sobota, 13 lutego 2016

Rozdział 5

Do pokoju wpadła wysoka, silna postać. Po masywnej posturze wywnioskowałam, że to mężczyzna, choć w tym momencie nie zdziwiłabym się gdyby na strychu pojawił się sam diabeł. Nie obejmowało go światło padające z niewielkiego okienka dlatego trudno było rozpoznać rysy twarzy. Rozejrzał się niespokojnie po pomieszczeniu, a ja z przerażeniem wstrzymałam oddech. Byłam przekonana, że jeśli mnie zauważy, będzie już po wszystkim. Dygocząc na całym ciele, mocniej oplotłam ramionami zdrętwiałe nogi i przycisnęłam do nich głowę.

            Nie chciałam już niczego widzieć. Nie chciałam nawet oddychać, bo po co, skoro i tak za chwile miałam umrzeć? Cieszyłam się tylko, że stanie się to z rąk kogoś, kto przypomina człowieka, a nie jakąś karykaturalnie powykręcaną bestię.   
            - Amelio… – znajomy, melodyjny głos rozszedł się echem wśród ścian niewielkiego poddasza. – Jesteś tu?
            W jednej krótkiej sekundzie odetchnęłam głęboko pozwalając, by moje ciało zalała fala kojącej ulgi. Gwałtownie uniosłam głowę, po raz kolejny zahaczając nią o spód biurka i wydając przy tym dźwięk przypominający jęknięcie. Mężczyzna zareagował natychmiastowo, instynktownie zwracając swoją uwagę na przeciwległy kąt pokoju, w którym byłam ukryta. 
            W tym momencie nie obchodziło mnie jak wielką robię z siebie idiotkę. Nie miało też znaczenia, jakim cudem na naszym dusznym od kurzu strychu pojawił się nikt inny jak sam Blake Sanders. Liczyło się tylko to, że rzeczywiście tu był, stał w progu pokoju zasłaniając swoją osobą czające się nieopodal zło i sprawił, że wreszcie poczułam się bezpiecznie. Nawet jeśli należał do rasy mutantów, kosmitów bądź był jednym z siedmiu  krasnoludków i tak wolałam jego – od zwierzęcia, które niedawno czaiło się za wywarzonymi drzwiami.
            Ignorując ból głowy oraz słabe mięśnie zdrętwiałych od kucania nóg, wypadłam spod biurka jak płochliwa łania i rzuciłam się w ramiona zaskoczonego chłopaka. W pierwszym momencie jego ciało delikatnie się spięło, ale nie odrzucił mojego zdesperowanego gestu. Po krótkiej chwili wahania objął mnie ramionami, zamykając w ostrożnym uścisku jakby bał się, czy nie jest zbyt mocny dla kruchej, kobiecej postaci. Czując świeży zapach wody kolońskiej nabrałam głęboko powietrza i z wdzięcznością pozwoliłam, by otulił mnie swoją cytrusową nutą.
            Nie chciałam znaleźć się w ramionach Sandersa, Bóg mi świadkiem, że nigdy tego nie planowałam, ale w tym momencie nie widziałam dla siebie bezpieczniejszego miejsca. W głębi przerażonego umysłu obawiałam się, że nie starczy mi sił, by samotnie poradzić sobie z całym tym koszmarem, którego przed chwilą byłam świadkiem.
Przecież mam prawo do ludzkiej słabości – pocieszałam się w myślach, próbując opanować rozdygotane ciało. W końcu w przeciągu ostatniego tygodnia, dwa razy udało mi się uniknąć śmierci i to w gruncie rzeczy za sprawą Sandersa.
            Potworne wspomnienia wezbrały we mnie bolesną falą nim zdążyłam je stłumić. Pod ich wpływem łzy spłynęły gorącymi strumieniami rzeźbiąc sobie ścieżki na rozpalonych policzkach. Chciałam coś powiedzieć, przerwać tą pełną napięcia ciszę, ale niepochamowany szloch jaki wstrząsnął nagle moim ciałem, skutecznie to uniemożliwił.
            - Już dobrze – szepnął Blake, głosem przepełnionym ulgą, a zarazem współczuciem. Mocniej objął mnie ramionami, a ja widząc jego siłę, pozwoliłam sobie jeszcze bardziej w nie zatonąć. Ogarnęło mnie nagle przyjemne ciepło, które powoli rozchodząc się po ciele, dawało ulgę zdrętwiałym mięśniom. Moje ciało nadal drżało, ale już nie ze strachu tylko chęci wyrzucenia z siebie szalejących w nim emocji.  
            - Blake – zdołałam wykrztusić pomiędzy kolejnymi atakami płaczliwych drgawek. – On chciał mnie pożreć… Rozerwać na strzępy…– oznajmiłam łamiącym się głosem.
            - On nikomu nie zrobi już krzywdy – zapewnił masując delikatnie moje spięte plecy. – Jesteś bezpieczna Mel…
            Słysząc pieszczotliwe zdrobnienie swojego imienia, które po raz pierwszy wyszło z jego ust, mimowolnie poczułam, że napięcie moich mięśni znika. To było straszne, ale podobało mi się, jak przyjemnie brzmiało, gdy wymawiał je Sanders. Ściskając w dłoniach jego koszulę próbowałam uspokoić mój szaleńczy oddech. Gdyby nie fakt, że dzieliło nas tak wiele, mogłabym się przyzwyczaić do uspokajającej bliskości tego chłopaka…
            Momentalnie odsunęłam od siebie niebezpieczne myśli i odetchnęłam głęboko. Nie wiem jak długo staliśmy wtuleni, a raczej jak długo ja wisiałam przylepiona do silnej postaci Sandersa. Wstyd się przyznać, ale było mi dobrze, naprawdę dobrze. Pod wpływem kojącego dotyku, moje ciało zaczęło stopniowo się rozluźniać.
            Niestety nie mogłam zbyt długo stawiać chłopaka w tak krępującej sytuacji, dlatego zbierając całą swoją silną wolę, oderwałam się od twardego torsu, który teraz znaczyły mokre, słone smugi.
            Wyczuwając moje zażenowanie, Blake delikatnie poluźnił uścisk, a potem całkowicie wypuścił mnie z rąk. Dyskretnie pociągając nosem, odsunęłam się dwa kroki do tyłu, ocierając jednocześnie wierzchem dłoni mokre policzki. Brakowało jeszcze tego, bym zasmarkała Sandersowi i tak wilgotną od łez koszulę.
            - Czy na dole jest…
            - Bezpiecznie – dokończył za mnie, widząc lęk wymalowany na twarzy. Spuściłam głowę i wpiłam się spojrzeniem w drewnianą podłogę, a gdy po kilku długich sekundach z powrotem podniosłam wzrok, napotkałam pełne troski spojrzenie Blake’a.
            - Możesz iść? Nie zrobił ci krzywdy? – spytał lustrując mnie od stóp do głowy i robiąc przy tym jakąś dziwnie skrępowaną minę. Nie miałam chęci zastanawiać się o co tym razem chodzi więc pokręciłam jedynie przecząco głową.
            - Wszystko w porządku – odparłam nieco zachrypniętym głosem. – Jakimś cudem udało mi się uciec i schować na strychu.
Mężczyzna skinął głową ze zrozumieniem, ale nic nie powiedział. Niespecjalnie się czułam, pozwalając sobie na słabość w obecności Sandersa. Nie ufałam mu, choćby z powodu naszej ostatniej rozmowy, jednak nic nie mogłam poradzić na to, że od jakiegoś czasu pojawiał się zawsze, gdy potrzebowałam pomocy. Nawet jeśli było to niezwykle podejrzane…
            - Skąd się tu wziąłeś? – zadałam pytanie nim zdążyłam ugryźć się w język. Kiedyś ta ciekawość zaprowadzi mnie do grobu – ochrzaniłam się w duchu. W końcu już raz miałam okazję przekonać się, że Blake nie jest skłonny do zwierzeń.  
            - Powiedzmy, że byłem w pobliżu – padła zdawkowa odpowiedź, potwierdzająca moją cichą teorię. Wzruszyłam jedynie ramionami dając mu tym do zrozumienia, że nie mam siły wdawać się w dalszą bezsensowną dyskusję.  
            Za moimi plecami, pierwsze oznaki świtu wkradały się przez okrągłe okno, rozjaśniając ciemne dotąd zakamarki. Dopiero teraz mogłam lepiej rozejrzeć się po małym strychu, który pod wpływem wędrującego po ścianach światła, stał się nagle bardziej przytulny. Niewielkie biurko posiadało dwie, zamykane na kluczyk szuflady. Przed nim stał fotel, a obok śliczna, choć pokryta kurzem, kobieca statuetka. W drugim rogu pokoju miejsce zajmowały, cztery skrzynie, wyglądem przypominające starodawne kufry. Jak już wcześniej zdążyłam zauważyć, dostępu do każdej z nich broniła stara, acz solidna kłódka. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się przez moment co może być w środku. Nigdy wcześniej nie widziałam tych skrzyń, a już na sto procent byłam przekonana, że nie przyjechały z poprzedniego domu.
            Zerknęłam ukradkiem w kierunku Blake’a, który również ciekawie się rozglądał, gdy nagle jego uwagę przyciągnęło coś znajdującego się na podłodze tuż przy ścianie. Wyciągnął rękę i przesunął palcem wzdłuż linii przy wejściu. Podeszłam bliżej, stając za kucającym chłopakiem i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jego dłoń pokryta jest dziwnym rodzajem niebieskawego proszku, a do moich nozdrzy dotarł specyficzny, delikatnie słodkawy zapach.
I wtedy mnie olśniło. To była ta sama woń jaką poczułam, gdy wbiegłam na strych, by znaleźć tu schronienie.
            - Co to takiego? – nie mogłam się powstrzymać, by zadać to pytanie. Tym bardziej, że Blake wyglądał jakby znał odpowiedź.
            - To irys – oznajmił, ale wyraz jego twarzy był tak ponury, że postanowiłam nie drążyć dalej tematu. Ostatnio każda mozolna próba nawiązania z nim jakiejkolwiek konkretnej rozmowy, kończyła się słowną batalią. Powinnam była już dawno przyzwyczaić się do jego psychopatycznych humorów – przekonywałam się w duchu, robiąc przy tym iście teatralną minę mówiącą „wal się na ryj”. Poirytowana odwróciłam się w kierunku okna i wtedy…
Niespodziewanie to poczułam.
            Jakieś dziwne mrowienie, które przebiegło w dół przez kręgosłup powoli rzeźbiąc sobie ścieżkę prowadzącą aż do samych bosych stóp. To było coś jakby wibracja… Delikatna, ledwo wyczuwalna wibracja wskazująca określony kierunek. Instynktownie spojrzałam w bok.   
            Na strychu znajdowało się jeszcze coś, czego przedtem nie zauważyłam. Przy zachodniej ścianie, za niewielkim filarem stał wysoki na dwa metry, przykryty brudnym prześcieradłem mebel. Uniosłam brwi czując jak ciekawość bierze nade mną górę. Podeszłam do tajemniczego znaleziska i pociągnęłam za materiał, wzniecając przy tym mało subtelny obłok, spoczywającego na płachcie kurzu. Odkasłałam kilka razy, czując jak mikroskopijne drobinki dostają się do moich wrażliwych nozdrzy.
Pod cienkim materiałem znajdowało się lustro. Niezwykłe lustro.
            Nigdy nie widziałam czegoś podobnego, a niejednokrotnie zdarzało mi się odwiedzać z mamą różne galerie w poszukiwaniu drogocennych antyków. To jednak nie dało się przyrównać do żadnego innego zwierciadła, które miałam okazję podziwiać. Podeszłam bliżej wciąż nie mogąc uwierzyć, że takie cudo po prostu stało zapomniane na zakurzonym strychu.
Owo lustro z pewnością nie należało do tanich – stwierdziłam dokładnie mu się przyglądając. Sama rama musiała być sporo warta, ponieważ jak na moje amatorskie oko, zrobiona była z niespotykanych… drogocennych kamieni.
            Przełknęłam ślinę dotykając gładkiego szlifu jednego z nich. Promienie słońca, które nagle dyskretnie zajrzały przez okrągłe okno, sprawiły, że aż zamarłam z wrażenia. Tysiące malutkich, barwnych iskierek, zamkniętych w każdym, dopracowanym z niewątpliwą perfekcją kamieniu rozbłysły teraz swoim własnym światłem, tworząc urocze, kolorowe wzory, które z gracją tańczyły po ścianach naszego poddasza.
            Poczułam jak Blake staje za moimi plecami i z wrażenia wstrzymuje oddech. Nie musiałam na niego patrzeć, by wiedzieć, że jest równie zaskoczony pięknem owego znaleziska, co ja sama.
            Jednak to nie rama najbardziej przyciągała wzrok, a zupełnie nietypowa i kompletnie nierzeczywista, wewnętrzna szklana tafla. Tak naprawdę nie byłam pewna, czy to coś można w ogóle nazwać lustrem, ponieważ środek nijak nie odbijał mojej postaci ani niczego, co znajdowało się przed nim. Krystaliczna powierzchnia była po prostu… przezroczysta. Dlatego zamiast oglądać w tafli własne odbicie, oszołomiona przyglądałam się ścianie znajdującej się za nią.
            - Czy ja dobrze widzę? – szepnęłam, wyciągając dłoń w kierunku wewnętrznej części zwierciadła – A może raczej powinnam powiedzieć – nie widzę…
Zdumiona już miałam dotknąć cienkiego szkła, gdy niespodziewanie podskoczyłam na dźwięk poddenerwowanego, męskiego tonu.
            - Amelio, nie! – ryknął Blake, łapiąc mnie od tyłu za rękę i ściskając nieco zbyt mocno – Nie dotykaj wewnętrznej powierzchni.
Przez chwilę stałam tak, mocno skołowana z Sandersem przypartym do pleców i zaciskającym palce na mojej ręce, ale zaraz poczułam jak wzbiera we mnie wściekłość. Zacisnęłam zęby, starając się opanować narastającą frustrację. Z jakiej racji ten arogancki palant śmiał mi rozkazywać?! – zagotowałam się wewnętrznie. Nie jestem przecież szeregowym na wojskowej mustrze!
            Wyrwałam dłoń i z ciętą ripostą cisnącą na usta, odwróciłam się w kierunku oszołomionego chłopaka. To bardziej niż pewne, że poczęstowałabym go wiązanką wyszukanych przekleństw, gdyby nie mina jaką Sanders zafundował mnie. Zszokowany wpijał się wzrokiem w wyjątkowe zwierciadło, wyglądając przy tym jakby zobaczył ducha, z tą jednak różnicą, że w jego oczach malowało się bardziej zaciekawienie niż panika czy strach. Twarz miał białą jak kreda, a jego wzrok przenikał przez lustro, jakby chciał dostrzec w nim coś więcej, niż tylko prześwitującą powierzchnię.
            W tym momencie sama nie wiedziałam, co mam myśleć zarówno o osobliwym zachowaniu Blake’a, jak i odkrytym przez siebie znalezisku. Tym bardziej, że na swój pokręcony sposób, zwierciadło uparcie przywoływało moją uwagę…
            - Widziałeś już kiedyś coś takiego? – spytałam niewinnie licząc, że Sanders zdradzi mi, cokolwiek o owym odkryciu.
            - Nie – usłyszałam kolejną, zdawkową odpowiedź, a moja złudna nadzieja odfrunęła sobie w niebiańskie przestworza.    
Chłopak uniósł z podłogi zakurzone prześcieradło i z powrotem zakrył nim cudaczne lustro, po czym odwrócił się, by ponownie na mnie spojrzeć.
            Naprawdę chciałam się odezwać, przygryźć tej zuchwałej gnidzie, albo najzwyczajniej w świecie zwrócić mu uwagę, jednak, gdy spojrzałam w jego twarz, z wrażenia język przylepił mi się do podniebienia.
         Aktualna mina Sandersa stanowiła połączenie nieskrępowanego zainteresowania i czegoś jeszcze, czego za cholerę nie byłam w stanie określić… Przypominało szczere uznanie, choć nie dałabym sobie ręki uciąć, czy oby nie mam przewidzeń. W jego szmaragdowych oczach pojawiło się coś mrocznego, a jednocześnie zaborczego, gdy bez najmniejszych zahamowań sunął wzrokiem po mojej figurze, dłużej skupiając się na miejscach, które nigdy w życiu nie powinny znajdować się pod jego obserwacją!
            - Zapominasz się Sanders – wydusiłam z siebie, kładąc jednocześnie ręce na biodrach i z przerażeniem stwierdzając, że taka postawa najwidoczniej mu odpowiada. Zdumiona już miałam dodać coś przykrego, gdy wyprzedził mnie w wypowiedzi.
            – Zanim zaczniesz podniecać się jakimś starym lustereczkiem i zadawać głupie pytania – oznajmił sucho Blake. – Prosiłbym cię najpierw żebyś włożyła na siebie coś… odpowiedniejszego.
            Moje tętno nagle przyspieszyło. Krew uderzyła do głowy jakby chciała wyskoczyć z żył, znacząc przy tym poliki nieznośnymi rumieńcami. Z trudem oderwałam spojrzenie od zielonych oczu Blake’a, by przenieść je na mój aktualny ubiór i… Znieruchomiałam.
            Byłam w piżamie.
            Jeśli wycięte, jedwabne figi i pół przezroczysty top wykończony koronką można było w ogóle nazwać piżamą. Stłumiony pisk jaki opuścił moje gardło był jedynie początkiem kolejnych, niefortunnych wydarzeń. Zdając sobie sprawę jak uroczo wyglądam, rzuciłam się na bogu ducha winne lustro, ściągając z niego brudne prześcieradło i dusząc się przy tym od kurzu. Niestety moje nieskoordynowane ruchy sprawiły, że nogi zaplątały się o zwinięty materiał i z niewysłowioną gracją tancerki go – go, runęłam na zaskoczonego takim obrotem wydarzeń Blake’a. Zdziwiony chłopak nie zdążył w porę zareagować więc oboje w mało subtelny sposób spotkaliśmy się z drewnianą, skrzypiącą podłogą. Na szczęście mój upadek został zamortyzowany przez jego przyjemnie umięśnione ciało, inaczej zapewne nie wyszłabym z tego bez poważnego uszczerbku na zdrowiu.
            Kaszląc jak wprawiony gruźlik, usilnie próbowałam złapać zgubiony oddech, gdy nagle z trwogą uświadomiłam sobie w jak intymnej pozycji się znajdujemy. W tym momencie sama nie wiedziałam co byłoby lepsze – złamany nos i stłuczone żebra czy leżenie okrakiem na Sandersie z wywalonymi cyckami i wpinającymi mi się w tyłek jedwabnymi majtkami. Zbierając resztki swej zszarganej godności próbowałam dyskretnie uwolnić prawą stopę splątaną przez wredne prześcieradło. Niestety pieprzony materiał za cholerę nie chciał współpracować!      
            - Green… - usłyszałam rozbawiony, choć nieco spięty, męski głos – Mogłabyś szybciej ruszyć swój zgrabny tyłeczek, czy czekasz aż wykorzystam sytuację? 
            - Nie widzisz, pacanie, że próbuję wyplątać sobie nogę z tego zakurzonego dziadostwa?!  - odcięłam się.
            Blake zaśmiał się cicho, uniósł do pozycji siedzącej i jednym zgrabnym szarpnięciem wydostał moją nogę z bawełnianego uścisku. Poczułam, jak materiał puszcza i wreszcie przestaje krępować kostkę. Zapewne wszystko byłoby w porządku, gdyby nie kolejny fakt z jakiego niespodziewanie zdałam sobie sprawę.
            Wyglądaliśmy w tej chwili jak para młodych kochanków, rozkoszujących się swoją intymną bliskością…
            Oszołomiona cicho zaczerpnęłam powietrza, gdy nagle cała przestrzeń wokół nas przestała istnieć. Nie było już strychu, którego deski skrzypiały pod ciężarem splecionych ciał. Nie było potwora czającego się za drzwiami ani tego niepokojącego uczucia, które od dawna prześladowało moje myśli. Pozostaliśmy tylko my dwoje oraz ta nieoczekiwana, budząca się bliskość.
            Kiedy uniosłam głowę, Blake bezczelnie mi się przyglądał. Jego wzrok był przenikliwy, wręcz fizycznie intymny. Żar, jaki z niego emanował, sprawiał, że te kilka centymetrów które nas dzieliło, przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Pochylił się odrobinę, jeszcze bardziej zmniejszając między nami dystans. Poczułam jak delikatny dreszcz wędruje mi po plecach, drażniąc każdą wrażliwą komórkę oczekującego ciała. Mój puls gwałtownie przyspieszył, a ja nawet nie chciałam myśleć, co to oznaczało. Blake wciąż na mnie patrzył, podczas gdy wyraz jego oczu sprawiał, że robiło się coraz bardziej gorąco…
            Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, a szmaragdowe tęczówki jak zawsze hipnotyzowały swoją barwą. Zaczerpnęłam tchu i…
I w tym momencie czar prysł.
            - Ślinisz się Green… – ironiczny ton wdarł się do mojego skołowanego mózgu, a napływająca fala wstydu i irytacji otrzeźwiła mnie jak kubeł zimnej wody.
W jednej sekundzie odepchnęłam Sandersa, cofając się niezgrabnie do tyłu. Szybko podniosłam się z podłogi, zasłaniając jednocześnie rękoma górną część jedwabnej „piżamy”. Moja twarz z pewnością była purpurowa, natomiast ten dupek najwidoczniej dobrze się bawił, biorąc pod uwagę lekko uniesione kąciki jego zmysłowych ust.
            - Odwróć łeb ty perfidna kanalio! - rzuciłam tonem przepełnionym złością. W odpowiedzi otrzymałam jedynie głośny wybuch śmiechu.
            Po chwili Sanders wstał, zdjął czarną, skórzaną kurtkę i rzucił ją w moim kierunku, pozwalając się zasłonić. Z wdzięcznością przyjęłam okrycie, nawet na niego nie patrząc.
            - Czekam na ciebie w kuchni – oznajmił chłopak i ruszył w stronę wywarzonych drzwi.
            Poczułam jak nagle strach chwyta mnie za gardło, a przerażające obrazy i dźwięki na nowo zalały wyobraźnię. Już miałam się odezwać, gdy Blake, jakby odgadując moje myśli, odwrócił się w progu.
            - Bez obaw – dodał poważniejąc. – W całym domu jest już bezpiecznie.
Odetchnęłam z ulgą, nie przejmując się nawet czy to zauważył.
            Gdy tylko Sanders zniknął za rogiem, ostrożnie zeszłam po stromych schodach i mimo zapewnień, rozglądając się na boki, szybko przebiegłam przez korytarz, zatrzaskując za sobą drzwi sypialni. Byłam przekonana, że po drodze odnajdę zwłoki jakiegoś powykręcanego stwora, ale nic takiego się nie stało. O dziwo, nigdzie nie zauważyłam też śladów krwi, a przecież doskonale słyszałam odgłosy toczącej się niedawno walki.
            Dziesięć minut później, godzina na odnalezionej komórce wskazywała piątą trzydzieści, a ja siedziałam na skrzypiącym łóżku, ubrana w niebieski, luźny dres i pielęgnowałam w głowie tylko jedną myśl.
            Blake Sanders widział mnie nagą.
            No może nie do końca nagą, ale figi i top więcej odkrywały niż przysłaniały. Jęknęłam chowając twarz w dłoniach. To było gorsze niż wizyta u ginekologa – usilnie dobijałam się w duchu. Paradowanie niemalże w stroju Ewy przed szkolnym dręczycielem, nie należało do repertuaru rozsądnych zachowań. Moja kobieca duma ucierpiała tak mocno, że zastanawiałam się czy lepiej nie byłoby zabarykadować się w pokoju niż stanąć teraz twarzą w twarz z Sandersem. Dodatkowo jeszcze ta krepująca sytuacja na podłodze… Jak ja mogłam w ogóle do czegoś takiego dopuścić?! Gapiłam się na niego jak głodny pies na kiełbasę, a zielonooki patafian świetnie się dzięki temu bawił…   
            Pokręciłam nerwowo czerwoną czupryną, by wyrzucić z czaszki niechciane przemyślenia. Moje zdrowie psychiczne najwyraźniej było zagrożone, skoro zastanawiałam się nad takimi bzdurami, podczas gdy o mało nie zostałam zamordowana. I to po raz drugi w przeciągu tygodnia! Znerwicowana, przygryzłam wargę. Pewnie niewielu mogłoby poszczycić się takimi osiągnięciami…
            Moje życie powoli staczało się na samo dno, a ja nic nie potrafiłam z tym zrobić. Żeby było jeszcze zabawniej ostatnio już dwukrotnie stałam się świadkiem czegoś co w ogóle nie powinno istnieć. Po raz pierwszy, gdy resztkami świadomości zauważyłam jak Sanders odrzuca w przestrzeń kosmiczną mężczyznę ważącego dwa razy tyle, co on sam. I najwidoczniej nie sprawiło mu to wielkiej trudności. Po raz drugi zaś, gdy po moim holu spacerował zwierz przypominający połączenie połamanego niedźwiedzia ze zgarbionym człowiekiem. W międzyczasie zostałam pozbawiona pamięci, tata ostrzegał mnie we śnie o zbliżającym się niebezpieczeństwie, Sanders ni stąd ni zowąd pojawił się nocą w moim domu, a jako wisienka na torcie – leżałam na nim okrakiem w samej tylko bieliźnie. Czy już wspominałam, że moje życie to: Jedna Wielka Tragiczna Komedia?
            Westchnęłam sfrustrowana, po czym ruszyłam dupsko z posłania, z twardym postanowieniem, że w tej chwili nie dam się pogrążyć mrocznym myślom, które czekały tylko na jedną sekundę słabości. Poniekąd zdążyłam się już przyzwyczaić, że wokół mnie  zawsze działo się wiele dziwnych rzeczy, dlatego już dawno temu obiecałam sobie, zapomnieć o wszystkim, co sprawiało, że czułam się jakbym traciła rozum. Pokręciłam głową licząc, że i tym razem się uda. W końcu lepiej coś zignorować, niż totalnie oszaleć…
            Schodząc cicho ze schodów, usłyszałam dobiegający z dołu głos Blake’a. Rozmawiał z kimś przez telefon. Wytężyłam więc słuch, zdając sobie jednocześnie sprawę, jak nieładnie jest podsłuchiwać. Tata nazwałby mnie zepsutym szpiegiem, ale po ostatniej rozmowie z Sandersem na szkolnym korytarzu, stwierdziłam, że to może być jedyny sposób, by dowiedzieć się czegoś konkretnego. Wstrzymałam oddech słysząc jego uniesiony ton:
            - Nie każ mi się powtarzać Lydio – chłopak był wyraźnie poddenerwowany. – Chyba wiem z czym walczyłem. Nie wiem tylko dlaczego nasłali go właśnie na nią. 
Nastąpiła chwila ciszy.
            - Być może – odpowiedział beznamiętnie na nieznane mi pytanie – Choć mam zupełnie inne podejrzenia…
            Słyszałam jak robi kilka kroków, uderzając jakimś przedmiotem prawdopodobnie o blat wyspy. Moje serce niespokojnie podskakiwało w rytm jego ruchów, a ciekawość wręcz paliła od środka. Niestety z urywków rozmowy trudno było zrozumieć o co chodziło w ich zaciętej, telefonicznej debacie.
            - Trzeba będzie powiadomić radę – kontynuował Sanders, a ja odniosłam wrażenie, że chyba nie był zadowolony ze swojego pomysłu – Działanie na własną rękę może okazać się niewystarczające i stanowi za duże ryzyko.
Lekko podniósł głos na końcu zdania co najwidoczniej nie wróżyło nic dobrego.
            Po cichu zeszłam kilka schodków, przylepiając się do poręczy, gdy niefortunnie któraś deska wydała z siebie potwornie skrzypiący odgłos. Pięknie – pochwaliłam się w duchu. Niech żyje zgrabność.
            Odetchnęłam głęboko, po czym resztę stopni pokonałam już normalnie, zdając sobie sprawę, że i tak zostałam odkryta.
            - Muszę kończyć – oznajmił Blake do słuchawki, gdy przekroczyłam próg kuchni. – Przyjedź jak najszybciej. – dodał i rozłączył się chowając telefon do kieszeni spodni.
            Stał tyłem pichcąc coś na pięciopalnikowej kuchence i nawet nie zwrócił na mnie specjalnej uwagi.
            Lekko poirytowana, ogarnęłam wzrokiem kuchnię, upewniając się, czy oby wszystko jest w porządku. Było lepiej niż w porządku. Na gazie delikatnie skwierczał przygotowujący się posiłek, roznosząc po pomieszczeniu zapach jaj, połączonych z bazylią i pomidorami. Na wyspie stały dwie szklanki soku pomarańczowego oraz talerz z czterema kromkami chleba, grubo posmarowanymi masłem. Blake właśnie zabrał się za przewracanie jajecznicy srebrną szpatułką, którą zapewne wcześniej uderzał w blat.  
         - Siadaj Green – ruchem głowy wskazał na krzesło przy wyspie. Najwidoczniej idealnie odnajdował się w cudzych mieszkaniach – przeszło mi przez myśl, gdy bezwiednie wykonałam jego polecenie.
            - Musisz coś zjeść, bo niedługo kości przebiją ci skórę.
Poczułam jak cholerny rumieniec wypełza mi na twarz, zdając sobie jednocześnie sprawę do czego piała owa aluzja. Postanowiłam jednak, że tym razem nie dam się sprowokować.
            - Wszędzie tak kulturalnie się panoszysz, czy tylko nasz dworek tak na ciebie działa? -  spytałam patrząc jak nakłada na talerze parujący posiłek. Odwrócił się przodem, stawiając przede mną śniadanie, a ja nieoczekiwanie… Pisnęłam przerażona.
            - Blake, ty krwawisz! – zerwałam się z krzesła i wstrząśnięta podeszłam do chłopaka – Dlaczego nie powiedziałeś, że jesteś ranny?! Może powinnam zadzwonić po pogotowie?
Nie przestawałam mówić, czując jak panika podchodzi mi do gardła. W takim momencie zdecydowanie należało zachować zimną krew, aczkolwiek pół zakrwawionej i podartej koszuli, która wcześniej przykryta była czarną kurtką, nie bardzo ułatwiało mi zadanie. Chłopak poszedł za moim wzrokiem i cicho zaklął pod nosem.
            - Uspokój się Green – powiedział obojętnie. – To tylko draśnięcie, zaraz się zagoi.  
Jego niski głos był spokojny, jakby naprawdę nic się nie stało. Ja jednak nie zamierzałam dać się zwieść. Sięgnęłam do jednej z szafek, by odnaleźć w niej naszą podręczną apteczkę.
            - Przestań zgrywać chojraka Sanders i zdejmuj koszulę! – rzuciłam szybko, wygrzebując z pudełka wodę utlenioną, gazy oraz dwa bandaże.  
            - Jesteś pewna? – spytał, a w jego oku pojawił się zadziorny błysk. – Możesz po tym nigdy nie wyjść z szoku.
            Westchnęłam ciężko, przygotowując kolejno wszystko co jest potrzebne do odkażenia rany. Miałam tylko nadzieję, że nie zemdleję, gdy zobaczę poszarpaną skórę. Jeszcze tego brakowało, bym wywaliła kopyta na środku własnej kuchni, a Sanders musiał zbierać mnie z marmurowej posadzki.
            - Mówię poważnie – nalałam na gazę nieco wody, i wbiłam w niego wzrok, czekając jednocześnie aż spełni moją prośbę.
            Chłopak wahał się przez naprawdę długi moment, jakby rozmyślał nad konsekwencjami tego, co ma zamiar zrobić. Uważnie wpatrywał się we mnie oczami pełnymi skrywanych tajemnic, a przenikliwe spojrzenie wędrowało powoli po mojej twarzy, jakby chciał każdy jej element rozłożyć na części pierwsze.
            - Nie fatyguj się Green – ton jego głosu był tak mroczny, że przez moment miałam ochotę czmychnąć z kuchni i olać całą tą podejrzaną sprawę. – Poradzę sobie bez tych twoich plasterków...
            - Nie zachowuj się jak baba! – przerwałam, kręcąc głową. – Przecież cię nie zgwałcę matole! Chcę tylko odkazić rany.
            Blake spojrzał na mnie spode łba, ale nie dał się sprowokować do kłótni. Jego twarz jak zawsze pozostawała bez wyrazu, choć napięta linia szczęki, zdradzała, że bije się z myślami. Po chwili delikatnie wzruszył ramionami.
            - Sama chciałaś… - Oznajmił beznamiętnym tonem, po czym rozpiął trzy guziki koszuli i nie przejmując się resztą, ściągnął ją dalej przez głowę.  
            Uniosłam wzrok i aż zaparło mi dech w piersi. Sanders zmienił się odkąd pierwszy raz ujrzałam go na szkolnym dziedzińcu. Był nadal cholernie przystojny, jednak ciało wysportowanego chłopca, ukryte wtedy pod ciemną podkoszulką, zmieniło się teraz w muskularny tors młodego mężczyzny. Oniemiała patrzyłam na szeroką, nagą pierś i zarys twardych mięśni wyrzeźbionego brzucha, zdając sobie jednocześnie sprawę jak wiele trzeba włożyć wysiłku, by tak wyglądać. Dyskretnie przełknęłam ślinę. Tą perfekcyjną całość przysłaniał jednak niecodzienny widok. Prawy, dolny bok ciała znaczyły trzy podłużne szramy, ciągnące się niemal do samego biodra. Rany te wyglądały na niesamowicie bolesne, choć każda jedna… była już wyraźnie zasklepiona! Jedynie zakrzepła wokół nich krew udowadniała, że cięcia musiały być głębokie.
            Moje serce zabiło mocniej nie tylko z powodu krzywdy Blake’a, lecz przede wszystkim przez uświadomienie sobie oczywistego faktu…
Takie cudowne ozdrowienia nie były możliwe.
            Adrenalina wkradła się w moje żyły, sprawiając, że krew zaczęła szybciej krążyć. Przełknęłam ciężko ślinę, gdyż niepokojąca myśl nagle przebiegła mi przez głowę.
            Powoli uniosłam wzrok, by zerknąć na Sandersa i od razu tego pożałowałam. Wyraz jego twarzy pozostał nieodgadniony, ale oczy… Oczy wwiercały się we mnie, jakby swoją mocą chciały odkryć wszystkie skrywane tajemnice.
            Zawstydzona z powrotem wbiłam wzrok w brzydkie skaleczenia i… zamarłam. Skóra w miejscu cięć zdawała się blednąć z sekundy na sekundę, a ja już nie wiedziałam czy to przewidzenie, czy po prostu wyobraźnia płata mi figle. Zamrugałam dwa razy, jednak obraz wcale się nie zmienił, natomiast atmosfera wokół nas coraz bardziej gęstniała, musiałam więc jakoś przerwać tą przeraźliwą ciszę.
            - Nikt ci nie mówił, że nieładnie tak się gapić – starałam się, by mój głos brzmiał pewnie, ale dłonie delikatnie mi drżały, gdy zaczęłam przemywać zaschłą krew. Rana wyglądała praktycznie na zagojoną, aż dziw było uwierzyć, że zadano ją raptem dwie godziny temu.
            Blake długi czas nie odpowiadał, zaczęłam więc zastanawiać się, czy w ogóle mnie usłyszał. Jednak po kilku nieskończenie długich sekundach, moje wątpliwości zostały rozwiane: 
            - Chciałbym wiedzieć, co tak naprawdę siedzi w twojej głowie Green… - oznajmił nagle, ignorując moje wcześniejsze stwierdzenie. Nie musiałam unosić wzroku, by wiedzieć, że nadal bacznie mi się przygląda. Wystarczyło to dziwne uczucie mrowienia w całym ciele, które objawiało się zawsze, gdy byliśmy blisko. Po cichu rozważałam, co odpowiedzieć, ale jakoś żadne słowa nie wydawały mi się w tej chwili odpowiednie. Wszystko, co nasuwało się na myśl było nierealne i nierzeczywiste jednocześnie.
Instynkt podpowiadał mi, że powinnam trzymać gębę na kłódkę, bo jeśli powiem coś nieodpowiedniego, mogę tego naprawdę żałować. Gdzieś w podświadomości wiedziałam, że moje życie wywróci się przez to do góry nogami, ale przecież nie byłabym sobą, gdybym tak zwyczajnie udała, że wszystko jest w porządku. Wokół mnie działo się zbyt wiele potwornych rzeczy, by tak po prostu móc je zignorować.
            Głośno zaczerpnęłam tchu, dodając sobie w ten sposób brakującej odwagi. Nie pozostało mi nic innego jak postawić na szczerość.
            - Aktualnie dumam nad tym, dlaczego twoje skaleczenia zagoiły się w tak błyskawicznym tempie – rzuciłam z wahaniem, kończąc przemywanie lekko zaczerwienionej skóry, która zdecydowanie powinna wyglądać gorzej – Jesteś dziwny Blake… Cholernie dziwny, a ja już zwyczajnie nie mam siły zastanawiać się co jest z tobą nie tak. – Urwałam, szukając właściwych słów. – Zjawiasz się nocą w moim domu, po raz kolejny ratując mi życie. Zostajesz przy tym ciężko ranny, a za moment okazuje się, że nic ci nie jest. – Westchnęłam głośno – Moja marna wiedza medyczna jakoś nie ogarnia cudownych ozdrowień. Wiem jedynie, że żaden człowiek nie powinien goić się tak szybko…  
            Zrezygnowana pokręciłam głową, zdając sobie jednocześnie sprawę, że i tak powiedziałam już za dużo. Nie było jednak sensu zaprzeczać oczywistym faktom…
Życie Amelii Green dawno przestało być normalne.
            Wiedziałam, że bez względu na to, jaką kolejną wymówkę wkręci mi Blake, ja i tak zawsze będę pamiętać, wyraz twarzy taty, który ostrzegał mnie we śnie przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Jak się potem okazało – nie na darmo.   
            Nastała długa chwila ciszy, podczas której Sanders nabrał głośno powietrza, a potem powoli, jakby z ociąganiem, wypuścił je z płuc.
            - Masz rację Green - zaczął, lecz ton jego głosu nie wróżył nic dobrego. – Żaden  człowiek nie powinien tak szybko wyzdrowieć… - Urwał na chwilę, a ja uniosłam głowę, by spojrzeć w jego pełną napięcia twarz. – Problem polega na tym - dodał pewnym siebie głosem. – Że ja nim…
Nie. Jestem.


______________________________________________________________________

Drodzy Czytelnicy!
Za nami kolejna, piąta już część opowiadania. Wybaczcie dość długi czas oczekiwania, ale liczne obowiązki nie pozwalają mi na szybsze dodawanie rozdziałów. Ostatnio zauważyłam, że brakuje mi doby, by konsekwentnie ogarnąć wszystko, co sobie zaplanowałam : ) Nie będę jednak narzekać, ponieważ jak to zwykle w życiu bywa, na wiele rzeczy zwyczajnie nie mamy wpływu.
Jeśli chodzi o sam rozdział to, jak zapewne zauważyliście, akcja (jeśli można mówić tu o jakiejkolwiek akcji ^_^) skupia się tym razem na relacji dwojga głównych bohaterów. Muszę powoli kierować ich ku określonemu torowi, by móc potem płynnie rozwijać poszczególne wątki ; )
Chciałam jeszcze dodać, że cały czas pamiętam o Waszej twórczości i z przyjemnością czytam Wasze blogi. Ostatnio ciężko mi złapać wolne chwile, więc jeśli jeszcze nie zostawiłam po sobie śladu, zapewne zrobię to przy najbliższej nadarzającej się okazji ^_^
Na koniec pewnie będę się powtarzać, ale tego nigdy za wiele… Mianowicie…
Ogromnie dziękuję Wszystkim za czas poświęcony dla mojego opowiadania, za wszelkie komentarze, pytania i szczere słowa.
Jak zawsze i tym razem zapraszam do dzielenia się swoją opinią : )
Z serdecznymi pozdrowieniami,
Whiteberry
 

25 komentarzy:

  1. Gdyby nie to, że jest środek nocy, śmiałabym się jak wariatka XD
    Rozdział jest po prostu genialny! "Piżama" przypomina nieco mój własny ubiór XD
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że udało mi się Cię rozbawić, nawet o tak później porze ; )) Ja też lubię eleganckie „piżamki” dlatego postanowiłam w takową wystroić naszą główną bohaterkę ^_^ Nie ma to jak spanie w wygodnej bieliźnie ;D
      Ślicznie dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  2. Nie umiem nazwać tego co jest pomiędzy tymi bohaterami ale coś się święci :)
    Rozdział cudowny i ciężko oderwać wzrok. Jedyne do czego moge się przyczepić to to że długo czekałam na rozdział ale umiesz to wynagrodzić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Między tym dwojgiem faktycznie coś wisi w powietrzu ; ) Dziewicze hormony Amelii szaleją ^_^ Ogromnie się cieszę, że rozdział przypadł Ci do gustu : )
      Przykro mi, że ten czas wstawiania rozdziałów jest dość długi. Gdyby to zależało tylko ode mnie najchętniej nie odrywałabym się od laptopa ; ) Cały czas pisanie chodzi mi po głowie, dlatego jak tylko mam wolniejszą chwilę siadam do kolejnych rozdziałów… ; )
      Dziękuję za opinię i serdecznie pozdrawiam! : )

      Usuń
  3. Matko czytanie tego i poprzedniego rozdziału w nocy nie było dobrym pomysłem, dosłownie trzęsłam sie ze strachu. To było naprawdę moce, a zakończenie juz w ogóle. CZEKAM NA KOLEJNE MROŻĄCE KREW W ŻYŁACH ROZDZIAŁU ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję:) Staram się, by te sceny grozy podarowały Czytelnikowi jakiś dreszczyk emocji. Cieszę się, że w Twoim wypadku się udało : ) W sumie często pisze po nocach i sama czasem rozglądam się na boki ^_^
      Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam! : )

      Usuń
  4. Dziewczyno!!!
    Genialne, wspaniałe, ciekawe, zapierające dech w piersiach... normalnie odjazd! :D
    Po prostu czytałam ledwo mogąc usiedzieć z podjarki :P
    Jestem Twoją wielką fanką i z niecierpliwością czekam na dalsze rozdziały! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow! Tyle miłych słów… Od razu nabieram ochoty, by nie odchodzić od laptopa : )) Gdyby nie góra obowiązków z pewnością dostałabym garba od siedzenia przy komputerze ^_^
      Cóż więcej mogę rzec… Przede wszystkim bardzo dziękuję za komentarz!
      Ogromnie się cieszę, że losy Amelii i Blake’a przyciągnęły Twoją uwagę : ) Mam również nadzieję, że nasi bohaterowie jeszcze nie raz pozytywnie Cię zaskoczą, a ja będę starała się im w tym pomóc ; ))
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  5. Wielce niezorganizowana ja w końcu dotarła tutaj, na Twojego bloga. Ależ się stęskniłam! Od razu napiszę, byś sobie zrobiła kubeczek gorącej kawy (ewentualnie herbaty), bo E.T. pisze komentarz (co z tego, że mam w planach się nie rozpisywać, jak i tak moje wypociny pewnie zajmą zdecydowanie zbyt dużo miejsca).
    Może na początku trochę posmęcę, dobrze? Akapity Ci latają i to dosłownie. Z własnego doświadczenia radzę wejść w Worda, ustawić akapit na (na przykład) 0,6 cm (pierwszy wers). Wtedy nie powinno tak wariować. I przecinki. Najgorzej jest ze zdaniami złożonymi, gdzie trzeba rozdzielać tymże zdradzieckim kleksem każde zdanie pojedyncze. Moja rada? Poczytać o imiesłowach przysłówkowych, bo tutaj znaki interpunkcyjne latały jak zwariowane (czyt. raz były, raz nie były, więc nie wiem, czy to niedopatrzenie, czy niewiedza, a kilka razy się akurat fartnęło).
    Teraz ta o wiele bardziej przyjemna część. Nie będę słodzić, bo w komentarzach powyżej zrobili to bardzo dobrze (wiedz jednak, że rozdział jest świetny). Mimo grozy wydarzeń dosłownie sprzed chwili miałam ochotę zrobić zbiorowego przytulasa i krzyknąć: "Jak słodko! Pięknie byście razem wyglądali!", jednocześnie mając ten domyślny uśmieszek. Ale, zaznaczam, ALE jestem z tych pragmatycznych osób, które uważają takie czułości za zbyteczne... Właśnie sobie uświadomiłam, jakie głupoty zaczynam pisać.
    Dobra, teraz będzie zwięźle (czy tylko usłyszałam takie ciche: "Taa, jasne"?) - Blake, kocham takich facetów (właśnie naszła mnie taka refleksja, czemu bohaterki książek zawsze wybierają tych, z którymi się ciągle kłócą i ciągle je denerwują?). Już widziałam te dzikie rumieńce Amelii. Zaczynałam się nawet bać o chłopaka, by się przypadkiem nie nadział przypadkowo na nóż (tak z siedem razy byłoby idealnie). Jedno jest pewne - ich znajomość nie będzie nudna.
    Zastanawia mnie ta groza, co czaiła się w domu Mel. Niestety, nadal tak naprawdę nic nie dopowiedziałaś (chociaż przewinęła się gdzieś informacja o jakiejś radzie). I Blake nie jest człowiekiem. W sumie nie było to zbytnim zaskoczeniem, patrząc na te wszystkie dziwne sytuacje, w których brał udział. Ach... Oczami wyobraźni właśnie zobaczyłam te wielkie oczy Amelii, kiedy zobaczyła całkiem głębokie rany, które same się zagoiły w parę chwil.
    Jest chyba krócej niż normalnie, ale to się okaże, kiedy komentarz się opublikuje. Nie wiem, jakim cudem masz siłę czytać te wszystkie moje wywody (podziwiam).
    Życzę weny i mam nadzieję, że uda mi się skomentować w terminie (a nie jakiś tydzień później).
    E.T.
    PS Przezorny, zawsze ubezpieczony, a blogger wybitnie mnie nie lubi i kasuje moje komentarze (na szczęście wcześniej sobie skopiowałam calutki - zaradna ja!).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam serdecznie!
      Przyznam, że ja też się stęskniłam. Czytanie Twoich „wywodów” to dla mnie sama przyjemność : D Wiem, wiem i jak najbardziej się zgadzam z tymi akapitami. W ogóle wszystko w tym rozdziale lata jak połamany pterodaktyl : \ Ostatnio nawet word mnie nie słucha. Zdecydowanie musze nad tym popracować.
      Interpunkcja (moja zmora) jest cały czas pod ostrzałem, ale wciąż i nadal przecinki nie chcą się ze mną dogadać : ( Mam nadzieję, że z czasem dojdziemy do porozumienia ; )
      Jeśli chodzi o czułości – wybacz proszę, ale nie mogę się powstrzymać ^_^ Chociaż życie dość często ustawia mnie do pionu i tak nadal jestem okropną, niepoprawną romantyczką i pewnie dlatego w tekście trochę tych mdłości się znajdzie :D
      Faktycznie główne bohaterki z reguły czepiają się niegrzecznych typków - na szczęście Amelia potrafi sobie z takimi radzić ; ) Ona nie jest dziewczynką, którą łatwo da się ułożyć, a Blake nie jest chłopcem, który łatwo odpuszcza… Dlatego mam nadzieję, że będzie między nimi ciekawie ^_^
      Troszkę tych niewiadomych się pojawiło i w tym rozdziale, ale wkrótce na niektóre pytania znajdą się też odpowiedzi : )
      Nie wiem dlaczego jeden z Twoich komentarzy wpadł mi do spamu i pewnie dlatego nie pojawił się od razu tutaj. Szczerze przyznam, że jestem noga z tych wszystkich „bloggerowych spraw”, jednak postaram się jakoś to naprawić. Bardzo dobry pomysł z tym kopiowaniem komentarzy : ))
      Dziękuję za Twoje „wywody” i serdecznie pozdrawiam!
      Ps. Cały czas myślę, ze chętnie przeczytałabym coś Twojego :) Jeśli kiedyś będziesz miała ochotę podzielić się swoją twórczością to ja pierwsza poproszę o link ; ))

      Usuń
  6. Rozdział jest bajeczny. Czekam na kolejne rozdziały. Swoim blogiem zmotywowałaś mnie do tego by wziąć się w garść i zacząć pisać własnego bloga.Czekam niecierpliwie (a może cierpliwie)na kolejne rozdziały twojego bloga, który wprowadza mnie w zachwyt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie się cieszę, że moja pisanina zainspirowała Cię do stworzenia czegoś własnego : ) Kiedy już coś napiszesz – chętnie przeczytam.
      Ślicznie dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  7. Błagam Cie nie kończ tego opowiadanie w połowie, bo bardzo je polubiłam, a często jest tak, że jak wczytam się w opowiadanie to autor nagle przestaje pisać. :)

    Ps. zapraszam do siebie na www.czarny-platek-sniegu.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Cieszę się ogromnie, że polubiłaś moje opowiadanie : ) Nie mam zamiaru tak szybko go kończyć, a przynajmniej nie w połowie ^_^ Ostatnio obowiązki w większości zapełniają mój czas, jednak rozdziały i tak powoli się piszą... ; )
    Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
    Ps. W wolnej chwili z pewnością zajrzę do Ciebie : )

    OdpowiedzUsuń
  9. Wspaniałe opowiadanie! Czekam na kolejne rozdziały!
    Megan

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję : ) Rozdział powinien pojawić się już wkrótce.
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  10. Gdzie kolejny rozdział? Długo każesz czekać:( A ja sie już doczekać nie mogę. Bardzo podoba mi sie twoja twórczość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za długi czas oczekiwania. Rozdział powinien pojawić się na dniach : ) Cieszę się, że moja pisanina przypadła Ci do gustu : )
      Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  11. Właśnie trafiłam ma twoje dzieło i jest genialne <3 już nie moge sie doczekać następnej części ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślicznie dziękuję za miłe słowa! To najlepsza motywacja do dalszych starań : )
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  12. Kiedy kolejny rozdział. Czekam już długi czaszi nic. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie go zamieściłam : )
      Serdecznie pozdrawiam oraz zapraszam do czytania ; )

      Usuń
  13. Wydaje mi się, że kolejny raz podążasz znanym schematem, czyli ona niebrzydka, on zabójczo przystojny o figurze atlety, przejrzystych oczach i tak dalej. Nie ukrywam, że nie przepadam za tym, gdy bohaterowie są idealizowani i nie mają nic z "ludzi", bo nie ma co się oszukiwać idealni to są tylko ci co zajmują się modelingiem albo aktorstwem, ale by tak było czeka ich przed sesją czy zdjęciami dużo w to wkładu osób trzecich, a twój bohater chyba nie nakłada na siebie fluidu i nie rozświetla policzków, prawda? Tak więc powinien mieć w sobie coś niedoskonałego.
    Co do samej akcji to tu nieco zaczynasz się zamykać na jedynie dwóch bohaterów. Nie mam niczego do fantastyki, pod warunkiem, że przeplata się z życiem codziennym, a nie pochłania autora tak bardzo, że o codzienności bohaterów zapomina. Na dodatek znowu jest ich dwoje. Ja wiem, że to główni bohaterowie, ale czy jedyni? Czy w życiu jak poznajesz chłopaka, to też co by się nie działo to wpadasz zawsze na niego - skręcasz kostkę, to on jest w pobliżu, upadek na rowerze i nagle on też jest nieopodal. Zbiegi okoliczności są fajne, ale pod warunkiem, że nie są tak częste iż tracą na wiarygodności, a u ciebie w opowiadaniu zaczynają na tym tracić.
    Obawiam się, że ten chłopak był już w tym dworku, być może nawet w nim mieszkał, dlatego tak świetnie się w nim odnajduje.
    Pozdrawiam i lecę do kolejnego, ale nie ukrywam, że pomału opowiadanie zaczyna mnie zawodzić.

    OdpowiedzUsuń