Do pokoju wpadła wysoka, silna postać. Po masywnej posturze
wywnioskowałam, że to mężczyzna, choć w tym momencie nie zdziwiłabym się gdyby
na strychu pojawił się sam diabeł. Nie obejmowało go światło padające z
niewielkiego okienka dlatego trudno było rozpoznać rysy twarzy. Rozejrzał się
niespokojnie po pomieszczeniu, a ja z przerażeniem wstrzymałam oddech. Byłam
przekonana, że jeśli mnie zauważy, będzie już po wszystkim. Dygocząc na całym
ciele, mocniej oplotłam ramionami zdrętwiałe nogi i przycisnęłam do nich głowę.
Nie
chciałam już niczego widzieć. Nie chciałam nawet oddychać, bo po co, skoro i
tak za chwile miałam umrzeć? Cieszyłam się tylko, że stanie się to z rąk kogoś,
kto przypomina człowieka, a nie jakąś karykaturalnie powykręcaną bestię.
- Amelio… –
znajomy, melodyjny głos rozszedł się echem wśród ścian niewielkiego poddasza. –
Jesteś tu?
W jednej
krótkiej sekundzie odetchnęłam głęboko pozwalając, by moje ciało zalała fala
kojącej ulgi. Gwałtownie uniosłam głowę, po raz kolejny zahaczając nią o spód
biurka i wydając przy tym dźwięk przypominający jęknięcie. Mężczyzna zareagował
natychmiastowo, instynktownie zwracając swoją uwagę na przeciwległy kąt pokoju,
w którym byłam ukryta.
W tym
momencie nie obchodziło mnie jak wielką robię z siebie idiotkę. Nie miało też
znaczenia, jakim cudem na naszym dusznym od kurzu strychu pojawił się nikt inny
jak sam Blake Sanders. Liczyło się tylko to, że rzeczywiście tu był, stał w
progu pokoju zasłaniając swoją osobą czające się nieopodal zło i sprawił, że wreszcie
poczułam się bezpiecznie. Nawet jeśli należał do rasy mutantów, kosmitów bądź
był jednym z siedmiu krasnoludków i tak
wolałam jego – od zwierzęcia, które niedawno czaiło się za wywarzonymi
drzwiami.
Ignorując
ból głowy oraz słabe mięśnie zdrętwiałych od kucania nóg, wypadłam spod biurka
jak płochliwa łania i rzuciłam się w ramiona zaskoczonego chłopaka. W pierwszym
momencie jego ciało delikatnie się spięło, ale nie odrzucił mojego
zdesperowanego gestu. Po krótkiej chwili wahania objął mnie ramionami,
zamykając w ostrożnym uścisku jakby bał się, czy nie jest zbyt mocny dla
kruchej, kobiecej postaci. Czując świeży zapach wody kolońskiej nabrałam
głęboko powietrza i z wdzięcznością pozwoliłam, by otulił mnie swoją cytrusową
nutą.
Nie
chciałam znaleźć się w ramionach Sandersa, Bóg mi świadkiem, że nigdy tego nie
planowałam, ale w tym momencie nie widziałam dla siebie bezpieczniejszego
miejsca. W głębi przerażonego umysłu obawiałam się, że nie starczy mi sił, by
samotnie poradzić sobie z całym tym koszmarem, którego przed chwilą byłam
świadkiem.
Przecież mam prawo do ludzkiej słabości – pocieszałam się w
myślach, próbując opanować rozdygotane ciało. W końcu w przeciągu ostatniego
tygodnia, dwa razy udało mi się uniknąć śmierci i to w gruncie rzeczy za sprawą
Sandersa.
Potworne
wspomnienia wezbrały we mnie bolesną falą nim zdążyłam je stłumić. Pod ich
wpływem łzy spłynęły gorącymi strumieniami rzeźbiąc sobie ścieżki na
rozpalonych policzkach. Chciałam coś powiedzieć, przerwać tą pełną napięcia
ciszę, ale niepochamowany szloch jaki wstrząsnął nagle moim ciałem, skutecznie
to uniemożliwił.
- Już
dobrze – szepnął Blake, głosem przepełnionym ulgą, a zarazem współczuciem. Mocniej
objął mnie ramionami, a ja widząc jego siłę, pozwoliłam sobie jeszcze bardziej
w nie zatonąć. Ogarnęło mnie nagle przyjemne ciepło, które powoli rozchodząc
się po ciele, dawało ulgę zdrętwiałym mięśniom. Moje ciało nadal drżało, ale
już nie ze strachu tylko chęci wyrzucenia z siebie szalejących w nim emocji.
- Blake –
zdołałam wykrztusić pomiędzy kolejnymi atakami płaczliwych drgawek. – On chciał mnie pożreć… Rozerwać na strzępy…–
oznajmiłam łamiącym się głosem.
- On nikomu
nie zrobi już krzywdy – zapewnił masując delikatnie moje spięte plecy. – Jesteś
bezpieczna Mel…
Słysząc
pieszczotliwe zdrobnienie swojego imienia, które po raz pierwszy wyszło z jego
ust, mimowolnie poczułam, że napięcie moich mięśni znika. To było straszne, ale
podobało mi się, jak przyjemnie brzmiało, gdy wymawiał je Sanders. Ściskając w
dłoniach jego koszulę próbowałam uspokoić mój szaleńczy oddech. Gdyby nie fakt,
że dzieliło nas tak wiele, mogłabym się przyzwyczaić do uspokajającej bliskości
tego chłopaka…
Momentalnie
odsunęłam od siebie niebezpieczne myśli i odetchnęłam głęboko. Nie wiem jak
długo staliśmy wtuleni, a raczej jak długo ja wisiałam przylepiona do silnej
postaci Sandersa. Wstyd się przyznać, ale było mi dobrze, naprawdę dobrze. Pod
wpływem kojącego dotyku, moje ciało zaczęło stopniowo się rozluźniać.
Niestety nie
mogłam zbyt długo stawiać chłopaka w tak krępującej sytuacji, dlatego zbierając
całą swoją silną wolę, oderwałam się od twardego torsu, który teraz znaczyły
mokre, słone smugi.
Wyczuwając
moje zażenowanie, Blake delikatnie poluźnił uścisk, a potem całkowicie wypuścił
mnie z rąk. Dyskretnie pociągając nosem, odsunęłam się dwa kroki do tyłu,
ocierając jednocześnie wierzchem dłoni mokre policzki. Brakowało jeszcze tego,
bym zasmarkała Sandersowi i tak wilgotną od łez koszulę.
- Czy na
dole jest…
- Bezpiecznie
– dokończył za mnie, widząc lęk wymalowany na twarzy. Spuściłam głowę i wpiłam
się spojrzeniem w drewnianą podłogę, a gdy po kilku długich sekundach z
powrotem podniosłam wzrok, napotkałam pełne troski spojrzenie Blake’a.
- Możesz
iść? Nie zrobił ci krzywdy? – spytał lustrując mnie od stóp do głowy i robiąc
przy tym jakąś dziwnie skrępowaną minę. Nie miałam chęci zastanawiać się o co
tym razem chodzi więc pokręciłam jedynie przecząco głową.
- Wszystko
w porządku – odparłam nieco zachrypniętym głosem. – Jakimś cudem udało mi się
uciec i schować na strychu.
Mężczyzna skinął głową ze zrozumieniem, ale nic nie
powiedział. Niespecjalnie się czułam, pozwalając sobie na słabość w obecności
Sandersa. Nie ufałam mu, choćby z powodu naszej ostatniej rozmowy, jednak nic
nie mogłam poradzić na to, że od jakiegoś czasu pojawiał się zawsze, gdy
potrzebowałam pomocy. Nawet jeśli było to niezwykle podejrzane…
- Skąd się
tu wziąłeś? – zadałam pytanie nim zdążyłam ugryźć się w język. Kiedyś ta
ciekawość zaprowadzi mnie do grobu – ochrzaniłam się w duchu. W końcu już raz
miałam okazję przekonać się, że Blake nie jest skłonny do zwierzeń.
-
Powiedzmy, że byłem w pobliżu – padła zdawkowa odpowiedź, potwierdzająca moją
cichą teorię. Wzruszyłam jedynie ramionami dając mu tym do zrozumienia, że nie
mam siły wdawać się w dalszą bezsensowną dyskusję.
Za moimi
plecami, pierwsze oznaki świtu wkradały się przez okrągłe okno, rozjaśniając
ciemne dotąd zakamarki. Dopiero teraz mogłam lepiej rozejrzeć się po małym
strychu, który pod wpływem wędrującego po ścianach światła, stał się nagle
bardziej przytulny. Niewielkie biurko posiadało dwie, zamykane na kluczyk
szuflady. Przed nim stał fotel, a obok śliczna, choć pokryta kurzem, kobieca
statuetka. W drugim rogu pokoju miejsce zajmowały, cztery skrzynie, wyglądem
przypominające starodawne kufry. Jak już wcześniej zdążyłam zauważyć, dostępu
do każdej z nich broniła stara, acz solidna kłódka. Zmarszczyłam brwi,
zastanawiając się przez moment co może być w środku. Nigdy wcześniej nie
widziałam tych skrzyń, a już na sto procent byłam przekonana, że nie
przyjechały z poprzedniego domu.
Zerknęłam
ukradkiem w kierunku Blake’a, który również ciekawie się rozglądał, gdy nagle
jego uwagę przyciągnęło coś znajdującego się na podłodze tuż przy ścianie.
Wyciągnął rękę i przesunął palcem wzdłuż linii przy wejściu. Podeszłam bliżej,
stając za kucającym chłopakiem i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jego dłoń
pokryta jest dziwnym rodzajem niebieskawego proszku, a do moich nozdrzy dotarł
specyficzny, delikatnie słodkawy zapach.
I wtedy mnie olśniło. To była ta sama woń jaką poczułam, gdy
wbiegłam na strych, by znaleźć tu schronienie.
- Co to
takiego? – nie mogłam się powstrzymać, by zadać to pytanie. Tym bardziej, że
Blake wyglądał jakby znał odpowiedź.
- To irys –
oznajmił, ale wyraz jego twarzy był tak ponury, że postanowiłam nie drążyć
dalej tematu. Ostatnio każda mozolna próba nawiązania z nim jakiejkolwiek konkretnej
rozmowy, kończyła się słowną batalią. Powinnam była już dawno przyzwyczaić się
do jego psychopatycznych humorów – przekonywałam się w duchu, robiąc przy tym
iście teatralną minę mówiącą „wal się na ryj”. Poirytowana odwróciłam się w
kierunku okna i wtedy…
Niespodziewanie to poczułam.
Jakieś
dziwne mrowienie, które przebiegło w dół przez kręgosłup powoli rzeźbiąc sobie
ścieżkę prowadzącą aż do samych bosych stóp. To było coś jakby wibracja…
Delikatna, ledwo wyczuwalna wibracja wskazująca określony kierunek. Instynktownie
spojrzałam w bok.
Na strychu
znajdowało się jeszcze coś, czego przedtem nie zauważyłam. Przy zachodniej
ścianie, za niewielkim filarem stał wysoki na dwa metry, przykryty brudnym
prześcieradłem mebel. Uniosłam brwi czując jak ciekawość bierze nade mną górę.
Podeszłam do tajemniczego znaleziska i pociągnęłam za materiał, wzniecając przy
tym mało subtelny obłok, spoczywającego na płachcie kurzu. Odkasłałam kilka
razy, czując jak mikroskopijne drobinki dostają się do moich wrażliwych nozdrzy.
Pod cienkim materiałem znajdowało się lustro. Niezwykłe
lustro.
Nigdy nie
widziałam czegoś podobnego, a niejednokrotnie zdarzało mi się odwiedzać z mamą
różne galerie w poszukiwaniu drogocennych antyków. To jednak nie dało się
przyrównać do żadnego innego zwierciadła, które miałam okazję podziwiać. Podeszłam
bliżej wciąż nie mogąc uwierzyć, że takie cudo po prostu stało zapomniane na
zakurzonym strychu.
Owo lustro z pewnością nie należało do tanich – stwierdziłam
dokładnie mu się przyglądając. Sama rama musiała być sporo warta, ponieważ jak
na moje amatorskie oko, zrobiona była z niespotykanych… drogocennych kamieni.
Przełknęłam
ślinę dotykając gładkiego szlifu jednego z nich. Promienie słońca, które nagle
dyskretnie zajrzały przez okrągłe okno, sprawiły, że aż zamarłam z wrażenia. Tysiące
malutkich, barwnych iskierek, zamkniętych w każdym, dopracowanym z niewątpliwą
perfekcją kamieniu rozbłysły teraz swoim własnym światłem, tworząc urocze,
kolorowe wzory, które z gracją tańczyły po ścianach naszego poddasza.
Poczułam
jak Blake staje za moimi plecami i z wrażenia wstrzymuje oddech. Nie musiałam
na niego patrzeć, by wiedzieć, że jest równie zaskoczony pięknem owego
znaleziska, co ja sama.
Jednak to
nie rama najbardziej przyciągała wzrok, a zupełnie nietypowa i kompletnie
nierzeczywista, wewnętrzna szklana tafla. Tak naprawdę nie byłam pewna, czy to
coś można w ogóle nazwać lustrem, ponieważ środek nijak nie odbijał mojej
postaci ani niczego, co znajdowało się przed nim. Krystaliczna powierzchnia była
po prostu… przezroczysta. Dlatego zamiast oglądać w tafli własne odbicie,
oszołomiona przyglądałam się ścianie znajdującej się za nią.
- Czy ja
dobrze widzę? – szepnęłam, wyciągając dłoń w kierunku wewnętrznej części
zwierciadła – A może raczej powinnam powiedzieć – nie widzę…
Zdumiona już miałam dotknąć cienkiego szkła, gdy
niespodziewanie podskoczyłam na dźwięk poddenerwowanego, męskiego tonu.
- Amelio,
nie! – ryknął Blake, łapiąc mnie od tyłu za rękę i ściskając nieco zbyt mocno –
Nie dotykaj wewnętrznej powierzchni.
Przez chwilę stałam tak, mocno skołowana z Sandersem
przypartym do pleców i zaciskającym palce na mojej ręce, ale zaraz poczułam jak
wzbiera we mnie wściekłość. Zacisnęłam zęby, starając się opanować narastającą
frustrację. Z jakiej racji ten arogancki palant śmiał mi rozkazywać?! – zagotowałam
się wewnętrznie. Nie jestem przecież szeregowym na wojskowej mustrze!
Wyrwałam
dłoń i z ciętą ripostą cisnącą na usta, odwróciłam się w kierunku oszołomionego
chłopaka. To bardziej niż pewne, że poczęstowałabym go wiązanką wyszukanych
przekleństw, gdyby nie mina jaką Sanders zafundował mnie. Zszokowany wpijał się
wzrokiem w wyjątkowe zwierciadło, wyglądając przy tym jakby zobaczył ducha, z
tą jednak różnicą, że w jego oczach malowało się bardziej zaciekawienie niż panika
czy strach. Twarz miał białą jak kreda, a jego wzrok przenikał przez lustro,
jakby chciał dostrzec w nim coś więcej, niż tylko prześwitującą powierzchnię.
W tym
momencie sama nie wiedziałam, co mam myśleć zarówno o osobliwym zachowaniu
Blake’a, jak i odkrytym przez siebie znalezisku. Tym bardziej, że na swój
pokręcony sposób, zwierciadło uparcie przywoływało moją uwagę…
- Widziałeś
już kiedyś coś takiego? – spytałam niewinnie licząc, że Sanders zdradzi mi, cokolwiek
o owym odkryciu.
- Nie –
usłyszałam kolejną, zdawkową odpowiedź, a moja złudna nadzieja odfrunęła sobie
w niebiańskie przestworza.
Chłopak uniósł z podłogi zakurzone prześcieradło i z
powrotem zakrył nim cudaczne lustro, po czym odwrócił się, by ponownie na mnie spojrzeć.
Naprawdę chciałam
się odezwać, przygryźć tej zuchwałej gnidzie, albo najzwyczajniej w świecie
zwrócić mu uwagę, jednak, gdy spojrzałam w jego twarz, z wrażenia język
przylepił mi się do podniebienia.
Aktualna
mina Sandersa stanowiła połączenie nieskrępowanego zainteresowania i czegoś
jeszcze, czego za cholerę nie byłam w stanie określić… Przypominało szczere
uznanie, choć nie dałabym sobie ręki uciąć, czy oby nie mam przewidzeń. W jego
szmaragdowych oczach pojawiło się coś mrocznego, a jednocześnie zaborczego, gdy
bez najmniejszych zahamowań sunął wzrokiem po mojej figurze, dłużej skupiając
się na miejscach, które nigdy w życiu nie powinny znajdować się pod jego
obserwacją!
-
Zapominasz się Sanders – wydusiłam z siebie, kładąc jednocześnie ręce na biodrach
i z przerażeniem stwierdzając, że taka postawa najwidoczniej mu odpowiada. Zdumiona
już miałam dodać coś przykrego, gdy wyprzedził mnie w wypowiedzi.
– Zanim
zaczniesz podniecać się jakimś starym lustereczkiem i zadawać głupie pytania –
oznajmił sucho Blake. – Prosiłbym cię najpierw żebyś włożyła na siebie coś…
odpowiedniejszego.
Moje tętno
nagle przyspieszyło. Krew uderzyła do głowy jakby chciała wyskoczyć z żył,
znacząc przy tym poliki nieznośnymi rumieńcami. Z trudem oderwałam spojrzenie
od zielonych oczu Blake’a, by przenieść je na mój aktualny ubiór i… Znieruchomiałam.
Byłam w
piżamie.
Jeśli
wycięte, jedwabne figi i pół przezroczysty top wykończony koronką można było w
ogóle nazwać piżamą. Stłumiony pisk jaki opuścił moje gardło był jedynie
początkiem kolejnych, niefortunnych wydarzeń. Zdając sobie sprawę jak uroczo
wyglądam, rzuciłam się na bogu ducha winne lustro, ściągając z niego brudne
prześcieradło i dusząc się przy tym od kurzu. Niestety moje nieskoordynowane
ruchy sprawiły, że nogi zaplątały się o zwinięty materiał i z niewysłowioną
gracją tancerki go – go, runęłam na zaskoczonego takim obrotem wydarzeń
Blake’a. Zdziwiony chłopak nie zdążył w porę zareagować więc oboje w mało
subtelny sposób spotkaliśmy się z drewnianą, skrzypiącą podłogą. Na szczęście
mój upadek został zamortyzowany przez jego przyjemnie umięśnione ciało, inaczej
zapewne nie wyszłabym z tego bez poważnego uszczerbku na zdrowiu.
Kaszląc jak
wprawiony gruźlik, usilnie próbowałam złapać zgubiony oddech, gdy nagle z trwogą
uświadomiłam sobie w jak intymnej pozycji się znajdujemy. W tym momencie sama
nie wiedziałam co byłoby lepsze – złamany nos i stłuczone żebra czy leżenie
okrakiem na Sandersie z wywalonymi cyckami i wpinającymi mi się w tyłek
jedwabnymi majtkami. Zbierając resztki swej zszarganej godności próbowałam
dyskretnie uwolnić prawą stopę splątaną przez wredne prześcieradło. Niestety
pieprzony materiał za cholerę nie chciał współpracować!
- Green… -
usłyszałam rozbawiony, choć nieco spięty, męski głos – Mogłabyś szybciej ruszyć
swój zgrabny tyłeczek, czy czekasz aż wykorzystam sytuację?
- Nie
widzisz, pacanie, że próbuję wyplątać sobie nogę z tego zakurzonego
dziadostwa?! - odcięłam się.
Blake
zaśmiał się cicho, uniósł do pozycji siedzącej i jednym zgrabnym szarpnięciem
wydostał moją nogę z bawełnianego uścisku. Poczułam, jak materiał puszcza i
wreszcie przestaje krępować kostkę. Zapewne wszystko byłoby w porządku, gdyby
nie kolejny fakt z jakiego niespodziewanie zdałam sobie sprawę.
Wyglądaliśmy
w tej chwili jak para młodych kochanków, rozkoszujących się swoją intymną
bliskością…
Oszołomiona
cicho zaczerpnęłam powietrza, gdy nagle cała przestrzeń wokół nas przestała
istnieć. Nie było już strychu, którego deski skrzypiały pod ciężarem
splecionych ciał. Nie było potwora czającego się za drzwiami ani tego
niepokojącego uczucia, które od dawna prześladowało moje myśli. Pozostaliśmy tylko
my dwoje oraz ta nieoczekiwana, budząca się bliskość.
Kiedy uniosłam
głowę, Blake bezczelnie mi się przyglądał. Jego wzrok był przenikliwy, wręcz
fizycznie intymny. Żar, jaki z niego emanował, sprawiał, że te kilka
centymetrów które nas dzieliło, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Pochylił
się odrobinę, jeszcze bardziej zmniejszając między nami dystans. Poczułam jak delikatny
dreszcz wędruje mi po plecach, drażniąc każdą wrażliwą komórkę oczekującego ciała.
Mój puls gwałtownie przyspieszył, a ja nawet nie chciałam myśleć, co to
oznaczało. Blake wciąż na mnie patrzył, podczas gdy wyraz jego oczu sprawiał,
że robiło się coraz bardziej gorąco…
Przez chwilę
mierzyliśmy się wzrokiem, a szmaragdowe tęczówki jak zawsze hipnotyzowały swoją
barwą. Zaczerpnęłam tchu i…
I w tym momencie czar prysł.
- Ślinisz
się Green… – ironiczny ton wdarł się do mojego skołowanego mózgu, a napływająca
fala wstydu i irytacji otrzeźwiła mnie jak kubeł zimnej wody.
W jednej sekundzie odepchnęłam Sandersa, cofając się
niezgrabnie do tyłu. Szybko podniosłam się z podłogi, zasłaniając jednocześnie
rękoma górną część jedwabnej „piżamy”. Moja twarz z pewnością była purpurowa,
natomiast ten dupek najwidoczniej dobrze się bawił, biorąc pod uwagę lekko
uniesione kąciki jego zmysłowych ust.
- Odwróć
łeb ty perfidna kanalio! - rzuciłam tonem przepełnionym złością. W odpowiedzi
otrzymałam jedynie głośny wybuch śmiechu.
Po chwili Sanders
wstał, zdjął czarną, skórzaną kurtkę i rzucił ją w moim kierunku, pozwalając
się zasłonić. Z wdzięcznością przyjęłam okrycie, nawet na niego nie patrząc.
- Czekam na
ciebie w kuchni – oznajmił chłopak i ruszył w stronę wywarzonych drzwi.
Poczułam
jak nagle strach chwyta mnie za gardło, a przerażające obrazy i dźwięki na nowo
zalały wyobraźnię. Już miałam się odezwać, gdy Blake, jakby odgadując moje
myśli, odwrócił się w progu.
- Bez obaw
– dodał poważniejąc. – W całym domu jest już bezpiecznie.
Odetchnęłam z ulgą, nie przejmując się nawet czy to
zauważył.
Gdy tylko
Sanders zniknął za rogiem, ostrożnie zeszłam po stromych schodach i mimo
zapewnień, rozglądając się na boki, szybko przebiegłam przez korytarz, zatrzaskując
za sobą drzwi sypialni. Byłam przekonana, że po drodze odnajdę zwłoki jakiegoś
powykręcanego stwora, ale nic takiego się nie stało. O dziwo, nigdzie nie zauważyłam
też śladów krwi, a przecież doskonale słyszałam odgłosy toczącej się niedawno
walki.
Dziesięć
minut później, godzina na odnalezionej komórce wskazywała piątą trzydzieści, a
ja siedziałam na skrzypiącym łóżku, ubrana w niebieski, luźny dres i pielęgnowałam
w głowie tylko jedną myśl.
Blake
Sanders widział mnie nagą.
No może nie
do końca nagą, ale figi i top więcej odkrywały niż przysłaniały. Jęknęłam
chowając twarz w dłoniach. To było gorsze niż wizyta u ginekologa – usilnie dobijałam
się w duchu. Paradowanie niemalże w stroju Ewy przed szkolnym dręczycielem, nie
należało do repertuaru rozsądnych zachowań. Moja kobieca duma ucierpiała tak
mocno, że zastanawiałam się czy lepiej nie byłoby zabarykadować się w pokoju
niż stanąć teraz twarzą w twarz z Sandersem. Dodatkowo jeszcze ta krepująca
sytuacja na podłodze… Jak ja mogłam w ogóle do czegoś takiego dopuścić?!
Gapiłam się na niego jak głodny pies na kiełbasę, a zielonooki patafian
świetnie się dzięki temu bawił…
Pokręciłam
nerwowo czerwoną czupryną, by wyrzucić z czaszki niechciane przemyślenia. Moje
zdrowie psychiczne najwyraźniej było zagrożone, skoro zastanawiałam się nad
takimi bzdurami, podczas gdy o mało nie zostałam zamordowana. I to po raz drugi
w przeciągu tygodnia! Znerwicowana, przygryzłam wargę. Pewnie niewielu mogłoby
poszczycić się takimi osiągnięciami…
Moje życie
powoli staczało się na samo dno, a ja nic nie potrafiłam z tym zrobić. Żeby było
jeszcze zabawniej ostatnio już dwukrotnie stałam się świadkiem czegoś co w
ogóle nie powinno istnieć. Po raz pierwszy, gdy resztkami świadomości
zauważyłam jak Sanders odrzuca w przestrzeń kosmiczną mężczyznę ważącego dwa
razy tyle, co on sam. I najwidoczniej nie sprawiło mu to wielkiej trudności. Po
raz drugi zaś, gdy po moim holu spacerował zwierz przypominający połączenie
połamanego niedźwiedzia ze zgarbionym człowiekiem. W międzyczasie zostałam
pozbawiona pamięci, tata ostrzegał mnie we śnie o zbliżającym się
niebezpieczeństwie, Sanders ni stąd ni zowąd pojawił się nocą w moim domu, a
jako wisienka na torcie – leżałam na nim okrakiem w samej tylko bieliźnie. Czy
już wspominałam, że moje życie to: Jedna Wielka Tragiczna Komedia?
Westchnęłam
sfrustrowana, po czym ruszyłam dupsko z posłania, z twardym postanowieniem, że
w tej chwili nie dam się pogrążyć mrocznym myślom, które czekały tylko na jedną
sekundę słabości. Poniekąd zdążyłam się już przyzwyczaić, że wokół mnie zawsze działo się wiele dziwnych rzeczy, dlatego
już dawno temu obiecałam sobie, zapomnieć o wszystkim, co sprawiało, że czułam
się jakbym traciła rozum. Pokręciłam głową licząc, że i tym razem się uda. W
końcu lepiej coś zignorować, niż totalnie oszaleć…
Schodząc
cicho ze schodów, usłyszałam dobiegający z dołu głos Blake’a. Rozmawiał z kimś
przez telefon. Wytężyłam więc słuch, zdając sobie jednocześnie sprawę, jak
nieładnie jest podsłuchiwać. Tata nazwałby mnie zepsutym szpiegiem, ale po
ostatniej rozmowie z Sandersem na szkolnym korytarzu, stwierdziłam, że to może być
jedyny sposób, by dowiedzieć się czegoś konkretnego. Wstrzymałam oddech słysząc
jego uniesiony ton:
- Nie każ
mi się powtarzać Lydio – chłopak był wyraźnie poddenerwowany. – Chyba wiem z
czym walczyłem. Nie wiem tylko dlaczego nasłali go właśnie na nią.
Nastąpiła chwila ciszy.
- Być może
– odpowiedział beznamiętnie na nieznane mi pytanie – Choć mam zupełnie inne
podejrzenia…
Słyszałam jak
robi kilka kroków, uderzając jakimś przedmiotem prawdopodobnie o blat wyspy. Moje
serce niespokojnie podskakiwało w rytm jego ruchów, a ciekawość wręcz paliła od
środka. Niestety z urywków rozmowy trudno było zrozumieć o co chodziło w ich
zaciętej, telefonicznej debacie.
- Trzeba
będzie powiadomić radę – kontynuował Sanders, a ja odniosłam wrażenie, że chyba
nie był zadowolony ze swojego pomysłu – Działanie na własną rękę może okazać
się niewystarczające i stanowi za duże ryzyko.
Lekko podniósł głos na końcu zdania co najwidoczniej nie
wróżyło nic dobrego.
Po cichu
zeszłam kilka schodków, przylepiając się do poręczy, gdy niefortunnie któraś
deska wydała z siebie potwornie skrzypiący odgłos. Pięknie – pochwaliłam się w
duchu. Niech żyje zgrabność.
Odetchnęłam
głęboko, po czym resztę stopni pokonałam już normalnie, zdając sobie sprawę, że
i tak zostałam odkryta.
- Muszę
kończyć – oznajmił Blake do słuchawki, gdy przekroczyłam próg kuchni. – Przyjedź
jak najszybciej. – dodał i rozłączył się chowając telefon do kieszeni spodni.
Stał tyłem
pichcąc coś na pięciopalnikowej kuchence i nawet nie zwrócił na mnie specjalnej
uwagi.
Lekko
poirytowana, ogarnęłam wzrokiem kuchnię, upewniając się, czy oby wszystko jest
w porządku. Było lepiej niż w porządku. Na gazie delikatnie skwierczał
przygotowujący się posiłek, roznosząc po pomieszczeniu zapach jaj, połączonych
z bazylią i pomidorami. Na wyspie stały dwie szklanki soku pomarańczowego oraz
talerz z czterema kromkami chleba, grubo posmarowanymi masłem. Blake właśnie
zabrał się za przewracanie jajecznicy srebrną szpatułką, którą zapewne
wcześniej uderzał w blat.
- Siadaj
Green – ruchem głowy wskazał na krzesło przy wyspie. Najwidoczniej idealnie
odnajdował się w cudzych mieszkaniach – przeszło mi przez myśl, gdy bezwiednie
wykonałam jego polecenie.
- Musisz
coś zjeść, bo niedługo kości przebiją ci skórę.
Poczułam jak cholerny rumieniec wypełza mi na twarz, zdając
sobie jednocześnie sprawę do czego piała owa aluzja. Postanowiłam jednak, że
tym razem nie dam się sprowokować.
- Wszędzie
tak kulturalnie się panoszysz, czy tylko nasz dworek tak na ciebie działa? - spytałam patrząc jak nakłada na talerze
parujący posiłek. Odwrócił się przodem, stawiając przede mną śniadanie, a ja nieoczekiwanie…
Pisnęłam przerażona.
- Blake, ty
krwawisz! – zerwałam się z krzesła i wstrząśnięta podeszłam do chłopaka – Dlaczego
nie powiedziałeś, że jesteś ranny?! Może powinnam zadzwonić po pogotowie?
Nie przestawałam mówić, czując jak panika podchodzi mi do
gardła. W takim momencie zdecydowanie należało zachować zimną krew, aczkolwiek
pół zakrwawionej i podartej koszuli, która wcześniej przykryta była czarną
kurtką, nie bardzo ułatwiało mi zadanie. Chłopak poszedł za moim wzrokiem i cicho
zaklął pod nosem.
- Uspokój
się Green – powiedział obojętnie. – To tylko draśnięcie, zaraz się zagoi.
Jego niski głos był spokojny, jakby naprawdę nic się nie
stało. Ja jednak nie zamierzałam dać się zwieść. Sięgnęłam do jednej z szafek, by
odnaleźć w niej naszą podręczną apteczkę.
- Przestań
zgrywać chojraka Sanders i zdejmuj koszulę! – rzuciłam szybko, wygrzebując z
pudełka wodę utlenioną, gazy oraz dwa bandaże.
- Jesteś
pewna? – spytał, a w jego oku pojawił się zadziorny błysk. – Możesz po tym
nigdy nie wyjść z szoku.
Westchnęłam
ciężko, przygotowując kolejno wszystko co jest potrzebne do odkażenia rany.
Miałam tylko nadzieję, że nie zemdleję, gdy zobaczę poszarpaną skórę. Jeszcze
tego brakowało, bym wywaliła kopyta na środku własnej kuchni, a Sanders musiał
zbierać mnie z marmurowej posadzki.
- Mówię poważnie
– nalałam na gazę nieco wody, i wbiłam w niego wzrok, czekając jednocześnie aż
spełni moją prośbę.
Chłopak
wahał się przez naprawdę długi moment, jakby rozmyślał nad konsekwencjami tego,
co ma zamiar zrobić. Uważnie wpatrywał się we mnie oczami pełnymi skrywanych
tajemnic, a przenikliwe spojrzenie wędrowało powoli po mojej twarzy, jakby
chciał każdy jej element rozłożyć na części pierwsze.
- Nie
fatyguj się Green – ton jego głosu był tak mroczny, że przez moment miałam
ochotę czmychnąć z kuchni i olać całą tą podejrzaną sprawę. – Poradzę sobie bez
tych twoich plasterków...
- Nie
zachowuj się jak baba! – przerwałam, kręcąc głową. – Przecież cię nie zgwałcę
matole! Chcę tylko odkazić rany.
Blake spojrzał
na mnie spode łba, ale nie dał się sprowokować do kłótni. Jego twarz jak zawsze
pozostawała bez wyrazu, choć napięta linia szczęki, zdradzała, że bije się z
myślami. Po chwili delikatnie wzruszył ramionami.
- Sama
chciałaś… - Oznajmił beznamiętnym tonem, po czym rozpiął trzy guziki koszuli i
nie przejmując się resztą, ściągnął ją dalej przez głowę.
Uniosłam
wzrok i aż zaparło mi dech w piersi. Sanders zmienił się odkąd pierwszy raz
ujrzałam go na szkolnym dziedzińcu. Był nadal cholernie przystojny, jednak
ciało wysportowanego chłopca, ukryte wtedy pod ciemną podkoszulką, zmieniło się
teraz w muskularny tors młodego mężczyzny. Oniemiała patrzyłam na szeroką, nagą
pierś i zarys twardych mięśni wyrzeźbionego brzucha, zdając sobie jednocześnie
sprawę jak wiele trzeba włożyć wysiłku, by tak wyglądać. Dyskretnie przełknęłam
ślinę. Tą perfekcyjną całość przysłaniał jednak niecodzienny widok. Prawy,
dolny bok ciała znaczyły trzy podłużne szramy, ciągnące się niemal do samego
biodra. Rany te wyglądały na niesamowicie bolesne, choć każda jedna… była już
wyraźnie zasklepiona! Jedynie zakrzepła wokół nich krew udowadniała, że cięcia
musiały być głębokie.
Moje serce
zabiło mocniej nie tylko z powodu krzywdy Blake’a, lecz przede wszystkim przez
uświadomienie sobie oczywistego faktu…
Takie cudowne ozdrowienia nie były możliwe.
Adrenalina
wkradła się w moje żyły, sprawiając, że krew zaczęła szybciej krążyć. Przełknęłam
ciężko ślinę, gdyż niepokojąca myśl nagle przebiegła mi przez głowę.
Powoli
uniosłam wzrok, by zerknąć na Sandersa i od razu tego pożałowałam. Wyraz jego
twarzy pozostał nieodgadniony, ale oczy… Oczy wwiercały się we mnie, jakby
swoją mocą chciały odkryć wszystkie skrywane tajemnice.
Zawstydzona
z powrotem wbiłam wzrok w brzydkie skaleczenia i… zamarłam. Skóra w miejscu
cięć zdawała się blednąć z sekundy na sekundę, a ja już nie wiedziałam czy to
przewidzenie, czy po prostu wyobraźnia płata mi figle. Zamrugałam dwa razy,
jednak obraz wcale się nie zmienił, natomiast atmosfera wokół nas coraz
bardziej gęstniała, musiałam więc jakoś przerwać tą przeraźliwą ciszę.
- Nikt ci
nie mówił, że nieładnie tak się gapić – starałam się, by mój głos brzmiał
pewnie, ale dłonie delikatnie mi drżały, gdy zaczęłam przemywać zaschłą krew. Rana
wyglądała praktycznie na zagojoną, aż dziw było uwierzyć, że zadano ją raptem
dwie godziny temu.
Blake długi
czas nie odpowiadał, zaczęłam więc zastanawiać się, czy w ogóle mnie usłyszał. Jednak
po kilku nieskończenie długich sekundach, moje wątpliwości zostały
rozwiane:
- Chciałbym
wiedzieć, co tak naprawdę siedzi w twojej głowie Green… - oznajmił nagle,
ignorując moje wcześniejsze stwierdzenie. Nie musiałam unosić wzroku, by
wiedzieć, że nadal bacznie mi się przygląda. Wystarczyło to dziwne uczucie
mrowienia w całym ciele, które objawiało się zawsze, gdy byliśmy blisko. Po
cichu rozważałam, co odpowiedzieć, ale jakoś żadne słowa nie wydawały mi się w
tej chwili odpowiednie. Wszystko, co nasuwało się na myśl było nierealne i
nierzeczywiste jednocześnie.
Instynkt podpowiadał mi, że powinnam trzymać gębę na kłódkę,
bo jeśli powiem coś nieodpowiedniego, mogę tego naprawdę żałować. Gdzieś w
podświadomości wiedziałam, że moje życie wywróci się przez to do góry nogami,
ale przecież nie byłabym sobą, gdybym tak zwyczajnie udała, że wszystko jest w
porządku. Wokół mnie działo się zbyt wiele potwornych rzeczy, by tak po prostu móc
je zignorować.
Głośno zaczerpnęłam
tchu, dodając sobie w ten sposób brakującej odwagi. Nie pozostało mi nic innego
jak postawić na szczerość.
- Aktualnie
dumam nad tym, dlaczego twoje skaleczenia zagoiły się w tak błyskawicznym
tempie – rzuciłam z wahaniem, kończąc przemywanie lekko zaczerwienionej skóry,
która zdecydowanie powinna wyglądać gorzej – Jesteś dziwny Blake… Cholernie
dziwny, a ja już zwyczajnie nie mam siły zastanawiać się co jest z tobą nie
tak. – Urwałam, szukając właściwych słów. – Zjawiasz się nocą w moim domu, po raz
kolejny ratując mi życie. Zostajesz przy tym ciężko ranny, a za moment okazuje
się, że nic ci nie jest. – Westchnęłam głośno – Moja marna wiedza medyczna jakoś
nie ogarnia cudownych ozdrowień. Wiem jedynie, że żaden człowiek nie powinien
goić się tak szybko…
Zrezygnowana
pokręciłam głową, zdając sobie jednocześnie sprawę, że i tak powiedziałam już
za dużo. Nie było jednak sensu zaprzeczać oczywistym faktom…
Życie Amelii Green dawno przestało być normalne.
Wiedziałam,
że bez względu na to, jaką kolejną wymówkę wkręci mi Blake, ja i tak zawsze
będę pamiętać, wyraz twarzy taty, który ostrzegał mnie we śnie przed
zbliżającym się niebezpieczeństwem. Jak się potem okazało – nie na darmo.
Nastała długa
chwila ciszy, podczas której Sanders nabrał głośno powietrza, a potem powoli,
jakby z ociąganiem, wypuścił je z płuc.
- Masz rację
Green - zaczął, lecz ton jego głosu nie wróżył nic dobrego. – Żaden człowiek nie powinien tak szybko wyzdrowieć… -
Urwał na chwilę, a ja uniosłam głowę, by spojrzeć w jego pełną napięcia twarz. –
Problem polega na tym - dodał pewnym siebie głosem. – Że ja nim…
Nie. Jestem.
______________________________________________________________________
Drodzy Czytelnicy!
Za nami kolejna, piąta już część
opowiadania. Wybaczcie dość długi czas oczekiwania, ale liczne obowiązki nie
pozwalają mi na szybsze dodawanie rozdziałów. Ostatnio zauważyłam, że brakuje mi
doby, by konsekwentnie ogarnąć wszystko, co sobie zaplanowałam : ) Nie będę
jednak narzekać, ponieważ jak to zwykle w życiu bywa, na wiele rzeczy
zwyczajnie nie mamy wpływu.
Jeśli chodzi o sam rozdział to,
jak zapewne zauważyliście, akcja (jeśli można mówić tu o jakiejkolwiek akcji
^_^) skupia się tym razem na relacji dwojga głównych bohaterów. Muszę powoli
kierować ich ku określonemu torowi, by móc potem płynnie rozwijać poszczególne
wątki ; )
Chciałam jeszcze dodać, że cały
czas pamiętam o Waszej twórczości i z przyjemnością czytam Wasze blogi. Ostatnio
ciężko mi złapać wolne chwile, więc jeśli jeszcze nie zostawiłam po sobie
śladu, zapewne zrobię to przy najbliższej nadarzającej się okazji ^_^
Na koniec pewnie będę się
powtarzać, ale tego nigdy za wiele… Mianowicie…
Ogromnie dziękuję Wszystkim za
czas poświęcony dla mojego opowiadania, za wszelkie komentarze, pytania i
szczere słowa.
Jak zawsze i tym razem zapraszam
do dzielenia się swoją opinią : )
Z serdecznymi pozdrowieniami,
Whiteberry
Gdyby nie to, że jest środek nocy, śmiałabym się jak wariatka XD
OdpowiedzUsuńRozdział jest po prostu genialny! "Piżama" przypomina nieco mój własny ubiór XD
Weny!
Cieszę się, że udało mi się Cię rozbawić, nawet o tak później porze ; )) Ja też lubię eleganckie „piżamki” dlatego postanowiłam w takową wystroić naszą główną bohaterkę ^_^ Nie ma to jak spanie w wygodnej bieliźnie ;D
UsuńŚlicznie dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Nie umiem nazwać tego co jest pomiędzy tymi bohaterami ale coś się święci :)
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny i ciężko oderwać wzrok. Jedyne do czego moge się przyczepić to to że długo czekałam na rozdział ale umiesz to wynagrodzić ;)
Między tym dwojgiem faktycznie coś wisi w powietrzu ; ) Dziewicze hormony Amelii szaleją ^_^ Ogromnie się cieszę, że rozdział przypadł Ci do gustu : )
UsuńPrzykro mi, że ten czas wstawiania rozdziałów jest dość długi. Gdyby to zależało tylko ode mnie najchętniej nie odrywałabym się od laptopa ; ) Cały czas pisanie chodzi mi po głowie, dlatego jak tylko mam wolniejszą chwilę siadam do kolejnych rozdziałów… ; )
Dziękuję za opinię i serdecznie pozdrawiam! : )
Suuuuper
OdpowiedzUsuńDziękuję : ))
UsuńMatko czytanie tego i poprzedniego rozdziału w nocy nie było dobrym pomysłem, dosłownie trzęsłam sie ze strachu. To było naprawdę moce, a zakończenie juz w ogóle. CZEKAM NA KOLEJNE MROŻĄCE KREW W ŻYŁACH ROZDZIAŁU ;)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję:) Staram się, by te sceny grozy podarowały Czytelnikowi jakiś dreszczyk emocji. Cieszę się, że w Twoim wypadku się udało : ) W sumie często pisze po nocach i sama czasem rozglądam się na boki ^_^
UsuńDziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam! : )
Dziewczyno!!!
OdpowiedzUsuńGenialne, wspaniałe, ciekawe, zapierające dech w piersiach... normalnie odjazd! :D
Po prostu czytałam ledwo mogąc usiedzieć z podjarki :P
Jestem Twoją wielką fanką i z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały! :)
Wow! Tyle miłych słów… Od razu nabieram ochoty, by nie odchodzić od laptopa : )) Gdyby nie góra obowiązków z pewnością dostałabym garba od siedzenia przy komputerze ^_^
UsuńCóż więcej mogę rzec… Przede wszystkim bardzo dziękuję za komentarz!
Ogromnie się cieszę, że losy Amelii i Blake’a przyciągnęły Twoją uwagę : ) Mam również nadzieję, że nasi bohaterowie jeszcze nie raz pozytywnie Cię zaskoczą, a ja będę starała się im w tym pomóc ; ))
Serdecznie pozdrawiam!
Wielce niezorganizowana ja w końcu dotarła tutaj, na Twojego bloga. Ależ się stęskniłam! Od razu napiszę, byś sobie zrobiła kubeczek gorącej kawy (ewentualnie herbaty), bo E.T. pisze komentarz (co z tego, że mam w planach się nie rozpisywać, jak i tak moje wypociny pewnie zajmą zdecydowanie zbyt dużo miejsca).
OdpowiedzUsuńMoże na początku trochę posmęcę, dobrze? Akapity Ci latają i to dosłownie. Z własnego doświadczenia radzę wejść w Worda, ustawić akapit na (na przykład) 0,6 cm (pierwszy wers). Wtedy nie powinno tak wariować. I przecinki. Najgorzej jest ze zdaniami złożonymi, gdzie trzeba rozdzielać tymże zdradzieckim kleksem każde zdanie pojedyncze. Moja rada? Poczytać o imiesłowach przysłówkowych, bo tutaj znaki interpunkcyjne latały jak zwariowane (czyt. raz były, raz nie były, więc nie wiem, czy to niedopatrzenie, czy niewiedza, a kilka razy się akurat fartnęło).
Teraz ta o wiele bardziej przyjemna część. Nie będę słodzić, bo w komentarzach powyżej zrobili to bardzo dobrze (wiedz jednak, że rozdział jest świetny). Mimo grozy wydarzeń dosłownie sprzed chwili miałam ochotę zrobić zbiorowego przytulasa i krzyknąć: "Jak słodko! Pięknie byście razem wyglądali!", jednocześnie mając ten domyślny uśmieszek. Ale, zaznaczam, ALE jestem z tych pragmatycznych osób, które uważają takie czułości za zbyteczne... Właśnie sobie uświadomiłam, jakie głupoty zaczynam pisać.
Dobra, teraz będzie zwięźle (czy tylko usłyszałam takie ciche: "Taa, jasne"?) - Blake, kocham takich facetów (właśnie naszła mnie taka refleksja, czemu bohaterki książek zawsze wybierają tych, z którymi się ciągle kłócą i ciągle je denerwują?). Już widziałam te dzikie rumieńce Amelii. Zaczynałam się nawet bać o chłopaka, by się przypadkiem nie nadział przypadkowo na nóż (tak z siedem razy byłoby idealnie). Jedno jest pewne - ich znajomość nie będzie nudna.
Zastanawia mnie ta groza, co czaiła się w domu Mel. Niestety, nadal tak naprawdę nic nie dopowiedziałaś (chociaż przewinęła się gdzieś informacja o jakiejś radzie). I Blake nie jest człowiekiem. W sumie nie było to zbytnim zaskoczeniem, patrząc na te wszystkie dziwne sytuacje, w których brał udział. Ach... Oczami wyobraźni właśnie zobaczyłam te wielkie oczy Amelii, kiedy zobaczyła całkiem głębokie rany, które same się zagoiły w parę chwil.
Jest chyba krócej niż normalnie, ale to się okaże, kiedy komentarz się opublikuje. Nie wiem, jakim cudem masz siłę czytać te wszystkie moje wywody (podziwiam).
Życzę weny i mam nadzieję, że uda mi się skomentować w terminie (a nie jakiś tydzień później).
E.T.
PS Przezorny, zawsze ubezpieczony, a blogger wybitnie mnie nie lubi i kasuje moje komentarze (na szczęście wcześniej sobie skopiowałam calutki - zaradna ja!).
Witam serdecznie!
UsuńPrzyznam, że ja też się stęskniłam. Czytanie Twoich „wywodów” to dla mnie sama przyjemność : D Wiem, wiem i jak najbardziej się zgadzam z tymi akapitami. W ogóle wszystko w tym rozdziale lata jak połamany pterodaktyl : \ Ostatnio nawet word mnie nie słucha. Zdecydowanie musze nad tym popracować.
Interpunkcja (moja zmora) jest cały czas pod ostrzałem, ale wciąż i nadal przecinki nie chcą się ze mną dogadać : ( Mam nadzieję, że z czasem dojdziemy do porozumienia ; )
Jeśli chodzi o czułości – wybacz proszę, ale nie mogę się powstrzymać ^_^ Chociaż życie dość często ustawia mnie do pionu i tak nadal jestem okropną, niepoprawną romantyczką i pewnie dlatego w tekście trochę tych mdłości się znajdzie :D
Faktycznie główne bohaterki z reguły czepiają się niegrzecznych typków - na szczęście Amelia potrafi sobie z takimi radzić ; ) Ona nie jest dziewczynką, którą łatwo da się ułożyć, a Blake nie jest chłopcem, który łatwo odpuszcza… Dlatego mam nadzieję, że będzie między nimi ciekawie ^_^
Troszkę tych niewiadomych się pojawiło i w tym rozdziale, ale wkrótce na niektóre pytania znajdą się też odpowiedzi : )
Nie wiem dlaczego jeden z Twoich komentarzy wpadł mi do spamu i pewnie dlatego nie pojawił się od razu tutaj. Szczerze przyznam, że jestem noga z tych wszystkich „bloggerowych spraw”, jednak postaram się jakoś to naprawić. Bardzo dobry pomysł z tym kopiowaniem komentarzy : ))
Dziękuję za Twoje „wywody” i serdecznie pozdrawiam!
Ps. Cały czas myślę, ze chętnie przeczytałabym coś Twojego :) Jeśli kiedyś będziesz miała ochotę podzielić się swoją twórczością to ja pierwsza poproszę o link ; ))
Rozdział jest bajeczny. Czekam na kolejne rozdziały. Swoim blogiem zmotywowałaś mnie do tego by wziąć się w garść i zacząć pisać własnego bloga.Czekam niecierpliwie (a może cierpliwie)na kolejne rozdziały twojego bloga, który wprowadza mnie w zachwyt.
OdpowiedzUsuńOgromnie się cieszę, że moja pisanina zainspirowała Cię do stworzenia czegoś własnego : ) Kiedy już coś napiszesz – chętnie przeczytam.
UsuńŚlicznie dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam!
Błagam Cie nie kończ tego opowiadanie w połowie, bo bardzo je polubiłam, a często jest tak, że jak wczytam się w opowiadanie to autor nagle przestaje pisać. :)
OdpowiedzUsuńPs. zapraszam do siebie na www.czarny-platek-sniegu.blogspot.com
Cieszę się ogromnie, że polubiłaś moje opowiadanie : ) Nie mam zamiaru tak szybko go kończyć, a przynajmniej nie w połowie ^_^ Ostatnio obowiązki w większości zapełniają mój czas, jednak rozdziały i tak powoli się piszą... ; )
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Ps. W wolnej chwili z pewnością zajrzę do Ciebie : )
Wspaniałe opowiadanie! Czekam na kolejne rozdziały!
OdpowiedzUsuńMegan
Bardzo dziękuję : ) Rozdział powinien pojawić się już wkrótce.
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
Gdzie kolejny rozdział? Długo każesz czekać:( A ja sie już doczekać nie mogę. Bardzo podoba mi sie twoja twórczość.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za długi czas oczekiwania. Rozdział powinien pojawić się na dniach : ) Cieszę się, że moja pisanina przypadła Ci do gustu : )
UsuńDziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Właśnie trafiłam ma twoje dzieło i jest genialne <3 już nie moge sie doczekać następnej części ;)
OdpowiedzUsuńŚlicznie dziękuję za miłe słowa! To najlepsza motywacja do dalszych starań : )
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
Kiedy kolejny rozdział. Czekam już długi czaszi nic. :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie go zamieściłam : )
UsuńSerdecznie pozdrawiam oraz zapraszam do czytania ; )
Wydaje mi się, że kolejny raz podążasz znanym schematem, czyli ona niebrzydka, on zabójczo przystojny o figurze atlety, przejrzystych oczach i tak dalej. Nie ukrywam, że nie przepadam za tym, gdy bohaterowie są idealizowani i nie mają nic z "ludzi", bo nie ma co się oszukiwać idealni to są tylko ci co zajmują się modelingiem albo aktorstwem, ale by tak było czeka ich przed sesją czy zdjęciami dużo w to wkładu osób trzecich, a twój bohater chyba nie nakłada na siebie fluidu i nie rozświetla policzków, prawda? Tak więc powinien mieć w sobie coś niedoskonałego.
OdpowiedzUsuńCo do samej akcji to tu nieco zaczynasz się zamykać na jedynie dwóch bohaterów. Nie mam niczego do fantastyki, pod warunkiem, że przeplata się z życiem codziennym, a nie pochłania autora tak bardzo, że o codzienności bohaterów zapomina. Na dodatek znowu jest ich dwoje. Ja wiem, że to główni bohaterowie, ale czy jedyni? Czy w życiu jak poznajesz chłopaka, to też co by się nie działo to wpadasz zawsze na niego - skręcasz kostkę, to on jest w pobliżu, upadek na rowerze i nagle on też jest nieopodal. Zbiegi okoliczności są fajne, ale pod warunkiem, że nie są tak częste iż tracą na wiarygodności, a u ciebie w opowiadaniu zaczynają na tym tracić.
Obawiam się, że ten chłopak był już w tym dworku, być może nawet w nim mieszkał, dlatego tak świetnie się w nim odnajduje.
Pozdrawiam i lecę do kolejnego, ale nie ukrywam, że pomału opowiadanie zaczyna mnie zawodzić.