanych latarni.
Cztery, pięć, sześć…
            - Mel, dobrze się czujesz? – wybudzona z zamyślenia, drgnęłam na dźwięk zaniepokojonego kobiecego głosu. – Strasznie zbladłaś.
Odwróciłam się w stronę rodzicielki. Jej zmarszczone czoło świadczyło o tym, że już dłuższy czas zerkała w moim kierunku. Gdy trafiłyśmy na czerwone światło, miała okazję baczniej mi się przyjrzeć. Poruszyłam się niespokojnie. Tylko tego brakowało, żeby domyśliła się, że coś mnie gnębi. Ignorując wielki supeł w żołądku odpowiedziałam szybko:
            - Jasne – uśmiech jaki z siebie wykrzesałam chyba nie był przekonujący, ale musiał wystarczyć. – Myślę nad zbliżającym się sprawdzianem z matmy. Wczoraj nauczyciel zapowiedział nam, że w przyszłym tygodniu zrobi powtórkę z równań algebraicznych. Nie wiem czemu tak nas katują z początku roku…
            Mama przez kilka sekund lustrowała mnie wzrokiem, szukając oznak oszustwa, ale po jej minie wywnioskowałam, że strzeliłam w dziesiątkę.
            - Może posiedzicie nad tym z Clarie? – pocieszający uśmiech, sprawił, że poczułam się jak najwyrodniejsza córka na świecie. Kolejne udane kłamstwo – przy okazji stwierdziłam w duchu. Chyba powinnam otrzymać order wybitnej kłamczuchy.
            - Pogadam z nią – odparłam krótko i ponownie wbiłam wzrok w przestrzeń za szybą. Skręciłyśmy właśnie w boczną przecznicę, by po kilkunastu sekundach znaleźć się przy szkolnym parkingu.
            - Dzięki za podwózkę – wysiadłam z auta i odwróciłam się, by pomachać jej na pożegnanie. Gdy samochód mamy zniknął za zakrętem, odetchnęłam głęboko. Chociaż ją na jakiś czas miałam z głowy.
            Moja radość nie trwała jednak długo, ponieważ szybko uświadomiłam sobie, że zapowiadał się kolejny ciężki dzień. Nie dość, że Clarie będzie wisiała na mnie przez wszystkie lekcje, błagając, bym opowiedziała jej o wczorajszej nauce z Blakiem, to jeszcze po raz pierwszy odkąd przekroczyłam próg liceum, jestem zmuszona odnaleźć tego pajaca i przeprowadzić z nim prawdziwie poważną rozmowę. Problem polegał na tym, że w gruncie rzeczy, my nigdy jeszcze normalnie ze sobą nie rozmawialiśmy. Nasza konwersacja zwykle polegała na wymianie głupich żartów, bajecznych wyzwisk lub wyszukanych gróźb. Teraz zaś moja zszarpana kondycja psychiczna zależała od wytłumaczenia jakie przedstawi wczorajszy wybawca.
            Zniechęcona zmarszczyłam czoło i ruszyłam w kierunku szkoły. Zapowiadał się kolejny, wyśmienity dzień…
            Już po pierwszej lekcji wiedziałam, że Sandersa nie ma dzisiaj w szkole. I nawet nie musiałam za specjalnie się wysilać, ponieważ te bieżące wiadomości od wejścia zafundowała mi podjarana Clarie. Jeszcze przed biologią napadła na Matta, który oznajmił dziewczynie, że Blake w ogóle się dziś nie pojawi. Podobno miał coś ważnego do załatwienia.
            W ten oto sposób szlag trafił cały mój genialny plan natychmiastowego wyciągnięcia od niego cennych informacji. Oczywiście humoru nie polepszyło mi miliony pytań zadawanych przez rozochoconą przyjaciółkę. Poczułam wyrzuty sumienia, gdy niemal każda moja odpowiedź stanowiła kolejne kłamstwo. W tej chwili jednak, nie mogłam wciągać najlepszej koleżanki w nieprzyjemną sprawę, o której sama wciąż niewiele wiedziałam.
            Następnego dnia, gdy Sanders znów nie pojawił się w szkole, Clarie odkrywczo stwierdziła, że jednak po tylu latach szkolnych męczarni postanowiłam zamordować swojego prześladowcę i zakopać w ogródku. Na pocieszenie dodała tylko, że wcale mi się nie dziwi.    
            W czwartek sama straciłam nadzieję czy ten patafian w ogóle kiedykolwiek pojawi się w szkole. Może wreszcie zrozumiał, że żaden system edukacyjny już w niczym mu nie pomoże i zatrudnił się w jakiejś agencji dla modeli.
            Nasze wątpliwości zostały wreszcie rozwiane, gdy w piątek Blake zjawił się przed salą od francuskiego. Na szczęście lekcja została odwołana i mieliśmy okienko, dzięki czemu uniknęliśmy problemu z nienapisanym referatem. Dla mnie dodatkowo była to najlepsza okazja do zainicjowania rozmowy.
Poczekałam aż Sanders, który skutecznie omijał wzrokiem moją postać, oddali się nieco od reszty grupy i korzystając z nieuwagi Clarie, pobiegłam za nim w kierunku stołówki. Wyglądał na zamyślonego, gdy po minucie dopadłam go w towarzystwie dwóch nieznanych mi chłopaków. Szli pustym korytarzem, będącym połączeniem dwóch skrzydeł szkoły.     
            - Blake! – zawołałam, podbiegając do niego zdyszana. Zdezorientowany odwrócił się na pięcie, a ja ze zdziwienia otworzyłam szeroko usta. Dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jest zmęczony. Delikatne cienie pod oczami świadczyły o nieprzespanej nocy, a na twarzy rysował się kilkudniowy zarost. Z pewnością dodawał by mu uroku, gdyby nie fakt, że ledwo trzymał się na nogach. Widząc moje zaskoczone spojrzenie od razu przywołał na twarz swoją nieprzeniknioną maskę.
            - Co jest Green? – jak zawsze lekka ironia zabarwiła jego głos – Szukasz czegoś? A może chcesz zaprosić mnie na randkę? Jeśli tak, to przykro mi złotko, nie jesteś w moim typie. 
            Jego koledzy parsknęli śmiechem, a ja poczułam jak zdradliwy rumieniec wypływa mi na policzki. Gdyby ktoś kiedyś powiedział, iż z własnej nieprzymuszonej woli podejdę do tego palanta pewnie pomyślałabym, że zwariował. Nabrałam głęboko powietrza. Ostatnio jednak nic nie szło po mojej myśli.
            - Musimy pogadać. – oznajmiłam sucho, czując ciekawski wzrok jego kumpli. – Na osobności – dodałam znacząco.  
Cichy gwizd rozszedł się po korytarzu, jednak Blake zgromił go tylko jednym, groźnym spojrzeniem, po czym zerknął na mnie uważnie.  
            - Czekajcie na stołówce – lekkim skinieniem głowy dał do zrozumienia, żeby niechciani koledzy zniknęli mu z oczu. Jeśli tak traktował wszystkich swoich przyjaciół, to dziwie się, że w ogóle ich miał – stwierdziłam w myślach, patrząc jak chłopaki powoli odchodzą.     
            - Mów – rzucił od niechcenia gdy zostaliśmy już sami.
Niezbyt miły początek konwersacji, chociaż jak na niego ta odzywka i tak zaliczała się do kulturalnych. Rozejrzałam się po pustym korytarzu jak zwykle przygryzając wargę. Nagle opuściła mnie cała odwaga. Bo jak niby miałam rozpocząć rozmowę? Czy pytanie w stylu: cześć, jesteś może jednym z X – menów, potrafisz latać albo wymazywać ludziom pamięć – będzie odpowiednio zrozumiałe? A może powinnam udawać, że coś sobie przypominam i zobaczyć jak zareaguje?
Jęknęłam. Akurat teraz musiały napaść mnie wątpliwości. Przestępując z nogi na nogę, uświadomiłam sobie, że cały genialny plan naszej rozmowy, który układałam przez dobrych kilka dni, szlag trafił w jednym, krótkim momencie.
            - Ja… - zaczęłam, bawiąc się nerwowo zapięciem od torby. – Chciałabym cię zapytać… Właściwie chodzi o to, że… - Jąkałam się starając dobrać odpowiednie słowa. Mój rozmówca uniósł pytająco brwi.
            - Green wyduś to wreszcie! – jego mina świadczyła o coraz większym zniecierpliwieniu – Nie widzi mi się sterczenie tutaj do wieczora i czekanie aż odzyskasz język w gębie.  
Poczułam jak mój puls gwałtownie przyspiesza i zacisnęłam mocniej palce na sprzączce. Nie mogłam stracić jedynej okazji… Teraz albo nigdy – dopingowałam się w duchu.
            - Pamiętam wszystko odnośnie poniedziałkowej napaści – rzuciłam szybko, by przypadkiem nie stchórzyć i nie wywinąć piki w innym kierunku. – Wiem, że razem ze swoją kuzynką zatailiście przede mną prawdę. Wiem też, że uratowałeś mi życie, odpychając tamtego potwora, od mojej szyi. – Ostrożnie wbiłam wzrok w Sandersa i czekałam na nieunikniony wyrok.   
            Cisza jaka nagle zapadła była wręcz namacalna, a napięcie w powietrzu dałoby się kroić nożem.
            Blake zesztywniał, jego twarz przybrała dziwny wyraz, a oczy rozszerzyły się ze zdumienia. Mogłabym przysiąc, że po raz pierwszy w życiu, widziałam go tak cholernie zszokowanego. Zbladł jeszcze bardziej, a ramiona miał wyraźnie napięte. Przez chwilę stał tak i patrzył na mnie z niedowierzaniem, po czym wreszcie się odezwał:
            - Nie wiem o czym mówisz – wydusił ochryple, zaciskając dłonie w pięści. - Musiałaś porządnie uderzyć się w głowę, albo to twoja wrodzona zdolność do tworzenia wyimaginowanych historii.
            Mówił spokojnie, powoli cedząc każde słowo. Jednocześnie nie spuszczał ze mnie szmaragdowego spojrzenia, jakby oceniał reakcję, jaką wywołało owe wytłumaczenie.   Wytrzymując jego wzrok w duchu modliłam się, by nie dać po sobie poznać jak bardzo jestem zdenerwowana. Postanowiłam jednak, że tym razem nie dam się tak łatwo zbyć. Drugi raz mnie nie nabierze.   
            Położyłam ręce na biodrach, by dyskretnie ukryć ich drżenie i wyprostowałam plecy, unosząc hardo głowę.
            - Bajka, jaką wcisnęliście mi razem z Lydią jest już nieaktualna – słowa wylewały się ze mnie z prędkością światła, odblokowując jakąś skrzypiącą zapadkę. - Pamiętam, że zostałam zaatakowana przez trzech ogromnych ćpunów, którzy… Którzy pojawili się znikąd, gdy wracałam do domu. Nawet nie miałam szans na ucieczkę, ponieważ byli nieludzko szybcy i… silni. Gdybyś nie przejeżdżał wtedy samochodem… - urwałam, czując, że słowa uwięzły mi w gardle. Moja dolna warga zadrżała, gdyż część mnie chciała się rozpłakać. Zbyt długo tłamsiłam w sobie ten okrutny lęk.
            Zmieszana spuściłam wzrok, a gdy z powrotem ostrożnie spojrzałam w górę, twarz Blake’a nabrała zupełnie innego wyrazu. Wyglądał teraz na zmartwionego i zawziętego jednocześnie. Przez kilka bardzo długich sekund, patrzył na mnie z żalem wymalowanym w oczach, po czym jak zawsze jego wyjątkową minę zakryła ta cholerna maska obojętności.
            - Chciałbym ci pomóc, ale chyba przeceniasz moje psychologiczne umiejętności - skrzyżował ramiona na piersi i zmrużył oczy. – Z pewnością poniedziałkowe omdlenie uszkodziło ci mózg. 
            W tym momencie mnie zatkało. Dosłownie. Stałam jak osłupiała z rozdziawioną buzią i nie mogłam uwierzyć, że w ogóle zdecydowałam się na rozmowę z tym kłamliwym patafianem. Czego ja się do cholery spodziewałam? – ganiłam się w duchu. – Że tak po prostu grzecznie wytłumaczy, co dokładnie tam zaszło, pocieszy i zostanie moim prywatnym rycerzem w lśniącej zbroi? Przecież to Blake Sanders, mój osobisty wróg publiczny numer jeden!
            Wzięłam głęboki oddech i z głośnym sapnięciem wypuściłam powietrze z płuc. Tym razem nie chciało mi się płakać. Wręcz przeciwnie. Miałam nieodpartą ochotę naprawdę przyłożyć temu debilowi!
            - Wiem co mówię! – krzyknęłam zdenerwowana, tupiąc nogą jak małe dziecko – Nie potrzebuję siniaka wielkości piłki do futbolu, który pokrywa mój brzuch, żeby uwierzyć w niezłomność własnych słów! – Zauważyłam, że cicho zaklął pod nosem, ale nie bacząc na nic, dalej kontynuowałam swoją tyradę. – Nie potrafię tylko zrozumieć w jaki sposób ty i twoja kuzynka, daliście sobie radę z trzeba gigantycznymi potworami! Przecież oni wyglądali jakby wpieprzali same sterydy! – ryczałam coraz głośniej – A do tego te puste, nieludzkie twarze... Jestem pewna, że z nimi było coś nie…
            - Dość! – drgnęłam na dźwięk ostrego, męskiego tonu. Uniosłam wzrok i od razu tego pożałowałam. Niezwykle przenikliwe, zielone oczy spotkały moje. W jednej sekundzie uwięził mnie swoim gniewnym spojrzeniem. Mięśnie twarzy miał wyraźnie napięte, a złość emanowała od twardej postaci Sandersa, obejmując swoją siłą każdy bezbronny członek mojej drobnej postaci. Z trudem przełknęłam ślinę. Chyba ta rozmowa nie była jednak dobrym pomysłem – podpowiedziałam sobie w duchu, zastanawiając się w którym kierunku mam uciekać.
            - Chciałam tylko poznać prawdę – szepnęłam cicho, dając krok do tyłu. Niestety nie dane mi było daleko się odsunąć, ponieważ Sanders niespodziewanie złapał mnie za przedramię, przyciągając jak najbliżej siebie. Dwa zachłanne ciała niemal splotły się w niechcianym objęciu. 
            - Prawdę powiadasz… – nachylił się tak, że nasze usta prawie się zetknęły. – Jeszcze mało ci wrażeń Green? – czułam powiew gorącego oddechu na spierzchniętych wargach, a intensywność jego spojrzenia, sprawiła, że ugięły się pode mną nogi. Gdyby nie ściskał mojej ręki, zapewne osunęłabym się na podłogę. Jego wzrok był twardy, wręcz lodowaty. Od środka zalało mnie zimno, ale i tak nie mogłam uwolnić się od tej hipnotyzującej mocy. Po chwili zmrużył groźnie oczy.
            - Chcesz wiedzieć kim były te… bestie? – uparcie przyglądał się mojej twarzy, a ja już wiedziałam, że panika chwyta mnie za gardło. – Czy może chcesz dowiedzieć się… Kim. Ja. Jestem? – Słowa przesycone grozą, wpijały się we mnie boleśnie, choć jeszcze gorzej odczuwałam jego bliskość. Zamarłam absolutnie skołowana, zastanawiając się o co w tym wszystkim może chodzić. Sytuacja już dawno zaczęła mnie przerastać, tym bardziej, że Blake wreszcie nie zaprzeczył przedstawionym zarzutom. Wręcz przeciwnie, sprawił tylko, że wszystko stało się jeszcze bardziej przerażające i tajemnicze.  
Spuściłam wzrok na dłoń zaciśniętą na moim przedramieniu.    
            - Puść mnie – zmarszczyłam brwi, gdy próbowałam wyswobodzić rękę, jednak nacisk był za duży. Chłopak natomiast jednym, zgrabnym ruchem przyparł mnie do pobliskiej ściany.
            - Dlaczego? – spytał niewinnie, chwytając moje zmieszane spojrzenie. Przez moment patrzyliśmy sobie w oczy, ale zaraz potem jego wzrok spoczął na moich ustach. Poczułam jak dla odmiany robi mi się gorąco, jednak to jego następne stwierdzenie naprawdę mnie poruszyło.
            – Mam lepszy pomysł na bliższe poznanie, niż bezsensowna rozmowa…
Pochylił się delikatnie, a szmaragdowe spojrzenie parzyło jak rozżarzone żelazo. Był zdecydowanie za blisko! Napór jego mięśni sprawiał, że brakło mi tchu, musiałam więc jakoś to przerwać! Zaczerpnęłam powietrza by się opanować i po raz kolejny spróbowałam uwolnić rękę z uścisku.     
            - Sanders to boli – jęknęłam pod naporem silnego dotyku. Chwilę, która zdawała się trwać wieczność, przyglądał się moim czerwonym rumieńcom, po czym cień wahania przemknął przez jego twarz. Natychmiast puścił moje ramię odsuwając się krok do tyłu. Wyglądał jakby dopiero otrząsnął się z zamyślenia.
            Delikatnie masując obolałe miejsce, zszokowana przyglądałam się jak Blake zaczął niespokojnie chodzić w miejscu, przeczesując palcami czarne jak smoła włosy. Ciemnoszary sweter opinał jego cudownie wypracowane mięśnie.  
            - Posłuchaj Green – zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na mnie uważnie. – Dam ci dobrą radę. Po lekcjach wróć grzecznie do domu i zapomnij o całym tym zdarzeniu. Po prostu ciesz się, że żyjesz. – Zacisnął i rozluźnił szczęki – Uwierz mi pewne rzeczy, nie są przeznaczone dla każdego.
            Jego spojrzenie było szczere, choć z twarzy nie mogłam nic więcej wyczytać. Była tak samo pusta, jak korytarz, na którym staliśmy. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się co odpowiedzieć. Jak na mój gust nic nie miało tutaj sensu. Z jednej strony zżerała mnie ciekawość, która paliła od środka, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienie, z drugiej zaś nie chciałam ryzykować kolejnej kłopotliwej sytuacji. Odetchnęłam głęboko i spuściłam wzrok na jego zaciśnięte pięści.
            - Rozumiem – skinęłam głową, dając do zrozumienia, że nie zamierzam dalej go męczyć – Byłam głupia, łudząc się, że zdobędziesz się na szczerość, ale nie martw się, więcej nie popełnię tego błędu.
            Dumnie uniosłam głowę i spojrzałam mu w twarz. Twarz, która była jednocześnie zimna, a zarazem zachwycająca. Cała nadzieja na wyjaśnienie bałaganu, jaki stworzył się w mojej głowie, prysła jak delikatna, mydlana bańka. Zasmucona zmarszczyłam czoło, co nie uszło uwadze mężczyźnie stojącemu przede mną.
            - Green… - zaczął, ale od razu mu przerwałam.
            - Nie fatyguj się Sanders – wytrzymałam jego natarczywy wzrok – nie potrzebuję twojego współczucia. Możesz śmiało dalej uważać mnie za naiwną idiotkę, ponieważ przez jeden głupi moment uznałam, że mam prawo znać prawdę skoro o mały włos nie straciłam życia z rąk jakiś chorych psycholi. – wypaliłam wściekła, a jego zielone oczy ponownie rozszerzyły się w zdumieniu.
            - Mimo wszystko – dodałam szybko, widząc, że chce coś powiedzieć. – Jestem ci wdzięczna za uratowanie mojego, jak to nazwałeś – urwałam na chwilę, udając, że się zastanawiam. – Ach, tak! Mojego chudego tyłka…
            Ostatni raz uraczyłam go nienawistnym spojrzeniem, po czym odwróciłam się na pięcie, zostawiając za sobą osłupiałego chłopaka.

            Końcowe lekcje minęły szybko, nawet Clarie nie pytała gdzie tak nagle zniknęłam. Zapewne przejęta była weekendowym wypadem pod namiot, ze swoim cudownym chłopakiem. Miałam tylko nadzieję, że nie wrócą już we trójkę: ona, Matt i dwie kreski na teście ciążowym.
            W domu natomiast mama czekała na mnie z ważną wiadomością. Konferencja naukowa, na której wcześniej jej obecność była zbyteczna, nagle okazała się niemożliwa do ominięcia. Zjazd miał odbyć się jutro i trwać aż do poniedziałku.
Moja rodzicielka była wykładowcą akademickim i choć jeszcze dobrze nie rozpoczęły się zajęcia, miała mnóstwo związanych z tym obowiązków. Jako specjalizację wybrała archeologię, poza tym hobbistycznie zajmowała się też wyceną antyków. Wiele osób liczyło się z jej zdaniem…
            Patrzyłam jak zdenerwowana mama chodziła w tę i z powrotem, przeklinając cały poroniony system edukacji i znowu przypalając nasz długo wyczekiwany obiad. W sumie naprawdę się z nią zgadzałam, choć w ogóle nie mogłam pojąć czemu tak bardzo się denerwowała. W końcu nie raz zostawałam na noc sama w domu, bo rodzice wypełniali swoje zawodowe zobowiązania i nie miało dla mnie znaczenia, czy mieszkam w nowoczesnej willi czy starodawnym dworku. Z uśmiechem na twarzy machałam więc ręką na niecodzienne zachowanie rodzicielki.  
            Kolejnego dnia rano, jakieś dziesięć razy mama pytała mnie czy na pewno może jechać, ale pomimo ciągłych zapewnień i tak widziałam, że nadal się waha. Cały czas przebąkiwała, że powinna wcześniej się czymś zająć, ale skołowana w ogóle nie wiedziałam, co może mieć na myśli. Zresztą, do zagmatwanej głowy mojej rodzicielki, lepiej było nie zaglądać.
            Szybko ucałowałam ją na pożegnanie i wpakowałam do auta machając przy tym radośnie. Gdy wreszcie pojechała, odsapnęłam z ulgą.
Miałam przed sobą całą, wolną sobotę.
Zadowolona, że wreszcie uda mi się coś zrobić, rozpakowałam kilka zaległych toreb, a potem zabrałam się za zwiedzanie naszego spróchniałego dworku. Mieszkałyśmy tutaj dwa tygodnie, a ja jeszcze nie obejrzałam wszystkich zakamarków.
            Dom miał cztery sypialnie, pięć łazienek, przestronny salon, a także dużą kuchnię połączoną z jadalnią. Oprócz tego na dole znajdowały się dwa pomieszczenia gospodarcze oraz gabinet. I jak to na porządny, staroświecki dworek przystało, poddasze zajmował rzadko odwiedzany, niewielki strych. Tak naprawdę nigdy tam nie zaglądałam i jakoś nie spieszno mi było do ciemnych zakamarków pełnych kurzu i błąkających się pająków. 
            Wieczorem zjadłam niezdrową kolację i obejrzałam jakieś denne romansidło. Około dwudziestej trzeciej byłam tak padnięta, że nie miałam ochoty dłużej czekać na spotkanie z moim zdezelowanym łóżkiem. Sprawdzając uprzednio czy wszystko jest dobrze pozamykane, padłam jak kłoda na czyste posłanie i od razu zapadłam w niespokojny sen.
            W ciągu tej nocy budziłam się dwukrotnie. Za pierwszym razem chciało mi się pić, a za drugim czegoś się wystraszyłam. Wydawało mi się bowiem, że ktoś kręci się po domu, ale gdy z duszą na ramieniu, zeszłam na dół rozpalając wszystkie możliwe światła, okazało się, że to tylko senne mary.
Wczłapałam się z powrotem na górę, rzuciłam na łóżko i owinęłam szczelnie, obleczoną w atłasową poszwę kołdrą. Nadal byłam strasznie zmordowana, dlatego powieki szybko mi opadły.
            Po raz pierwszy od jego śmierci, śnił mi się tata. Stał niedaleko, jakieś dwadzieścia metrów ode mnie i za wszelka cenę próbował coś mi powiedzieć. Krzyczał, choć nie byłam w stanie go usłyszeć. Znajdowaliśmy się za dworkiem, w zaniedbanym, tylnym ogrodzie, który dalej przechodził w puste pole, ciągnące się aż do ciemnego lasu. Pobiegłam w jego kierunku i już niemal wpadłam w ojcowskie ramiona, gdy jakaś niewidziana siła, rzuciła mną w bok. Uderzenie nie było specjalnie mocne, ale i tak wystarczyło, bym straciła równowagę. Upadając plecami na ziemię, zwróciłam uwagę, że niebo nad naszymi głowami zasnuła dziwna, szarawa mgła. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach, jakby świeżo rozpylonej siarki. Gdzieś w głębokiej świadomości, przeleciało mi przez myśl, że moje nozdrza już miały okazję go poznać.
            Podparłam się na łokciach odszukując wzrokiem Kevina. Był tam gdzie poprzednio, kilka metrów ode mnie, jednak tym razem klęczał z dłońmi opartymi po obu stronach bioder. Gdy uniósł głowę, wyraz jego twarzy, sprawił, że każdy najmniejszy włosek rosnący na moim ciele stanął dęba. Malowało się na niej autentyczne, burzące krew w żyłach przerażenie. Jego rozbiegane oczy błądziły po granicach posiadłości, szukając nieznanego zagrożenia. Zaraz jednak utkwił we mnie błagalne spojrzenie, jakby prosząc by tym razem, treść jego wypowiedzi została zrozumiana.
            - Mel – płaczliwe słowa wreszcie dotarły do moich uszu. – Musisz uciekać córeczko… Inaczej cię dopadną…
Przerwał, a jego głos się załamał. Mgła wokół mnie zaczęła gęstnieć, napierając nieprzyjemną wilgocią. Rozejrzałam się po podwórzu, jednak nie zauważyłam nic niepokojącego.
            - Amelio! – nagły podmuch rozwiał moje czerwone włosy. Ni stąd ni zowąd stałam się bardzo senna, nie miałam ochoty nigdzie się ruszać. Wiatr przygrywał smętną kołysankę, a ja utulona, położyłam plecy z powrotem na miękkiej, czarnej ziemi. Zapewne poddała bym się słodkiemu znużeniu, gdyby nie zrozpaczony krzyk taty.
- Mel, natychmiast wstań! – przekręciłam w bok głowę i dostrzegłam jak nadal klęczy, oglądając się gdzieś do tyłu. Zdezorientowana powiodłam za jego wzrokiem i zmrużyłam oczy.
            W oddali, na skraju lasu, dziwne cienie sunęły powoli w naszą stronę, przemykając nad pustym polem. Ich kształty nie przypominały ani ludzkich, ani zwierzęcych, według mnie były po prostu nijakie. Przez moment wpatrywałam się w horyzont, zastanawiając nad tym co się ze mną właściwie dzieje, gdy niespodziewanie moje serce dało o sobie znać, boleśnie gwałtownym rytmem.
            Zimny lęk wgryzł się w leżące ciało, powodując, że w przeciągu sekundy stałam już na prostych nogach. Zerknęłam przerażona w kierunku taty, a on jakby odetchnął z ulgą widząc moje nagłe zainteresowanie. Chciałam do niego podbiec, ale nogi mnie nie słuchały!
            - Mel – rzekł spokojnie, podnosząc się z klęczek – Musisz się obudzić córeczko.
Cienie za jego plecami były już niebezpiecznie blisko, jednak nadal nie potrafiłam określić co to takiego. Wiedziałam jedynie, że nic dobrego.
            - Przecież nie śpię tato – zrozpaczona próbowałam się poruszyć, jednak na niewiele się to zdało. Ciało było jak wmurowany posąg. – Pomóż mi proszę…
            - Amelio – odparł Kevin, patrząc mi prosto w oczy – Posłuchaj… Musisz. Się. Obudzić… A potem uciekaj. Uciekaj jak najszybciej!
Obejrzał się za siebie, tylko po to, by dostrzec, jak czarna masa przytula się do jego pleców. Tak bardzo chciałam mu pomóc! Odegnać czające się zło i osłonić własnym bezwładnym ciałem!
            - Tatusiu – wyjąkałam, a serce tłukło się gwałtownie w mojej piersi.
            - Obudź się Amelio! - przerwał szybko, wracając do mnie wzrokiem – Strych… Ukryj się na strychu, tam będziesz bezpieczna!
            Łzy spłynęły mi po policzkach, a z gardła wydobył przeraźliwy krzyk, gdy ciemne kształty rzuciły się na bezbronnego mężczyznę…
            Gwałtownie uniosłam powieki i ściągając z siebie kołdrę, usiadłam na łóżku. Prześcieradło, na którym spałam było wilgotne i poskręcane. Przetarłam dłońmi twarz i z zaskoczeniem stwierdziłam, że policzki mam mokre od łez. W płucach waliło mi jak młotem, wstałam więc z łóżka i podeszłam do okna. Odsunęłam kolorowe zasłony, wbijając wzrok w przestrzeń za szybą. Patrzyłam w niebo, próbując odgonić od siebie przyśniony koszmar. Było jeszcze ciemno, a szarawa mgła przysłaniała gwiazdy. To straszne – stwierdziłam w duchu. Pierwszy raz przyśnił mi się tata i od razu musiał to być taki horror.
            Zerknęłam na skapany w mroku ogród, z zaniedbaną kwiecistą grządką i poczułam dziwny dreszcz, uświadamiając sobie, że patrzę właśnie na miejsce ze swojego snu...
            Odwróciłam się gwałtownie, słysząc ciche chrobotanie. Przez moment stałam nieruchomo, nasłuchując i wbijając wzrok w drzwi sypialni. Kolejny, bardziej przytłumiony chrobot sprawił, że aż podskoczyłam. Zaniepokojona podeszłam do drzwi. Przyłożyłam ucho do drewna, czekając cierpliwie na jakąś reakcję.
Nic.
Ostrożnie uchyliłam drzwi, które na szczęście tym razem nie zaskrzypiały i wyjrzałam na pusty korytarz. Ganiąc się za własną głupotę, powoli podeszłam do stromych, wysokich schodów. Już miałam zejść na dół, gdy coś zatrzymało mnie w miejscu.
Ponownie usłyszałam dziwny dźwięk przypominający bardziej szuranie, niż poprzedni, głuchy chrobot.  Cofając się po cichu przytuliłam ciało do krańca ściany, i wychyliłam nieco głowę za barierkę.
            Coś przesuwało się przez główny hol… coś zgarbionego i ciemnego, ale nie byłam w stanie określić, czy jest to niski człowiek, czy jakieś dziwnie powykręcane zwierzę. Poruszało się powoli, niezgrabnie, wydając przy tym trudny do opisania dźwięk, jakby drapanie pazurami o asfalt.
Przełknęłam ślinę.
            Ogarnęło mnie nieprzeparte pragnienie, by jak najszybciej stąd uciec. Kiedy jednak dałam krok do tyłu, odgłos uginającego się pod moim ciężarem drewna, odbił się echem od ścian korytarza. Nie musiałam być geniuszem, by wiedzieć, że zostałam odkryta, jednak to dźwięk wściekłego hałaśliwego skrobania, sunący w górę po schodach, sprawił, że rzuciłam się na oślep w kierunku jedynego miejsca, jakie przyszło mi w tej chwili na myśl.
Strych.
Serce biło mi szybko i nierówno, gdy zdyszana dopadłam skrzypiących schodów, prowadzących na szczyt niewielkiego poddasza. Były wyjątkowo strome, ale nie miałam zamiaru ostrożnie się po nich wspinać. Z prędkością światła, pokonywałam kolejne wąskie przeszkody, udając, że nie słyszę zbliżającej się pogoni. Ostatnią barierę stanowiły wysokie, drewniane drzwi, które otworzyły się szeroko, gdy z impetem na nie wpadłam. Zatrzasnęłam ja za sobą szybko przekręcając klucz, znajdujący się w wewnętrznym zamku i odsunęłam kilka kroków do tyłu.
            W powietrzu unosiła się woń zbutwiałego drewna oraz jakiś inny, słodkawy zapach, którego nie potrafiłam określić. Rozejrzałam się szybko, by w razie potrzeby znaleźć coś do obrony, ale okrągłe umieszczone w stożkowej ścianie, jedyne okno, nie dawało zbyt wiele światła. Udało mi się jednak dostrzec kilka kształtów. Coś, co wyglądało jak fotel i małe, lecz solidne biurko. W kącie pomiędzy dachem, a podłogą leżało kilka zamkniętych skrzyń. Podeszłam, chcąc je otworzyć, ale z rosnącą paniką wymacałam kłódkę wiszącą przy każdej z nich.
            Przygryzłam wyschniętą, dolną wargę, gdy nagle usłyszałam, że ktoś powoli wspina się po schodach. Nienaturalne szuranie sprawiło, że ogarnęło mnie koszmarne przerażenie. Za drzwiami znajdował się ktoś albo coś, co wydało teraz z siebie głęboki, mrożący krew w żyłach pomruk.
            Skulona, odsunęłam się w najdalszy kąt strychu, wciskając pomiędzy biurko, a drewniany fotel. Ani na sekundę nie spuściłam wzroku z zamkniętych drzwi, gdy usłyszałam jak coś drapie je od zewnętrznej strony. Z trwogą stwierdziłam, że muszą to być jakieś długie, zaostrzone szpony, bo nic innego nie wydawałoby tak uciążliwego dźwięku.
            Moje ciało ogarnęło okrutne drżenie, jakbym znajdowała się w nisko stopniowej chłodni. Czy za progiem kryje się nieunikniona śmierć? – przemknęło mi przez myśl. – Mam zostać zamordowana lub pożarta przez jakieś niezidentyfikowane zwierzę i to we własnym domu?
            Drapanie pogorszyło się, a ja poczułam, że ze strachu staje mi serce. W duchu zaciekle modliłam się o jakąkolwiek pomoc, zdając sobie jednocześnie sprawę, że raczej nie jest ona możliwa. Nikt przecież nie spodziewałby się, że coś może mi grozić. Nadzieja powoli zaczęła mnie opuszczać, gdy niespodziewanie zdarzyło się coś niezwykłego.
Odgłosy za drzwiami pogłębiły się, ale tym razem brzmiały inaczej…
Przypominały walkę dwóch dzikich zwierząt skaczących sobie do gardeł. Usłyszałam wysoki jazgot, a potem głuchy odgłos uderzeń, jakby ktoś turlał się na dół po schodach.
Jeszcze głębiej schowałam się pod biurko, łudząc, że da mi ono zbawienne schronienie.
    Kolejny wysoki pisk, zagłuszyły czyjeś słowa wykrzyczane głośno w nieznanym mi języku. Były one piękne i przerażające zarazem.
W tej samej sekundzie spod drzwi błysnęła smuga jaskrawego światła, a ja machinalnie zasłoniłam ręką przyzwyczajone do ciemności oczy.
I nagle wszystko ucichło…
Sekundy mijały, a ja skołowana naliczałam szaleńcze uderzenia własnego serca i powoli uniosłam powieki. Delikatnie wychyliłam się zza biurka, rozglądając po pomieszczeniu. Wszystko stało na swoim miejscu, tylko ten osobliwy, słodkawy zapach, jakby przybrał na intensywności. Wytężyłam słuch, ale przez dłuższy czas słyszałam jedynie znużony szum powietrza, przeciskającego się przez szczeliny w starym dachu. 
     Gdy pod wpływem silnego uderzenia drzwi wyleciały z zawiasów i z głuchym łomotem upadły na drewnianą podłogę, wzniecając ogromną chmurę duszącego kurzu, ogarnięta paniką podskoczyłam, zahaczając głową o spód biurka i nabijając sobie kolejnego, gigantycznego siniaka. Nawet nie jęknęłam, choć łzy napłynęły mi do oczu, a w myślach przemknęło stwierdzenie, że to już koniec.
Sparaliżowana strachem patrzyłam w kierunku otwartego wejścia, wstrzymując oddech i czekając na to, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. 

_____________________________________________________________________

Drodzy Czytelnicy od razu uczciwie zaznaczam, że rozdział wydaje mi się trochę przydługi. Zastanawiałam się czy nie rozbić go na dwa mniejsze, ale w końcu uznałam że jest to zbyteczny zabieg. Mam jednak skromną nadzieję ze przebrniecie przez niego w całości : )
Kolejny jest w trakcie pisania, ale nim go zamieszczę, chciałabym poświęcić chwilę na nadrobienie Waszej twórczości. No i może wreszcie uda mi się zamieścić zakładkę „Bohaterowie”, o której cały czas myślę ^_^
Jeśli czytacie moje opowiadanie – proszę odważcie się skomentować, choćby jednym słowem : )
Serdecznie Wszystkich pozdrawiam i zapraszam do lektury!
  

 Whiteberry

21 komentarzy:

  1. Mam wrażenie, że osobą, która pojawi się na strychu będzie Blake... rozdział jest bardzo fajny, a im dłuższy, tym lepszy według mnie :)
    Wieje chłodem... mroczne sny, napaści... no ale w końcu to jest "córka mroku" ;) zastanawiam się, czy nazwa bloga będzie znaczyła coś więcej
    Pozdrawiam
    Ireth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz : )
      Jeśli chodzi o nazwę bloga – jak najbardziej będzie miała ona związek z główną bohaterką, co za jakiś czas się wyjaśni.
      Faktycznie Amelia ciągle wpada w jakieś tarapaty, no ale musze pomęczyć trochę główna bohaterkę ; )
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Fajne ;) I ta chwila zgrozy na koniec grr... Mam nadzieję że to Blake wejdzie na góre....
    zapraszam do mnie.Razem z Czogo66 założyłyśmy bloga z recenzjami:

    http://czogo66.blogspot.com/?m=1

    Czogo, a raczej czogop jest to skrót od czytamy oglądami opowiadamy, jednak musisz przyznać, że Czogo lepiej brzmi:p Przechodząc do konkretów mam nadzieję, że znajdziesz chwilkę na wejście na naszą stronkę, przyda nam się ocena takiego fachowca jak ty. Pozdrawiam
    Angel

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję : ) cieszę się, że rozdział przypadł do gustu.
      Jak tylko złapię wolną chwilę, z pewnością do Was zajrzę : )
      Pozdrawiam!

      Usuń
  3. Witam, witam! :D
    Wpadłam na Twojego bloga stosunkowo niedawno, ale byłam zbyt leniwa, by skomentować (przepraszam ^^"). Nie miało to jednak nic wspólnego z tym, że Twoje opowiadanie mnie nie zaciekawiło, bo jest wręcz przeciwnie! Zakochałam się w nim, bardzo podoba mi się Twój styl pisania, szczególnie opisy uczuć i domysłów bohaterki. Także zabieg związany z opisywaniem ruchów bohaterki, co pozornie może nie mieć znaczenia, a jednak nadaje odpowiedni nastrój. Przynajmniej dla mnie :)
    Mam wrażenie, że mama Amelii domyśla się, co może spotkać jej córeczkę i dlatego tak bardzo obawiała się zostawić ją samą. Na pewno jednak pojęcie o wszystkim miał jej tata. Jakoś tak mam wrażenie, że łączy się to z archeologią, no ale może doszukuję się zbyt wielu powiązań :P
    Także czuję, że osobą, która wejdzie na strych, będzie Blake. Szczerze mówiąc mam skojarzenia z serią "Lux" pani Jennifer L'armentrout, ze względu na ten motyw z nagle pojawiającym się światłem i wyglądem Blake'a. Ale to pewnie tylko mi się wydaje, tak jak mówiłam, szukam zbyt wielu powiązań :P
    Jeśli chodzi o błędy, to nie widziałam ich wiele, miejscami mam wrażenie, że "zjadłaś" niektóre wyrazy. Nie utrudnia to czytania, ale nieco przeszkadza. Tylko jak na złość nie mogę teraz tego znaleźć =.=".
    Moim zdaniem długość rozdziału jest w porządku, cieszę się, kiedy widzę dłuższe posty, większa przyjemność z czytania ^^
    Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam i od razu bardzo dziękuję, że zmotywowałaś się do napisania komentarza : )))
      Cieszę się niezmiernie, że przypasował Ci mój styl pisania i nie zanudziłam Cię opisem ruchów bohaterki : )
      Jeśli chodzi o mamę Amelii, archeologię itd. – to niektóre twoje domysły są oczywiście trafne, a jakie – to wszystko okaże się w trakcie opowieści… ^_^
      Co do Blake’a - uwielbiam ciemnowłosych, dobrze zbudowanych panów, dlatego on nie mógł być inny :D Może będę nieskromna, ale osobiście bym go chętnie schrupała ^_^
      Seria „Lux” jeszcze nie wpadła w moje ręce, ale jak tylko skończę to, co czytam teraz (naleciało mnie na „Jutro” J. Marsden) wtedy z pewnością po nią sięgnę : ) Jestem książkomanką, kinomanką i serialomanką, więc jeśli chodzi o inspirację do napisania tego opowiadania to mogę śmiało powiedzieć, że złożyło się na nią wiele pięknych historii : ) na pierwszym miejscu była chyba „Klątwa tygrysa” Colleen Houck, bo pamiętam, że po jej przeczytaniu odważyłam się sama coś wyskrobać ^_^ De facto, pierwsze rozdziały „Córki Mroku” powstały jakieś dwa lata temu, ale… już nie przynudzam: )
      Przed zamieszczeniem nowego rozdziału, staram się zawsze na spokojnie go przeczytać, choć niestety cały czas trzymają się mnie błędy :/ muszę być uważniejsza : )
      Dziekuję i pozdrawiam!

      Usuń
  4. Pisałam może że bardzo zazdroszczę ci tego jak umiesz dobrze opisywać akcje . . .Nie będę zgadywać kto wejdzie na strych ,bo pewnie i tak mnie zaskoczysz :* Ciarki mnie przechodziły kiedy to czytałam .Rozdział wcale nie jest za długi jest idealny. Czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma czego zazdrościć, staram się, ale i tak zawsze mogłoby być lepiej : ) Martwiłam się o tą długość rozdziału, jednak widzę, że nie było takiej potrzeby ; )Czasem, jak wyobrażam sobie coś strasznego, co chciałabym opisać to też ciarki mnie przechodzą... dlatego zawsze piszę przy zapalonym świetle ; )))
      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za opinię : )

      Usuń
  5. Witaj :D
    Musze Ci powiedzieć, że zakochałam się w Twoim blogu... Naprawdę! Dawno nie czytałam czegoś, co by mnie tak wciągnęło, a wiedz, że jestem molem książkowym ;)
    Twój styl pisania jest wspaniały! Jest w nim taka lekkość, widać umiejętność oddawania rzeczywistości w taki sposób, w jaki zauważa ją każdy z nas. To jest wspaniałe! Sama chciałabym potrafić tak pisać ;__;
    Oczywiście jest parę błędów, typu "zjadanie" literek, albo w ogóle literówki, ale kto ich nie robi? ;) czasem zauważam też błędy w interpunkcji, aczkolwiek nie utrudniają czytania ani nawet nie przeszkadzają w specjalny sposób :)
    Ogólnie od teraz możesz mnie uważać za swoją fankę! Zakochałam się w bohaterach! Blake jest definitywnie moim typem, mimo jego "dwubiegunowości", czyli tym zmianom nastrojów :3
    Masz wspaniałą wyobraźnie i jeszcze potrafisz obrazowo przedstawić wszystko, co powstało w Twojej głowie - naprawdę jestem pod wrażeniem :)
    Bohaterowie - kocham, fabuła - kocham, Twój styl pisania - kocham!
    Z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rany, tyle miłych słów, że sama już nie wiem co napisać… Na początek bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się, że opowiadanie Cię wciągnęło.
      Wiem, że popełniam błędy i już chyba sto razy obiecałam się poprawić, a tu jak na złość znowu jakiś się wkradnie ; )
      Też uwielbiam Blake’a, to taki mój niegrzeczny pupilek ^_^
      Jest mi bardzo miło, że zostałaś fanką Amelii i jej przygód. Postaram się nie zawieść Twoich oczekiwań : ))
      Jeszcze raz dziękuję i serdecznie pozdrawiam!:*

      Usuń
  6. "Ich kształty nie przypominały ani ludzkich, ani zwierzęcych, wedle mnie były po prostu nijakie." - bardziej by chyba pasowało "według mnie"
    To jedyne co rzuciło mi się w oczy. :) Brakuje również kilku akapitów, które jakby nie było są niezbędne.
    Co do treści i długości, to jestem w 100% za. Tyle akcji, tyle emocji, że rozbicie tego na 2 źle wpłynęłoby na rozdział. Wszystko jest ze sobą powiązane i teraz po przeczytaniu nie wyobrażam sobie jakiegoś podziału. Dodatkowo waśnie dzięki tej akcji wcale nie odczułam długości. :)
    Blake to gnida. Trzymanie Mel w niepewności, skoro dziewczyna sama już się czegoś domyśla tylko pogarsza jego sytuację. Dlaczego jej mama nic dziewczynie nie powiedziała, skoro najwyraźniej wie, że coś jest na rzeczy. Amelia zadręcza się, że musi kłamać tu i tam, a najwyraźniej sama jest tutaj tą najbardziej poszkodowaną.
    Jakoś nie mogę z siebie wykrzesać nic więcej. Z chęcią przeczytałabym już 5, ale pech bo jeszcze nie ma ;D Zakończyłaś w takim momencie, że nie wiem o czym mam myśleć. Czy to bohaterski Blake wyważył drzwi? A może jednak ten potwór się przedostał. Dlaczego Kevin mówił, że strych jest bezpieczny? Tyle pytań, a zero odpowiedzi. To jest minus blogów, czekanie na nowy rozdział, jest jak czekanie na premierę odcinka serialu(oglądam ich wiele i znam ten ból) ;D
    Pozdrawiam, Sapphire ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że znalazłaś chwilkę, by przeczytać wszystkie rozdziały, zostawiając przy każdym parę wskazówek. Za to wszystko – serdecznie dziękuję: ))
      Chyba nie popełnię wielkiego błędu, jeśli przyznam, że w tej chwili nie planuję, by w opowiadaniu pojawiły się wampiry, choć wyobraźnia czasem sprawia mi psikusy, więc zostawiam sobie na nie małą furtkę ; ) Jeśli jakoś przedostaną się do mojego opowiadania, to raczej w drugoplanowej roli ^_^
      Obiecuję, że będę pracowała nad akapitami. Piszę w wordzie i przy przenoszeniu tekstu, czasem coś je „wysypuje” ( nie wiem dlaczego tak się dzieje).
      Świetnie podsumowałaś Blake’a ; ) myślę, że chłopak za jakiś czas się poprawi… Biedna Amelia go przytemperuje ^_^
      Stanę troszkę w obronie mamy Amelii… ponieważ znam powody, dla których zachowuje się tak a nie inaczej ; )) Wszystko oczywiście wyjaśni się w swoim czasie, aczkolwiek Twoje spostrzeżenia są jak najbardziej trafne.
      Garstka odpowiedzi pojawi się już w następnym rozdziale ^_^
      Serdecznie pozdrawiam! ; )

      Usuń
  7. Rant? Aż spytałam Wujka Google, co to jest i jestem stuprocentowo pewna, że chodziło o kant stołu. I "toteż" piszemy razem.
    "Mimo wewnętrznych zapewnień" - nie ogarniam, o co tutaj chodziło (zdanie było gdzieś tak na początku). Nie miałaś przypadkiem na myśli rozterek? Albo coś podobnego?
    "Jako specjalność wybrała archeologię, poza tym hobbistycznie zajmowała się też wyceną antyków." - myślę, że chodziło bardziej o specjalizację. ;)
    Błędów widziałam o wiele więcej (zwłaszcza że dzisiaj byłam wyjątkowo nastawiona na ich wyłapywanie), zazwyczaj to była interpunkcja (warto by było się podszkolić w wolnym czasie, poczytać o zasadach i stopniowo zacząć je stosować). Nie wiem, czy już o tym wspominałam (pamięć krótkotrwała :P), ale może pomyśl o becie? Czytanie tego samego tekstu może doprowadzać do szału, wiem to po sobie, i mimowolnie może uciec jakaś literówka czy inne cudo.
    A teraz może przejdziemy do dokładnej analizy rozdziału, co? Trochę późno, wiem, ale uznałam, że po prostu nie mogłabym napisać jedynie: "Podoba mi się", a uwierz, że czas mi przeciekał dosłownie pomiędzy palcami. Ale koniec o mnie i moim wielkim niezorganizowaniu. Widzę, że niewiele się myliłam i zaczynam się domyślać pewnych rzeczy, aczkolwiek niektóre zostaną na razie owiane tajemnicą. Po przeczytaniu tego rozdziału zaczęłam się zastanawiać nad rodzicami Amelii. Lubię analizować ludzi, ich zachowania i wysnuwać teorie, dlaczego postępują w ten sposób. Może na początek zacznijmy od zachowania mamy naszej głównej bohaterki. Otóż można się łatwo domyślić, że czegoś nie mówi swojej córce. I to poddenerwowanie, które uwidacznia się za każdym razem, kiedy są w ogrodzie. Co nasuwa mi na myśl kolejne pytanie, dlaczego w takim razie postanowiła przyjechać tutaj, zamieszkać w dworku, z którego aż zionie jakaś mroczna tajemnica (sama nie jestem pewna, czy chciałabym tam zamieszkać, chociaż uwielbiam domy z "duszą"). Ale wróćmy do kochanej rodzicielki. Jest roztargniona, boi się czegoś, a jej milczenie można wyjaśnić na kilka sposobów (opiszę jednak dwa główne, które, uważam, mają największą szansę prawdopodobieństwa). Pierwsza teoria zakłada, że mama (imienia nie pamiętam - chyba że w ogóle nie było wspominane) stara się ochraniać swoją córkę. Jak wiadomo, czasem niewiedza może być wybawieniem, a poznanie prawdy przynieść tragiczne skutki, które udałoby się w innym przypadku uniknąć. Studiuje archeologię, tak? Zazwyczaj w takich sytuacjach małżeństwo dzieli swoje pasje (nie musi, ale załóżmy, że w tym wypadku tak jest), a nawet jeśli, to Kevin (bo tak miał na imię tata Amelii, prawda?) musiał chociaż odrobinę liznąć tematu staroci zakopanych w ziemi i nie tylko. Wydaje mi się jednak mało prawdopodobne z uwagi na to, że miałam wrażenie, jakby to właśnie on wiedział więcej. Ale na jaki temat, to już zostawiam na przyszłe komentarze. Mogę się mylić, w końcu to dopiero czwarty rozdział, ale dałaś mi pozwolenie na rozkładanie rozdziałów na czynniki pierwsze (nie jestem pewna, czy tego nie żałujesz, bo komentarz już przybiera monstrualne rozmiary, a nawet się dobrze nie rozkręciłam). Nie będę próbować zgadywać więcej w tym temacie i po prostu grzecznie poczekam na kolejną publikację. Druga opcja (chodzi o zachowanie matki Amelii) zakłada, że ona nie do końca wie, co się dzieje w mieście. Mąż mógł jej nie wtajemniczać, by jej dodatkowo nie martwić (o ile moje podejrzenia, co do niego, się sprawdzają). To samo może robić ona w stosunku do swojej córki, zwłaszcza że nie potrafi sobie odpowiedzieć na pytanie, co dokładnie ją gnębi, co napawa ją lękiem.
    O kuzynostwie nie będzie wiele, ale dałaś nam do zrozumienia (poddenerwowanie Blake'a potwierdza to), że to oni są wmieszani w chwilową amnezję Mel. Jego słowa sprowadzają nas (a przynajmniej mnie) do myśli, iż starali się ją chronić (to wiąże się pośrednio z moimi rozważeniami na temat matki i jej próby ochrony córki poprzez milczenie). Widocznie wiedza w tym wypadku dałaby konsekwencje, których nikt nie jest pewien.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz przejdźmy do Blake'a, jego nieobecności w szkole i późniejszej rozmowie. Nie będę się tu zbytnio rozwodzić, bo i nie ma nad czym. Nic mi nie przychodzi do głowy (dobra, przychodzi, ale to jedna ze spraw, które w tej chwili zostaną tylko w mojej głowie), dlaczego czuł się tak zmęczony. Niemniej podobała mi się rozmowa jego i Amelii. To było takie naturalne (i już pokochałam te zmienne humorki naszej bohaterki, ma charakterek, dziewczyna!).
      I już ostatnia sprawa (streszczam się, bo mogłam Cię zanudzić już na samym wstępie) dotycząca strychu, snu i dziwnych, paranormalnych zjawisk. Ach... Jak to ująć, by się zbytnio nie rozpisywać? W wielkim skrócie: strych to swojego rodzaju azyl, ogród - wylęgarnia mrocznych stworów, więc niemożliwe by cokolwiek, co weszło na strych, było złe. Możliwe, że to Blake, ale jak wyjaśnisz jego idealnie wyczucie czasu? Chyba że się domyślał czegoś i... A miałam się nie rozwodzić. :")
      Podsumowując moje jakże rozległe wywody, rozdział mi się bardzo podobał i postawił masę nowych pytań. Mam nadzieję, że szybko skończysz następny i dasz mi się trochę nad nim poznęcać. :D
      E.T.
      PS Komentarze jednak mają limity...

      Usuń
    2. Witam!
      Już z początku chcę zaznaczyć , że jest mi naprawdę bardzo miło, że poświęcasz tyle cennego czasu na opisanie pytań czy wątpliwości dotyczących rozdziału : )
      Błędy, które wymieniłaś są już poprawione : ) (nie wiem skąd mi się wziął w głowie ten rant, niby kojarzę go z boczną krawędzią stołu, ale faktycznie, kant wydaje się być bardziej zrozumiały) ^_^
      Co do „wewnętrznych zapewnień” – chodziło mi tutaj o to, że Amelia zapewniała się w duchu (wewnętrznie), że jest już bezpieczna, w swoim pięknym, nowym domu. Mimo to postanowiła, że sprawdzi, czy oby wszystko dobrze pozamykała… itd. Nie wiem czy dobrze to wytłumaczyłam, chyba jakoś strasznie gmatwam - wybacz , coś nie myślę o tej porze : )
      Jak dobrze zauważyłaś, mama Amelii ukrywa pewną tajemnicę, ze zrozumiałych powodów nie zdradzę jaką. Ma to oczywiście związek z jej córką, którą kocha tak bardzo, że mogłaby zrobić wszystko byleby dziewczyny nie stracić… ; ) Jeśli chodzi o przeprowadzkę do „uroczego” dworku – ona również ma swoje silne powiązania z potrzebą zachowania milczenia przez roztargnioną rodzicielkę.
      Kevin, pomimo, że nie był biologicznym ojcem Amelii, darzył ją szczerą miłością, a jego powiazania z całą sprawą są (przynajmniej tak mi się wydaje) nieco inne niż myślisz : )
      Ach… ten Blake – mój uroczy pupilek. Z nim czasami mam najwięcej problemu, może dlatego, że jest taki nieprzewidywalny : ) No, ale chłopak również ma swoje powody, by chwytała go huśtawka emocjonalna. Ewidentnie czymś się martwi i stara się rozgryźć pewną urocza pannę, która jak nic, zalazła mu za skórę ^_^ Wkrótce częściowo wyjaśni się dlaczego pojawia się zawsze tam, gdzie dzieje się coś nietypowego : )
      Strych to jedno z moich ulubionych miejsc … Można tam znaleźć wiele cudeniek… Może jeśli Amelia dobrze się postara, też wygrzebie coś dla siebie ; )
      Twoje rozkładanie rozdziałów na czynniki pierwsze, ogromnie motywuje mnie do tego, by wciąż na nowo analizować planowany rozwój akcji i dopracowywać szczegóły. Wiem jak trudno dziś (pośród przerażającego natłoku obowiązków) znaleźć czas i poświęcić go na czyjąś pracę, dlatego bardzo za to dziękuję.
      Wszelkie wskazówki wezmę pod uwagę i będę starała się pracować nad stopniową eliminacją błędów : D
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
    3. Wpadłam na tego bloga dzisiaj i przeczytałam wszystkie rozdziały.
      Długo zajmuje mi znalezienie odpowiedniego bloga a twojego szukałam ponad tydzień.
      Ciężko mnie zaciekawić ale to co ty piszesz jest wspaniałe.
      Ten rozdział jest naprawde przerażający bo korki mi wysiadły to miałam tylko telefon mrr...nie polecam czytania przy zgaszonym świetle :)
      Genialnie...

      Usuń
    4. Witam i bardzo dziękuję za miłe słowa. Miałam nadzieję, że uda mi się nieco podnieść Czytelnikowi poziom adrenaliny we krwi i cieszę się, że w Twoim przypadku zadziałało ; ) Będę się starać, żeby jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczyć Was planowanym rozwojem akcji… : )
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
    5. Rozdziału co prawda jeszcze nie czytałem, ale przeczytałem ten komentarz i choć z wieloma wymienionymi błędami bym się zgodził, to już np z tym "rantem" niekoniecznie. U mnie też w domu się mówi np "rant parapetu" czy "pizza z rantami serowymi" i jakby nie patrzeć choć jest to mowa potoczna, to opowiadanie pisane jest w pierwszej osobie i bohaterka nie ma obowiązku być na tyle wykształcona pod kątem językowym, by mówić zawsze i wszędzie poprawną, wręcz taką encyklopedyczną polszczyzną. W narracji pierwszoosobowej może występować slang, a nawet błędy językowe typu "poszłem" jeśli bohater to prostak i nadużywa tego także w dialogach lub jest obcokrajowcem i przyswoił ten czasownik błędnie, nawykł do niego i trudno mu się odzwyczaić. Podobna sprawa ma się z "wewnętrznymi zapewnieniami" - ona użyła takiego sformułowania, co nie znaczy że jest i musi być poprawne, a jedynie, że bohaterka tak mówi, tak określa, taki ma zwyczaj ubierania swoich myśli w słowa. To tak jak mój Cinek i jego słynne "sukicz się śmiał popsuć!" gdy czajnik nie zgrzewał wody, albo Borysowe "po wuja" gdy chodzi o "chuja". Mowa potoczna w pierwszej osobie jest po prostu konieczna, by nadać opowiadaniu autentyczności, a głównemu bohaterowi, który w tekście się wypowiada takiego własnego, niepowtarzalnego JA. Wiem, że wielu by się kłóciło i z tym nie zgadzało, ale ja będę trwał przy swoim, że autentyczność bohatera, jego charakteru i osobowości jest ważniejsza od 'dyktandowej' poprawności, bo ty nie piszesz pracy magisterskiej czy poradnika, gdzie poprawność byłaby konieczna, ty piszesz opowiadanie oczami nastolatki i ona musi mówić jak nastolatka.

      Usuń
    6. Powracam, bo udało mi się jeszcze przed snem przeczytać ten rozdział. Powiem, że nadal ta dziecinada jaka odbywa się między Mel a jej znienawidzonym kolegą mnie nie bawi, bo ja już z takich zagrywek dziecięcych już wyrosłem. Bym kogoś nienawidził i głośno używał takiego słowa, to ktoś musiałby mnie albo mocno wkurwić albo mocno skrzywdzić, ale byłoby to na zasadzie zdrady, kopania pode mną dołku, obrażania mojej żony lub dzieci, a nie na zasadzie jakiś końskich zalotów, z czym mamy przyjemność w twoim opowiadaniu. Na dodatek tak jak mówiłem wcześniej, jest to schemat powielający się na jeśli nie co drugim blogu, to co trzecim z pewnością. Trzyma mnie tu jednak ta tajemnica i tajemnicze sny, to dziwne paranormal, które na chwilę obecną zgrabnie wyjaśniasz i trzymasz kupy, jakiegoś skrupulatnie obmyślanego zamysłu i to jak najbardziej szanuję. Końcówka rozdziału, jak najbardziej kusi, by sięgnąć po kolejny rozdział.
      Co do zdrady, bo był ten temat poruszony, to ja nie popieram, ale z doświadczenia wiem, że krew nie woda, a u takiego małolata to tym bardziej wszystko buzuje, więc jak rozumiem czekanie i pewność przed tym pierwszym razem, tak też rozumiem, że czasami to oczekiwanie trwa za długo by być wiernym, zwłaszcza, gdy związek nie jest silny, a dopiero raczkujący. Tu nasuwa mi się stwierdzenie, że by iść z kimś do łóżka, musi się mieć przeczucie, że jest on wart całego życia by z nim spędzić i je za niego poświęcić. Jeśli nie ma się takiego poczucia, to nie ma sensu z kimś sypiać, ale więc jaki jest sens z kimś takim być? Moim zdaniem nie chciała z nim zrobić tego po miesiącu czy trzech, to nie było sensu tego związku nawet ciągnąć. Bo wymaganie wierności jest jak najbardziej na miejscu, ale jaki sens ma związek bez seksu? Jeśli jest się na tyle dojrzałym by mieć tego chłopaka czy dziewczynę, to logiczne, że nie będzie się to odbywało jedynie spacerkami za rączkę, a też trzeba podjąć tą dojrzałość seksualną. Mam osobiste przekonanie, że dziś młodzież popełnia mój błąd sprzed lat (za moich czasów mało osób go popełniało). Chodzi mi o to, że dziś dzieci zamiast się bawić zabawkami i na podwórku, to bawią się w chodzenie, gdy nie dojrzeli do tego ani emocjonalnie, ani zachowaniowo, ani uczuciowo, ani tym bardziej seksualnie.

      Usuń
  8. Witaj!
    Może krótko, ale każdy komentarz to spora motywacja.
    Rozdział długaśny. Dobrze znaleźć blog, gdzie wpis nie kończy się na kilku zdaniach.
    Nadrabiam zaległości i weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję za komentarz! Ja również jestem zdania, że nawet te kilka krótkich słów sprawia, że motywacja autora znacznie wzrasta : )
    Serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń