Między rozłożystymi świerkami wiał chłodny, październikowy
wiatr, a księżyc rzucał jasne światło na słabo wydeptaną, krętą ścieżkę. Przedzierając
się przez gęste połacie zachodnich lasów okalających Darkvill miałem w głowie
tylko jedną myśl.
Zdążyć na czas.
Było zimno,
ale nie czułem chłodu. Za to w moje nozdrza, raz po raz uderzał zapach, którego
nie sposób pomylić z żadnym innym… Cedr. Dla zwykłego człowieka miał on jedynie
lekko słodkawą, ziemną nutę, którą można wykorzystać do produkcji drogich
perfum i zbić na tym majątek. Dla nas oznaczał zupełnie coś innego.
Wołanie o pomoc.
Wziąłem
głęboki oddech i przyspieszyłem kroku. Powoli zaczynałem żałować, że wcześniej
nie usłuchałem swego instynktu i zamiast pilnować Amelii, skupiłem się na
polowaniu. Niestety ostatnie wydarzenia na Uniwersytecie w Montgomery
skutecznie odwróciły moją uwagę i sprawiły, że na sekundę straciłem czujność.
Przełknąłem ciężko ślinę, czując jak ciarki idą mi po plecach. W tym momencie
mogłem jedynie mieć nadzieję, że owa sekunda nie będzie kosztowała dziewczyny życia.
Dwie minuty
później zostawiłem za sobą mroki leśnego poszycia i stanąłem u progu długiego
na trzysta metrów pola. Moim oczom wreszcie ukazał się stary Dworek Lauver,
zamieszkiwany obecnie przez rodzinę Green. Wysokie, ceglane mury zakończone
dwoma strzelistymi wieżyczkami górowały dumnie nad resztą zielonego terenu.
Niewielu miałoby odwagę zamieszkać w tak odludnym i nieco przerażającym
miejscu. Ludzie w Darkville uważali ten dom za starą ruderę, nawiedzaną przez
duchy wcześniejszych mieszkańców. Zacisnąłem szczęki. To oczywiście była
bzdura. Znałem prawdziwą, niezwykle piękną historię tego uroczego niegdyś miejsca.
Historię ukrytą na tyle głęboko, by nawet wybitny znawca tutejszej kultury, nie
mógł się do niej dokopać…
Z moich ust
wydobyło się ciche przekleństwo, gdy zszokowany omiotłem wzorkiem plac przed
sobą. To, co zobaczyłem, sprawiło, że włos zjeżył mi się na głowie. Całą
posiadłość spowijał zwarty tuman gęstej mgły, zupełnie jakby dworek znajdował
się w jakimś ciemnym, burzowym leju. Westchnąłem ciężko. Takie skupisko ciemnej
energii nie mogło oznaczać nic dobrego…
Dopiero
teraz zorientowałem się, że pada, a zimne, deszczowe krople moczą skórzaną
kamizelę. Uniosłem wzrok, skupiając się na niecodziennym widoku. Jakieś
czterysta metrów przede mną błyskawice raz po raz przecinały granatowe
sklepienie i z ciężkim łomotem kończyły swoją podróż, uderzając w ziemię.
Gdziekolwiek spojrzałem, widziałem cienkie jak nici, wybuchy jaskrawego
światła. Jednak to nie one najbardziej przyciągały uwagę, a unoszący się wysoko
ponad ziemię, jasny, błyszczący pył. Zmrużyłem oczy, by lepiej przyjrzeć się
wysyłanym znakom. Złociste drobinki unosiły się w powietrzu, tworząc znane
tylko nielicznym – określone symbole.
Nawet nie
zauważyłem, jak moje dłonie bezwiednie zacisnęły się w pięści, gdy doszedł do
mnie sens osobliwej wypowiedzi. Przeklinając w duchu własną głupotę, wyjąłem z
kieszeni komórkę i wcisnąłem guzik szybkiego wybierania. Lydia odebrała po
pierwszym sygnale.
— Gdzie
jesteś?! — Biegnąc w kierunku antycznej rezydencji, starałem się przekrzyczeć odgłos
łomoczących piorunów.
— Będę za
trzy minuty. — Mimo wyostrzonych zmysłów, ledwie słyszałem, co mówiła. Dźwięki
burzy drażniły moje uszy.
— Pospiesz
się! — Rzuciłem szybko i przyspieszyłem kroku.
Mijając zachodni żywopłot wpadłem na tylny ogród i szybko odnalazłem
wzrokiem niewysoką, drobną postać, ubraną w długi, beżowy płaszcz. To właśnie ona
starała się skontaktować z nami w jeden z pradawnych, aczkolwiek skutecznych
sposobów.
Gdy
dostrzegła moją obecność, jej dłoń zamarła w powietrzu, a jasne drobinki
posypały się na mokrą, czarną ziemię. Wiatr szarpnął beżowym kapturem, który
opadł na szczupłe, kobiece ramiona.
To była
Sarah Green - matka Amelii. Mój żołądek ścisnął się boleśnie, gdyż szybko
zorientowałem się, że nie ma przy niej córki. Uderzyła mnie pewna, niepokojąca
myśl, ale stłumiłem ją w zarodku. W tej chwili należało działać ostrożnie…
Przerażona
kobieta, odsunęła się kilka kroków do tyłu, jednak szybkim gestem dałem jej
znać, że nie mam złych zamiarów.
— Wzywałaś…
pomocy. — Rzekłem spokojnie, w swym ojczystym języku. Nie chciałem jeszcze
bardziej jej wystraszyć, jednak musiałem sprawdzić, czy na pewno wie z kim ma
do czynienia.
Twarz Sarah
momentalnie zbladła, a oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Stojąc, w niknących
strugach jesiennego deszczu, wyglądała jak półprzezroczysta, zgnębiona mara. Nigdy
wcześniej, nie miałem okazji osobiście jej poznać, choć już nie raz widziałem
tę sympatyczną kobietę. Gdy niemal od trzech lat obserwuje się pewną, nietypową
rodzinę, można dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy…
Matka
Amelii przesunęła spanikowanym wzrokiem po mojej twarzy, zahaczając o
przemoczoną koszulę i ciemne jeansy.
—
Udowodnij, że nie jesteś jednym z nich. — Drżała wypowiadając te słowa. Nie
posługiwała się naszym dialektem. Żaden człowiek nie mógł go używać. — Pokaż, że
nie nosisz w sobie Mroku…
Nieco
zdumiony, skinąłem lekko głową. To nie był odpowiedni czas na zastanawianie się,
skąd ta ludzka kobieta zna nasze runy i wie o istnieniu Mrocznych. Pytania
mogły poczekać. Teraz zależało mi jedynie na sprawdzeniu, co dzieje się z jej
córką.
— W
porządku. — Cofnąłem się, unosząc dłoń na wysokość serca. Ujawnianie ludziom
naszego istnienia, było z oczywistych względów zabronione. Chyba, że miało się
bardzo ważne powody… Znajome iskrzenie rozeszło się po moim kręgosłupie, więc
powoli nabrałem powietrza.
Ja miałem.
Gdy
zamknąłem oczy, poczułem nagły przypływ odżywczej energii. Skupiłem się jedynie
na jej szczątkowej części. Nie było sensu urządzać wielkiego pokazu. Zależało
mi jedynie, by przekonać kobietę, że nie ma powodu do obaw. Jeśli Sarah
posiadała jakąkolwiek wiedzę o naszym rodzaju, jej wątpliwości szybko się
rozwieją...
Unosząc
powieki, spojrzałem prosto w twarz kobiety, która nagle wydała z siebie okrzyk
zdumienia. Jej lekko rozszerzone oczy wpatrywały się we mnie zarówno ze
strachem, jak i nieskrywaną ciekawością. Przez moment wydawało mi się, że
zacznie uciekać, ale na szczęście tego nie zrobiła. Odetchnąłem z ulgą,
ponieważ to zdecydowanie nie była odpowiednia chwila na ganianie za rozhisteryzowaną
rodzicielką Amelii.
Deszcz
przestał padać, pozostawiając za sobą jedynie ciężkie, wilgotne powietrze.
Podświadomie wyczułem bliską obecność Lydii, wysłałem jej więc krótką, mentalną
wiadomość, by nie przestraszyła kobiety. Rzadko korzystałem z tej umiejętności,
ale przecież nadal ją posiadałem.
Sarah
jeszcze przez moment błądziła wzrokiem po mojej twarzy, po czym wreszcie się
odezwała:
— Musicie
pomóc mojej córce. — Poprosiła cicho. — Ona… nie jest do końca… sobą. — Odwróciła
się w kierunku dworku, zahaczając wzrokiem o niewielki okienny wykusz. Podążyłem
za jej spojrzeniem, zdając sobie sprawę, że tam zapewne mieściła się sypialnia
dziewczyny. Szybko rozejrzałem się po reszcie terenu, by ocenić ewentualne zagrożenia.
Ulżyło mi, gdy zorientowałem się, że tym razem dworek nie został napadnięty. Na
terenie posiadłości nie wyczuwałem żadnego z Tenebris, choć wciąż nie podobało
mi się skupisko ciemnej materii, znajdującej się nad domem. W tym momencie moją
uwagę przyciągnęło niewielkie, okrągłe okno umieszczone w dachu. Delikatny
odblask światła rzucał promienie przez zabrudzone szkło, sprawiając wrażenie,
jakby w pomieszczeniu paliły się świece. Niepokojąca myśl wkradła mi się do
głowy.
— Gdzie
Amelia? — Spytałem kobiety starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
Sarah spojrzała dziwnie, zapewne zastanawiając się skąd znam
imię jej córki, ale zaraz odpowiedziała:
— Leży w
łóżku… Chora… — Wskazała na jedną z trzech wysuniętych okiennic. — Ja… Nie wiem
już… Jak jej pomóc. — Kobieta wydawała się strasznie przygnębiona. Skuliła się
jeszcze bardziej, a jej zmęczony wzrok znacznie przygasł. Mój żołądek ścisnął
się boleśnie, gdy pomyślałem sobie, że dziewczyna musi być w naprawdę kiepskim
stanie. Od poniedziałku Amelia nie pojawiła się w szkole, a cały wcześniejszy
tydzień ja byłem poza miastem. Gdybym wcześniej szczerze porozmawiał z
dziewczyną, zamiast polować na cholernego ogara, może dowiedziałbym się czegoś
istotnego i nie doszło by do tej przykrej sytuacji.
— Zrobię co
będę mógł. — Rzekłem szczerze. — Proszę
zaprowadzić mnie do córki i wyjaśnić w czym rzecz. — Gestem nakazałem zmartwionej
rodzicielce iść przodem. Kobieta zawahała się przez moment, patrząc mi w twarz
zbolałym wzrokiem. Wiedziałem, że była zaniepokojona, ale nie chciałem tracić
czasu na zbędne dyskusje. Lekko poirytowany, westchnąłem ciężko.
— Pani
Green… — Mój głos był spokojny, lecz zdecydowany. — Jeśli mam pomóc Amelii,
muszę wiedzieć… — Przeraźliwy krzyk przerwał mi wpół zdania i sprawił, że każdy
mięsień ciała natychmiast się spiął. Z dziwnym przeczuciem, odszukałem wzrokiem
okrągłe okno i… Zamarłem. Kilka jaskrawych błysków, przedarło się przez szybę,
po czym w pomieszczeniu nastała kompletna ciemność.
— Cholera…
— zakląłem pod nosem i pędem rzuciłem się w kierunku tarasowego wejścia. Tak
jak myślałem, dziewczyna musiała jakimś cudem zawędrować na strych. Nawet jeśli
– jak przed chwilą stwierdziła Sarah – Amelia była bardzo chora, i tak wczłapała
się po wąskich stopniach na samą górę! W tej chwili nie chciałem nawet zastanawiać
się, co ją do tego skłoniło. Miałem jedynie nadzieję, że usłuchała mojej
wcześniejszej rady i nie dotykała lustra. Machinalnie zacisnąłem zęby, aż
usłyszałem ich zgrzyt.
Przecież ona nigdy mnie się słuchała…
Kilkoma krokami przeciąłem salon, napotykając po drodze
Lydię.
— Zajmij
się Sarah! — Warknąłem, słysząc w oddali błagalne krzyki kobiety, by nie zrobić
krzywdy jej dziecku. Biedna rodzicielka, pomimo wezwania nas do pomocy, wciąż obawiała
się, że zranimy jej córkę.
Parsknąłem
zdenerwowany, biegnąc szybko przez przestronny hol w kierunku drewnianych
schodów. Bóg mi świadkiem, że nigdy świadomie nie chciałem zaszkodzić Amelii,
choć już podczas pierwszego spotkania zdałem sobie sprawę, że prawdopodobnie
mam do czynienia z wrogiem. Moja osobliwa reakcja na przypadkowy dotyk dziewczyny
ewidentnie świadczyła o tym, że nie była ona człowiekiem. A skoro nie posiadała
jeszcze Znaku, mogło to oznaczać tylko jedno...
W córce Sarah płynęła krew Mrocznych.
Wzdrygnąłem
się na samą myśl, a moje mięśnie zareagowały automatycznie –napięciem. Nie
wiedziałem jak to jest możliwe, by Tenebris tak doskonale tuszowała się w
ludzkiej postaci, jednak nie potrafiłem inaczej wytłumaczyć tego, co czułem w
obecności dziewczyny. Przez ponad dwa lata szukałem dowodów, świadczących o tym,
że Amelia należy do Mrocznych. W którymś momencie skontaktowałem się nawet z
Radą, by zaczerpnąć więcej informacji o najokrutniejszej rasie, jaka
kiedykolwiek zamieszkiwała Ziemię. Chciałem spytać, czy to w ogóle realne, by
Tenebris w tak doskonały sposób zdołali podszyć się pod ludzi, ale dowiedziałem
się jedynie, że natura Mrocznych nigdy na to nie pozwoli. Byli zbyt okrutni, by
móc pokornie wtopić się w tłum, dlatego osobniki ich gatunku od razu zdradzały
swoją tożsamość. W końcu żywili się ludzkim cierpieniem, czerpiąc ogromną przyjemność
z zadawania bólu…
Nim się
zorientowałem, stałem już przy schodach prowadzących na poddasze. Kilkoma
krokami pokonałem wąskie stopnie i już miałem wpaść do pomieszczenia, gdy
niespodziewanie zatrzymałem się w miejscu.
Wejścia na
strych broniła niewidzialna bariera. Objechałem wzrokiem kontur otwartych
drzwi. Była mocna, ale nie na tyle, bym nie mógł jej sforsować. Nabrałem
głęboko powietrza i przymknąłem oczy. Na dnie swojego umysłu odnalazłem odpowiednie
słowa i skupiłem się na przezroczystej osłonie. Z początku nic się nie działo,
ale po kilkunastu sekundach poczułem, jak skorupa powoli pęka, wpuszczając mnie
do środka.
Zrobiłem
krok w przód, zdając sobie jednocześnie sprawę, że żaden człowiek nie był by w
stanie pokonać tej zapory. Ludzie mieli zbyt mało sił witalnych, a ich zmysły, były
zbyt słabo rozwinięte, by mogli w jakikolwiek sposób manewrować czystą materią.
Pełen złych przeczuć, szybko rozejrzałem się po niewielkim pomieszczeniu i… Znieruchomiałem.
Moim oczom
ukazało się smukłe, kobiece ciało leżące na zakurzonych deskach, naprzeciwko
odsłoniętego zwierciadła. Wzdrygnąłem się bezwiednie, zdając sobie jednocześnie
sprawę, że Amelia najwidoczniej nie była człowiekiem skoro spoczywała nieprzytomna
za wysokim filarem, a jej wyciągnięta dłoń niemal stykała się z przezroczystym lustrem.
Szybko podbiegłem do dziewczyny i kucając, zbadałem wzrokiem nieprzytomną
postać. Wyglądała na strasznie rozpaloną, ale rytmiczne, choć słabe bicie serca
świadczyło o tym, że jeszcze żyje. Dotknąłem jej czoła i syknąłem jak oparzony…
Takie skupisko
ciemnej energii w drobnym, kobiecym ciele było wręcz niewiarygodne! Niestety
domyśliłem się również, skąd dziewczyna tyle jej zaczerpnęła. Wściekły, zerknąłem
na martwe lustro i po raz kolejny zakląłem w duchu. Mogłem przecież się domyślić,
że ten wścibski, ognistowłosy anioł, będzie zbyt ciekawy, by trzymać się z
daleka od poddasza! Moje ostrzeżenia na nic się zdały. Niestety w tej chwili
plucie sobie w brodę również było bezcelowe.
Nie
zastanawiając się dłużej wziąłem dziewczynę na ręce i pokonując ból,
spowodowany tym energetycznym kopniakiem, szybko opuściłem strych. Jak zwykle,
przy bliższym kontakcie z Amelią, moje ciało dodatkowo reagowało dziwnym
mrowieniem. Ogarnął mnie znajomy żar, powoli wlewając się w każdą komórkę
zachłannego ciała. Sam nie wiedziałem, czy odczucie to ma na celu przyciągać
nas do siebie, czy rozdzielać, choć osobiście uważałem, że to pierwsze…
Wściekły, zacisnąłem
mocniej dłonie. Czemu do cholery myślę o tak nieistotnych bzdurach, podczas gdy
dziewczyna leży prawie martwa w moich ramionach?
Na dole
stromych schodów czekała już Lydia wraz z Sarah. Matka Amelii pisnęła
przerażona, widząc nieprzytomną córkę.
— Boże! — Podbiegła
do mnie, gdy opuszczałem wąskie przejście. — Co zrobiłeś mojemu dziecku?! — Panika
wymalowała się na jej twarzy, ale w obecnej chwili, nie miałem czasu na zbędne
wyjaśnienia.
— Musisz mi
pomóc Lydia. — Ominąłem Sarah i zwróciłem się do kuzynki, która z niedowierzaniem
patrzyła to na mnie, to na Amelię. Prawdopodobnie domyśliła się, co było
powodem omdlenia dziewczyny i dodatkowo dziwiła, czemu ta jeszcze żyje. — Trzeba
upuścić jej trochę mocy, bo inaczej ciało nie wytrzyma.
Lydia choć
nadal zszokowana, szybko skinęła głową, po czym zwróciła się do zapłakanej
kobiety:
— Pani
Green, jeśli chce pani pomóc, proszę zaprowadzić nas do sypialni córki. — Jej
spojrzenie jak zwykle w takich momentach było stanowcze. — Potrzebujemy w samotności
się nią zająć.
Matka Amelii
przez moment wyglądała, jakby nie zakodowała tego, co zostało do niej
powiedziane. Jej dłonie trzęsły się lekko, a twarz kolorem przypominała czyste
płótno. Wciąż nie spuszczała zlęknionego spojrzenia ze swojego dziecka.
— Jakim cudem
znalazła się na strychu? — Wyszeptała nagle, drżącym głosem. — Przecież była
taka słaba…
— Pani
Green! — Zirytowany wpadłem jej w słowo. Jakoś trzeba było dotrzeć do kobiety
nim jej córka umrze mi na rękach. —
Gdzie sypialnia Amelii?!
Sarah wzdrygnęła się na dźwięk ostrego tonu, ale wyglądało
na to, że wreszcie doszło do niej znaczenie naszych słów.
— Trzecie
drzwi po prawo. — Gestem wskazała kierunek. Słysząc to Lydia zerwała się przodem,
a ja ruszyłem tuż za nią, przytulając bliżej bezwładne, rozpalone ciało. Matka
Amelii została w tyle. Gdy kuzynka zamykała za mną lite, dębowe drzwi, oboje
usłyszeliśmy cichy płacz. Przez moment zrobiło mi się żal zrozpaczonej
rodzicielki, która pragnęła jedynie dobra własnego dziecka. Niestety oboje z
Lydią doskonale wiedzieliśmy, że nie było czasu do stracenia. Potrzebowaliśmy
chwili osobności, by przygotować się do uwalniania skumulowanej energii z ciała
dziewczyny. Nie mogliśmy pozwolić, by uczestniczyła przy tym Sarah. Gdyby
przypadkiem rozszalała się mentalna burza, matka Amelii znalazłaby się w
poważnym niebezpieczeństwie. Westchnąłem ciężko. Nie potrzebowaliśmy kolejnych
ofiar...
Przeszedłem
kilka kroków i delikatnie ułożyłem dziewczynę na posłaniu, przyglądając się jej
drobnemu, kobiecemu ciału. Ubrana była jedynie w cienką, bawełnianą bluzkę i
krótkie szorty, ale biło od niej takie gorąco jakby pod gładką, alabastrową
skórą szalał ogień. Moje spojrzenie omiotło, długie, zgrabne nogi, kuszące
wcięcie w talii i pełne, jędrne piersi, słabo ukryte pod białym materiałem. Poczułem,
jak robi mi się duszno, a pot wstępuje na czoło. Poddenerwowany odchrząknąłem
szybko, gdyż ciało zareagowało wbrew mojej woli. Wyprostowałem plecy i
zauważyłem, że Lydia przygląda się z zaciekawieniem. Gorąco wstąpiło nagle na
moje poliki, jednak zaraz się otrząsnąłem… W końcu facet musiałby być martwy,
by nie zauważyć tak wyjątkowej urody – usprawiedliwiłem się w myślach. A ja nie
byłem martwy – wręcz przeciwnie – przy tej dziewczynie czułem się cholernie
ożywiony.
— Blake! —
Zlękniony głos Lydii wybudził mnie z zadumy. — Spójrz! — Podeszła do posłania,
wskazując na dłoń dziewczyny. Przeniosłem tam wzrok i… wstrzymałem oddech. Pod
delikatną skórą palców zaczęły tworzyć się drobniutkie, krwiste pajączki, pnąc
się coraz wyżej aż do łokcia, i powoli obejmując przedramię. Ręka wręcz pulsowała
ognistą czerwienią, a ja nie wciąż nie chciałem dopuścić do siebie znaczenia
tego całego widowiska.
— Czy… to przemiana? — Posłałem kuzynce
zaniepokojone spojrzenie.
— Obawiam
się, że tak. — Lydia odpowiedziała twardym wzrokiem, ale widać było, że jest równie
zszokowana. Ostrożnie dotknęła dziewczyny, by zaraz z sykiem odsunąć rękę. — Dziwne,
że dochodzi do niej tak późno. Poza tym u nas nigdy tak gwałtownie nie
przebiega… — Spojrzała na mnie uważnie. — Jej żyły wręcz płoną Blake. To
niemożliwe, by człowiek wytrzymał taką kumulację mocy. Amelia musi być jedną z…
z nich. — Wzdrygnęła się wypowiadając te słowa.
Przełknąłem
ciężko ślinę, gdy uświadomiłem sobie co kuzynka ma na myśli. Nagle oczywisty
fakt, udowadniający, że od samego początku miałem rację, zupełnie przestał mnie
cieszyć. Moje spojrzenie powędrowało w kierunku delikatnych rysów nieprzytomnej
koleżanki. Skrzywiłem się, zaciskając usta w wąską linię.
Była taka
niewinna… Nawet teraz, wśród tylu oczywistych dowodów, sam nie mogłem uwierzyć,
by ta piękna, zadziorna dziewczyna, która setki razy zalazła mi za skórę,
okazała się żądnym krwi, bezdusznym potworem. Westchnąłem, całkiem zrezygnowany.
To nie mogło być prawdą…
Niestety
jedno nie ulegało wątpliwości - Amelia nie była zwykłym śmiertelnikiem. Żadne,
choćby nie wiem jak silne, ludzkie ciało, nie mogło przechowywać takiej ilości energii.
Przy tym natężeniu mocy, nawet kilka sekund oznaczało dla człowieka śmierć… Zbłąkany
kosmyk ognistych włosów opadł na rozpalony policzek. Bezwiednie sięgnąłem po
niego, odgarniając za ucho i zachwycając się jedwabistą miękkością.
Jednak Amelia
jakimś cudem wciąż żyła, a widząc, co w tej chwili dzieje się z dziewczyną,
mogliśmy śmiało stwierdzić, że nie należy ona również do naszego rodzaju. Kobiety
Kardian zawsze ciężko przechodziły swoją pierwszą przemianę, choć zdecydowanie
nie wyglądała ona w ten sposób, a przede wszystkim nie była aż tak gwałtowna…
Z reguły,
gdy mijały pierwsze bóle, dziewczyny szybko wracały do formy, świętując rychłe
nadejście Znaków. Stawały się silniejsze i gotowe na dorosłe już życie. Pomimo
dyskomfortu jaki niosła za sobą przemiana, każdy oczekiwał jej z
niecierpliwością, chcąc wreszcie dowiedzieć się jakim, szczególnym darem został
obdarzony.
U Amelii jednak
wszystko wyglądało inaczej, dlatego pozostawało tylko jedno, okrutne
wyjaśnienie…
— Miałeś
rację Blake. — Głos Lydii wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia. — Przykro mi, że
ci nie uwierzyłam.
Spojrzałem
pustym wzrokiem na kuzynkę. Jej słowa nie dały mi żadnej satysfakcji. Wręcz
przeciwnie. Byłem cholernie wściekły! Niczego w tej chwili bardziej nie pragnąłem,
niż zwyczajnie się mylić.
— Nie
możemy ryzykować. — Dodała, zerkając na Amelię. — Poza tym jej ciało i tak nie zdąży się
przystosować, nim proces przemiany dobiegnie końca. Zresztą, może to i lepiej…
— Głos Lydii był stanowczy, ale przygnębiony wyraz twarzy kobiety świadczył o
tym, że bolały ją wypowiadane słowa. Wbiła we mnie smutny wzrok. — Musimy pozwolić jej odejść Blake… Tak będzie
łatwiej…
Poczułem
nagłe ściskanie w piersi, a moje ciało jakby opadło z sił. Tętno zaczęło
przyspieszać, pociągając za sobą niepokojąco szybkie uderzenia serca. Nabrałem
głęboko powietrza, gdyż płuca nagle zapragnęły większej ilości życiodajnego
tlenu.
Odejść…?
Przymknąłem powieki, by w tej samej sekundzie, oczami wyobraźni zobaczyć
roześmianą, ognistowłosą dziewczynę, która przez ostatnie trzy lata nie
opuszczała moich myśli.
Od
pierwszego spotkania obserwowałem jej zachowanie, śledziłem rodzinę oraz
przyjaciół, chcąc za wszelką cenę udowodnić Radzie, że odkryłem pierwszego w
historii Tenebris, który potrafił sprytnie podszyć się pod człowieka. W końcu,
od początku wyczuwałem w Amelii krew Mrocznych, a nie ulegało wątpliwości, że
mój dar nigdy wcześniej nie zawiódł. Dziwiłem się jedynie, dlaczego zmysły
zareagowały tak późno... Z reguły potrafiłem wywęszyć te mroczne żmije, nawet z
większych odległości, jednak przy tej niezwykłej, czerwonowłosej dziewczynie nic
nie było takie jak powinno…
Spuściłem wzrok,
wbijając go w rozpalone, bezwładne ciało. Krwiste pajączki powoli zachodziły na
ramiona, uderzając w kierunku klatki piersiowej. Zacisnąłem dłonie w bezsilnym
geście, podczas gdy w mojej głowie jedna myśl goniła drugą...
Kiedy
podczas naszego pierwszego spotkania, przypadkowy dotyk Amelii pozwolił mi rozpoznać
w dziewczynie krew Mrocznych, byłem stuprocentowo przekonany, że mam do
czynienia z najgorszym wrogiem. Moje zmysły zareagowały natychmiastowo i gdyby
nie fakt, że znajdowaliśmy się na szkolnym dziedzińcu pełnym bezbronnych ludzi,
nasze spotkanie z pewnością zakończyło by się w mniej przyjemny sposób.
Los jednak
zadecydował inaczej, a każdy kolejny dzień, tydzień, czy miesiąc poświęcony na
obserwację ognistowłosej pierwszoklasistki sprawiał, że czułem się coraz
bardziej zdezorientowany i zagubiony. Bo choć wielokrotnie próbowałem - nie mogłem
zaprzeczyć oczywistym faktom, które przez lata widziały moje oczy...
Amelia nie miała w sobie, nic z przesiąkniętych złem i
okrucieństwem Tenebrisów. Żeby było lepiej - stanowiła ich totalne
przeciwieństwo! Co dzień patrzyłem, jak buduje ciepłe relacje z napotkanymi
ludźmi, zawiązuje przyjaźnie i ciężką pracą zdobywa szacunek wśród nauczycieli…
Na dodatek całkowicie nie zwracała uwagi na złośliwe aluzje niektórych zazdrosnych
panienek, starających się „umilić” jej życie, czego zdecydowanie nie można było
przypisać do porywczej natury Mrocznych…
Najbardziej
jednak nieprawdopodobny był fakt, że dziewczyna od lat z dumą znosiła wszelkie
moje przytyki, nie pozwalając się sprowokować. Co prawda, była pyskata i
zadziorna, choć musiałem szczerze przyznać, że najczęściej jej zachowanie
stanowiło gest obronny, a nie czystą złośliwość. To jednak nie zmieniało faktu,
że opanowała mistrzostwo w graniu na moich nerwach. Nikt tak jak ona, nie
potrafił wyprowadzić mnie z równowagi, jednym tylko spojrzeniem bursztynowych
oczu. Niestety samopoczucia nie poprawiał mi również fakt, że nie raz miałem
ochotę zamknąć jej tę śliczną, niewyparzoną buzię w najlepszy z możliwych
sposobów – własnymi ustami. Niecodzienna uroda i magnetyczna bliskość
dziewczyny sprawiała, że sam byłem wściekły na swoje prymitywne reakcje…
Westchnąłem
ciężko, pocierając dłonią zmarszczone czoło, a mój wzrok powędrował do pełnych,
różowych warg, które teraz wykrzywił grymas bólu. Kolejny już raz stłamsiłem pod
nosem przekleństwo, gdyż niespodziewanie zdałem sobie z czegoś sprawę…
Bez względu
na okoliczności, nie byłem w stanie pozwolić tej dziewczynie umrzeć. Nie mogłem tak po prostu zrezygnować z jej cholernych
przytyków i patrzeć jak powoli uchodzi z niej życie! Nawet jeśli należała do
Mrocznych, nawet jeśli moje zmysły wyczuwały tą pieprzoną, ciemną krew nie
potrafiłem tak zwyczajnie i bez skrupułów pozwolić jej odejść! Nie kiedy obraz
ciepłej, uśmiechniętej, kobiecej postaci wciąż majaczył mi przed oczami,
sprawiając, że coś strasznie tu nie pasowało… Instynkt uporczywie podpowiadał mi,
że zagadka pochodzenia ognistowłosej koleżanki jest dużo bardziej skomplikowana
niż z pozoru mogłoby się wydawać…
Minęło
kilka bardzo długich sekund, nim odetchnąłem głęboko, spokojny, że wreszcie
podjąłem właściwą decyzję. Wiedziałem, że będzie mnie ona sporo kosztować, ale
to nie był czas na liczenie zysków oraz strat…
Tym razem postanowiłem
odrzucić swój dar i zaufać dziwnemu impulsowi, który od początku pchał mnie do
największego wroga. Jeśli Amelia przebudzi się jako jedna z Tenebris – będę
wiedział co robić. Teraz jednak…
Teraz zamierzałem jej pomóc.
— Przygotuj
się do uwalniania energii, Lydio. — Zwróciłem się w kierunku oniemiałej
kuzynki. Chwilę przyglądała mi się uważnie, jakby chciała odczytać wszystkie, skrywane
myśli. Zapewne rozważała, czy przypadkiem nie zwariowałem. Sam zresztą nie
byłem tego pewien. Speszony, odwróciłem głowę.
— Blake, to
nie jest dobry pomysł. — Przez jej głos przedzierało się niedowierzanie
pomieszane z nutą paniki. — Zdajesz sobie sprawę, co się stanie, jeśli…
— Jeśli to faktycznie
Tenebris? — dokończyłem za nią. Poczułem wściekłość, gdy wreszcie zasugerowała to
głośno, choć z drugiej strony dobrze wiedziałem, że nie było czemu się dziwić.
Sam w końcu spędziłem ponad dwa lata, by wszystkim udowodnić tą tezę, dopóki
jakiś czas temu nie odpuściłem z braku dowodów. Moje prywatne odczucia nie
miały tu nic do rzeczy…
— Blake
rozumiem twoje wahanie. — Odezwała się nagle kuzynka, patrząc ze współczuciem.
— Ale Mroczni…
— Posłuchaj
Lydia. — Po raz kolejny jej przerwałem. W tej kwestii nie zamierzałem odpuścić.
— Widziałaś kiedyś Tenebris, który
potrafi ze stoickim spokojem znosić przytyki innych? Albo który znałby
znaczenie słowa przepraszam czy dziękuję?
Kiwnęła głową.
— Nie.
— No
właśnie. — Potwierdziłem. — Więc spójrz teraz na tę dziewczynę i powiedz mi, że
tak po prostu mam pozwolić jej umrzeć.
Lydia
zawahała się przez moment, po czym niechętnie zwróciła wzrok na bezbronną, kobiecą
postać. Czerwone nitki sunęły dalej po ciele, zbliżając się niebezpiecznie w
kierunku serca Amelii.
— Będziemy mieć przez to kłopoty
Blake. — Odezwała się po chwili. — Starszyźnie się to nie spodoba…
— Być może.
— Zgodziłem się. Nie było sensu zaprzeczać, bo oboje dobrze wiedzieliśmy, jaką
postawą odznaczała się Rada w stosunku do Mrocznych. Określały ją dwa słowa –
natychmiastowa eliminacja.
— Nie martw
się. — Pocieszyłem kuzynkę. — Zajmę się nimi później.
Lydia spojrzała na mnie krzywo, jakby nie do końca była
przekonana, czy Rada zniesie kolejny mój wybryk, jednak wreszcie skinęła twierdząco
głową.
— Niech
będzie. — Mruknęła pod nosem, siadając po przeciwnej stronie posłania.
Odetchnąłem z ulgą, ciesząc się, że - jak zawsze - mam w niej sprzymierzeńca.
Pomimo znacznej różnicy wieku, kuzynka najczęściej stawała po mojej stronie,
nie bacząc na to, że byłem sporo młodszy. Zwykle ufała mojej intuicji, choć nie
raz wprowadzałem nas przez to w kłopoty. Wdzięczny, przyglądałem się jak Lydia
bierze Amelię za rękę, a na jej twarzy pojawia się nieciekawy grymas. Natłok
energii skupiony w ciele dziewczyny również i ją wprowadzał w osłupienie.
Westchnąłem
ciężko, czując budzące się obawy, powodowane jedynie faktem, że sam podjąłem
decyzje i sprowokowałem do niej kuzynkę,
wiedząc jak wysoka może być stawka za niepowodzenie…
Mimo wątpliwości,
usiadłem na łóżku i dotknąłem leżącej bezwładnie dłoni. Bolesny prąd, który
przemknął wzdłuż ramienia jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że czekający
nas rytuał stanowi nie lada wyzwanie. Co prawda, mieliśmy już do czynienia z ogromnymi
energetycznymi gniazdami, ale nigdy nie znajdowały się one w drobnym, ludzkim
ciele, które na dodatek chcieliśmy zachować przy życiu…
Nagle
uświadomiłem sobie, jak wiele ryzykuje dla mnie kuzynka. Nie pierwszy raz
wprowadzałem ją w kłopoty, ale to posunięcie mogło nie skończyć się na zwykłej
naganie Starszyzny. Nie miałem prawa decydować za nas oboje, a jednak to
zrobiłem. Gdybym miał więcej oleju w głowie, nie doszłoby w ogóle do tej
sytuacji.
— Lydio,
jeśli chcesz się wycofać, zrozumiem — Rzekłem poważnie, by dać dziewczynie
szansę odwrotu. — Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. I tak już
wiele razy nadwyrężyłem twoją dobroć.
Kobieta prychnęła lekceważąco.
— Chyba
żartujesz? — W jej głosie pobrzmiewał sarkazm, ale i rozbawienie. — Nie
rozśmieszaj mnie Blake. Miałabym pozwolić, by taka frajda przeleciała mi koło
nosa? Zerknęła na mnie spode łba i widząc, że się waham dodała szybko:
— Słuchaj
dzieciaku… — Jej spojrzenie było teraz łagodne. Raczyła mnie nim zawsze, gdy
próbowała wbić coś do tępej głowy. — Nie myśl, że do czegokolwiek mnie
zmuszasz. Sama decyduje o tym co robię, więc przestań w końcu gadać i
zaczynajmy nim dziewczyna umrze.
Tym
stwierdzeniem natychmiast przywróciła mi trzeźwość myślenia. Z wdzięcznością
kiwnąłem jej głową.
— Podzielmy
energię na nas dwoje i postarajmy nie wypuścić poza obszar pokoju. — Mrugnąłem
do Lydii, by dodać jej otuchy. Sam nie do końca wierzyłem, że ten manewr ma
jakiekolwiek szanse powodzenia, ale warto było spróbować. Krwista linia otaczała
już serce Amelii, więc nasz czas szybko się kurczył. Miałem tylko nadzieję, że
Sarah trzyma się gdzieś z daleka, na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Jeśli
jakaś większa wiązka czarnej materii dotarłaby do kobiety, niewykluczone, że od
razu mogłaby ją zabić.
Po raz
ostatni zerknąłem na kuzynkę, która ledwo zauważalnie skinęła głową i podałem
jej swoją dłoń…
Gdy nasze
palce się zatchnęły, ból szarpnął mną do tyłu, o mało nie zwalając z posłania.
Mocniej ścisnąłem rękę kobiety, widząc, że i ona ledwie utrzymała równowagę.
Przez twarz Lydii przemknął kolejny wyraz zaskoczenia, gdy namacalnie zdała
sobie sprawę, na co w gruncie rzeczy się porywamy.
Westchnąłem
ciężko, próbując stłamsić wewnętrzny niepokój. Teraz, gdy stworzyliśmy
zamknięty krąg, nie było już żadnych szans odwrotu. Nawet chwilowe przerwanie
kontaktu niosło za sobą tragiczne skutki. Gdyby tak potężna moc wymknęła się
spod naszej kontroli, piękny dworek Louver zatrząsnął by się w posadach, prawdopodobnie
pochłaniając za sobą cztery ofiary. Jedynie szczelnie zamknięty obwód dawał jakieś
nikłe szanse powodzenia, ponieważ w ten sposób, mogliśmy być pewni, że najgorszy
rdzeń energii, nie wydostanie się poza naszą trójkę…
Poczułem
jak moje mięśnie napinają się pod wpływem napierających na nie, bolesnych fal. Amelia
była w tej chwili jedynie naczyniem, z którego należało upuścić „nieco” mocy,
natomiast odwalenie całej brudnej roboty leżało po naszej stronie.
Mimochodem
zerknąłem na Lydię, która podobnie jak ja oddychała z wielkim trudem i poczułem
nagłe wyrzuty sumienia. Nie - nie żałowałem podjętej decyzji, choć wiedziałem,
że tym razem wpakowałem nas w naprawdę
niezłe bagno. Ścisnąłem mocniej obie trzymane przeze mnie dłonie, przygotowując
się do najważniejszej części rytuału. W teorii byliśmy w stanie zniwelować
niszczące działanie czarnej materii i rozładować ją dzięki naszej własnej sile witalnej.
Niestety to była tylko teoria. W praktyce zaś sporo ryzykowaliśmy…
Spojrzałem
na ognistowłosą dziewczynę, której krucha dłoń spoczywała w mojej zaciśniętej
pięści. I to dla kogo? Przełknąłem ślinę. Prawdopodobnie dla naszego
największego wroga…
Gdy kolejna
fala ognistego bólu omal nie spaliła nas od środka, zdałem sobie sprawę, że to
jedynie skromny początek tego, co będzie miało dziś miejsce. Uśmiechnąłem się
krzywo. Najlepsza zabawa dopiero się zaczynała…
______________________________________________________________________
Po raz kolejny witam serdecznie wszystkich Czytelników!
Wiem, że okres dodawania kolejnych rozdziałów się wydłuża. Mogę
Was jedynie za to przeprosić. Niemal każdą wolną chwilę poświęcam na pisanie,
ale jak widać tych chwil mam niewiele…
Jak zapewne zdążyliście zauważyć, rozdział 7 różni się od
poprzednich. Czym? A no tym, że postanowiłam troszeczkę „zajrzeć” w głowę
Blake’a, który w tej części stał się osobą prowadzącą narrację : )
Przyznam szczerze, że nieco martwił mnie owy „zabieg”. Jednak
zaczynając to opowiadanie, wiedziałam, że w którymś momencie będę chciała
pokazać rzeczywistość oczami Sandersa. W końcu obok Amelii – to on jest drugim,
głównym bohaterem. Dlatego też, by zaprezentować różne perspektywy, będę od
czasu do czasu, przeskakiwać między narracją prowadzoną przez te dwie postaci. Ułatwi
mi to również wyjaśnienie wielu kwestii pojawiających się w opowiadaniu.
Rozdział 7 zawiera też sporo nowych informacji, które wraz z
kolejnymi częściami będą nabierać głębszego sensu.
To chyba tyle jeśli chodzi o mnie więc…
Serdecznie zapraszam Wszystkich do dzielenia się swoją
opinią, pytaniami czy wątpliwościami : )
Z pozdrowieniami,
Whiteberry
Witaj! :D
OdpowiedzUsuńNiecierpliwie czekałam na ten rozdział i szczerze Ci powiem, że mnie zaskoczył. Pokazanie umysłu Blake'a było, moim zdaniem, wspaniałym pomysłem! Przybliżyłaś mam zarówno jego postać, jak i świat przedstawiony - i love it!! <3
Jestem Twoją wielką fanką, czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały :D kocham Twój styl i postacie <3
Pozdrawiam :D
Witam : )
UsuńNaprawdę martwiłam się pomysłem przerzucenia narratora na postać Blake’a, dlatego ogromnie się cieszę, że komuś przypadł do gustu : ) Dzięki temu „zabiegowi” faktycznie mam możliwość pokazać świat jego oczami, ukazać zupełnie inną perspektywę i przedstawić jak zmienia się ten młody mężczyzna pod wpływem jego relacji z zadziorną koleżanką ^_^ Myślę, że ta dwójka jeszcze nie raz nas zaskoczy ; )
Ślicznie dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Czekałam na ten rozdział z wielkim zniecierpliwieniem. Codziennie zaglądałam tu w nadzieji, że zobaczę upragniona cyfrę "7". Muszę przyznac że bardzo podobają mi się twoje pomysły. Za dobry pomysł uważam też zmienienie perspektywy. Będę czekać na następny rozdziali mam nadzieję że pojawi się szybko. Życzę weny i więcej czasu na pisanie.
OdpowiedzUsuńP.S. Sorry że jako anonim ale coś się mi popsuło.
Jak już pisałam, bardzo mi miło, że pomysł jakoś się przyjął : ) Cieszę się też, widząc jak Czytelnicy wiernie oczekują kolejnego rozdziału, nawet jeśli ten czas nie jest krótki. Mam nadzieję, że w przyszłości będę mogła więcej chwil poświęcać na pisanie. Tym bardziej, że tyle pozytywnych słów, bardzo mnie motywuje ; )
UsuńDziękuję za opinię i serdecznie pozdrawiam!
Twoje opowiadanie jest niesamowite! Uwielbiam twój styl pisania. Ten rozdział był emocjonujący, że aż sama się denerwowałam losem Amelii. Z niecierpliwością czekam na następny rozdział i mam nadzieję, że pojawi się szybko. Powodzenia i tak trzymać <33
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. Wciąż pracuję nad stylem, a takie słowa pokazują, że warto ;) Postaram się, żeby każdy rozdział obdarzał Czytelnika jakąś wiązką emocji. Nie obiecuję – ale również mam nadzieję, że kolejną część uda mi się wstawić nieco wcześniej.
UsuńSerdecznie pozdrawiam! : )
Strasznie zaciekawiłaś mnie tym rozdziałem. Z niecierpliwością czekam na kolejny. Mam nadzieję że będzie tak interesujący jak 7. Dużo weny i czasu życzę abyś mogła dalej tworzyć takie cuda :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że Ci się spodobało: ) Mam nadzieję, że kolejne rozdziały również Cię zainteresują.
UsuńDziekuję za komentarz i pozdrawiam!:)
No no robi się coraz ciekawiej. Fajnie ze napisałaś ten rozdział "oczami" Blake'a. Mam nadzieje ze akcja jeszcze sie rozwinie i skończy sie dobrze :D Z niecierpliwoscią czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńUlżyło mi, że pomysł w miarę się przyjął, ponieważ planuję czasem zaglądać do głowy Sandersa ; )
UsuńŚlicznie dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Przepraszam, ze tak późno, ale piszesz tak długie rozdziały, że czasem nie mam czasu, by je przeczytać :)
OdpowiedzUsuńPiszesz naprawdę dobrze - jak dla mnie mogłabyś nawet wydać wersję papierową XD
Czekam z niecierpliwością na to, co się stanie w następnym rozdziale :*
Wreszcie zaczynam rozumieć tytuł!
Ireth
Wersja papierowa to w moim przypadku raczej sfera marzeń, ale dziękuję za miłe słowa. Co do tytułu – z pewnością znajdzie on swoje głębsze odniesienie w dalszych rozdziałach ; )
UsuńPozdrawiam serdecznie! :)
Hej, rozdział świetny i prawie codziennie tu wchodzę w nadziei, że powstał kolejny!!!
OdpowiedzUsuńPisz tak dalej, bo aż nie mam ochoty czytać innych blogów :)
Kocham, kocham, kocham... twój styl i pomysły.
Pamiętaj, że największa fanka czeka na dalszy ciąg!!!
Asmith
Witam serdecznie!
UsuńOgromnie się cieszę, że tak cenisz sobie mojego bloga : ) To bardzo motywujące słowa. Mam nadzieję, że czytanie dalszych rozdziałów będzie dla Ciebie równie przyjemnie : )Niestety mam opóźnienie przy kolejnej części, ale biorę sie ostro do pracy...
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Ach, tego mi brakowało! :D
OdpowiedzUsuńŻebyś nie miała wątpliwości, to E.T. się do Ciebie zgłasza. ;)
Jak zwykle, zacznę od błędów:
– masz problem z zapisem dialogów (już kiedyś poruszałam tę kwestię), więc podsyłam do (UWAGA: reklama) „Językowych dylematów” – tam masz całkiem fajnie objaśnione tak naprawdę wszystkie nurtujące zagadnienia (jeżeli czegoś nie uda Ci się znaleźć, warto po prostu wpisać w przeglądarkę „zapis dialogów” – na pewno coś wyskoczy);
– druga sprawa dotyczy interpunkcji, ale jest to zmora wszystkich (nawet tych już całkiem doświadczonych) autorów, więc nie będę się tak czepiać (zwłaszcza że nie zapisałam sobie żadnych przykładów – dlaczego tak się stało, napiszę w dalszej części komentarza);
– trzecia i ostatnia moja obiekcja ślęczy nad narracją – nie lubię, kiedy się tak skacze, jest to dla mnie pewnego rodzaju niekonsekwencja, ponieważ jeżeli nie potrafisz (a niewielu to potrafi) przekazać całej fabuły w narracji pierwszoosobowej, to nie powinnaś się za nią brać i pozostać przy trzecioosobowej (nie wygląda to dla mnie estetycznie [jeśli można to tak nazwać], a nietrudno się potem pogubić).
Trochę posmęciłam, prawda? Ale wolisz mnie szczerą do bólu, c'nie? :D
Zgaduję, że już załamujesz ręce i zastanawiasz się, co jeszcze E.T. wywlecze z tego rozdziału – i tu Cię zaskoczę, bo nic! Powaliłaś mnie tym rozdziałem (zwłaszcza tyloma informacjami, których szczędziłaś przez ostatnie rozdziały) tak, że moje oczka nie zwróciły uwagi na błędy – były tak pochłonięte treścią. *.*
Wyjaśniło się niesamowicie dużo kwestii (czyt. humorki ciążowe Blake'a), dałaś też fundamenty pod tajemniczą Radę (a tu wyczuwam wielki wybuch). Tak naprawdę czuję się teraz oszołomiona i mimo że nadal nie mam pojęcia, kim w praktyce jest Blake i spółka, to wiem, że będzie się działo (i z pewnością jest to powiązane z ojcem Amelii, nie może nie być).
Ach, obróciła się też jedna z moich teorii, że to ktoś bliski Amelii – jeżeli Blake wyczuwa tych Mrocznych, to myślę, że już by tego kogoś wyłapał (chyba że tamci coś odkryli, coś, co pomogłoby zniwelować ich... zapach? moc? aurę?).
Wiem, trochę krótko, patrząc na poprzednie komentarze, ale nie mam już siły (a jest wpół do osiemnastej). Zatem życzę weny, czasu, pomysłów (i czego tam jeszcze potrzebujesz) i powracaj do nas z nowym rozdziałem! ❤
E.T.
Witam serdecznie!
UsuńOd razu dziękuję za wiele cennych wskazówek. Obiecuję cały czas się dokształcać : ) Z tą narracją naprawdę miałam dylemat. Obawiałam się właśnie, by nie wprowadzić zbytniego zamętu. Staram się trzymać narracji pierwszoosobowej, jednak samo przeskakiwanie między postaciami jest ryzykowne. Myślę, że jeśli bardzo bym się uparła, to mogłabym pozostać jedynie przy Amelii, chociaż nie ukrywam, że kosztowałoby mnie to sporo dodatkowego wysiłku. W każdym razie, będę starała się tak prowadzić wątki, by przeskakiwanie między dwoma głównymi bohaterami dawało Czytelnikom szerszą perspektywę i nie wprowadzało jakiegoś strasznego zamieszania. Mam nadzieję, że podołam : ) W razie co - proszę śmiało wytykać błędy, ponieważ uważam, że to najlepszy sposób na doskonalenie umiejętności ; )
Cieszę się też, że rozdział Cię wciągnął : ) Tym bardziej, że miałam co do niego wiele obaw. Starałam się przemycić w nim sporo informacji, głównie dotyczących Blake’a, choć jak widać, nadal nie odkryłam wszystkich kart.
Wkrótce jednak chłopak uczciwie nam się przedstawi… ; )
Ślicznie dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Wspaniały blog jaki kiedykolwiek czytałam!!! :) Naprawdę cudowny! Nie żałuję, że na niego trafiłam. Jest to jeden z najlepszych blogów jaki czytałam do tej pary! Pisz dalej! <3
OdpowiedzUsuńO rany : ) Ślicznie dziękuję za te miłe słowa. Od razu chce się siadać i pisać: ) Szkoda tylko, że obowiązki nie pozwalają mi na szybsze dodawanie rozdziałów… Mimo wszystko – będę się starać.
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Dla mnie rewelacja ! Przeczytałam wszystko w jeden dzień (w sumie to w 2) Opowiadanie świetne i szkoda, że nie ma kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że będę miała jeszcze okazję poczytać twoje prace :) No cóż, pozostaje tylko życzyć powodzenia i ogromnej weny ;3
OdpowiedzUsuńCieszę się, ze moje opowiadanie tak Cię wciągnęło : ) Obiecuję, że będę dalej ciężko pracować ; ) Bardzo dziękuję za miłe słowa i serdecznie pozdrawiam!
UsuńKiedy nowy rozdział ? :);*
OdpowiedzUsuńOstatnio nie było mnie przez jakiś czas, więc dopiero teraz zasiadam do dalszego pisania... Nie chcę nic obiecywać, ale będę starała się zamieścić go jak najszybciej : )
UsuńPozdrawiam!
życzę bardzo dużo weny kochana :)❤;* i czekamy na rozdział ;);**
UsuńSuper rozdział! Jak zwykle zresztą ;) Uwielbiam twojego bloga! Uwielbiam twój styl pisania, uwielbiam to, w jaki sposób przedstawiasz bohaterów. Potrafisz wprowadzić niesamowity nastrój opowiadania, nie można przestać czytać, a kiedy już skończysz, natychmiast odliczasz minuty do następnego rozdziału :) Trochę szkoda, że rozdziały są tak rzadko, ale za to za każdym razem nadrabiają jakością ;)
OdpowiedzUsuńOby tak dalej!
Witam ; ) Bardzo mi miło, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Wiem, że rozdziały pojawiają się naprawdę rzadko, ale niestety mam niewiele czasu na pisanie. Może kiedyś to się zmieni ; ) W każdym razie, rozdział 8 już powoli się tworzy : )
UsuńDziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Czytam ten rozdział już nie wiem który raz jest meeegaaaa i chciałabym juz przeczytać nastepny ;):* pozdrawiam i duzo weny ;*
OdpowiedzUsuńDziękuję : ) Własnie zamieściłam nastepny. Mam nadzieję, że też się spodoba : )
UsuńPozdrawiam!
Nominowałam cię do LBA! http://skrzydlo-kruka.blogspot.com/2016/05/liebster-blog-award-cos-czego-jeszcze.html
OdpowiedzUsuńDziękuję. Ostatnio nie mam czasu zająć się tą kwestią, ale jak znajdę chwilkę – przystąpię do działania : )
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
A mnie wyjątkowo ten rozdział może nie nudził, co irytował. Nie mam niczego do zmiany perspektywy i choć wielu uzna to za nieprofesjonalne i niekonsekwentne, to ja uznam za zamysł autora, z jakiegoś powodu konieczny, a ponieważ to jego opowiadanie to ma sobie prawo skakać po perspektywach ile wlezie. Jest wiele książek co pisane są w różnej osobie, a czasami nawet różnymi czasami. Komuś może się to nie podobać, ktoś inny coś takiego ubóstwiać, bo dzięki temu ma możliwość poznać spojrzenie różnych bohaterów, a jeszcze innemu może być zupełnie obojętne.
OdpowiedzUsuńMnie rozdział zirytował, bo często w nim było powtarzane jedno i to samo o tych złych ukrytych w ludziach i przyznaję też, że różnego rodzaju przemiany oraz wzmianki o energiach mnie nie kręcą, bo to już dla mnie nie należy do fantastyki, która powinna być nieco skryta w mroku, a do sice fiction (nie wiem czy dobrze napisałem), ale tak jak mówię, to tylko według mnie.
Pozostać jednak na blogu zamierzam, bo ciekawi mnie kobieta z lustra i jej powiązanie z Amelią.
Pozdrawiam.
Cieszę się, że mimo wątpliwości postanowiłeś śledzić losy Amelii i Blake’a. Wiem, że moje opowiadanie nie jest szczytem oryginalności i często łatwo przewidzieć rozwój akcji, ale mam skromną nadzieję, że jeszcze uda mi się zaskoczyć czymś Czytelnika : ) To dopiero początki, więc jeszcze sporo przede mną…
UsuńDziękuję, że poświęciłeś czas by nadrobić i skomentować każdy z rozdziałów.
Pozdrawiam serdecznie : )
Kiedy bedzie kolejny rozdział?
OdpowiedzUsuńWłaśnie go wstawiłam. Przepraszam, za tą przerwę, ale ostatnio sporo podróżuję i sporadycznie też zaglądam na bloga. Mam nadzieję, że wkrótce będę miała więcej czasu : )
UsuńSerdecznie pozdrawiam!
Po kolejnej przerwie, ale w końcu jestem i przyznam się, że cieszę się, że ominął mnie tylko jeden rozdział bo inaczej nie wiem kiedy znalazłabym czas na czytanie ;)
OdpowiedzUsuńJestem zadowolona z tego rozdziału, nie ma co ukrywać. Dałaś tyle informacji, tyle rzeczy wyjaśniłaś lecz jednocześnie nie oszczędzałaś nowych tajemni i zagwozdek.
Lecz to co najbardziej przypadło mi do gustu to pisanie z perspektywy Sandersa! Powiem z ręką na sercu, że niepotrzebnie się tym martwiłaś. Wszyło naprawdę dobrze! :)
Weny ;*
Bardzo się cieszę, że ten rozdział nie zawiódł Twoich oczekiwań : ) Będę starała się dalej! Miło, że znajdujesz czas by tutaj zajrzeć : )
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam! : )
Muszę przyznać że piszesz świetnie i strasznie mnie ciekawi co będzie dalej i chciałabym się dowiedzieć kiedy następny rozdział ??? Już nie mogę się doczekać i mam nadzieję że niedługo skończysz no bo w sumie ten rozdział dodalas 2 miesiące temu
OdpowiedzUsuńWreszcie wstawiłam kolejny rozdział : ) Miło mi, że zaciekawiła Cię historia Amelii i Blake’a. Wiem, że części pojawiają się bardzo rzadko, dlatego proszę o cierpliwość : )
UsuńDziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
Niecierpliwie czekam na następny rozdział. Piszesz wspaniale
OdpowiedzUsuń