sobota, 19 marca 2016

Rozdział 6


Stało się… Oszalałam.
Stojąc pośrodku własnej kuchni wpijałam się wzrokiem w nagi tors największego wroga, a w uszach dźwięczała mi usłyszana przed momentem genialna wiadomość. 
Blake Sanders nie jest człowiekiem…
Znieruchomiałam, gdy dotarło do mnie to wyznanie. Gaza nasiąknięta wodą utlenioną oraz krwią Blake wysunęła się z bezwładnej ręki, upadając na marmurową podłogę. Tym razem panika ogarnęła mnie tak szybko, że nie byłam w stanie jej stłumić. Nagle odniosłam wrażenie, że w pomieszczeniu zrobiło się bardzo duszno, a sięgające niemal sufitu, kuchenne półki, kołyszą się pod wpływem napierających na nie ścian. Serce boleśnie obijało się o żebra, a wszystkie dziwne rzeczy, o których niedawno myślałam, zaczęły niespodziewanie nabierać głębszego sensu.
Zamknęłam oczy i zaczerpnęłam mocno powietrza, choć wydawało mi się, że do płuc i tak dotarła jedynie niewielka ilość potrzebnego do uspokojenia tlenu.
            — Amelio… — Blake wyciągnął ręce, by mnie podtrzymać, ja jednak uniosłam dłonie w obronnym geście, po czym odsunęłam się dwa kroki do tyłu i przysiadłam na drewnianym krześle. Nie chciałam, by w tej chwili mnie dotykał. W ogóle nie chciałam, by znajdował się blisko…
            Gdzieś w głębi duszy zawsze wiedziałam, że z Sandersem coś jest nie w porządku. Zbyt dużo faktów przemawiało za jego odmiennością, by tak po prostu móc je zignorować. Jednak myśleć o danej rzeczy to jedno, a usłyszeć prawdę z ust delikwenta to zupełnie co innego. Nerwowo przygryzłam wargę, a moje dłonie zaczęły delikatnie drżeć.       Jakiś czas temu zauważyłam, że Blake różni się od ludzi, których znałam. Nie tylko zabójczym wyglądem, ale przede wszystkim tą dziwną, tajemniczą aurą, która zawsze go otaczała. Potrafił być towarzyski, miał wielu przyjaciół, a z drugiej strony podświadomie wyczuwałam, że pokazuje im tylko część siebie – tą, którą chce by widzieli.
Reszta skryta była pod maską...
            Spojrzałam na chłopaka, który stał teraz przygnębiony, opierając się jedna ręką o kuchenny blat. Mimo wszystko nie mieściło mi się w głowie, by prawda o Sandersie była aż tak okrutna i śmieszna zarazem. Bo co miało oznaczać stwierdzenie: Nie. Jestem. Człowiekiem?! To kim w takim razie? Wilkołakiem?! Yeti?! Czy może żabą zaklętą w ludzką powłokę?
            Jęknęłam zdruzgotana, że w ogóle jestem zmuszona o czymś takim myśleć. W końcu tego typu rzeczy działy się na filmach, a nie w prawdziwym życiu!
            Chłopak najwidoczniej odczytał mój gest inaczej, bo za moment ciszę przerwał strapiony głos:
            — Green — rzekł spokojnie, jakby przemawiał do wystraszonego dziecka. — Przecież wiesz, że nie zrobię ci krzywdy…
            Podniosłam głowę, by zerknąć na rozmówcę i zdumiona otworzyłam lekko usta. Przez jedną, krótką chwilę maska Sandersa opadła, a żal rysujący się na twarzy niemal całkowicie zmiękczył jego rysy. Zauroczona wpatrywałam się w wysokie kości policzkowe, idealnie skrojone, zmysłowe usta, prosty nos i lekko rozszerzone, szmaragdowe oczy, które teraz nie spuszczały ze mnie bacznego spojrzenia.
            Uśmiechnęłam się pod nosem… Może popełniałam błąd - ale ufałam temu aroganckiemu dupkowi. I nie chodziło o sam fakt, że dwukrotnie uratował moje pokręcone życie. Po prostu instynkt podpowiadał, że jestem przy nim bezpieczna, a żadna krzywda nie ma prawa mnie dosięgnąć.
            Odwróciłam na moment wzrok, by jeszcze przez chwilę utrzymać go w niepewności, po czym z powrotem uniosłam głowę.   
            — Sanders, czy ja wyglądam na taką, co się ciebie boi? — zaczęłam, lekko poirytowana jego zmartwieniem. — Jestem po prostu w szoku idioto! Właśnie bez najmniejszych ogródek oświadczyłeś, że nie jesteś człowiekiem! — zaczerpnęłam mocno tchu, nadal nie mogąc uwierzyć, że wypowiedziałam te słowa głośno. Jeśli Blake wziął sobie za cel, zakucie mnie w kaftan bezpieczeństwa, był na dobrej drodze…
            Mężczyzna przeczesał ręką zmierzwione włosy, ale na jego twarzy wymalowała się ulga. Zaczął przechadzać się wtem i z powrotem, a ja nie mogłam oderwać wzroku od umięśnionego, nagiego torsu. Naburmuszona odwróciłam głowę. Nie chciałam, by chłopak, który od pierwszego spotkania traktował mnie jak trędowatą, sprawiał, że na jego widok miękną mi kolana. Tym bardziej, że prawdopodobnie wymagał porządnego leczenia...
            Wytarłam spocone dłonie o spodnie na udach i wyprostowałam plecy. Teraz albo nigdy!
            — No dobrze — zaczęłam, przełykając ślinę. — W takim razie powiedz kim… albo czym jesteś?
            Mówiąc to czułam się, jakbym występowała w cyrku, a wszyscy tylko czekali aż spadnę z dyndającego wysoko drążka. Nie wiedziałam, czy mam być przerażona, czy uznać całą tą sytuację za chory żart.
            W pomieszczeniu zaległa głucha cisza, przerywana naszymi ciężkimi oddechami. Zadowolona stwierdziłam, że Blake najwyraźniej denerwował się tą kwestią równie mocno jak ja, choć u niego nigdy nic nie było wiadomo. Pytanie na długi moment zawisło między nami, miałam więc czas zastanowić się, czy rzeczywiście chcę znać odpowiedź. 
         Gdybym była mądrzejsza, pewnie już dawno olałabym wszystko co się wokół mnie dzieje, zapomniała o potworach, koszmarach i spaczonym umysłowo Blake’u Sandersie. Ponadto zadzwoniłabym do Clarie, przerywając jej romantyczny wypad z Mattem i wypytując jednocześnie o pikantne szczegóły nocy pod namiotem.
Najwidoczniej jednak nie byłam mądra.
            — No więc? — ponagliłam Sandersa. Chciałam mieć już za sobą całą tą fascynującą szopkę. Niech wreszcie powie, że jest czarnoksiężnikiem z krainy Oz, co da mi pewność, że kompletnie zwariował, a ja mam tylko zwykłe halucynacje.   
            Blake stanął przy drugim końcu wyspy, gapiąc się na mnie bezczelnie. Jego emocje, tradycyjnie skryte były pod maską, ale zielone oczy błyszczały jak srebrne sztylety. Minęło kilka długich sekund nim łaskawie się odezwał:     
            — Posłuchaj Green — opadł na przeciwległe krzesło, nie przejmując się wcale swoją nagością. Pewnie liczył, że zacznę obficie ślinić się na widok jego zabójczej klaty…
Wywróciłam oczami. Niewykluczone, że miał rację.
            — Nie po to przegrzebałem pół twojej kuchni w poszukiwaniu czegoś, co nadaje się do jedzenia… — kontynuował, nieświadom moich górnolotnych rozważań. — By cały ten wysiłek poszedł na marne.
            Uniosłam brwi niepewna, o co mu chodzi. Widząc moje pytające spojrzenie, wskazał na talerz ze śniadaniem. 
            — Jedz — dodał tonem nie znoszącym sprzeciwu. — Potem będziesz miała czas na marnowanie swojego cennego zdrowia.
            Osłupiała patrzyłam jak Sanders zabiera się za pochłanianie jajecznicy, jakby to był najważniejszy powód, dla którego znalazł się u mnie w domu! Fala irytacji przebiła się przez moją czaszkę szybciej niż mogłam zauważyć. Tego było już za wiele…
            — Przestań robić ze mnie idiotkę! — ryknęłam uderzając w blat, aż widelec znalazł się na podłodze. — Widzę, że grasz na zwłokę, ale nic z tego, kanalio! Uważasz, że mogłabym cokolwiek przełknąć po wydarzeniach ostatniej nocy?! — dyszałam ciężko, myśląc jedynie o tym, by z wściekłości nie rzucić się na niego przez kuchenną wyspę.
            Na moment zaległa głucha cisza, po czym Sanders z ociąganiem uniósł swój pusty łeb:
            — Będziesz musiała — odparł spokojnym tonem. — Oczywiście jeśli chcesz dowiedzieć się kim jestem.
            Wystarczyła sekunda i już czułam jak para bucha z moich uszu, a w głowie gotuje się od natłoku wrażeń. Ciśnienie osiągnęło niemal krytyczny poziom, gdy uświadomiłam sobie, że ten hollywoodzki psychol właśnie stawiał mi warunki! I to w mojej cholernej, prywatnej, osobistej kuchni!
            Nerwowo poprawiłam się na krześle, przybierając na twarz możliwie najgroźniejszą minę. Postanowiłam, że swoim morderczym spojrzeniem, którego mógłby pozazdrościć każdy złoczyńca, wycisnę z dupka wszelkie informacje. Sapiąc jak rozjuszony byk, odczekałam tak sekundę, dwie, trzy…pięć…
            Niestety nic nie wskazywało na to, by Sanders choć w nikłym stopniu przejął się moją wystudiowaną miną. Wręcz przeciwnie. Przez moment, jego znudzone spojrzenie badało moje rysy, po czym z powrotem, bez najmniejszej krępacji, wrócił do jedzenia.
            Przymknęłam powieki, by nieco uspokoić rozbujane nerwy. Puls bardzo powoli wracał do stałego rytmu, dzięki czemu odzyskałam również trzeźwość myślenia. Uświadomiłam sobie wtedy, że jeśli chcę dostać od tej gnidy jakiekolwiek odpowiedzi, będę zmuszona schować dumę w kieszeń i po raz pierwszy w życiu dać za wygraną.
            — Dupek — mruknęłam pod nosem i mimochodem zerknęłam na talerz stojący przed oczami. Jajecznica wyglądała naprawdę zachęcająco. Jak na złość, mój ściśnięty żołądek dał o sobie znać cichym burczeniem. Zdrajca – skarciłam go w myślach i powoli podniosłam z ziemi widelec.
            Już przy pierwszym kęsie moje brwi nieznacznie się uniosły. Mimo, że śniadanie zdążyło ostygnąć, było wyjątkowo smaczne – niby zwykła jajecznica, jednak ilość i jakość nietypowych dodatków czyniły z niej świetny posiłek. Zaskoczona, zmarszczyłam czoło. Najwidoczniej Sanders potrafił gotować, a to kolejna rzecz, której bym o nim nie powiedziała.
            Dyskretnie rzuciłam okiem na przeciwległą stronę wyspy. Mój towarzysz właśnie kończył, popijając śniadanie szklanką soku. Wstał od blatu i sprzątając po sobie, wrzucił brudną porcelanę do zlewu.
            — Ty zmywasz — oznajmił, po czym udał się w kierunku wyjścia. — Widzimy się w salonie.
            Nawet nie zdążyłam zaprotestować, gdy zniknął za rogiem. Jego styl bycia naprawdę działał mi na nerwy...
            Dziesięć minut później odnalazłam Blake’a w pokoju wypoczynkowym. Stał przy  drewnianym kredensie, przypatrując się figurkom mojej mamy.
            — To twoje hobby? — wskazał na jedną z nich, gdy przekroczyłam próg salonu. Przedstawiała anioła trzymającego w dłoni otwartą, złotą księgę. — Wierzysz w istoty nadprzyrodzone?
            Usiadłam na kanapie, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Czułam, że to pytanie miało w sobie podwójne dno. Mężczyzna zapewne próbował wyczuć moje zdanie na temat swego niecodziennego wyznania. Przełknęłam ciężko ślinę, gdyż Sanders przyglądał się teraz uważnie, jakby to, co odpowiem naprawdę było dla niego ważne…
            Z jednej strony miałam ochotę mu przygryźć, powiedzieć coś, co by go ubodło, z drugiej natomiast, bałam się, że gdy znowu go wkurzę – sama nie uzyskam żadnych odpowiedzi. Dlatego też - postawiłam na szczerość:
            — Nie wierzę w elfy, syreny i wróżki, jeśli o to ci chodzi — oznajmiłam beznamiętnym tonem. — Ale wierzę, że każdy z nas ma swojego anioła, który chroni ludzką duszę przed ukrytym złem — kończąc zdanie, przeniosłam wzrok na okno, by podziwiać jasne promienie budzącego się do życia słońca.
            To była prawda – uśmiechnęłam się pod nosem. Zawsze uważałam, że każdy z nas, przy narodzinach, otrzymuje w pakiecie prywatnego stróża, który choć niewidoczny dla oka, czuwa nad człowiekiem przez całe jego życie. A odkąd sięgałam pamięcią - moje życie pełne było dziwnych zjawisk…
            Książki, które same spadały z regału, pękające szklanki, stojące bezpiecznie pośrodku stołu, sny mające swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości, czy choćby lewitująca ramka ze zdjęciem ślubnym Kevina i mamy. Ponieważ w żaden sposób nie szło ogarnąć rozumem tych dziwacznych zjawisk, dlatego najczęściej puszczałam owe rzeczy w niepamięć.
            Wsunęłam się bardziej w wygodną kanapę i podciągając nogi, ułożyłam na nich głowę. Nigdy nie dzieliłam się z nikim swoimi spostrzeżeniami. Bo i po co? Ludzie zapewne posądziliby mnie o brak piątej klepki i omijali szerokim łukiem. Nawet Clarie nie miała dostępu do tej części mojego życia. To była słodka tajemnica pokręconej Amelii Green…
            — Mam nadzieję, że twoje przypuszczenia okażą się słuszne — słowa Blake’a wyrwały mnie z zamyślenia. Odwróciłam głowę, by spojrzeć w smutne, szmaragdowe tęczówki. — Bo jeśli tak bardzo chcesz wepchać się do mojego świata — kontynuował. — Z pewnością przyda ci się anioł stróż. — Jego poważny ton sprawił, że włoski zjeżyły mi się na karku. Każde wypowiedziane przez chłopaka słowo, zawierało w sobie mnóstwo emocji. Żal, ból, lęk i coś na kształt tęsknoty, choć to ostatnie, trudno było odczytać.  
            — Oczekujesz, że wycofam się, po tym wszystkim czego byłam świadkiem? — spytałam niewzruszona jego subtelną groźbą.
            Blake założył ręce, zasłaniając nieco gołą klatę. Po czerwonej bliźnie nie został już żaden ślad. Zmrużył zielone oczy.
            — Po prostu, po raz ostatni daję ci wybór… — wyszeptał, a mnie na moment zabrakło tchu. Ostrożnie spuściłam nogi z kanapy i oparłam na nich drżące ręce. Ta uwaga powinna przywrócić mi trzeźwość myślenia. Powinnam zdać sobie sprawę, że mam jedyną okazję olać całą tą maskaradę, pieprzyć wszystkie chore rzeczy, które dotąd działy się w moim otoczeniu i wrócić do dawnego, beztroskiego życia zwykłej nastolatki. To najwłaściwszy, wręcz idealny wybór jakiego powinnam dokonać.
Ale nie potrafiłam.
            Nie umiałam cofnąć czasu i znowu popaść w monotonne odrętwienie. Nie chciałam już dłużej oszukiwać samej siebie i wciąż udawać, że moje życie jest całkowicie normalne, ponieważ w gruncie rzeczy ono nigdy takie nie było...
            Ojciec, który zginął przed narodzeniem swojej córki. Nadwrażliwa matka traktująca mnie jak kruche, złote jajko, mogące stłuc się przy najsłabszym choćby uderzeniu. Nawet Sanders od pierwszego spotkania zachowywał się jakbym stanowiła dla niego jakiś obrzydliwy obiekt, wart jedynie kpin.
            Przygryzłam wargę, a mój żołądek związał się w supeł. Bez względu na to, jak wyglądała prawda i tak była ona lepsza od niewiedzy. Tata zawsze powtarzał, że im lepiej znamy wroga, tym łatwiej jest nam z nim wygrać. Dlatego, zamiast trzęść portkami, śmiało zwróciłam się w kierunku chłopaka:
            — Kim jesteś Blake? — mój głos był spokojny, jakby zadane pytanie należało do całkiem naturalnych. Jakby chodziło tu jedynie o zawód, a nie jakąś spiskową teorię dotyczącą mutantów.
            Przez moment Sanders zdawał się być zaskoczony - zapewne cały czas liczył, że zwyczajnie stchórzę i się wycofam. Zaraz jednak szmaragdowe tęczówki nieco pociemniały, a silne dłonie zacisnęły się w pięści.
            — Może lepiej będzie — zaczął, przybliżając się do skórzanej kanapy. — Jeśli po prostu ci pokażę…
            Gdy stanął na tyle blisko, na ile pozwalał wygięty bok sofy, z trwogą stwierdziłam, że najlepiej zrobię jeśli szybko wezmę nogi za pas. Mina chłopaka świadczyła bowiem, że nadchodzący pokaz, może mi się nie spodobać… 
Oczyma duszy zobaczyłam ogromnego, włochatego stwora niczym z horroru o Wielkiej Stopie. Przełknęłam ślinę. Czy to możliwe, żeby mój szkolny dręczyciel okazał się krwiożerczą bestią?
            Już spinałam pośladki w geście szybkiej ewakuacji, jednak jak zawsze w takich sytuacjach bywa - ciało odmówiło posłuszeństwa. Pech sprawił, że nie potrafiłam ruszyć nawet małym palcem u nogi! Byłam jak bezwładna kukiełka przyszpilona niewidzianymi nićmi do kanapy.
            Sanders gapił się na mnie hipnotyzująco, a ja mimochodem wyobraziłam sobie długie, szpiczaste, białe kły i ściekającą po owłosionym pysku ślinę. Włoski na karku stanęły mi dęba, a ramiona pokryła gęsia skórka. W duchu wysyłałam błagalne modły, by mężczyzna okazał się chociaż błyszczącym w słońcu wampirem – jak Edward ze „Zmierzchu”.
            Nie zdawałam sobie sprawy, że wypowiedziałam ostatnie zdanie na głos, dopóki Blake nie odrzucił głowy w tył, wybuchając gromkim śmiechem.   
            — Doprawdy, Amelio… — odparł po dłuższej chwili, nadal rozbawiony. — Wampir?! Zdecydowanie czuję się urażony. Myślałem, że stać cię na więcej.
            Przeklinając w duchu swoją niewyparzoną gębę, spuściłam wzrok, mając jednocześnie nadzieję, że moje poliki, kolorem nie przypominają dojrzałego pomidora.
            — A czego się spodziewałeś? — warknęłam zażenowana. — Twoje natychmiastowe gojenie zawęża nieco spectrum dostępnych możliwości.  
            Blake parsknął i z powrotem założył na siebie ręce, przybierając luźniejszą pozę. Teraz bardziej przypominał gladiatora niż owłosionego wilkołaka, którego wyobrażałam sobie jeszcze przed chwilą.  
            — Nie śpię w trumnie i nie piję krwi, jeśli to cię martwi — zaznaczył, a w jego oczach przemknął łobuzerski błysk. — Ale jak ładnie poprosisz, mogę cię ugryźć.
            Poczułam, jak na twarz wpełza mi rumieniec, gdy mimowolnie wyobraziłam sobie taką scenę. Zrobiło mi się cholernie gorąco, dlatego szybko pokręciłam czupryną, wyrzucając z czaszki niechciany obraz.
            — Pajac — mruknęłam pod nosem.
            — Też cię lubię maleńka.
            — Nie nazywaj mnie tak! — rzuciłam wściekle, podnosząc dupsko z kanapy i odwracając się w jego stronę. Nie mogłam pozwolić, by ten fiut wciąż stroił sobie głupie żarty. — Myślisz, że jestem idiotką i nie widzę, jak zgrabnie starasz się uniknąć odpowiedzi?!
Sanders przechylił głowę, a kąciki jego ust uniosły się w lekkiej drwinie.
            — Nie myślę, że jesteś idiotką — oznajmił ironicznie, a ja w tym samym momencie zastanowiłam się, jakby to było, zatłuc go jedną z figurek mojej mamy. Ten psychopatyczny palant, ewidentnie bawił się ze mną w kotka i myszkę, zdając sobie doskonale sprawę, że i tak stoję na przegranej pozycji! Przymknęłam powieki, czując nieprzyjemnie pulsowanie w skroniach. Miałam już po dziurki w nosie tych wszystkich, chorych gierek…
            — Przestań się ze mną przedrzeźniać Blake — szepnęłam, unosząc zmęczony wzrok na rozmówcę. — Po prostu przyznaj, że nie zasługuję na prawdę…
            W tym samym momencie, Sanders spiorunował mnie spojrzeniem, a mięśnie jego twarzy delikatnie zadrgały, zdradzając napięcie. Już otwierał usta, by coś odpowiedzieć, gdy nagle szmaragdowy wzrok powędrował za moje plecy.
            Chwilę potem, dotarło do mnie, że mamy towarzystwo. Odwróciłam się niespiesznie i zaskoczona jęknęłam na widok Lydii, stojącej przy łuku wejściowym. Zamknęłam na moment oczy, biorąc jednocześnie głęboki wdech. Tylko jej tutaj brakowało...
            — Chyba przyszłam nie w porę — rzekła kobieta, widząc moją zniesmaczoną minę. Nie chciałam być niegrzeczna, więc zamiast powiedzieć coś przykrego, wzruszyłam jedynie ramionami.
            — Pukałam, dzwoniłam, ale nikt nie odpowiadał — tłumaczyła się, patrząc na mnie współczująco. — Drzwi były otwarte, więc pozwoliłam sobie wejść… — Przez głowę przemknęła mi wizja, jak poprzedniego wieczoru dokładnie zamykam każde możliwe wejście, jednak nie odezwałam się ani słowem. Przeciwnie - próbowałam nawet wykrzesać z siebie coś na kształt uśmiechu, choć chyba nie najlepiej mi wyszło. Po chwili, dziewczyna ostrożnie spytała:
            — Dobrze się czujesz? — jej oczy błądziły od półnagiego mężczyzny do mojej drżącej ze zdenerwowania postaci.
            — Nic jej nie jest — Sanders wyprzedził mnie w odpowiedzi, powodując kolejną falę wzbierającej złości. Odchrząknęłam dwa razy, by przypadkiem nie rzucić mu się do gardła, robiąc użytek z mocnych paznokci. Gdybym w tym momencie dopadła do tego tępego buca, nie wylizałby się już tak szybko…
            — Miałam ciężką noc — oznajmiłam spokojnie, przerzucając uwagę na piękną kuzynkę. — Ale zdaje mi się… czy może coś już o tym wiesz?
            Uniosłam swoje ciemne brwi, dając dziewczynie do zrozumienia, że czekam na konkretną odpowiedź.
            — Nie jestem pewna…
            — Daj spokój Lydio — Blake przerwał jej wpół zdania. Zgromiłam go spojrzeniem piwnych oczu, ale nie zwrócił na to żadnej uwagi. —  Podczas walki zostałem draśnięty, a moja pomocna koleżanka uparła się, by opatrzeć ranę. Chyba nie muszę ci mówić, co było dalej… — wytłumaczył, patrząc znacząco na kobietę.
            Mogłabym przysiąc, że z ust Lydii wymsknęło się jakieś przekleństwo, choć trudno stwierdzić, czy tak ułożona damulka, posiadała w swoim słowniku podwórkowe epitety. Weszła niespiesznie w głąb salonu i po raz kolejny omiotła wzrokiem półnagą postać Sandersa.
            — To wiele wyjaśnia — dodała, kręcąc głową. —  Chyba bardziej nie mogłeś wszystkiego pokomplikować Blake… — westchnęła ciężko, a ja odniosłam wrażenie, że nagle strasznie posmutniała. Jej twarz zrobiła się blada, a oczy delikatnie zapadły. Wyglądało na to, że Sanders nie pierwszy raz przysporzył kobiecie problemów.
            — Czy… — szepnęła niepewnie, kiwając w moją stronę. — Mam to wszystko naprawić?
            Te słowa sprawiły, że zaczęłam ciężko oddychać. Wycofałam się powoli, uderzając nogami o bok szklanej ławy. Omal nie runęłam do tyłu, ale udało mi się zachować równowagę.
            Przynajmniej fizyczną.
            Niestety w głowie możliwe scenariusze szarpały się wzajemnie próbując ocenić, co takiego miała na myśli kuzynka Blake’a. Co chciała naprawiać?! Mnie? Zacisnęłam zęby, pewna swych przypuszczeń. Już widziałam, jak siłą wpychają mi do gardła garść psychotropów powodujących amnezję, a potem wymykają się z domu, udając, że wszystko jest w najlepszym porządku…
            — To nie ma sensu Lydio — Sanders chyba zauważył, że słowa kobiety mocno mną wstrząsnęły, ponieważ wyraz jego twarzy nieco złagodniał. — Dziewczyna wszystko sobie przypomniała — spojrzał na kuzynkę, a ja pochwaliłam się w duchu, że tak łatwo odgadłam ich zamiary. — Nie pytaj jakim cudem, bo sam tego nie ogarniam.
            Gdy skończył mówić, Lydia wypuściła trzęsący się oddech i wlepiła we mnie zszokowane spojrzenie. Przez moment stała osłupiała, a na jej czole pojawiły się poziome zmarszczki. Przepełniony niedowierzaniem wzrok kobiety sprawił, że poczułam się jak wysoce intrygujący obiekt, który należy umieścić w dobrze strzeżonym miejscu. Najlepiej ogrodzie zoologicznym.
            — To niemożliwe — przeniosła spojrzenie na chłopaka. — Chyba, że… 
            Zamilkła na moment, po czym dokończyła zdanie tyle, że… w języku, którego za nic nie mogłam zrozumieć! To nie był angielski, niemiecki, chiński, francuski, hiszpański, czy włoski. Dałabym sobie palca uciąć, że to nawet nie był somalijski, choć akurat tego nigdy nie słyszałam. Ten kompletnie odjechany dialekt, brzmiał jak niespotykana, cudowna melodia. Lata temu obił mi się o uszy dzięki Sandersowi, ale wspomnienia dawno się zatarły. Słowa wypływały lekko z ust Lydii, nabierając nieznanych znaczeń. Każda, kolejna zgłoska sprawiała, że coraz bardziej pragnęłam odnaleźć tajemniczy sens ich wypowiedzi.
            Blake nie pozostawał dłużny, patrząc z napiętym wyrazem twarzy, prosto w oczy kuzynki. Domyśliłam się o kim rozmawiali, ponieważ oboje raz po raz zerkali w stronę, gdzie stałam.
            W którymś momencie poczułam jak irytacja wciska się w szczeliny mojego umysłu, a strach zastępuje paląca ciekawość. Ciało zesztywniało pod napływem oburzenia, postanowiłam więc coś z tym zrobić:
            — Przepraszam bardzo — przerwałam ich wybitną konwersację.  — Jakbyście nie zauważyli, ja wciąż tutaj jestem! — Pomachałam rękoma w głupkowatym geście, ale ani jedno ani drugie nie zwróciło na mnie specjalnej uwagi. Byli zbyt zajęci wykłócaniem się w języku pokemonów.
            Ok… Nabrałam powietrza, po czym ryknęłam na całe gardło:
            — Haaalo!
            Oboje natychmiast odwrócili głowy, nie kryjąc zaskoczenia. Pewnie myśleli, że grzecznie podkulę ogonek i zacznę bić im pokłony, ponieważ są tacy piękni i zdolni…
            Prychnęłam zniesmaczona. Niestety nie miałam najmniejszego zamiaru dać im tej satysfakcji. Wyprostowałam zgarbione plecy i odpowiedziałam twardym spojrzeniem.
            — Ta śpiewna gadka robi się denerwująca — stwierdziłam sarkastycznie. — Nie znam waszego czarodziejskiego języka, więc może łaskawie przemówicie po ludzku? Łatwiej będzie nam się dogadać.  
            Przez moment nastała krępująca cisza, po której Blake wzruszył ramionami. Jak zwykle jego twarz natychmiast przykryła maska obojętności, ale oczy pałały gniewem.
            — Raczej nie byłabyś zadowolona z naszych rozważań. — oznajmił beznamiętnym tonem.  
            — Pozwól, że sama to ocenię i gadaj o co cho… — moje słowa przerwał stłumiony dźwięk telefonu. Znerwicowana wywróciłam oczami, gdy Sanders wyciągnął z kieszeni komórkę, odbierając połączenie. Nie minęło kilka sekund, a muskularne ciało momentalnie się spięło. Chyba to, co usłyszał nie przypadło mu do gustu…
            — Kiedy? — spytał po chwili, udając się w kierunku wyjścia z salonu. Przystanął w szerokim łuku i wściekłym tonem zwrócił się do rozmówcy. — Nie spuszczaj go z oka — rozkazał. — Zaraz tam będę.
            Oszołomiona patrzyłam, jak znika za rogiem, rzucając kilka słów na odchodne do swojej kuzynki:
            — Pilnuj jej Lydia! W razie co, jestem pod telefonem!
            W pokoju zaległa głucha cisza, przerywana jedynie odległym tykaniem antycznego zegara. Nie wiem ile czasu minęło, nim ocknęłam się z zamroczenia. Zorientowałam się natomiast, że ta gnida znowu mi uciekła!
            — Zaraz! — rzuciłam się w kierunku wyjścia, po to tylko, by stwierdzić, że Sanders przepadł już dawno, jak kamień w wodę. Wybiegłam na dwór i rozejrzałam się po podjeździe, ale nie został po nim żaden ślad…
            Jęknęłam zdruzgotana. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby temu psycholowi wyrosły krzaczaste skrzydła i pozwoliły odfrunąć do samego piekła. 

            Przez kolejne pół godziny sprzątałyśmy z Lydią bałagan, jaki powstał w kuchni, nie odzywając się do siebie wcale. Tym razem nie przeszkadzała mi milcząca atmosfera, wręcz przeciwnie – pozwalała ułożyć w głowie ostatnie zdarzenia. 
            Chowając do szafki podręczną apteczkę, zerknęłam na dziewczynę, która właśnie kończyła zmywanie czerwonych plam z marmurowej posadzki. Mimo wszystko, to było dziwne, że słowem nie skomentowała nic z ostatnich wydarzeń, choć Blake na pewno wprowadził ją w najdrobniejsze szczegóły. Niby z jednej strony rozumiałam, jej niechęć, by wchodzić ze mną w niebezpieczną dyskusję - z drugiej jednak wciąż paliła mnie cholerna ciekawość. Po długim namyśle, postanowiłam jednak, nie męczyć kobiety pytaniami, ponieważ to Sanders pierwszy rzucił rękawicę i to on powinien stanąć ze mną do walki.
            Popołudniem zadzwoniła mama z wiadomością, że wraca w poniedziałek wieczorem. Była zdenerwowana, bo na uczelni doszło do jakiegoś wypadku, podczas którego zginęło dwie studentki. Już dawno zadecydowałam, że Sarah nie może dowiedzieć się o ostatnich wydarzeniach mających miejsce w naszym dworku, a uczelniany incydent jedynie utwierdził mnie w tym przekonaniu. Nie było potrzeby, nakładać na barki zmęczonej rodzicielki, jeszcze większej ilości problemów.
            Cały dzień konsekwentnie omijałyśmy się z Lydią. Dopiero wieczorem kuzynka Sandersa, wreszcie zagadnęła mnie ludzkim głosem:
            — Naprawiłam drzwi prowadzące na strych — oznajmiła nagle, gdy siedziałyśmy w jadalni, spożywając kolację. — Zaskoczona, skinęłam jedynie głową. Przez usta nie mogły przejść mi słowa podziękowania, ponieważ pomoc dziewczyny, była kolejnym dowodem na to, że piękne kuzynostwo jest totalnie pokręcone. 
W końcu jak drobna, niewysoka kobieta mogła przymocować do futryny lite, drewniane drzwi i nie spocić się przy tym nawet pod pachami? Ja z pewnością dyszałabym jak zajechany koń, a drzwi nadal zdobiłyby podłogę strychu.
            — Zdaję sobie sprawę Amelio, że z twojej perspektywy to wszystko wydaje się strasznie dziwne — rzekła Lydia, patrząc na mnie przez stół. Dziwne? Nie, skąd.  — Musisz jednak wiedzieć, że ty też jesteś dla nas zagadką. — zakończyła, marszcząc czoło.
            Próbowałam zastanowić się chwilę nad jej słowami. Niestety było to trudne, gdyż moja mózgownica wyświetlała tylko jeden, wyraźny obraz - skrzypiące, zdezelowane łóżko. Wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin tak mną wstrząsnęły, że marzyłam jedynie, by jak najszybciej zasnąć i zapomnieć o wszystkim, łącznie z niecodziennym wyznaniem Sandersa.
            — Zostaniesz na noc? — spytałam, ziewając. Miałam nadzieję, że dziewczyna potwierdzi, ponieważ w tej chwili nawet własny dom wydawał mi się groźny. Jej obecność dodawała otuchy.
            — Jasne — uśmiechnęła się pokrzepiająco. — Blake nigdy by mi nie wybaczył, gdyby przypadkiem coś ci się stało. Rano jednak zniknę tak samo szybko jak się pojawiłam. Okolice są już bezpieczne, więc nie ma powodu do zmartwień.
            Zdumiona uniosłam brwi, gdyż kobieta mimochodem powiedziała coś, co nie mieściło mi się w głowie. Bardziej byłabym skłonna uwierzyć, że to Sanders przemienia się w nocy w połamanego wilkołaka i spaceruje po moim holu, niż że troszczy się o los biednej koleżanki ze szkolnej ławki.
            Następnego dnia, nim zdążyłam się zorientować, Lydii już nie było. Przez chwilę dumałam dlaczego tak szybko opuściła dworek, ale w sumie nie miało to już większego znaczenia. Teraz musiałam zdążyć na autobus, by dostać się na zajęcia.  
            Nawet jeśli liczyłam na jakąkolwiek rozmowę z Sandersem, moje nadzieje rozwiały się, gdy tylko przestąpiłam próg sali od francuskiego. Blake nie pojawił się w szkole, referat nie został napisany, a ja nie miałam żadnej, sensownej wymówki. Na szczęście profesor Pierre, pochłonięty innymi przygotowaniami do festiwalu, zwyczajnie zapomniał o naszej pracy.
            Chyba po raz pierwszy w życiu spotkał mnie taki fart – dumałam, jadąc autobusem do schorowanej Clarie. Ona również tego dnia opuściła wszystkie zajęcia, podobno z powodu złapanej grypy. Nie było to dla mnie specjalnym zaskoczeniem, ponieważ – jeśli dobrze znałam przyjaciółkę - większość weekendu spędziła na golasa, hasając po lesie ze swoim ukochanym Mattem.
            Moje przypuszczenia oczywiście okazały się słuszne, dlatego wracając wieczorem od koleżanki, głowę wypełnioną miałam soczyście pikantnymi zwierzeniami. Seks pod namiotem był dla dziewczyny nader ekscytujący, pomimo zimnych nocy, gdzie temperatura potrafiła spaść niemal do zera.
             
            Do końca tygodnia ani Blake ani Clarie nie pojawili się w szkole. Któregoś pięknego dnia, odważyłam się nawet zaczepić Matta, jednak chłopak nie potrafił powiedzieć, co dzieje się z Sandersem. Byłam wściekła, dlatego postanowiłam, że kiedy Blake w końcu wróci na edukacyjny tor, siłą wycisnę z niego wszystkie, potrzebne informacje.
            Większość wolnego czasu przesiadywałam u rozchorowanej przyjaciółki. Chciałam w ten sposób uniknąć przebywania w domu, gdzie mama chodziła dziwnie zdenerwowana i ku mojemu zaskoczeniu ciągle przyłapywałam ją, jak wystraszona gapi się przez okna, wychodzące na pobliski las. Kilka razy próbowałam podpytać rodzicielkę, czy wszystko z nią w porządku, ale zbywała mnie mówiąc, że wciąż myśli o tragicznym incydencie, mającym miejsce na jej uczelni. W sumie przestałam się dziwić, gdy w internecie znalazłam informacje, odnośnie zmarłych studentek. Podobno ich ciała były tak zmasakrowane, że rodziny miały problem z identyfikacją zwłok. Policja szukała mężczyzny, który prawdopodobnie stał się sprawcą morderstwa, ale jedyną osobą mogącą go rozpoznać był woźny. On z kolei leżał w szpitalu, w stanie szoku pourazowego, mamrocząc coś o potworze z czarnymi oczami.
            Jak na kilka ostatnich tygodni - miałam po dziurki w nosie historii ze stworami w tle, dlatego totalnie odpuściłam sobie jakiekolwiek przemyślenia na ten temat.
            W weekend moja przewrażliwiona rodzicielka wreszcie postanowiła zająć się zaniedbanym buszem okalającym naszą posiadłość. Patrząc z sypialnianego okna jak mama walczy przez dwie godziny z wyrywaniem chwastów wokół niewielkiej grządki, szybko zdałam sobie sprawę, że jak najszybciej będziemy musiały zatrudnić ogrodnika. Sama bardzo lubiłam grzebanie w ziemi – to mnie uspokajało, jednak dzisiaj odpuściłam sobie wszelkie prace w ogrodzie. Od rana czułam się perfidnie, a każdy mięsień buntował się na jakąkolwiek fizyczną pracę.
            Następnego dnia wcale nie było lepiej, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że zaraziłam się od Clarie cholerną grypą. Aż do środy, leżałam w łóżku, a Sarah przerażona - latała wokół, traktując mnie jak łysego, bezbronnego pisklaka. Czasem zastanawiałam się, z jakiego powodu jest tak przewrażliwiona na moim punkcie i zwykle dochodziłam do jednego, konstruktywnego wniosku - brak rodzeństwa. Gdybym miała brata lub siostrę, uwaga mamy podzieliłaby się na nas dwoje.
            W czwartek umówiłam się z Clarie, że przyjedzie po lekcjach, pomóc mi nadrobić zaległości. Nazwała to zadośćuczynieniem za niefortunne zarażenie. Całe popołudnie spędziłyśmy więc na wymienianiu plotek. Mimo złego samopoczucia, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu, gdy przyjaciółka opowiadała o zaistniałych w tym tygodniu szkolnych perypetiach. Oprócz kilku romantycznych skandali jakie miały miejsce wśród napalonych licealistów, dowiedziałam się, że nasza nauczycielka od literatury, odeszła na zwolnienie z powodu problemów we wczesnej ciąży. 
            — Mówię ci — Clarie nie kryła przerażenia — W przeciągu jednej lekcji uciekała do łazienki jakieś siedem razy. Ja bym już dawno wyrzygała sobie oczy.
            — Nic przyjemnego — zgodziłam się. — Takie pewnie są uroki błogosławionego stanu... — Koleżanka pokiwała twierdząco głową, ale w jej oczach dostrzegłam jakiś dziwny błysk. Moje serce zabiło mocniej, bo od razu wyczułam, że coś jest nie tak.
            — Clarie — złapałam przyjaciółkę za rękę, próbując podchwycić jej spojrzenie — Co się dzieje?
            Przez moment cierpliwie patrzyłam, jak ucieka gdzieś wzrokiem.
            — Tylko mi nie mów, że… — alarm w głowie zaświecił czerwoną lampkę. — Jesteś w ciąży! — pisnęłam, zakrywając usta wolną dłonią.
Oczy Clarie zrobiły się jak ogromne, kosmiczne spodki, a na buzię wykwitł potężny rumieniec:
            — Nie! Nie… — zaprzeczyła szybko, kręcąc przy tym blond czupryną — Przecież wiesz, że jesteśmy z Mattem bardzo ostrożni. Nie wyobrażam sobie mieć w tej chwili dziecka — wzdrygnęła się na samą myśl. — Wystarczy mi David.   
Nieco uspokojona, odsunęłam się od przyjaciółki, opierając o zagłówek łóżka.
            — W takim razie co się dzieje? — spytałam zaciekawiona.
Clarie wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju. Jej obcisła, niebieska bluzka uwidaczniała krągły biust i delikatną oponkę na brzuchu. Chyba znów przerzuciła się na nocne podjadanie…
           — Nie chciałam cię martwić, ale i tak kiedy wrócisz do szkoły, od razu się dowiesz — patrzyłam jak bezwiednie oplata sobie wokół palca, cienki kosmyk jasnych włosów. Teraz już naprawdę miałam ochotę wyszarpać z niej siłą wszelkie informacje.
            — Mów wreszcie! — rzuciłam nieco poddenerwowana.
Pokręciła się chwilę, po czym z powrotem przysiadła na progu łóżka i wbiła we mnie baczne spojrzenie.
            — Co jest między tobą, a Blakiem? — padło pytanie, które całkowicie zbiło mnie z tropu. Zaskoczona, uniosłam brwi.
            — Nic — wzruszyłam ramionami. Niestety dziwne przeczucie sprawiło, że gęsia skórka wstąpiła mi na ręce. — Dlaczego pytasz?
            Dziewczyna wzięła głęboki oddech.
            — Od początku tygodnia Scott rozpuszcza po całej szkole plotki, że twój referat z Sandersem skończył się w łóżku — wyrecytowała jednym tchem. — Wciąż powtarza, że dziewica orleańska wpuściła między swoje uda największego wroga.
            W odpowiedzi parsknęłam śmiechem. Jeśli chodziło o głupie pomówienia eks chłopaka – nie stanowiło to żadnego problemu. Jego gadki już dawno przestały robić na mnie jakiekolwiek wrażenie. Udowadniał nimi jedynie, że był żałosnym śmieciem. 
            — Scott to palant — oznajmiłam, zwracając się do przyjaciółki. — Do dziś nie może przeżyć, że to ja z nim zerwałam, a co gorsze nie udało mu się dobrać do moich majtek.
 Clarie machnęła ręką.
            — Wiem Mel — przyznała mi rację. — Tu nie chodzi o to, że ci nie wierzę, tylko… — westchnęła ciężko. —  Wytłumacz mi jedną rzecz…
   Uniosłam pytająco brwi, nie wiedząc czego dokładnie mam się spodziewać. Co takiego mogło ją trapić?
            — Wal — rzuciłam śmiało.
Kumpela wahała się przez moment, po czym wreszcie odważyła się spytać:
            — Powiedz mi dlaczego dzisiaj Scott chodził po szkole w przyciemnionych okularach, a jego szczęka wyglądała jakby spotkała się z czyjąś pięścią? — urwała, a jej oczy przewiercały mnie na wylot. — Matt twierdzi, że to robota Blake’a.
            Spojrzałam z niedowierzaniem na koleżankę, a moje serce delikatnie zadrżało. Taki scenariusz wydawał się kompletnie niemożliwy! Niby dlaczego Sanders miał stawać w mojej obronie? Czyżby bał się, że opowiem ludziom o jego gladiatorskich wyczynach? Bezwiednie pokręciłam głową. Przecież to mijało się z celem. Nie dość, że nikt by mi nie uwierzył, to jeszcze uznano by mnie za wariatkę. Nie potrzebowałam kolejnej łatki przypiętej do pleców, nawet jeśli nie przykładałam wagi do głupich plotek. 
            — Naprawdę nie wiem, o co chodzi — rzekłam szczerze do przyjaciółki. — Pewnie Sanders ma własne porachunki ze Scottem.
            Dziewczyna przypatrywała mi się przez chwilę, po czym teatralnie wywróciła oczami. Chyba nie do końca dała wiarę usłyszanym słowom, ale szczęśliwie nie ciągnęła dalej tematu. Spojrzałam na nią z wdzięcznością. To właśnie kochałam w Clarie – zawsze wiedziała kiedy odpuścić.  
            Przez kolejne dwie godziny paplałyśmy o szkolnych obowiązkach, wymieniając się zdobytymi informacjami. Na koniec poczęstowała mnie przykrą wiadomością, dotyczącą zaginięcia jednego z uczniów naszego liceum.
            Paul Marks – drugoklasista - nie pojawił się ani w domu ani w szkole od zeszłego piątku. Chodziły plotki, że uciekł z chaty, ale jego rodzina nawet w najmniejszym stopniu nie należała do patologicznych, dlatego ciężko było uwierzyć w takie pomówienia. Niemniej jednak szkoła wręcz trzeszczała od różnych - mniej lub bardziej wiarygodnych - domysłów. 
            Gdy Clarie opuszczała dworek, była już prawie dziesiąta. Zadowolona, że przyjaciółka wreszcie miała okazję mnie odwiedzić, wzięłam szybko przyniesione przez mamę leki i położyłam swoje zwłoki do łóżka z myślą, że rano muszę być zdrowa…
           
          Tej nocy budziłam się przynajmniej sześć razy, z czego dwa pamiętałam jak przez mgłę. Gorączka trawiła moje ciało, a wymioty coraz bardziej osłabiały organizm. W pewnym momencie czułam się tak, jakby przez moje żyły – zamiast krwi – przepływała wzburzona lawa, a każdy większy lub mniejszy ruch powodował uporczywy ból. Mama, słysząc udręczone jęki, do samego rana, nie odstępowała mnie na krok, robiąc przy tym zimne okłady, podając leki i pocieszając słowami. Gdzieś w odmętach zmęczonego umysłu, dziwiłam się, czemu jeszcze nie zadzwoniła po pogotowie… Może uznała, że nie było takiej potrzeby?
            Następnego dnia – w piątek – choroba osiągnęła apogeum, a przynajmniej tak mi się wtedy zdawało. Gdy tylko odzyskiwałam świadomość – od razu pragnęłam z powrotem zamknąć oczy, ponieważ pulsujący ból rozsadzał mi czaszkę. Z ust nie chciały wypłynąć żadne słowa, a gardło piekło, jakbym wypiła przynajmniej pół litra tabasco bez popitki.
            Jak przez mgłę pamiętałam bladą z przerażenia twarz mamy, która o dziwo, zjawiała się w sypialni coraz rzadziej. Siłą woli próbowałam wybłagać Sarah, by zawiozła mnie do szpitala, ale wyglądało na to, że rodzicielka za wszelką cenę chciała wyleczyć swoją córkę w domu.
            Gdy pod wieczór otworzyłam oczy za oknem szalała burza. Przez moment z ulgą słuchałam, jak ciężkie krople jesiennego deszczu rozbijają się gwałtownie o zewnętrzny, blaszany parapet. Powoli przesunęłam głowę w bok, oceniając przy tym, czy mięśnie są w stanie udźwignąć jej ciężar. Okazało się, że ból nieco zelżał, zaryzykowałam więc podniesienie do pozycji siedzącej.  
            Ciemność pomieszczenia rozświetlały błyski piorunów, pochodzące zza przysłoniętych okien. Przez głowę przemknęła mi myśl, że tak gwałtowne burze nie powinny mieć miejsca o tej porze roku. Wczesnym latem działy się tutaj cuda, ale jesienią zwykle panował spokój.
            Czując uciążliwe parcie na pęcherz, postanowiłam zaryzykować stanięcie na nogi. O dziwo, poszło lepiej niż się spodziewałam. Nieco kuśtykając, załatwiłam swoją fizjologiczną potrzebę i z powrotem przyczłapałam się do sypialni, siadając na posłaniu. Miałam ochotę zobaczyć, co dzieje się za oknem, ale odsłonięcie zasłon było wyczynem ponad moje siły. Parę razy próbowałam się przeciągnąć, zginałam i rozprostowywałam delikatnie ręce, by zmusić do pracy zdrętwiałe mięśnie.
I wtedy właśnie, pośród szalejących piorunów, usłyszałam dziwny dźwięk.
            Coś jakby nawoływanie, ale odgłos był zbyt odległy, bym mogła dokładnie go ocenić. Wiedziona osobliwym impulsem, podniosłam się z łóżka i ostrożnie wyjrzałam na zewnątrz. Korytarz spowijał ciężki mrok, dlatego chwilę trwało nim zdążyłam przyzwyczaić oczy do całkowitej ciemności. Zrobiłam dwa kroki i nacisnęłam, znajdujący się na ścianie włącznik światła.
Nic.
Zdenerwowana stwierdziłam, że ulewa musiała narobić porządnych, elektrycznych szkód. Westchnęłam więc głośno, chcąc z powrotem cofnąć się do pokoju i wtedy…
Ponownie coś usłyszałam.
            — Amelio… — to był tylko szept, ale mogłabym przysiąc, że poczułam na uchu subtelny powiew gorącego oddechu. Przeszedł mnie leniwy, długi dreszcz. Ktoś po cichu wołał moje imię, chcąc bym podążyła za jego głosem… Odwróciłam się do tyłu, przekonana, że stoi za mną mama. Korytarz okazał się jednak pusty, a drzwi do jej sypialni - zamknięte.
            Zatrzymałam się na moment i nadstawiłam ucha.
            — Amelio… — nawoływanie wznowiło swoje próby. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że dochodziło ono z góry, gdzieś nad moją głową, a konkretniej – ze strychu. 
            Zegar w holu wybił północ, niosąc za sobą dźwięk starodawnego gongu. Przy dwunastym uderzeniu, poczułam jakby ktoś wylał mi na plecy kubeł lodowatej wody. Wydawało mi się bowiem, że słyszę dochodzące z góry ciche skrzypienie, przypominające odgłos otwieranych drzwi.
            Z tyłu mojej głowy przemknęła niepokojąca myśl... Czyżby mama poszła na strych? Po co jednak włóczyłaby się tam o tej porze? Może szukała bezpieczników, żeby naprawić światło?
            — Mamo? — zawołałam cicho, czując, że robię z siebie idiotkę. — Mamo, gdzie jesteś? — Zrobiłam kilka ostrożnych kroków w głąb korytarza. Chciałam wrócić i sprawdzić, czy nie ma jej w swojej sypialni, ale wtedy właśnie, odezwał się zamglony, kobiecy głos:
            — Jestem tutaj… — nie byłam pewna czy należał do Sarah, ale nie mogłam też tego wykluczyć. — Chodź do mnie…
            Znowu poczułam, jak oblewa mnie zimny pot i ogarnia irracjonalna panika. Instynkt podpowiadał, że coś jest nie tak…  
Zdesperowana rozejrzałam się w ciemności, szukając czegoś, co mogłoby posłużyć do obrony. Mój wzrok padł na ustawioną w kącie popielnicę, z długim, metalowym stojakiem. Złapałam za drążek i przyspieszyłam kroku.
            Na końcu korytarza znajdowały się zaniedbane, strome schody prowadzące na nieszczęsne poddasze. Poczułam jak włosy stają mi dęba, gdy znalazłam się u stóp wąskiego przejścia. Drewniane stopnie, co rusz zalewała fala błękitnego światła, której towarzyszyły charakterystyczne trzaski szalejącej burzy. Rzuciłam szybkie spojrzenie w górę…
            Drzwi na strych stały otworem.
            — Mamo — zawołałam, stawiając stopę na pierwszym stopniu, ale odpowiedział mi jedynie głuchy jęk przeciskającego się przez szczeliny w dachu, wiatru. Ostrożnie pokonałam kilka schodków, cały czas ściskając w dłoni zimny pręt, gdy do moich nozdrzy dotarł słodkawy zapach…
Irys.
            Przypomniałam sobie, jak Blake odkrył sproszkowany kwiat, tuż przy wejściu na poddasze i nagle zatęskniłam za obecnością chłopaka. Gdyby tu był, czułabym się o wiele bezpieczniej…
            Zacisnęłam zęby i wyprostowałam obolałe plecy, pokonując kolejny schodek. Niestety musiałam poradzić sobie sama. Ciało nadal miałam słabe, jednak adrenalina robiła swoje.
            — Amelio… Pospiesz się…— rozległo się błagalne nawoływanie, sprawiając, że moje serce niemal stanęło.
            Tym razem nie było czasu do stracenia. Jeszcze tylko parę kroków i znalazłam się przy otwartych drzwiach strychu. Nerwowo przełknęłam ślinę, dumając nad tym, co zastanę w środku. Jeśli ktoś więził tam Sarah, miałam zamiar sprać go metalowym prętem od popielnicy. Zdesperowana uniosłam do góry broń i jednym, pewnym ruchem przekroczyłam próg poddasza.
            Powietrze przeszył silny odgłos grzmotu, wlewając błękitne światło przez niewielkie, okrągłe okno. Jasna smuga na moment rozświetliła mroczne zakamarki.
            Strych był pusty.
Jeśli nie liczyć znanych mi już zakurzonych mebli, skrzyń i skrzypiącej podłogi. Tym razem jednak zamiast uporczywego zapachu stęchlizny, powietrze całkowicie przesycała słodka, nęcąca woń. Podeszłam do przeciwległej ściany i unosząc się delikatnie na palcach, wyjrzałam przez brudne okno, wychodzące na tylny ogród.
            Oddech ugrzązł mi w gardle, gdy zobaczyłam, co dzieje się na zewnątrz. Stwierdzenie – szalała burza – stanowiło totalne niedopowiedzenie.
            Niebo zasnute było ciemnymi chmurami, jednak wyglądało na to, że większość z nich usytuowała się mniej więcej w granicach naszej posesji. Co prawda środek nocy sprawiał, że sklepienie w całości miało ciemnogranatowy kolor, jednak to właśnie nad naszym podwórzem zebrało się najwięcej mglistych oparów, jakby dworek znajdował się w jakimś nieruchomym, ciemnym smogu. Nabrałam głęboko powietrza, próbując uspokoić skołatane nerwy, gdy nagle coś w ogrodzie przyciągnęło moją uwagę.
            Z początku nie byłam w stanie uwierzyć własnym oczom, gdy w oślepiającym blasku, przecinającej niebo błyskawicy, ujrzałam niewysoką, ubraną w długi, beżowy płaszcz postać. Kaptur skutecznie zakrywał jej rysy, ale z tej odległości i tak nie byłabym w stanie nikogo rozpoznać. Pomimo typowo ludzkiej postury, nie miałam zielonego pojęcia czym dokładnie jest owa mara… Duchem? Przewidzeniem? Czy może zwykłym, szukającym przygód bezdomnym.
            Dziwna postać sunęła przy zachodnim krańcu ogrodu, sięgając dłonią do założonego na ramię, ciemnego worka i rozsypując coś pod drodze. Nie byłam pewna, ale wyglądało to na jakiś złocisty pył, a cały rytuał przypominał malowanie białym piaskiem po czarnej ziemi. Wiatr szarpał połami beżowego płaszcza, a jasne drobinki wydostające się z uniesionej dłoni, szalały w powietrzu.
            Zmrużyłam oczy i wtedy właśnie doszło do mnie, że nieznajomy rysuje jakieś dziwne symbole, oznaczając tym samym granice naszej posesji…
            Przerażona - już miałam zbiec na dół, odnaleźć mamę i zadzwonić po policję, kiedy niespotykana rzecz zatrzymała mnie w miejscu.
            Stojąc tyłem do wejścia, wyczułam w pomieszczeniu czyjąś obecność... Wrażenie było tak rzeczywiste, że oszalała ze strachu, ścisnęłam mocniej trzymaną w ręce, metalową broń. Złowrogie mrowienie ogarnęło całe moje ciało, gdy powoli, z duszą na ramieniu, odwróciłam się w kierunku otwartych drzwi.
Strych nadal był pusty.
Prawie pusty.
W południowo – zachodnim rogu pokoju, za wysokim filarem pojawił się jakiś nieznaczny ruch. Usłyszałam cichy szelest i poczułam na skórze delikatny powiew, chłodnego wiatru. Już miałam wrzasnąć i pędem rzucić się do ucieczki, gdy nieoczekiwanie nogi same poprowadziły mnie w wyznaczonym kierunku.
            Stając na wprost przykrytego brudnym prześcieradłem lustra, poczułam, jak ogarnia mnie błogi spokój, jakbym nagle odkryła, że to tu właśnie powinnam się znaleźć. Wiedziona hipnotyzującym impulsem, delikatnie pociągnęłam za poplamiony materiał, odsłaniając wspaniałe zwierciadło. Moje serce gwałtownie przyspieszyło, bo jedyne czego w tej chwili pragnęłam, to z powrotem ujrzeć na suficie grę świateł, pochodzącą z iskrzących się, drogocennych kamieni.   
            Gdy pod wpływem subtelnego dotyku, kryształy rozbłysły nasyconymi barwami, poczułam, jak powietrze zmienia swój dotychczasowy bieg. Stało się ciężkie i nieruchome – jakby przesycone dziwną, niespotykaną dotąd energią.
            Niebieskawe światło piorunów, wpadające przez okno, odbijało się od wewnętrznej powierzchni lustra, która tym razem nie była już przezroczysta. Wręcz przeciwnie. Wyglądała jak wodna tafla wzburzonego jeziora. Wnętrze delikatnie falowało, choć szkło było całkowicie płaskie… 
             Wzdrygnęłam się bezwiednie, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego, a już na pewno nie czułam tej dziwnej, przyciągającej siły. Przechylając głowę to w jedną to w drugą stronę, odniosłam nieodparte wrażenie, że jeżeli dotknę środkowej części zwierciadła – utonę w bezdennej, wilgotnej otchłani.   
            Nieco przestraszona, odsunęłam się dwa kroki do tyłu, gdy ni stąd ni zowąd, obraz w lustrze zaczął się zmieniać. Teraz wyglądało, jakby przez mroczną powierzchnię jeziora, chciała wydostać się smuga bladego światła. Coś zamigotało wewnątrz, jaśniejąc coraz mocniej i zalewając swoim delikatnym blaskiem wnętrze poddasza. Zafascynowana wpatrywałam się w zamazany kształt, który z sekundy na sekundę nabierał ostrości.
            W końcu moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a usta otwarły lekko w niemym zachwycie, gdy w samym środku zwierciadła pojawiła się… kobieta.
Piękna kobieta.
            Jej niecodzienna uroda przywodziła na myśl starożytne boginie, o których czytaliśmy niegdyś na zajęciach z literatury. Może nie była pierwszej młodości, ale gładka cera i błyszczące oczy uniemożliwiały dokładne określenie wieku. Miała proste, sięgające ramion włosy, kolorem przypominające moje własne, smukły owal twarzy i duże, migdałowe oczy, które wpatrywały się we mnie z nieskrywaną ciekawością. W pierwszym momencie, nie wiedziałam co zrobić – uciec gdzie pieprz rośnie, czy stać jak wmurowana i gapić się ze szczęką przy kolanach na przedziwne zjawisko.
            Gdy tak przerzucałam w głowie wszelkie możliwe opcje, halucynacja nagle przemówiła:
            — Witaj Amelio — usłyszałam melodyjny, cichy szept, i przez ułamek sekundy zastanowiłam się, skąd ta dziwna mara, zna moje imię…
            Zafascynowana skinęłam głową, nie mogąc się zmusić, by przemówić do cholernego lustra. Kobieta uniosła kąciki ust w delikatnym uśmiechu, ale zaraz jej twarz nabrała smutnego wyrazu.
            — Masz prawo czuć się zagubiona — rzekła takim tonem, jakby faktycznie żałowała mojego losu. — Nie mogłam jednak dłużej czekać, ponieważ twoja przemiana już się rozpoczęła… — poruszyła się niespokojnie, a jej lustrzane odbicie lekko zamigotało. —Znajdujesz się teraz w poważnym niebezpieczeństwie — dodała ściszonym głosem.
            Na dźwięk tych słów, poczułam dreszcz idący po plecach, a moje ciało natychmiast się spięło. Czerwonowłosa dama wyglądała na strasznie przejętą. Jej wypełnione lękiem oczy, błądziły po zakamarkach poddasza, jakby spodziewała się, że ktoś obserwuje każdy nasz ruch.
            — Kim jesteś i czego chcesz? — pytanie wymsknęło się z moich ust nim zdążyłam je zamknąć. Postanowiłam chwilowo nie zastanawiać się jaki wpływ na psychikę będzie miało gadanie z lustrem.
            — Nie ma czasu na wyjaśnienia Amelio…— rozejrzała się wkoło. — Twoje wątpliwości wkrótce się rozwieją, jednak teraz… — zaczerpnęła tchu. — Teraz najważniejsze byś zapamiętała wszystko, co powiem.
             Zamrugałam kilkakrotnie, próbując wyrzucić z głowy dziwną halucynację, ale niestety na nic się to zdało. Kobieta wciąż gapiła się na mnie przez szklaną taflę, a ja zupełnie nie wiedziałam, co mam odpowiedzieć.
            — Świetnie — mruknęłam, robiąc dwa kroki do tyłu. Już miałam dodać parę przykrych uwag, kiedy unosząc głowę napotkałam migdałowe oczy, wypełnione czymś, czego nie spodziewałabym się ujrzeć u zupełnie obcej osoby…
            Gdybym wierzyła, że omamy wzrokowe posiadają jakiekolwiek uczucia, to z pewnością na twarzy czerwonowłosej damy wymalowana była w tej chwili przejmująca tęsknota…
            — Amelio — rzekła melodyjnym głosem. — Bez względu na to, co sobie myślisz, wysłuchaj proszę moich rad. Mogą one ocalić życie twoje i twoich bliskich — zamilkła na moment, a ja pod wpływem błagalnego spojrzenia, bezwiednie skinęłam głową. W końcu co miałam do stracenia? Zdrowie psychiczne? Uśmiechnęłam się pod nosem…  To już dawno przeminęło z wiatrem, w momencie, gdy na mojej drodze stanął Blake Sanders. 
         Zmrużyłam oczy, zerkając podejrzliwie w kierunku zwierciadła. Poza tym, jeśli w słowach kobiety było choć gram prawdy - nie mogłam ryzykować, że coś stanie się Sarah.
Czerwonowłosa dama wahała się jeszcze przez moment, po czym ośmielona moim gestem przemówiła dalej:
            — Nie wiem jakim cudem Mroczni wpadli na twój trop — rzekła poważnym tonem. — Ale to tylko kwestia czasu kiedy tutaj dotrą, a wtedy może zginąć wielu niewinnych ludzi. — Mówiła szybko, jakby bała się, że nie zdąży wszystkiego przekazać Błękitni za wszelką cenę próbują ich powstrzymać, jednak sami nie mają żadnych szans — wlepiła we mnie baczne spojrzenie. — Ja nie jestem w stanie niczemu już zaradzić, ale ty – ty nadal żyjesz i masz wystarczającą moc, by dokończyć dzieło, o które gorliwie walczyła cała nasza rodzina.
            Zakasłałam kilka razy, bo nagle coś wpadło mi gardła. Pokój zawirował od nadmiaru wrażeń, a w głowie mignął tytuł, którejś z części „Gwiezdnych Wojen” oraz słynne powiedzenie: „Niech moc będzie z wami!”.
            Przetarłam dłońmi zmęczoną twarz, bezcelowo próbując zrozumieć, co chce przekazać mi dziwna kobieta. Jeśli dobrze kumałam - zasugerowała, że między nami istnieje jakieś pokrewieństwo…
            — Rodzina? — spytałam, lecz mój głos brzmiał jakoś piskliwie.
Nieznajoma popatrzyła na mnie ze współczuciem i skinęła twierdząco głową.
              Sarah dotrzymała obietnicy… — tym razem to jej głos delikatnie drżał. — Wychowała cię na wspaniałą, mądrą kobietę, a matczyna miłość sprawiła, że twoje serce jest czyste jak łza — słowa kaleczyły moją głowę bardziej niż uderzenia młotka. — Jednak to Błękitni muszą wziąć cię teraz pod swoje skrzydła. W obecnej chwili, tylko oni są w stanie cię chronić.
            Usłyszane słowa sprawiły, że moje serce o mały włos nie wyskoczyło z piersi. Wciągnęłam gwałtownie powietrze i z cichym jękiem wypuściłam je z płuc. 
Po pierwsze - wciąż nie mogłam uwierzyć, że ta rozmowa dzieje się naprawdę, dlatego w duchu uparcie powtarzałam, że to kolejny, poroniony sen. 
Po drugie - paplanina czerwonowłosej damy, była tak niezrozumiała, jak język pokemonów, którym uraczyło mnie niedawno piękne kuzynostwo. 
Po trzecie zaś – coś mi się nie zgadzało… Skąd bowiem lustrzane odbicie znało imię mojej mamy?! I co miało oznaczać słowo „Błękitni”? Już sama nazwa przywodziła na myśl jakąś cholernie popieprzoną sektę…
            Zdezorientowana rozejrzałam się wokoło, próbując znaleźć logiczne wytłumaczenie tego nierealnego zjawiska. Po dłuższym namyśle doszłam do wniosku, że jeśli jakimś cudem, nie okaże się ono snem – to owe halucynacje z pewnością są ubocznym efektem przyjmowanych leków. W końcu ostatnia grypa porządnie dała mi w kość…
            Gdy tak stałam, bijąc się z myślami, dotarło do mnie, że w dłoni wciąż ściskam metalową popielnicę. Przez moment zastanowiłam się, czy gdybym stłukła nią gadające lustro, ten poroniony koszmar wreszcie by się skończył… Moje palce ciaśniej owinęły się wokół zimnego drążka. Zanim jednak zdążyłam sprawdzić swoją teorię w praktyce, ponownie odezwał się kobiecy głos:
            — Nie musisz mi wierzyć — nieznajoma wyglądała na wyjątkowo zdesperowaną. — Jednak błagam… Musisz. Mnie. Wysłuchać! — ostatnie zdanie wręcz wykrzyczała.
            Zamrugałam kilkakrotnie, próbując uspokoić skołatane nerwy. To wszystko było cholernie przytłaczające, ale z drugiej strony zrobiło mi się żal upartej piękności… Nawet jeśli byłam otumaniona działaniem leków, nic nie stało na przeszkodzie, by wysłuchać biednej, zdziwaczałej kobiety – stwierdziłam w duchu, po czym gestem dałam jej znać, by kontynuowała swój wywód.
            Nie czekając na lepszą zachętę, czerwonowłosa dama, bez najmniejszej krępacji, zbombardowała mnie informacjami, wyjętymi prosto z filmu science-fiction:
            — Zapamiętaj co powiem, Amelio — poprosiła cicho. — Przyjdzie moment, w którym docenisz wagę moich rad... — zerknęła na mnie uważnie. — Po pierwsze musisz znaleźć sposób, by skontaktować się z Błękitnymi. Najlepiej poproś Sarah o pomoc – ona będzie wiedziała co robić. Pamiętaj też, by nie zrażać się ich początkową niechęcią – nadejdzie czas, że zrozumieją kim jesteś, a gdy dojrzeją znaki na twoim ciele, wątpliwości zamienią się w szacunek — spojrzenie rozmówczyni stało się teraz bardziej skupione. — Strzeż się czarnego węża, drogie dziecko…— dodała twardo. — Pod jego urokiem kryje się mrok.
            W tej samej sekundzie usłyszałam jak potężny grzmot uderza w ziemię, wydając z siebie uciążliwy, dudniący dźwięk. Powietrze na strychu zrobiło się nagle zimne, wręcz lodowate, jakby załączyła się jakaś ekspresowa klimatyzacja. Zdezorientowana, rozejrzałam się dookoła, pocierając dłońmi gęsią skórkę na przedramionach. Poddasze nie było zaopatrzone w żaden agregat, dlatego nie miałam pojęcia, skąd wziął się ten przenikliwy chłód.
            — Amelio! — moje rozmyślania przerwał spanikowany ton. Zerknęłam w stronę lustra i zauważyłam, że obraz coraz bardziej się rozmazuje. Kobieta ginęła we mgle, a jej głos stawał się odleglejszy.
            — Pamiętaj, twoim przeznaczeniem jest złoto! — rzuciła szybko. — Nigdy nie daj się zwieść, że jest inaczej! Nie pozwól, by twój ojciec…
            W tym momencie, burza rozszalała się na dobre, zalewając strych błękitnym światłem. Zaskoczona, upuściłam metalową popielnicę i wolną ręką przysłoniłam oczy, a gdy po sekundzie uniosłam wzrok, zwierciadło na powrót stało się przezroczyste. Oniemiała patrzyłam jak barwna magia drogocennych kamieni, powoli blaknie, a strych znowu pogrąża się w ciemności. Ciężkie krople deszczu uderzały o szybę, wybijając swój własny rytm.
            Gdzieś z tyłu mojej głowy zaświtała niepokojąca myśl. Co przed sekundą chciała przekazać czerwonowłosa dama? Wspomniała o moim ojcu, ale przecież…  
            Ręce zaczęły delikatnie mi drżeć. Czyżby mówiła o Kevinie? Czy może chodziło jej o człowieka, którego nigdy nie poznałam, a który zginał jeszcze przed narodzinami swej córki? Spanikowana przysunęłam się bliżej lustra, wodząc wzrokiem po drogocennej ramie w poszukiwaniu jakiegoś magicznego pokrętła, które na powrót włączyłoby jego telewizyjne właściwości. Niestety nic takiego nie znalazłam, a moja irytacja sięgnęła zenitu, gdy uświadomiłam sobie, że po raz kolejny ktoś zostawił mnie samą ze wszystkimi pieprzonymi wątpliwościami!
            Niesiona wściekłością, nie zastanawiając się nad dalszymi konsekwencjami, z całej siły uderzyłam pięścią w sam środek lustra. Moja dłoń rozpłaszczyła się na przezroczystej tafli, jakby chciała siłą woli wyciągnąć z niej chowającą się tam czerwonowłosą damę.
            — Idź do diabła! — wrzasnęłam, dając upust hamowanej złości i nagle poczułam jak tysiące lodowatych igiełek wbija się w moje palce, które wciąż muskały zimną, lustrzaną powierzchnię. Pisnęłam zaskoczona i odruchowo oderwałam dłoń od zwierciadła. Niestety kłujący ból zdążył przerzucić się już dalej, swoją siłą obejmując niemal całe ciało. Serce wpadło w szaleńczy rytm, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach.  Przez moment nie mogłam złapać tchu, czując się tak, jakbym tonęła w głębokiej, lodowatej wodzie. Oddychałam chrapliwie, jednak do moich płuc i tak docierało za mało powietrza! Zatykało mnie od środka, pojawiły się duszności, a strych kołysał się na boki w wesołym, przerażającym tańcu…
            Gdy słabe nogi ugięły się pod ciężarem bezwładnego ciała, opadłam na kolana, opierając dłonie na zakurzonej podłodze. Moje policzki ogarnęła fala gorąca, która przemieściła się w stronę skroni i po chwili zalała całą głowę. Ból stał się bardziej intensywny, a jego pulsowanie zrównało się z szaleńczym rytmem serca. Nie mogąc dalej znieść cierpienia, obaliłam się na drewnianą posadzkę, kuląc do pozycji embrionalnej. Czułam rosnącą temperaturę, jakby pod moją skórą, ktoś nagle wzniecił ogromny ogień. Żyły paliły gorącą lawą, aż łzy bezsilności spłynęły mi po twarzy.
            Gdy przed oczami pojawiły się czarne mroczki, byłam wdzięczna losowi, że okrutne męczarnie wkrótce się skończą. Nim całkowicie straciłam przytomność, w uszach rozbrzmiał mi własny, udręczony krzyk.     


_____________________________________________________________________


Drodzy Czytelnicy!

Oddaję w Wasze ręce kolejną – szóstą już – część. Wybaczcie długi czas oczekiwania, bardzo chciałabym szybciej dodawać rozdziały, ale zwyczajnie się nie wyrabiam. Ostatnio wciąż przybywa mi obowiązków i niestety pisanie schodzi na drugi plan.

Przepraszam też za wszelkie błędy – może być ich sporo, ponieważ nie udało mi się dokładnie sprawdzić rozdziału przed zamieszczeniem na blogu. Akapity w ogóle mnie nie słuchają – przy przenoszeniu tekstu z worda, cały czas się wysypują…

Po raz kolejny dziękuję Wszystkim, którzy śledzą losy Amelii i Blake’a : )) Niedługo ta dwójka stanie przed niezwykłym dylematem i sama ciekawa jestem, jak go rozwiążą ^_^

A tymczasem…

Pozdrawiam Wszystkich serdecznie oraz zapraszam do dalszego dzielenia się swoją opinią : )

Whiteberry
 

35 komentarzy:

  1. Super rozdział! Nie mogę się doczekać następnego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślicznie dziękuję za miłe słowa : ) Może kolejny rozdział uda mi się wstawić nieco wcześniej, choć nie chcę niczego obiecywać, bo potem różnie to wychodzi ; )
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Ło boziu... kocham twojego bloga! Kocham Sandersa, kocham te sceny jak z horroru! Chociaż żaden blog nie przeraził mnie tak bardzo jak ten - with-ghost.blogspot.com
    Czekam na kolejny genialny rozdział i więcej Sandersa... to on jest wężem, nie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że polubiłaś mojego bloga : ) Staram się, by niektóre sceny wzbudzały dreszczyk emocji, choć nie jestem z siebie do końca zadowolona. Mam jednak nadzieję, że z czasem to się poprawi : )
      Dziękuję za komentarz oraz serdecznie pozdrawiam!
      Ps. Jeśli chodzi o czarnego węża… - może tutaj Cię zaskoczę ; ))

      Usuń
    2. Najbardziej mnie zastanawia, kim jest Blake... ale jak ta porypana kobieta gadała o wężu, to od razu na myśl przyszedł mi Sanders :P

      Usuń
    3. Boże... właśnie skopiowałam twój tekst do worda, bo byłam ciekawa, ile zajmuje jeden rozdział... 41 stron A5! Boże, dziewczyno, jeżeli każdy twój rozdział tyle ma to... masz łącznie 240 stron! Tyle ma czasem jedna, pojedyncza książka, a u ciebie to dopiero szósty rozdział!
      Jak ty robisz, że potrafisz tyle napisać?!

      Usuń
    4. Wcale się nie dziwię, że Blake skojarzył Ci się z wężem ; ) Na pierwszy rzut oka chłopak ma w sobie coś mrocznego ; )
      Co do wielkości rozdziałów. Uczciwie przyznam, że podczas pisania jakoś nie odczuwam ilości zapełnianych stron. Problem pojawia się dopiero przy czytaniu ; ) Dlatego często zastanawiam się, czy nie powinnam skracać rozdziałów, by nie męczyć Czytelnika…
      Z drugiej jednak strony, zdarza się, że trudno mi opisać dany wątek w mniej obszernej formie. Efekt końcowy jest taki jak widać : )
      Pozdrawiam! : ))

      Usuń
  3. E.T. wita ponownie! :)
    Zacznę (jak zwykle, zresztą) od tej mniej przyjemnej części, tj. od błędów. Wszystkich nie wypiszę, bo nie mam też tyle czasu i chęci (zwłaszcza że człowiekiem jestem i jak nic coś mi umknie, a na wielokrotne czytanie nie mogę sobie pozwolić). Uogólnię zatem i napiszę, nad czym musisz jeszcze popracować (dodałaś, że niesprawdzany, ale myślę, że to pozwoli Ci na szybsze i łatwiejsze wyłapanie tych błędów):
    „Wystarczyła sekunda i już czułam jak para bucha z moich uszu.” - postawiłabym przecinek po „czułam”.
    Natomiast tutaj jest już innej natury błąd (nieinterpunkcyjny): „Ponieważ w żaden sposób nie szło ogarnąć rozumem tych dziwacznych zjawisk, dlatego najczęściej puszczałam owe rzeczy w niepamięć.” - albo „ponieważ”, albo „dlatego” - nie możesz wziąć obydwu.
    „Żal, ból, lęk i coś na kształt tęsknoty, choć to ostatnie, trudno było odczytać.” - nie mogę pojąć, po jakie licho jest przecinek po „ostatnie”.
    „Bez względu na to, jak wyglądała prawda i tak była ona lepsza od niewiedzy.” - nie bój się stawiać przecinków przed „i”, jeżeli oddzielasz wtrącenie, to oba przecinki oddzielające je od głównego zdania powinny się znaleźć.
    „Dlatego, zamiast trzęść portkami, śmiało zwróciłam się w kierunku chłopaka” - „trząść”.
    „Blake nie pozostawał dłużny, patrząc z napiętym wyrazem twarzy, prosto w oczy kuzynki.” - bez przecinka po „twarzy”.
    „Pomachałam rękoma w głupkowatym geście, ale ani jedno ani drugie nie zwróciło na mnie specjalnej uwagi.” - tutaj powinnaś dostosować się do zasady, że jeżeli powtarzasz ten sam spójnik, stawiasz przecinek przed następnym, bez względu czy to jest „ani”, czy inny tego typu.
    Tutaj nie powinno być kropki na końcu wypowiedzi Blake'a (?): „Raczej nie byłabyś zadowolona z naszych rozważań. - oznajmił beznamiętnym tonem.”
    „Od rana czułam się perfidnie, a każdy mięsień buntował się na jakąkolwiek fizyczną pracę.” - perfidnie? :)
    „Duchem? Przewidzeniem? Czy może zwykłym, szukającym przygód bezdomnym.” - ja bym postawiła znak zapytania po „bezdomnym”.
    „Po pierwsze musisz znaleźć sposób, by skontaktować się z Błękitnymi.” - przecinek po „po pierwsze”.
    Ach! I jeszcze członów „chyba że”, „tylko że”, „mimo że” itd. nie oddziela się przecinkiem - tak na przyszłość.
    To byłoby na tyle, teraz szykuj się na czytanie moich jakże zacnych teorii. :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdołałam zauważyć, że w powyższym rozdziale nagromadziłaś dość sporę ilość kolokwializmów. Sprawiło to, że jednocześnie Amelia stała się bardziej nastolatką, która znalazła się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiedniej porze, ale również - według mnie oczywiście, a moja opinia nie jest zbyt wiele warta - straciła odrobinę na wartości. Źle to zabrzmiało, wiem, ale nie umiem dokładniej wyjaśnić, co mi nie pasuje (można to też zwalić na mój dzisiejszy gburowaty humor).
      „I co miało oznaczać słowo „Błękitni”? Już sama nazwa przywodziła na myśl jakąś cholernie popieprzoną sektę…” - kurde, to było zdecydowanie najlepsze zdanie z całego rozdziału. Idealne podsumowanie w wykonaniu niezwykle szczerej Amelii.
      Za serducho ujęła mnie ostatnia scena, zaraz po opisie choroby (a może bardziej adekwatnie byłoby „przemiany”?), kiedy Amelia ruszyła za tajemniczym głosem (na jej miejscu już dawno zemdlałabym z przerażenia) i zaczęła rozmawiać z dziwną panią z lustra. Co prawda, niezwykle dramatycznie ujęta scena, ale podoba mi się. ;)
      Powyżej odpowiedziałaś w komentarzu, że masz nadzieję zaskoczyć nas tym wężem, więc nie będę nawet próbować zgadywać, znając możliwości wyobraźni każdej z autorek i autorów, na jakich zdążyłam w swoim życiu się natknąć (wiesz, co mi wpadło do głowy? Wspomniałaś, że będzie się krył po urokiem, i pomyślałam, że to może być ktoś już jej bliski...). Niemniej, moja ciekawość zaczyna osiągać maksymalnie przewidziany przeze mnie poziom, a po przeczytaniu tego rozdziału jestem niezwykle zawiedziona, że jeszcze nie mogę się dobrać do Blake'a i roztrząsnąć co, jak i gdzie (na razie muszę się zadowolić tym, że prawdopodobnie on jest tym Błękitnym i będzie trenował naszą słodką Amelię).
      Nie mam pojęcia, jakim cudem zdołałaś dotrzeć do tego zdania. Jeszcze raz to napiszę, ale naprawdę Cię za to podziwiam, że chcesz przez te wszystkie moje wywody przebrnąć.
      E.T.
      PS Na próbkę moich zdolności pisarskich musisz poczekać, może kiedyś coś opuści ciemne i zapomniane przez wszystkich kąty mojej szuflady, ale wiedz, że będę o Tobie pamiętać, kiedy postanowię podzielić się pewną historią z szerszym gronem. ;)

      Usuń
    2. Na początek bardzo dziękuję za wyłapanie błędów. To naprawdę miłe, że komuś chce się je wypisać:) Jak tylko znajdę chwilę postaram się wszystkie poprawić. Dodatkowo zawarłaś też parę cennych wskazówek (głównie interpunkcyjnych), które przydadzą mi się w przyszłości ; )
      Co do Twoich dalszych spostrzeżeń…
      Nie zgadzam się przede wszystkim z jednym - mianowicie wcale nie uważam, by Twoja opinia była niewiele warta. Wręcz przeciwnie. Bardzo się cieszę, że znajdujesz czas, by tak obszernie ją wyrazić ; )
      Ech, te kolokwializmy… Chyba za bardzo próbuję zrobić z Amelii typową nastolatkę (jeśli rozumiesz o co mi chodzi:) i faktycznie bohaterka może tracić w ten sposób nieco na wartości. Postaram się zwrócić na to uwagę w kolejnych rozdziałach ^_^
      Scena z lustrem była dla mnie nieco kłopotliwa. Już jakiś czas się do niej przymierzałam i w końcu postanowiłam rozegrać to w przedstawiony wyżej sposób. Dodam, że to jeszcze nie koniec historii nietypowego zwierciadła…
      Kwestia czarnego węża rozwiąże się dopiero za jakiś czas, dlatego więcej na razie nie zdradzam ; )
      Mój ulubieniec… Blake; )Uczciwie się przyznam, że z czystą premedytacją przełożyłam moment rozwikłania jego zagadki. Oczywiście nie na długo : ) Muszę jednak przemyśleć parę kwestii odnośnie tej postaci ^_^
      Po raz kolejny ślicznie dziękuję za tak szczegółowy komentarz oraz serdecznie pozdrawiam!
      Ps. Z niecierpliwością - aczkolwiek grzecznie, czekam na próbkę Twojej twórczości ;)


      Usuń
  4. Jak zwykle dałaś popalić! Na przemian albo parskałam śmiechem, albo trzęsłam gaciami. Czytanie twojego bloga nocą chyba weszło mi w zwyczaj, chociaż nie wiem czy to aby dobry pomysł, bo powiem że moja wyobraźnia sie tak uaktywnia ze boje sie nawet własnego oddechu. Rozdział bomba! Czekam na kolejny! Życzę weny twórczej, chociaż widzę ze ci jej nie brak. Dziękuje za delikatny dreszczyk emocji przed snem! Pisz dalej dziewczyno, bo masz talent!! Czekam na nowy rozdział. Pozdrawiam!! :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że tak miło oceniasz moją twórczość : ) Nawet nie wiesz jaka to motywacja do dalszych starań! Pisanie zawsze sprawiało mi ogromną przyjemność, ale świadomość, że komuś podoba się moja praca dodatkowo ją potęguje. Mam cichą nadzieję, że kolejne rozdziały, również podarują Ci wiele pozytywnych wrażeń : )
      Dziękuję za tyle ciepłych słów i serdecznie pozdrawiam! : )

      Usuń
  5. Wspaniały rozdział! Naprawdę masz talent. Czytam tego bloga nocą i chyba nie jest to zbyt dobry pomysł (mam bujną wyobraźnię). Nie mogę się doczekać następnych rozdziałów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też często siedzę po nocach, czytając blogi albo pisząc dalsze rozdziały ; ) I przyznam szczerze, że jeśli chodzi o tzw. „sceny grozy” to noc dodatkowo pobudza moją wyobraźnię ; )) Tak to chyba już jest, że wiele ciekawych pomysłów rodzi się o zmroku ^_^
      Pięknie dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!


      Usuń
  6. Witaj! :)
    Jak zwykle rozdział interesujący, zaskakujący i trzymający w napięciu. Nie da się przewidzieć, co się za chwilę wydarzy! Mimo nieznacznych błędów jest to praktycznie arcydzieło, moim zdaniem :D
    Dziewczyno, jestem Twoją wielką fanką! Z wielką niecierpliwością czekam na kolejny rozdział! A Sandersa kocham :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci za komentarz! Naprawdę ogromnie się cieszę, że moja opowieść tak Ci się spodobała : ) Wiem, że popełniam masę błędów i staram się ich unikać, ale przy sprawdzaniu tekstu, często zdarza mi się coś ominąć. Mam nadzieję, że z czasem będzie coraz lepiej.
      Sanders to mój pupilek. Nie chcę za bardzo „spoilerować”, ale zdradzę jedynie, że przyszły rozdział będzie w dużej mierze poświęcony właśnie tej postaci. Przyznam też, że mam pewne obawy co do kolejnej części, ale… zobaczymy jak to wyjdzie ; ))
      Pozdrawiam Cię serdecznie!

      Usuń
  7. Czekanie się opłaciło, super rozdział. Miło mi się czyta to opko. Ciekawią mnie dalsze losy Ameli. Życzę weny i dużo dużo dużo czasu na pisanie :3 Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że długo schodzi mi z rozdziałami, ale problemem właśnie jest czas – a właściwie jego brak :\ Jak tylko łapię wolną chwilę, przysiadam do pisania : ) Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się częściej wstawiać rozdziały ; ))
      Serdecznie dziękuję za komentarz i pozdrawiam! : )

      Usuń
  8. woow, bardzo obszernie rozpisane, ale moim zdaniem powinnaś ten talent tracić na coś innego, niż depresyjne opowiastki- tak tylko mowie ekologiczny wypas owiec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, ale chyba jednak pozostanę przy opowiastkach : ) Pozdrawiam!

      Usuń
  9. Hej :) Jestem po długim czasie... Ale w końcu jestem i się ujawniam. Szczerze powiem, że bardzo podobają mi się postacie, które wykreowałaś. Charakterne, czytelne i nie dające się znielubić. Chemia między A&B jest wręcz namacalna i żywię nadzieję, że to nie Sanders będzie tym 'wężem', że nas zaskoczysz.
    Kobieta z lustra, a w sumie całą ta ostatnia scena przyprawiła mnie o ciarki. Napisana klimatycznie: dramatycznie, mrocznie z nutką horroru. Naprawdę mi się to spodobało ;)
    I jak zwykle Amelia i jej 'przemyślenia' dodały całości lekkiego powiewu humoru. ;D
    Pozdrawiam, Sapphire ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam ponownie : ) Bardzo się cieszę, że wróciłaś i przy okazji zajrzałaś do Amelii i Blake’a ; )) Cały czas pracuję nad postaciami, miło więc słyszeć, że mój wysiłek się opłaca. Sprawa z „wężem” wyjaśni się dopiero za jakiś czas, mogę wiec jedynie prosić o wytrwałość w oczekiwaniu ; )
      Scena z lustrem była dla mnie nieco problematyczna, ale cieszę się, że wyszło w miarę przyzwoicie. Bardzo dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  10. Odpowiedzi
    1. Miło mi, że tak uważasz : ) Dziękuję za opinię i pozdrawiam!

      Usuń
  11. To jest mój ulubiony blog. Jesteś wspaniała. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że Ci się podoba : ) Następny rozdział powinnam wstawić bliżej weekendu (mam nadzieję). W każdym razie już go kończę. Dziękuję za ciepłe słowa i serdecznie pozdrawiam! : )

      Usuń
  12. Zaciekawilo mnie to strasznie i dlaczego nie powiedziala mu o tym snie alvo nie spytala sie dlaczego tego lustra nie dotykac?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że historia Amelii i Blake’a Cię zaciekawiła : ) Co do Twojego pytania… Panna Green nie do końca ufa Sandersowi. Przynajmniej na razie ; ) Dlatego też trzyma swoje sekrety dla siebie. Jeśli chodzi o lustro – w chwili gdy Blake oznajmił dziewczynie, żeby nie dotykała zwierciadła, ta za bardzo się wściekła samym rozkazem, by spytać dlaczego. A potem scena na podłodze, sprawiła, że jej myśli powędrowały w innym kierunku ; ) Oczywiście nadejdzie moment, w którym Blake będzie zmuszony opowiedzieć o wszystkim naszej upartej bohaterce ; )
      Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  13. Kolejny świetny rozdział! Twoje opowiadanie jest wspaniałe! Czekam na nastepny:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ślicznie dziękuję za komentarz. Cieszę się, że moje opowiadanie przypadło Ci do gustu : )
      Pozdrawiam!

      Usuń
  14. Hej! Zostałaś nominowana do LBA na moim blogu. Zapraszam:-) http://dziewczynacienia.blogspot.com/2016/04/lba.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję : ) Tak naprawdę, do tej pory nie bardzo wiedziałam o co w tym chodzi, ale zmotywowałaś mnie do zapoznania się z tematem ; )
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  15. Kiedy kolejny rozdział? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo przepraszam za ten długi czas oczekiwania... Własnie zamieściłam kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba : )
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  16. Powróciłaś trochę do normalności, a właściwie swoich bohaterów wróciłaś do normalności i chwała ci za to, bo dzięki temu przywróciłaś mi wiarę w fantastykę, bo w przeciwieństwie do większości nie dałaś się ponieść temu światu nierealnemu na manowce.
    Co do błędów, to dla mnie zawsze najważniejszy jet temat, bo korektę która dotyczy literówek, przecinków, czy powtórzeń zawsze można wykonać na końcu, a jeśli pomysł nawali, to może być kiepsko, więc to pomysł i sposób przekazania go jest najważniejszy, a cała reszta to dla mnie dalekie tło.
    Jednak co do tych błędów to mnie osobiście zgrzytało porównanie nieznanego języka najpierw do pięknej melodii, a potem do języka pokemonów, bo ten wcale mi się z piękną melodią nie kojarzy.
    Lustro to standardowo skojarzyło mi się z Alicją w krainie czarów, na której drugą część się wybieram bo córki mnie ciągną, ale nie ma w tym skojarzeniu niczego złego, bo jakby nie patrzeć, choć motyw lustra był nie tylko tam, to jednak tam i w królowej śnieżce chyba jest najbardziej znany.
    Czy ta kobieta w lustrze była matką Amelii? Niebiescy czy błękitni to aniołowie? Kojarzą mi się po prostu z niebem. Kto jest ojcem? Sam Bóg? Lucyfer? Dużo pytań, niewiele odpowiedzi więc lecę czym prędzej do ostatniego rozdziału.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń