czwartek, 28 lipca 2016

Rozdział 8

Obudził mnie przenikliwy, piekący ból, który leniwymi falami rozpływał się po udręczonym ciele.  W głowie czułam tak silne łupanie, że aż bałam się poruszyć, leżałam więc skupiona na tym, by przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Jeśli dobrze kojarzyłam zostałam zaatakowana przez cudaczne lustro znajdujące się na naszym poddaszu.

            Moje ciało automatycznie spięło się na wspomnienie okrutnego cierpienia, które pochłonęło całą postać w momencie zetknięcia palców ze szklaną powierzchnią. Zamrugałam kilkakrotnie, chcąc odgonić te niepokojące obrazy i z zaskoczeniem stwierdziłam, że już nie leżę skulona na zakurzonej, strychowej podłodze. Nabrałam więc głęboko powietrza i ignorując tępy ból głowy, powoli rozejrzałam się po pomieszczeniu.
            Prawdopodobnie znajdowałam się w swojej sypialni. Prawdopodobnie - ponieważ widok jaki ukazał się moim oczom był zbyt niewiarygodny, by móc od razu zaufać temu, co miałam przed sobą. Mówiąc subtelnie - pokój wyglądał jak po przejściu bardzo silnego huraganu.
            Poszarpane zasłony zwisały z powyginanych, miedzianych prętów, które wcześniej służyły za karnisze. Szczątki woalowych firan tańczyły gnane lekkim podmuchem wiatru, wpadającego przez potłuczone szyby. Z poduch zdobiących okienny wykusz zostały jedynie strzępki materiałów i fruwające wszędzie, jasne pierze, zaś mebel, który wcześniej nazywałam komodą leżał do góry nogami pośrodku pokoju, przykryty do połowy stertą pogniecionych ubrań oraz paroma kompletami kolorowej bielizny.
            Jęknęłam, unosząc się delikatnie na łokciach, by dokładniej przyjrzeć się niecodziennemu zjawisku. Nie byłam w stanie ocenić, co takiego miało tutaj miejsce. Mogłam natomiast śmiało stwierdzić, że nawet gdyby przez moją sypialnię przebiegło stado rozwścieczonych bawołów, pokój wyglądałby zdecydowanie lepiej niż w tej chwili. Czując lekkie zawroty głowy postanowiłam przy okazji sprawdzić, czy oby moje ciało nie prezentuje się podobnie jak zdewastowany pokój. Ból, który nadal mi doskwierał nie wróżył nic dobrego, jednak po kilku sekundach dokładnych oględzin, zdążyłam zorientować się, że na szczęście sama nie doznałam większego uszczerbku na zdrowiu. Co prawda, posiniaczone dłonie wyglądały jakbym osobiście zboksowała nimi całe pomieszczenie, jednak oprócz paru dodatkowych zadrapań na przedramionach i pulsującym siniaku zdobiącym głowę, nie zauważyłam, żadnych, większych ran. Usiadłam powoli, próbując wyczuć, czy nie mam ukrytych złamań, gdy nagle mój wzrok przykuł jakiś nieznaczny ruch. Machinalnie spojrzałam w przeciwległy, okryty cienieniem kąt pokoju, z którego powoli wyłoniła się wysoka, silna postać. Moje serce nagle przyspieszyło.
            Blake.
            Z trudem przełknęłam ślinę, gdyż nagle zaschło mi w ustach. Chłodne, zielone oczy nie spuszczały ze mnie przenikliwego spojrzenia, a zacięta linia szczęki każdego przyprawiłaby o natychmiastowy zawał. Poczułam dreszcz idący po plecach, jak zawsze, gdy znajdowałam się w pobliżu tego nietypowego mężczyzny. Jednak tym razem coś mi tu nie pasowało… Ścisnęłam mocniej trzymaną w dłoniach kołdrę.
            Sanders był wściekły.
            Choć to słowo, jedynie w nieznacznym stopniu określało aktualną postawę chłopaka. Kruczoczarne włosy sterczały w nieładzie, zachodząc lekko na zmarszczone czoło. Kilkudniowy zarost pewnie dodawałby mu uroku, gdyby nie blada skóra i lekko fioletowe wory pod oczami. Ciemnoszara koszulka opinała napięte do granic wytrzymałości mięśnie, a potężne dłonie zaciśnięte były w pięści. Cicho przełknęłam gulę, która uformowała się w moim gardle, ponieważ nagle zdałam sobie sprawę z niepokojącego faktu…
            Blake wyglądał w tej chwili, jak podczas naszego pierwszego spotkania, kiedy to przypadkowo zetknęliśmy się dłońmi.
            Przez chwilę odniosłam straszne wrażenie, że zaraz rzuci mi się do gardła i rozszarpie je, jednym tylko ruchem nadgarstka. Odchrząknęłam dyskretnie próbując znaleźć w sobie na tyle odwagi, by przeciwstawić się jego niecodziennemu humorowi. Co prawda miałam już do czynienia z rozwścieczonym Sandersem, ale w tej chwili instynkt podpowiadał mi, że coś bardzo tu nie gra. Blake przyglądał się zdecydowanie zbyt uważnie, jakby w każdej sekundzie gotów był zakończyć biedny żywot koleżanki ze szkolnej ławki.
            Poruszyłam się niespokojnie, lecz mężczyzna nawet nie drgnął. Stał jak wmurowany, a niebezpieczna aura, którą roztaczał wokół siebie, musiała być przeznaczona specjalnie dla mnie. Przymknęłam na moment powieki i biorąc kilka głębokich wdechów, wreszcie poczułam jak powoli wracają mi siły, a wraz z nimi napływa fala mroźnej irytacji.
            Nawet jeśli ten humorzasty buc miał jakiś powód, by zachowywać się w ten sposób, ja nie zamierzałam grać niewinnej ofiary w jego chorym przedstawieniu… Nie dość, że wciąż czułam się potwornie, głowa pękała mi od tępego bólu, a ciało było słabe po przebytej chorobie, to – na dodatek – musiałam patrzeć na jego pochmurną, aczkolwiek przystojną gębę! Gdyby tego było mało niedawno zostałam zaatakowana przez stare, gadające lustro, a mój piękny, mały azyl, wyglądał jak jakieś wojenne pogorzelisko!   Odetchnęłam kilka razy, czując jak adrenalina zalewa moje żyły i unosząc powieki, wbiłam wzrok w mężczyznę przed sobą. Nie – tym razem nie planowałam znosić jego dziwacznych humorów…    
            — Jeśli masz zamiar patrzeć na mnie, tym swoim chorym, morderczym wzrokiem to lepiej zmiataj z mojej sypialni Sanders. — Wypaliłam ostro. — Nie wiem jakim cudem się tu znalazłeś, ale zdecydowanie pomyliłeś adresy.
            Na moment zapadła grobowa cisza, podczas której kolejny już raz byłam świadkiem niewiarygodnej przemiany Blake’a. Nagle miejsce rozwścieczonego psychopaty zajął ogromnie zaskoczony, młody mężczyzna. Chwilę patrzył na mnie z szokiem wyrysowanym na twarzy, jednak jego rysy z sekundy na sekundę zdawały się łagodnieć. Rozluźnił dłonie i śmiało zrobił dwa kroki do przodu. Szmaragdowe oczy nadal rozszerzone były w zdumieniu, ale zmysłowe kąciki ust delikatnie zadrgały.  
            Gapiłam się jak oniemiała na cudowną przemianę szkolnego wroga, zastanawiając się jednocześnie, co ja w ogóle tutaj robię. Odkąd kilka tygodni temu, przeprowadziłyśmy się z mamą do antycznej rudery, moje życie jakimś dziwnym trafem przewróciło się do góry nogami. Pomijając fakt, że od zawsze działy się w nim nietypowe rzeczy, to wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy przebijały wszystko na głowę. I za każdym razem jedna postać zjawiała się w samym centrum owego bałaganu.
Sanders. 
             Jeszcze kilka sekund nie spuszczał ze mnie szmaragdowego spojrzenia, a potem… odrzucił głowę w tył i wybuchł serdecznym, gromkim śmiechem! Zafascynowana wpatrywałam się w radosny wyraz jego twarzy, a moje serce zabiło niespokojnie. Siedziałam tak przez chwilę z otwartą buzią, próbując przetrawić jego nagłą zmianę humoru.
            Naprawdę nigdy wcześniej nie widziałam, by Blake tak się śmiał! Ulga całkowicie zmiękczyła jego pochmurny wyraz twarzy, a oczy natychmiast pojaśniały. Wyglądał przy tym jakby - z jakiegoś nieznanego mi powodu - strasznie mu ulżyło. Jęknęłam poirytowana, że najwyraźniej znów ominęło mnie coś zabawnego, gdy nagle odezwał się miękkim głosem:
            — Mogłem się domyśleć, że tym razem też nas zaskoczysz. — Uśmiech nie schodził z jego ust. — Twój zapach przez moment strasznie nas zmylił. Jednak teraz wyczuwam coś zupełnie innego… — Pociągnął nosem, jakby oceniał woń niespotykanych perfum, a na jego czole pojawiła się delikatna zmarszczka. — Ciekawe… bardzo ciekawe…
            Poczułam się nagle strasznie skrępowana. Moje poliki zalał wstydliwy rumieniec, gdy uświadomiłam sobie, że od kilku dni nie brałam porządnej kąpieli. Jeśli ten dupek próbował mnie zawstydzić to świetnie mu szło. Przedrzeźnianie było jedną z rzeczy, które potrafił robić najlepiej.
            Usadowiłam się wygodniej na łóżku, zasłaniając bardziej kołdrą i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jedyny punkt pokoju, który nie został roztrzaskany na części to właśnie łóżko. Najwidoczniej takie stare rupiecie potrafiły dużo przetrwać. Ogarnęłam ręką skołtunione włosy i nerwowo przygryzłam dolną wargę. Tymczasem Blake wciąż ciekawie mi się przyglądał, a po kilku długich sekundach, kolejny raz bezczelnie parsknął śmiechem.    
            Poczułam jak na miejsce zażenowania wkrada się narastająca złość. Wciągnęłam ostro powietrze. Jeśli ten palant nie przestanie się ze mnie nabijać…
            — Czego tak rżysz idioto?! — Syknęłam przez zaciśnięte zęby. — Lepiej żebyś nie miał nic wspólnego z bałaganem w mojej sypialni, bo inaczej sprawię, że nie będzie ci do śmiechu.
Odwróciłam głowę, obrażona na cały świat.
            — Trzymam cię za słowo maleńka.
Moja irytacja sięgnęła zenitu.
            — Nie nazywaj mnie tak! — Krzyknęłam rozwścieczona, podczas gdy Sanders jedynie wygiął ciemną brew w kpinie. Nagle poczułam dzikie pragnienie, by trzasnąć go pięścią w twarz. Jeśli nikt nie nauczył go kultury, ja mogłabym zrobić to bardzo szybko… Niestety nim zdążyłam cokolwiek dodać, do pokoju wpadła zdyszana Lydia. Rzuciła szybkie spojrzenie na Sandersa, po czym utkwiła we mnie zszokowany wzrok.   
            — Co tu się dzieje?! — Pytanie z pewnością było skierowane do chłopaka, jednak kobieta przyglądała mi się uważnie, jak jeszcze przed chwilą robił to Blake. Poczułam ciarki idące wzdłuż kręgosłupa, gdyż ona również wyglądała, jakby chciała poćwiartować mnie na kawałki i rozrzucić po wszystkich stronach świata. Jej ciemne oczy ciskały błyskawice, a zęby trzeszczały pod zaciśniętą linią ust.
            — Co tu się dzieje? — Ponowiła pytanie, przerzucając wzrok na kuzyna.  
Dolna warga Sandersa lekko zadrżała.
            — Rozmawiamy.
            — Rozmawiacie?! — Lydia o mało nie zachłystnęła się własną śliną. — Myślałam, że coś ustaliliśmy Blake… A ty mi mówisz, że… rozmawiacie?! Odkąd to zacząłeś kumplować się z Tenebris?! Czyś ty kompletnie oszalał?!
            Atmosfera w pokoju momentalnie zrobiła się ciężka. Napięcie zawisło w powietrzu, czekając tylko aż ktoś pierwszy roznieci iskrę. Blake zamrugał, a potem potrząsnął głową.
            — Uspokój się Lydio… — Jego głos był opanowany i zimny. — Nim zaczniesz oskarżać mnie o bratanie się z wrogiem, przyjrzyj się najpierw dziewczynie. — Zerknął w moją stronę, a szmaragdowe błyski rozjaśniły jego tęczówki.
            Piękna kuzynka nie wydała się przekonana, jednak jej wzrok nieco złagodniał, gdy ponownie na mnie spojrzała. Zapewne nie zdawała sobie z tego sprawy, ale przechylając na bok głowę, gapiła się tak intensywnie, że kolejny już raz poczułam się jak niezwykle interesujący obiekt nieziemskiego pochodzenia.
            — Nie wyczuwasz czegoś dziwnego? — Spytał cicho Blake, gdy przenikliwy wzrok kobiety rozbierał mnie na części pierwsze. Przez moment zdawała się usilnie nad czymś zastanawiać, jakby pociągając przy tym delikatnie nosem. Zmarszczka na jej czole pogłębiła się, a na twarz wstąpił grymas wielkiego zaskoczenia.
            — Nie rozumiem… — Rzekła zdezorientowana i powoli przysunęła się do łóżka. Wtuliłam się bardziej w wezgłowie i mocniej nakryłam kołdrą na wypadek gdyby, piękna kuzynka postanowiła rzucić się na mnie z pięściami. Nigdy nie byłam tchórzem, ale pod wpływem badawczego spojrzenia mój puls niespokojnie przyspieszył. W tym momencie kobieta prezentowała się dużo groźniej niż jej arogancki kuzyn, a ja nie byłam pewna, czy po ostatniej chorobie jestem w stanie się obronić. Co prawda zawsze mogłam użyć swojego nieświeżego oddechu, ponieważ zarówno Sanders jak i Lydia zdawali się być mocno wyczuleni na wszelakie zapachy.
            Przez chwilę oboje przyglądali mi się w milczeniu, gdy wreszcie pierwsza odezwała się kobieta.
            — Pamiętasz coś z ostatnich wydarzeń Amelio? — W jej głosie nie było słychać już gniewu, a jedynie palącą ciekawość. Odetchnęłam głęboko, zastanawiając się co odpowiedzieć. Gdzieś po drodze mignęła mi myśl, czy zdradzić im swoją rozmowę z gadającym lustrem, jednak ostatecznie postanowiłam zachować ten fakt dla siebie. Nie miałam powodów, by ufać pięknej dwójce, a zwierzanie się przed Sandersem z owych rzeczy, mogło jedynie narazić mnie na drwiny i posądzenie o brak piątej klepki. Co prawda, to on twierdził, że nie jest człowiekiem, ale wciąż nie raczył wytłumaczyć mi, za kogo w takim razie się uważa. Poza tym oboje zachowywali się dziwnie i dałabym sobie palca uciąć, że doskonale wiedzieli, co stało się z moim pokojem.  
            Krew zagotowała mi się w żyłach, kiedy boleśnie zdałam sobie sprawę, jak niefortunnie potoczyło się życie Amelii Green. Wyglądało na to, że wszystko – z pięknym kuzynostwem na czele - sprzysięgło się właśnie przeciwko mnie.
            Poczułam jak wściekłość dodaje mi odwagi. Nie – tym postanowiłam trzymać gębę na kłódkę.
            — Zupełnie nic nie pamiętam. — Rzekłam lodowatym tonem, patrząc hardo w oczy Lydii. — Ale nie powinnaś się dziwić. Pewnie znowu nafaszerowaliście mnie prochami. Jak tak dalej pójdzie, stanę się lekomanką. Mam tylko nadzieję, że na odwyku będziecie odwiedzać mnie równie często jak teraz.  
            Kończąc ostatnie zdanie poczułam, że wreszcie mam okazję odegrać się na tej hollywoodzkiej dwójce. Jeśli chcieli nadal bawić się w kotka i myszkę to bynajmniej nie zamierzałam im tego ułatwiać.
            Niespodziewanie moją uwagę zwróciło głośne parsknięcie. Obie z Lydią zerknęłyśmy w stronę mężczyzny, który z założonymi rękami, opierał się o jedną ze ścian wykuszu. Szmaragdowe oczy błyszczały rozbawieniem, a usta delikatnie drgały od powstrzymywanego śmiechu.
            — Czyż nie mówiłem droga siostro, że dziewczyna jeszcze nie raz nas zaskoczy? — Zwrócił się w stronę kuzynki. — Przyznaj… nawet w jej zapachu jest coś dziwnego…
            Poczułam jak gorąco zalewa moje poliki, podczas gdy Lydia zmarszczyła mocno brwi, przysuwając się jeszcze bliżej posłania, tak, że prawie dotykała go swoimi długimi nogami. Wyraz jej twarzy już wcześniej lekko złagodniał, choć i tak patrzyła na mnie jak na ducha. Sama nie wiedziałam, czy mam się czuć zaszczycona czy urażona.
            — Masz rację. — Milczała przez chwilę, ewidentnie się nad czymś zastanawiając. — Niby wyczuwam Mrok, ale… ale zdecydowanie coś go przebija…
Zaskoczona, spojrzała na Sandersa.
            — To niemożliwe Blake. — Ton kobiety pełen był napięcia. — Ja… nigdy się z czymś takim nie spotkałam. Przecież… przecież my nie mieszamy krwi, a inaczej nie jestem w stanie tego wytłumaczyć.  
            Zdezorientowana zwróciła się w moją stronę. Chwilę przyglądała się w milczeniu, po czym wreszcie się odezwała.
             Dziewczyno… Kim ty jesteś? — Spytała niepewnym głosem.
            Na bardzo długi moment zapadła głucha cisza, przerywana jedynie szumem wiatru, który kołysał resztkami poszarpanych firan. Lydia zamyślona utkwiła wzrok w drewnianej podłodze, natomiast Sanders nie odezwał się ani słowem, choć jego intensywne spojrzenie nie opuszczało moich oczu. Przez moment odniosłam wrażenie, że w jakiś pokręcony sposób próbuje zajrzeć do mojej duszy, odwróciłam więc szybko głowę udając, że nadal rozglądam się po zdewastowanym pokoju. Rzuciłam okiem w stronę wejścia i jęknęłam na widok wygiętych, pustych zawiasów. Teraz już naprawdę nie wiedziałam, co się tutaj stało, a pytanie, które tak ciężko zawisło między nami, jeszcze bardziej zbiło mnie z tropu.
            Od samego początku zarówno Sanders jak i Lydia traktowali mnie z dziwnym dystansem. Kiedy tylko działo się coś nietypowego – oni zjawiali się pierwsi na miejscu zdarzenia. Nie dość, że posługiwali się językiem pokemonów, to jeszcze – choć niechętnie to przyznawałam - dwa razy uratowali moje pokręcone życie. W porównaniu z nimi nawet gadające lustro wypadało blado.
            Tym razem jednak wyglądało na to, że piękne kuzynostwo po raz pierwszy poczuło się niepewnie w moim towarzystwie. Szkoda tylko, że za żadne skarby nie wiedziałam, o co dokładnie w tym wszystkim chodzi.
            W momencie gdy straciłam przytomność mój umysł zasnuła ciemna mgła, przez którą nic nie mogło się przedrzeć. Nie wiedziałam, jakim cudem znalazłam się z powrotem w sypialni, ani dlaczego pokój wyglądał jak stare złomowisko. Jedyne, co pamiętałam to żar, który trawił moje ciało kawałek po kawałeczku, a potem niespotykaną ulgę, spowodowaną zapewne spadkiem gorączki. Gdybym wiedziała, że pójście na strych skończy się tak niefortunnym obrotem wydarzeń, nie wyściubiłabym nosa spoza drzwi sypialni. Niestety niepokój o mamę zaprowadził mnie na sam szczyt stromych schodów, a tam wszystko potoczyło się już swoim rytmem...
            Niespodziewana myśl sprawiła, że lęk wkradł się lodowatym strumieniem na moje plecy. Wypuściłam powietrze z płuc spoglądając na wywarzone drzwi.
            Sarah…
            — Muszę sprawdzić co z mamą! — Powodowana nagłym impulsem, zerwałam się na równe nogi. Niestety okazały się zbyt słabe, by utrzymać powierzony im ciężar. Chwiejąc się niezdarnie, runęłam jak długa w kierunku drewnianej posadzki. Nim jednak zdążyłam zderzyć się z podłożem, podtrzymały mnie silne ramiona. Oparłam się na nich bezwiednie.
            — Nie powinnaś jeszcze wstawać. — Stwierdził odkrywczo Blake, sadzając mnie z powrotem na posłaniu. — Jesteś osłabiona. Najpierw musisz nawodnić organizm i zjeść porządny posiłek.
            Już chciałam zaprzeczyć, gdy nagle wtrąciła się Lydia, która najwidoczniej dopiero teraz ocknęła się z zamyślenia.
            — Blake ma rację. — Rzekła szczerze. — Powinnaś coś zjeść.  
Zerknęłam na nią wzrokiem pozbawionym emocji.
            — Nie jestem głodna. — Irytacja zabarwiła mój ton. — Chcę wiedzieć co z mamą!      Patrzyłam to na jedno, to na drugie bezsensownie poszukując jakichkolwiek oznak współpracy. Wciąż czułam lekkie zawroty głowy spowodowane zbyt szybkim stanięciem na nogi, ale zdecydowanie bardziej martwiło mnie, dlaczego nigdzie nie widać Sarah. Z reguły przewrażliwiona rodzicielka nie odstępowała mnie na krok, nawet gdy miałam zwykłe przeziębienie.
            — Gdzie mama? — spytałam, pełna złych przeczuć. Lydia spojrzała współczująco na krążącego wkoło mężczyznę, po czym odezwała się suchym głosem:
            — Zejdę do kuchni, a wy porozmawiajcie. — Jej kroki odbiły się echem w mojej skołowanej czaszce.
            Odetchnęłam głęboko, czując dziwny skurcz w klatce piersiowej. Coś zdecydowanie było nie w porządku. Uniosłam głowę spoglądając na Blake’a, który właśnie przysiadł na brzegu parapetu i w zamyśleniu przyglądał się widokowi za oknem. Ubrany w czarne spodnie i luźny, beżowy podkoszulek, wyglądał jak model z lepszych rozkładówek dla pań. Potłuczone szyby nie chroniły przed wiatrem, który delikatnie rozwiewał kruczoczarne włosy. Odgarnął kilka niesfornych kosmyków, zachodzących na czoło, po czym odwrócił się, wbijając we mnie szmaragdowy wzrok. Jego twarz miała neutralny wyraz, jednak oczy sprawiły, że zamarłam, gdy w zielonych tęczówkach dostrzegłam cień troski i współczucia.   
            — Twoja mama jest w szpitalu. — Te kilka prostych słów sprawiło, że ogarnął mnie lodowaty strach. Żołądek ścisnął się boleśnie, a w gardle powstała gula wielkości pięści. Próbowałam coś powiedzieć, zadać pytanie, ale nie byłam w stanie wykrztusić ani słowa.
            Przymknęłam powieki, jednak ciemność w niczym mi nie pomogła. Nerwy szarpały moimi wnętrznościami, a przed oczami wciąż majaczył obraz Sarah leżącej w szpitalnym łóżku, podczas gdy ja nie miałam najmniejszej świadomości, co tak naprawdę się stało. Zamrugałam kilkakrotnie próbując odgonić te niepokojące wizje i głośnio przełknęłam ślinę.
            — Jak? — Wydukałam z trudem. Mina Blake’a była nieprzenikniona, co wystarczyło bym zastanowiłam się, czy na pewno chcę znać odpowiedź. Ścisnęłam mocniej brzeg zmiętego prześcieradła, by nieco uspokoić skołatane nerwy. W tej chwili nie mogłam poddać się panice. Najważniejsza była Sarah.
            — Powiedz mi co z mamą. —  Mój głos lekko drżał, gdy odezwałam się ponownie. — Dlaczego znalazła się w… w szpitalu?
            Mężczyzna przechylił głowę, nie spuszczając ze mnie przenikliwego wzroku. Spojrzał na dłonie, ściskające bawełniany materiał i westchnął zrezygnowany.  
            — Twoja mama miała… wypadek. — Jego głos był spokojny, a oczy przepełniało współczucie. — Znalazła się w nieodpowiednim miejscu i… została przygnieciona przez drzwi. Uderzenie było silne, ale na szczęście nic jej już nie grozi. Niestety przez wstrząśnienie mózgu musi jakiś czas pozostać pod obserwacją.
            Podczas słuchania tych strasznych rewelacji, na moim czole pojawiały się zmarszczki, a żołądek wciąż boleśnie się kurczył. Trudno było sobie wyobrazić, że ominęło mnie coś takiego. Dodatkowo odniosłam wrażenie, że chłopak nie powiedział mi wszystkiego.
            — Kiedy to się stało? — Spytałam zaniepokojona.
            — Dwa dni temu.
            — Dwa dni?! — Pokręciłam głową nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. — Jakim cudem niczego nie pamiętam?
            — Byłaś nieprzytomna. — Oznajmił Blake, po czym wstał i zaczął przechadzać się po zniszczonym pokoju. — Mogę cię zapewnić, że Sarah jest pod dobrą opieką. Zadbaliśmy o to.
            Lekki strumień ulgi, przebił się przez moje czarne myśli. Nie wiedząc co odpowiedzieć, kiwnęłam głową z wdzięcznością.
            — Chciałabym się z nią zobaczyć. — Starałam się by mój głos brzmiał spokojnie. — Nie wiem, jak to mogło się stać, ale sądząc po obecnym bałaganie, przez Darkvill musiał przejść jakiś potężny huragan.   
            Blake odchrząknął, omiatając wzrokiem potłuczone szyby i części garderoby walące się po podłodze. Jego twarz lekko przybladła. Wyglądał jakby nagle dostał niestrawności.
            — Można tak powiedzieć. — Odparł unikając mojego spojrzenia. — Jednak zniszczenia ograniczają się jedynie do twojej sypialni i części korytarza.
            Zaskoczona spojrzałam na rozmówcę, próbując odgadnąć, co takiego miał na myśli. Był jakiś dziwny, nieobecny, co jeszcze bardziej upewniło mnie w przekonaniu, że nie do końca mówi prawdę.
            Kolejny raz rozejrzałam się dookoła, podziwiając wszechobecny bałagan. Czyżby podczas burzy doszło do jakiś wyładowań elektrycznych, które uszkodziły część dworku? Ale co w takim razie stało się z szybami w oknach, wywróconą komodą, powyginanymi karniszami i całą resztą nietypowych zniszczeń?  
            — Nie rozumiem. — Wodziłam wzrokiem po ścianach w poszukiwaniu resztek spalonej instalacji elektrycznej, jednak nic takiego nie znalazłam. — To ostatnia burza narobiła takich szkód? Wtedy mama została ranna?
            Zerknęłam na mężczyznę, ale on uparcie milczał. Przetarłam dłońmi zmęczoną twarz, próbując cokolwiek sobie przypomnieć, ale złośliwie moja pamięć kończyła się na bolesnym dotyku kryształowego lustra. Nie wiedziałam nawet jakim cudem po raz kolejny, Blake i Lydia znaleźli się w naszym domu, choć powinnam przyzwyczaić się już, że zawsze pierwsi zjawiali się tam, gdzie działy się dziwne rzeczy.
              Muszę koniecznie porozmawiać z Sarah. — Nuta desperacji w moim głosie była nie do ukrycia. Podniosłam się z posłania, uważając by tym razem nie zakręciło mi się w głowie i ostrożnie, omijając rozsypane gdzieniegdzie resztki stłuczonych szyb, powolnym krokiem udałam się w kierunku łazienki. Blake stał oparty o ścianę przy wykuszu, a gdy przechodziłam obok, zatrzymała mnie jego dłoń. Znajome mrowienie natychmiast rozeszło się od przedramienia aż po czubki palców, pociągając za sobą niespotykane, przyjemne ciepło. Tym razem jednak wrażenie było bardziej intensywne, natarczywe, jakby dziwny prąd próbował nagle zlepić nasze ciała, synchronizując bicie obu serc. Zaskoczona, nawet nie zdążyłam się cofnąć, choć dobrze wiedziałam, że on musiał poczuć to samo.
            — Zawiozę cię. — Usłyszałam stanowczy ton. — Ale najpierw musimy porozmawiać.
            Staliśmy tak przez chwilę, bokiem do siebie, jednak żadne nie odwróciło głowy by na siebie spojrzeć. Nie wiedziałam, czy to lekki powiew wiatru, który wpadał przez gołe okna, czy nasz elektryzujący dotyk sprawił, że włoski na karku stanęły mi dęba.
            — Zgoda. — Usłyszałam swój cichy szept i uwalniając się z delikatnego uścisku, przekroczyłam próg malutkiej łazienki.
            Niestety wiszące na jednym zawiasie drzwi nie były zdolne spełniać dalej swej roli, przez co żadna prywatność nie wchodziła w grę. Oparłam dłonie na pękniętym, umywalkowym blacie i na moment zamknęłam oczy.
            Tak bardzo chciałam choć na chwilę odgrodzić się od wszystkiego, uciec przed badawczymi spojrzeniami i całym wszechobecnym bałaganem jaki powstał nie tylko w mojej sypialni, ale przede wszystkim - w głowie.
            Usłyszałam za plecami oddalające się kroki i odetchnęłam z ulgą. Nie potrzebowałam widzów swojego nadchodzącego załamania. Powoli odkręciłam kurek z zimną wodą i pochylając się nad zlewem, przemyłam zmęczoną twarz. Nienawidziłam siebie za to, że w takim momencie, zamiast biec do mamy, zamiast od razu wypytać o wszystko Sandersa i Lydię, i skończyć wreszcie całą tą farsę, ja… daję się ponieść niepotrzebnej słabości.  
            Tata zawsze powtarzał, że jestem silna i poradzę sobie ze wszystkim. Mówił, że jeśli będę wytrwale nad sobą pracować, to nic mnie w życiu nie złamie. Jednak patrząc w pękniętym lustrze, jak łzy spływają po moich rozpalonych polikach, w duchu stwierdziłam, że jestem o wiele słabsza niż sądził. Pozwoliłam, by głuchy szloch wyrwał mi się z gardła, gdy bezwiednie osunęłam się na zimne, łazienkowe płytki. Już nie dbałam o to, czy ktokolwiek mnie usłyszy. W tej chwili potrzebowałam dać upust wszystkim emocjom, które kotłowały się w moim wnętrzu.
            Tak bardzo brakowało mi Kevina. Jego ojcowskiego wsparcia i siły. On jako jedyny potrafił pocieszyć mnie kilkoma, prostymi słowami. Zawsze wiedział, co powiedzieć - i kiedy milczeć. Nawet śmiertelna choroba nie potrafiła obedrzeć go z życiowego optymizmu, którym chętnie dzielił się z innymi. Już od pierwszego dnia był opoką dla mnie i Sarah, kiedy to z uśmiechem wziął na swoje barki odpowiedzialność za – jak to często mawiał – dwie najważniejsze kobiety jego życia.
            Westchnęłam ciężko, próbując opanować narastający szloch.
            Choćbym nie wiem jak bardzo tego pragnęła – nie byłam w stanie cofnąć czasu i przywrócić wspólnych, szczęśliwych dni. Dobrze też wiedziałam, że nie mogę zapomnieć o obietnicy jaką złożyłam tacie, gdy po raz pierwszy choroba przykuła go do łóżka. Powiedział mi wtedy, że chowam w sobie takie zasoby siły, które pozwolą udźwignąć każdy ciężar, dlatego, gdy nadejdzie odpowiednia chwila, będzie spokojny, zostawiając mamę pod moją opieką.   
            Do dziś nie wiedziałam, czy był to żart, czy po prostu próbował dodać mi otuchy, kiedy zdał sobie sprawę, że wkrótce przyjdzie czas, gdy zostawi nas same, zdane jedynie na własne siły. Niestety w chwili obecnej, uświadomiłam sobie, że pomimo wszelakich starań - zawiodłam oczekiwania Kevina.
            Nie byłam w stanie ochronić mamy.
            Podczas, gdy ja leżałam nieprzytomna w zdewastowanej sypialni – ona – z  do końca nieznanych mi powodów, trafiła do szpitala. Jakby tego było mało – zamiast trwać przy jej łóżku – siedziałam skulona w niewielkiej łazience, użalając się nad własnym losem.     
            Powodowana nagłym impulsem, obtarłam dłońmi mokre poliki i wstając, oparłam się o pęknięty blat umywalki. Z lustra patrzyła na mnie blada, lekko wychudzona, czerwonowłosa dziewczyna. Dziewczyna, która za wszelką cenę chciała żyć zwyczajnie, choć już dawno skrycie przeczuwała, że nie będzie to możliwe.
            Odkręciłam wodę i kolejny raz przemyłam zmęczoną twarz, bezskutecznie próbując pozbyć się zdradzieckich oznak płaczu. Może i nie miałam pojęcia, dlaczego właśnie mnie spotkały wszystkie te nadzwyczajne rzeczy, ale z drugiej strony wiedziałam, że jeśli mam kompletnie zwariować to warto chociaż poznać powód całego tego zamieszania. Nawet jeśli nie potrafiłam cofnąć się do punktu wyjścia, zawsze mogłam iść dalej bez ciągłego oglądania się na boki. W końcu nie byłam kompletnie sama.
            Wciąż miałam Sarah.
            Po raz ostatni zerknęłam na swoje odbicie. W miodowych oczach dostrzegłam upór, jakiego nie widziałam u siebie odkąd odszedł tata. Wygrzebałam z szafki niewielki ręcznik i wytarłam nim twarz.
            Wreszcie jasno wiedziałam, co należy zrobić.
            Nawet jeśli czekała mnie mordercza przeprawa z Sandersem, nawet jeśli planował wymigiwać się od odpowiedzi – zamierzałam sprytnie dowiedzieć się wszystkiego, co było potrzebne, by moje życie wróciło na znajomy tor. Bez względu na to jak dziwna, okrutna i nierzeczywista była prawda – nie miałam już chęci, by przed nią uciekać. Zrozumiałam, że tylko stając twarzą w twarz z tym dziwnym problemem, będę mogła ochronić siebie i mamę.
            Najpierw jednak musiałam na własne oczy zobaczyć, że nic jej nie jest.
            Zadowolona, że ostatecznie doszłam do jakiś konstruktywnych wniosków, złapałam z podłogi parę czystych ubrań i odświeżona, zeszłam na spotkanie z Sandersem.
            Tak jak podejrzewałam znalazłam go w kuchni. Właśnie kończył jeść coś, co wyglądało na racuchy polane sosem klonowym lub miodem. Patrząc jak popija posiłek, wciąż nie mogłam się nadziwić, jak łatwo odnajdował się w cudzych domach. W gruncie rzeczy, nie potrzebował nawet zaproszenia, by niespodziewanie się w nich zjawić.   
            — Na zdrowie. — Usiadłam po przeciwnej stronie wyspy. — Widzę, że apetyt ci dopisuje.
Spojrzał na mnie spode łba, jakbym to ja była temu winna.
            — Muszę odzyskać trochę energii. — Mruknął. — Ostatnio ktoś sprawił, że sporo jej straciłem.
            Niezaciekawiona, wzruszyłam jedynie ramionami, dając mu do zrozumienia, że zaczepki na nic się zdadzą. Nie miałam zamiaru wypytywać jaki jest powód jego wyczerpania, bez względu na to czy biegał po lesie udając gladiatora, czy zabawiał się w łóżku z jedną z dziewczyn ze swojego fan clubu – na który zresztą składała się większa część żeńskiej populacji naszej szkoły.
            Jedyne na czym mi w tej sekundzie zależało to jak najszybsze dotarcie do szpitala. Rozmowa z dupkiem mogła jeszcze chwilę poczekać.
            — Jeśli napełniłeś już swój żołądek, chciałabym pojechać do mamy. — Rzekłam szczerze. — Założę się, że potwornie się zamartwia, a nawet nie mam jak do niej zadzwonić, ponieważ moja komórka leży na górze. W kawałkach.   
            Blake uśmiechnął się słabo. W jego policzku pojawił się dołek, którego wcześniej nie zauważyłam.
            — Wreszcie będziesz miała okazję wymienić ten złom na lepszy model.
Zerknęłam na niego spod oka. Powiedział to jakimś dziwnym tonem.
            — Odpuść sobie. — Mruknęłam wstając od wyspy. — I tak będziesz musiał wszystko mi wytłumaczyć, ale najpierw chcę zobaczyć mamę.
            Chwilę tkwiliśmy w ciszy, podczas której mina chłopaka wyraźnie zmarkotniała. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że nie lubił szpitali, czy zwyczajnie dumał nad tym, jak po raz kolejny wykręcić się od rozmowy.  Nie minęło kilka sekund, gdy moje wątpliwości się rozwiały:
            — Posłuchaj Mel. — Jego ekstremalnie jasne spojrzenie spoczęło na mnie i nagle poczułam jak moja twarz zaczyna nabierać kolorów. — Nie mam zamiaru niczego przed tobą ukrywać. Nie po tym co się stało. Ale zanim cokolwiek ci wyjaśnię musisz zjeść porządny posiłek i nawodnić organizm. Chyba nie chcesz zasłabnąć i pozwolić swojej mamie jeszcze bardziej się martwić?
            Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, gdy tak patrzył na mnie oczekując jakiejś reakcji. W sumie, to co mówił miało sens, dlatego posłuchanie go wcale nie wydawało się takim złym pomysłem.
            — Gdzie te racuchy? — przysiadłam z powrotem na krześle.
Sanders uśmiechnął się tylko i podał mi talerz pełen słodkich placków.
            Niecałą godzinę później zatrzymaliśmy się pod szpitalem Św. Marii w Morgantown, gdzie na oddziale powypadkowym leżała Sarah. Jadąc tutaj dowiedziałam się paru ciekawych rzeczy, dlatego teraz moja głowa pełna była różnych, sprzecznych informacji.
            Z tego co zrozumiałam w piątkową noc, gdy w naszym rejonie szalała burza, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności Blake znalazł się w okolicach dworku i pomógł mojej mamie ściągnąć omdlałą córkę ze strychu. Moja „przypadłość” - jak to nazwał, sprawiła, że leżałam nieprzytomna niemal trzy dni, budząc się dopiero dzisiaj – w poniedziałek. Mina Sandersa była nieprzenikniona, gdy spytałam dlaczego nie zabrali mnie do szpitala. W odpowiedzi dostałam jedynie ciche mruknięcie oznaczające, że i tak nic by to nie pomogło.
            W międzyczasie wydarzył się wypadek mamy, kiedy to w sobotę, wczesnym rankiem, została przygnieciona przez drzwi sypialni. Nadal nie rozumiałam jak to się stało, że lite, drewniane drzwi wyfrunęły z zawiasów, uderzając Sarah, próbującą dostać się do pokoju i nie poznałam też powodów, przez które wyglądał on jak jedno, wielkie złomowisko. Mimo to Sanders uroczyście obiecał, że wkrótce wszystkiego się dowiem.
            Poza nim i Lydią nikt nie miał świadomości o tym, co wydarzyło się w dworku. Mieszkaliśmy na takim zadupiu, że nawet gdyby nasz dom zaatakowało stado latających krów, i tak żaden dziennikarz nie zapuściłby się w te rejony, by napisać o tym fenomenalny reportaż.  Z jednej strony cieszyłam się z owej wymuszonej prywatności – z drugiej jednak brakowało mi miejskiego zgiełku i zainteresowania wścibskich sąsiadów. W mieście zawsze łatwiej było o pomoc w takich sytuacjach.
            Dodatkowo – jeśli chodziło o zainteresowanie – zdałam sobie sprawę, że ponieważ jest poniedziałek, a ja wciąż nie pojawiłam się w szkole, lada moment mogę spodziewać się napastowania przez Clarie. Możliwe, że koleżanka już dzwoniła do mnie jakieś tysiąc razy, podczas gdy mój telefon nie nadawał się nawet do użytku.
            Wjeżdżając na drugie piętro i przechodząc przez długi, kredowobiały korytarz, Blake zaprowadził nas do sali numer cztery, gdzie samotnie leżała poturbowana mama. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że wyglądała dobrze. Blada - z dwoma podkowami pod oczami i bandażem okalającym głowę, przypominała bardziej ofiarę pędzącej ciężarówki niż zwykłych, sypialnianych drzwi. W szczupłym nadgarstku tkwił weflon, przez który sączyła się przezroczysta ciecz kroplówki.
            Gdy tylko zobaczyła jak przekraczam próg, niebieskie oczy zaszły łzami, a z ust wyrwało się westchnienie ulgi.
            — Mel kochanie tak się martwiłam! — Przytulenie było mocniejsze niż wskazywałby na to jej stan. Usiadłam na skrzypiącym, szpitalnym łóżku.
            — Od kilku dni nie było z tobą żadnego kontaktu. Ciężar spadł mi z serca, gdy Lydia oznajmiła, że obudziłaś się z samego rana.
            Zdumiona uniosłam brwi, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że gdzieś w międzyczasie umknęła mi kuzynka Blake’a. Jeszcze ciekawszy był fakt, iż najwidoczniej zdążyła już zapoznać się z Sarah, o czym również nie miałam zielonego pojęcia. W tej chwili ciekawa byłam, co jeszcze mnie ominęło.
            — Jak się czujesz? — Spytałam mamę, gdy wypuściła mnie z uścisku. — Słyszałam, że miałaś zderzenie trzeciego stopnia z fruwającymi drzwiami.
            Próbowałam obrócić całą sytuację w żart, ale Sarah i tak przez moment wyglądała jakby nie do końca wiedziała co odpowiedzieć. Niebieskie oczy – zwykle jasne i przenikliwe – teraz przypominały skryte głębiny oceanu. Przeszło mi przez myśl, że to chyba nie wróżyło nic dobrego, ale postanowiłam nie dać po sobie poznać, jaka jestem zaniepokojona.              
            — Wszystko w porządku. — Wzrok mamy powędrował za moje plecy, gdzie przy wejściu, obok białego parawanu, stał Sanders. — Twój kolega bardzo mi pomógł. Nie wiedziałam, że chodzicie do jednej szkoły, ale cieszę się, że masz… takich oddanych przyjaciół.  
            W głosie rodzicielki wyczułam jakąś niespotykaną nutę. Odniosłam wrażenie, że  chce dodać coś jeszcze, ale być może obawiała się mojej reakcji? To jednak nie była pora na zastanawianie się nad dziwnym zachowaniem Sarah. Nie planowałam też wyprowadzać mamy z błędu co do naszej relacji z Sandersem.
            — Chodzimy do tej samej szkoły, chociaż Blake jest starszy. — Potwierdziłam. — Mamy wspólnie tylko jedne zajęcia.
            Sarah uśmiechnęła się słabo, jakby zdążyła dowiedzieć się o wiele więcej niż to, co przed sekundą ode mnie usłyszała.
            — Rozumiem. — Rzekła szczerze, po czym spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: „ teraz słuchaj uważnie”.
            — Mel… — Wzięła głęboki oddech. — Jest wiele rzeczy, o których muszę ci powiedzieć. Niestety szpital to mało odpowiednie miejsce, ale jak tylko mnie wypuszczą obiecuję, że nadrobimy zaległości. 
Znów zerknęła w stronę stojącego nieopodal chłopaka.
            — Tymczasem jednak… — Przeniosła wzrok na mnie, a jej głos nabrał nietypowej dla Sarah stanowczości. — Chciałabym żebyś trzymała się blisko Blake’a i jego kuzynki, dlatego przynajmniej do czwartku, Lydia zamieszka z tobą w dworku i dotrzyma ci towarzystwa.    
            O mały włos nie zakrztusiłam się własną śliną.
            Moje serce zaczęło walić jak oszalałe i byłam przekonana, że zaraz wypluję je przez suche gardło. Odchrząknęłam głośno, łapiąc przy tym kilka charchoczących oddechów.
            Czegoś takiego jeszcze nie było!
            Sarah – najbardziej przewrażliwiona i nadopiekuńcza matka na świecie – właśnie powierzyła mnie opiece ludzi, których praktycznie nie znała! Mało tego - zrobiła to wiedząc, że przecież nie raz zostawałam w domu sama, podczas gdy ona podróżowała w sprawach służbowych. Nawet jeśli Blake wraz z Lydią udzielili jej pomocy kiedy ja byłam nieprzytomna – nic nie tłumaczyło tak nierozsądnej, wręcz irracjonalnej decyzji!
            Nie mogąc zawierzyć własnym uszom, rozszerzyłam oczy w zdumieniu, podczas gdy moja ukochana rodzicielka zdawała się całkowicie pewna swoich słów! Gdybym nie znała Sarah, skłonna byłabym pomyśleć, że piękne kuzynostwo - w jakiś niewyjaśnionych okolicznościach i na dodatek, w przeciągu raptem trzech dni - zdobyło jej cenne zaufanie!   Dziwny, nieznany mi dotąd spokój krył się w oczach Sarah, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Patrzyła teraz intensywnie, a jednocześnie lekko, jakby wielki ciężar spoczywający na matczynych barkach, niespodziewanie zredukował się o połowę. 
            I wtedy nagle zrozumiałam, że za tym dziwnym zaufaniem kryje się coś więcej. Coś, co mama już od dawna chciała mi powiedzieć, ale czekała na odpowiednią okazję. Tyle, że ta okazja nie nadarzyła się, aż do momentu, w którym wylądowała w szpitalu.  Na dodatek, nie byłam pewna, czy ma to związek z naszą przeprowadzką, ostatnimi wydarzeniami w dworku, czy może uderzenie w głowę było po prostu mocniejsze niż mi się wszystkim zdawało. Z pewnością fakt, że Sarah zdecydowała się zaprosić do domu zupełnie obcą osobę zamiast pozwolić mi zostać samej bądź nocować u Clarie, krył za sobą drugie, niepokojące dno.       
            Przełknęłam, czując jak ściska mnie w dołku. Niestety bez względu na to, co stanowiło powód niecodziennej decyzji rodzicielki, ja nie byłam w stanie wyobrazić sobie gorszego rozwiązania. Nawet kilkudniowe mieszkanie z Lydią i pojawianie się Sandersa w naszej wiekowej willi, przekraczało moje psychiczne zdolności. Nie to, że kuzynka Blake’a uczyniła mi coś złego. Wręcz przeciwnie – raz prawie, uratowała mi życie, ale sam fakt, że jest spokrewniona z tym dupkiem, który prześladował mnie od pierwszej klasy, wystarczał bym natychmiast sprzeciwiła się Sarah.
            — Mamo nie wydaje mi się, by to był dobry pomysł. — rzekłam zdecydowanie. — Wolę…  
            — To jest bardzo dobry pomysł! — rodzicielka nie pozwoliła mi dokończyć, a niebieskie tęczówki zabłyszczały jak dwa klejnoty. — Po ostatniej… chorobie nie możesz sama mieszkać w dworku. Zamartwiłabym się tu na śmierć.
            — Więc zatrzymam się u Clarie. — Stwierdziłam biorąc mamę za rękę. — Jej rodzice na pewno…
            — Nie! — Sarah i Blake zaprzeczyli jednocześnie, a ja podskoczyłam jak oparzona. Co tu się do jasnej cholery działo? Zdezorientowana spojrzałam na kobietę, a potem odwróciłam głowę i wbiłam wzrok w Sandersa.
            Stał tam gdzie wcześniej, ale odezwał się po raz pierwszy odkąd przekroczyliśmy próg sali. Tak naprawdę, zastanowiłam się dlaczego w ogóle tutaj jest i przysłuchuje się mojej rozmowie z mamą.
            — Ciebie nikt nie pytał o zdanie! —  rzuciłam wściekła, podczas gdy Sarah ścisnęła moją dłoń, dając mi do zrozumienia, bym się uspokoiła. 
            — Mel… — Używała tego tonu zawsze, gdy chciała przemówić mi do rozsądku. — Twój kolega ma rację. Lepiej nie kłopotać państwa Morgan. Poza tym trzeba wezwać kogoś, kto naprawi szkody w dworku, zanim wilgoć wejdzie do twojej sypialni, a mieszkanie tam samej, niestety nie wchodzi w rachubę.
            — W takim razie poproszę Clarie, żeby ze mną została. — Nie dawałam za wygraną. — Przecież ty nawet nie znasz Lydii, mamo.        
            Na moment zaległa krępująca cisza, a Sarah po raz kolejny wyglądała, jakby nie wiedziała co powiedzieć. Poczułam jak oblewają mnie zimne poty, a na kark powoli wstępuje gęsia skórka.
            Naprawdę nie poznawałam mamy. Nigdy nie była tak ufna wobec obcych, a tym bardziej obcych płci męskiej. Zawsze zachowywała dystans, co tylko upewniło mnie w przekonaniu, że za tym musi kryć się coś więcej…
            — Znam rodziców Lydii. — Te kilka słów, które wyszło z ust rodzicielki, uderzyło we mnie jak pocisk w szklaną ścianę. Trudno było w nie uwierzyć, ponieważ nigdy wcześniej mi o tym nie wspominała, dlatego ów zbieg okoliczności był aż nader dziwny.
            — To moi dobrzy znajomi, bardzo mili i spokojni ludzie. — Dodała widząc moją zniesmaczoną minę.
            — Gdybym wiedziała, że znasz ich córkę. — Ciągnęła dalej. — Już dawno zaprosiłabym wszystkich na obiad. Poza tym Lydia zgodziła się by przez te kilka dni zostać w dworku, dlatego nie warto po raz kolejny fatygować państwa Morgan.   
            Zaskoczenie odebrało mi mowę.
            W życiu nie spodziewałabym się, że Sarah koleguje się z rodzicami pięknej kuzynki. Owszem – mama miała wielu znajomych. W końcu była wykładowcą na uniwersytecie, jeździła na konferencje i brała udział w wielu różnych zjazdach.
            Swojego czasu, gdy żył Kevin, zdarzało się też, że Sarah wyjeżdżała na dłuższe eskapady, w związku z jakimiś nowymi odkryciami archeologicznymi. Opowiadała potem jakich to wspaniałych ludzi poznała i obdarowywała nas egzotycznymi pamiątkami. Nigdy jednak nie przeszłoby mi przez myśl, że ten świat okaże się aż taki mały…
            — Mel… — Moje rozmyślania przerwał zmartwiony, kobiecy głos. Spojrzałam na rodzicielkę wciąż usilnie zastanawiając się jak odkręcić tą krępującą sytuację. 
            — Rozumiem kochanie, że czujesz się zagubiona, ale to tylko kilka dni. Nie chciałabym za każdym razem fatygować rodziców Clarie. W czwartek, a najwyżej w piątek powinnam wrócić do domu. Wtedy wspólnie zastanowimy się co dalej.
            Zmrużyłam oczy niepewna co Sarah ma na myśli.
            — Jak to zastanowimy się co dalej? — Spytałam zmieszana. — Zniszczenia nie są aż tak poważne, byśmy musiały martwić się o dworek, mamo. Znajdę kogoś, kto wstawi szyby i naprawi drzwi. Zanim wrócisz do domu, cały bałagan będzie uprzątnięty. —Wytłumaczyłam szybko, by rodzicielka nie obawiała się, że czeka nas jakiś większy remont. Nie wyobrażałam sobie żebyśmy musiały znów gdzieś się przenosić, dlatego natychmiastowe załagodzenie sytuacji zdawało się być najlepszym rozwiązaniem.
            Chyba trafiłam w dziesiątkę, ponieważ ulga wymalowała się na twarzy Sarah.
            — Tak się cieszę, kochanie. — Rzekła uradowana. — Będę mogła spokojnie odpocząć wiedząc, że wszystko jest w porządku. Blake i Lydia na pewno pomogą ci doprowadzić dom do ładu. Jeśli będziesz potrzebowała pieniędzy, użyj jednej z moich kart.
            Uśmiechnęłam się do mamy dając jej do zrozumienia, że wszystko ustalone. Biedna, wyglądała tak żałośnie na szpitalnym łóżku, nie chciałam przysparzać jej więcej powodów do zmartwień, dlatego postanowiłam nie wyprowadzać Sarah z błędu.  
            Prawda była jednak taka, że za żadne skarby nie miałam zamiaru spędzić z pięknym kuzynostwem choćby jednego dnia. Lydia mogła zostać w wiekowej rezydencji ile tylko miała ochotę, ale ja zdecydowałam nocować u przyjaciółki. Nie zamierzałam też wspominać o tej drobnej zmianie planów Sandersowi, przynajmniej dopóki nie odwiezie mnie z powrotem do domu. Kto wie, może wykłócałby się przez całą drogę, zarzucając, że wystawiłam do wiatru jego kuzynkę, albo – co gorsza – wysadził mnie na samym środku autostrady. Jakoś niespecjalnie widział mi się czterdziestokilometrowy spacer do Darkvill.
            Pół godziny później pożegnałam się z mamą i w towarzystwie Sandersa opuściłam szpital. Nawet jeśli przez moment martwiłam się napiętą atmosferą w drodze powrotnej, moje wątpliwości odeszły, gdy tylko minęliśmy słupek znaczący granice Morgantown. Nawet nie pamiętałam kiedy powieki opadły, pozwalając mi odpłynąć w zbawienną drzemkę. Trochę to trwało zanim dotarło do mnie, że jesteśmy na miejscu. Obudziłam się w momencie, gdy Blake parkował przy głównej bramie obecnej rezydencji Green.
            Spojrzałam na długi podjazd ciągnący się aż do samych wrót naszego dworku. Było już późne popołudnie, jednak słońce, które co rusz chowało się za chmurami, stało jeszcze wysoko na niebie. Potężny szpaler złocistych drzew kołysał się na delikatnym wietrze, a usytuowany w głębi dworek wyglądał dziś jak niewielki, bajeczny zamek.
            Gdyby moje życie nie przewróciło się do góry nogami, pewnie zachwycałabym się tak pięknym widokiem. Niestety wydarzenia ostatnich kilku tygodni skutecznie odsunęły ode mnie wszelkie marzycielskie wizje. Myślałam, że ten rok szkolny będzie nowym, genialnym początkiem, a jak na razie okazał się kompletną klapą. Nie dość, że Sanders przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona, to na dodatek zdążył, w niewyjaśnionych okolicznościach, zaczarować moją mamę. A to był dopiero koniec września.    
            — Niedługo pojawi się Lydia. — Męski ton wyrwał mnie z zadumy. — Pomoże uprzątnąć ci bałagan w sypialni, a ja załatwię kogoś do okien.  
            Wciągnęłam głęboko powietrze, szykując się do tego, co mam zamiar powiedzieć. Sanders na pewno nie będzie zadowolony kiedy pozna moje plany. W końcu razem z mamą zaprzeczył, bym nie jechała do przyjaciółki. Kładąc dłoń na klamce, wlepiłam wzrok w przestrzeń za szybą.
            Chwilę dumałam nad dziwnym zachowaniem mojego zaciętego wroga. Od jakiegoś czasu, a konkretniej od początku roku szkolnego Sanders zdecydowanie nie był sobą. Owszem – korzystał niemal z każdej okazji, by mi dogryźć. Jednak nie robił tego tak zawzięcie jak wcześniej. Powiedziałabym nawet, że w zielonych oczach prędzej pojawiał się błysk rozbawienia niż złości. Może w trakcie wakacji wreszcie przeszedł jakąś konkretną psychoterapię i teraz żałował swojego wcześniejszego zachowania? Niestety pewne rany wciąż pozostawały otwarte, a poza tym doskonale wiedziałam, że nic nie uleczy jego przerośniętego ego, bo jak wielokrotnie miałam okazję się przekonać, wtrącanie się w cudze życie szło mu nad wyraz dobrze.
            — Zamierzam nocować u Clarie. — Wyrzuciłam z siebie jednym tchem. Naprawdę było ze mną źle, skoro tłumaczyłam się temu dupkowi. — Wiem, że Lydia dogadała się z moją mamą, więc jeżeli chce spędzić w tej zapyziałej ruderze kilka dni, proszę bardzo. Jak przyjedzie dam jej dodatkowe klucze.
            Nastała chwila krępującej ciszy.
            Spodziewałam się, że Blake będzie niezadowolony, choć de facto nie miał ku temu jakichkolwiek powodów. To było w końcu moje życie i mogłam robić z nim co zechcę. Nigdy przecież za sobą nie przepadaliśmy więc jego zainteresowanie, jak na mój gust, było co najmniej chore.
            W napięciu czekałam aż zacznie się wykłócać i nazwie mnie kłamczuchą. Nie powiedział jednak niczego takiego. Zacisnął tylko szczęki i spojrzał na mnie przenikliwym wzrokiem.  
            — Tak myślałem. — Mruknął na widok mojej buntowniczej miny. — To było zbyt piękne, by mogło być prawdziwe.
Przekrzywiłam śmiesznie głowę.
            — Dobrze, że się rozumiemy. — Stwierdziłam sucho i już chciałam wyjść z auta, gdy zatrzymał mnie jego głos.
            — Lepiej nie mieszaj w to przyjaciółki. — Usłyszałam stanowczy, męski ton. Odwróciłam się ponownie wpijając wzrok w Sandersa. Siedział teraz z rękami złożonymi na kierownicy i wpatrywał się w widniejący na niej znaczek. — Możesz potem tego bardzo żałować.
            Od razu zalała mnie znajoma fala irytacji. Zazgrzytałam mocno zębami.
Jak on śmiał gadać takie bzdury?! I to na dodatek cholernie poważnym tonem? Ten dupek naprawdę myślał, że pozjadał wszystkie rozumy!
            — Co ty możesz wiedzieć?! — Ryknęłam nieco zbyt głośno. — W ogóle czemu miałabym cię słuchać?! Próbujesz mnie otumanić, jak moją mamę?!
Widząc, że chce zaprzeczyć, dodałam szybko:
            — Zjawiasz się bezczelnie w moim domu za każdym razem kiedy dzieje się coś złego! Nigdy nic nie tłumaczysz, nic nie mówisz, tylko kłamiesz mi prosto w oczy! A gdy jestem nieprzytomna wykorzystujesz sytuację i przekonujesz mamę, by wam zaufała?! Uważasz, że tego nie widzę?! Naprawdę masz mnie za tak głupią!?
            Wściekła, nie czekałam na odpowiedź, tylko mocniej otworzyłam drzwi i z impetem wyszłam na zewnątrz, zatrzaskując je za sobą. Gdy ruszyłam nerwowym krokiem wzdłuż podjazdu, usłyszałam lekkie trzaśnięcie i podążające za mną kroki.
            — Amelio, zaczekaj!
            Nie oglądając się za siebie lekko przyspieszyłam. Nie zamierzałam dać mu satysfakcji i popatrzeć w jego stronę. Blake dopadł mnie w połowie drogi. Jego ręka spoczęła na moim ramieniu, a ja poczułam delikatne mrowienie wzdłuż całej kończyny. Tym razem jednak zareagował natychmiast – odsuwając dłoń.
            — Czego?! — Warknęłam zażenowana, patrząc wprost przed siebie. W sumie nie do końca zasługiwał na takie traktowanie, ale w tej chwili nie było mnie stać na nic innego. Wydarzenia ostatnich dni, łącznie z wypadkiem mamy całkowicie mnie przygniotły. Jedyne na co miałam ochotę to spokój i „normalność”, która zawsze panowała w domu mojej przyjaciółki. Tam chociaż mogłam na moment odpocząć od koszmarów, zdewastowanej sypialni, a także połamanych wilkołaków, gadających luster i całego tego cholernego cyrku.
            — Czego chcesz Blake? — Powtórzyłam czując na sobie badawczy wzrok.
            — Porozmawiać.
Odwróciłam głowę, wreszcie spoglądając na chłopaka i prychnęłam poirytowana.
            — Świetnie, że właśnie teraz zebrało ci się na rozmowy. A może zwyczajnie boisz się, że wygadam coś Clarie?
            — Akurat nie o to się martwię.
Puściłam tą uwagę mimo uszu.
            — Posłuchaj Sanders. — Oznajmiłam zmęczonym głosem. — Nie jestem idiotką i naprawdę nie mam zamiaru obarczać przyjaciółki tymi wszystkimi bzdurami. W tej chwili chcę po prostu znaleźć się wśród normalnych ludzi w normalnym domu. Więc jeśli wydaje ci się, że w jakikolwiek sposób odwiedziesz mnie od pomysłu jechania do Clarie to…
            — Poświęć mi kilka minut rozmowy. — Przerwał mi łagodnie, jakby w ogóle mnie nie słuchał. — Jeśli po tym nadal będziesz chciała zostać u koleżanki, sam cię do niej zawiozę.
            Na moment zastanowiłam się nad jego słowami. W końcu czekałam na te wyjaśnienia bardzo długi czas. Miałam najlepszą okazję dowiedzieć wszystkiego, co od dawna nie dawało mi spokoju, na czele z pytaniem: kim jest Sanders i czemu jego rany goją się w przyspieszonym tempie?
            Dlatego kiedy godzinę później, jechałam autobusem do domu państwa Morgan - biłam się w pusty łeb, że nie skorzystałam z takiej szansy i zwyczajnie kazałam Blake’owi się odwalić. Nie był zadowolony, powiedziałabym nawet, że był wściekły, ale nie wykłócał się ani nie groził, że użyje swoich chorych sztuczek, by mnie zatrzymać. Po prostu rzucił na odchodne: „Pamiętaj, że cię ostrzegałem” i odjechał, trzaskając uprzednio drzwiami swojego drogiego auta.
            Ostatnie burze, które przeszły nad Darkvill wcale nie były takie groźnie jak myślałam. Okazało się bowiem, że nasz dworek miał po prostu pecha, ponieważ w mieście nie działo się nic nadzwyczajnego. W sumie większość ulic wyglądała na nienaruszone, jedynie - jak później oznajmiła mi Clarie - ulewa podmyła kilka piwnic, a wiatr uszkodził jedną z linii energetycznych, co poskutkowało chwilowym brakiem prądu. Wszelkie te rewelacje utwierdziły mnie w przekonaniu, że jak zwykle, mam cholerne szczęście – patrząc na to jak wyglądała moja sypialnia. Najwidoczniej nasze wyjęte z horroru domostwo obarczone było dziwną klątwą.
Albo to po prostu ja przyciągałam pecha.    
            — Dlatego podczas burzy należy zamykać okna. — Zawyrokowała Clarie, gdy po pysznej kolacji siedziałyśmy w jej pokoju, racząc się ciastem czekoladowym z polewą wiśniową.
            — Słyszałam, że pioruny sieją niezłe spustoszenie, kiedy uda im się dostać do pomieszczenia.
            Teatralnie pokiwałam głową, robiąc przy tym minę męczennicy, która doświadczyła owej katastrofy. W gruncie rzeczy niekoniecznie mijało się to z prawdą choć i tak miałam wyrzuty sumienia oszukując najlepszą przyjaciółkę. Niestety jak inaczej mogłam wytłumaczyć fakt, że mój pokój wyglądał jak wysypisko śmieci, a sama nie byłam dostępna od kilku dni? Poza tym nadal nie wiedziałam, co dokładnie wydarzyło się w dworku, a nic lepszego nie przyszło mi do głowy, gdy podczas obiadu wszystkie oczy rodziny zwrócone były w moją stronę. W duchu modliłam się, by takie zjawiska w ogóle istniały, ale współczujące spojrzenia gospodarzy, połączone ze szczerymi słowami otuchy utrwaliły mnie w przekonaniu, że tragiczna opowiastka wywarła odpowiednie wrażenie.
            Mój nos powinien wydłużyć się jak w „Pinokiu” i wcale nie wykluczone, że od tych kłamstw wyrosną mi ośle uszy i ogon. Niestety musiałam jakoś wybrnąć z tej dziwacznej sytuacji, kiedy to po raz kolejny – z niewielką torbą podróżną – zjawiłam się w progu przytulnego domu państwa Morgan.
            Lisa – matka Clarie - wydawała się bardzo zmartwiona wypadkiem mojej rodzicielki, kiedy zasmucona oznajmiłam jak podmuch wiatru szarpnął drzwiami, które niefortunnie uderzyły w przechodzącą Sarah. Obiecała nawet, że jutro wspólnie odwiedzimy mamę, by sprawdzić jak ona się czuje, ale szybko wybrnęłam z sytuacji, mówiąc, że wchodzić na oddział może jedynie najbliższa rodzina. Na wypadek gdyby Lisa, chciała skontaktować się z moją mamą telefonicznie, oznajmiłam też, że komórka Sarah została dożywotnio uszkodzona. W tej chwili mogłam jedynie modlić się by cała prawda nie wyszła na jaw, ponieważ gdyby mama dowiedziała się, że jednak zawracam głowę rodzicom Clarie – do końca życia czekałby mnie nieuchronny szlaban.
            To wszystko sprawiło, że czułam się okropnie, szczególnie pod wieczór, gdy mój brzuch wywijał bolesne koziołki, a w głowie kręciło się jak na karuzeli. Sama nie wiedziałam, czy to od nadmiaru wrażeń, czy może wciąż nie dawał mi spokoju ten cholerny wirus.  Dlatego, gdy po dwóch godzinach szczegółowego wywiadu na temat „burzliwego” weekendu, Clarie wreszcie zawyrokowała pójście do łóżka, byłam niezmiernie wdzięczna losowi, gdyż moje powieki trzymały się na dwóch chyboczących zapałkach.
            Oczywiście nie zdradziłam przyjaciółce nic szczególnego, prócz tego, że moja sypialnia wraz z telefonem zostały kompletnie zniszczone. Dlatego właśnie nie mogła dodzwonić się przez całą niedzielę.
            Clarie obiecała, że chętnie pomoże mi uprzątnąć szkody, a ja nie widziałam innego wyjścia jak tylko się zgodzić. Na szczęście Lydia nie pojawiła się w dworku więc zrozumiałam, że po rozmowie z Sandersem zrezygnowała z naszej gościny.
            Przedstawiając swoją historię skrzętnie ominęłam wszystko odnośnie pięknego kuzynostwa i całego zamieszania, które zawładnęło życiem Amelii Green. Po prostu nie byłam w stanie wytłumaczyć tego Clarie. Nie chodzi o to, że uznałaby mnie za wariatkę, bo jej tolerancja do mnie i zjawisk nadprzyrodzonych była wysoce rozbudowana.
            Kiedyś nawet, gdy miałyśmy jakieś dziesięć lat – stwierdziła, że z pewnością jestem medium, ponieważ podczas wywoływania przez nas duchów, firanki zaczęły tańczyć przy zamkniętych oknach, a kolorowe obrazki przedstawiające atomówki, które dotychczas bezpiecznie wisiały na ścianie, nagle zadrżały i z hukiem pospadały na dywan. Stało się to akurat wtedy, gdy czytałam wygrzebany z internetu tekst, mający pomóc nam przywołać nieszczęsnego ducha jej prababci. Oczywiście Clarie stwierdziła, że wszystkie te dziwne zjawiska są tylko i wyłącznie moją zasługą, ponieważ nigdy wcześniej nie udało jej się samej dojść do tak zniewalającego efektu. I w ten oto sposób zostałam wspaniałomyślnie uznana za genialną łączniczkę ze światem zmarłych. Niestety wszelkie dalsze próby zmuszenia mnie do kontynuowania naszych spirytystycznych sesji spełzły na niczym, gdyż najzwyczajniej w świecie trzęsłam portkami.
            Obecne wydarzenia różniły się jednak od naszych dziecięcych zabaw, a ja nie chciałam wciągać przyjaciółki w coś, czego i tak sama nie potrafiłam zrozumieć. Dlatego leżąc, obok Clarie, w wygodnym, szerokim łóżku, uparcie zastanawiałam się jak wybrnę z bagna, które ostatnio zawładnęło moim życiem. Nie wiedziałam czy to zwykły zbieg okoliczności spowodował, że stałam w samym centrum dziwnych wydarzeń, czy faktycznie osobiście je przyciągałam. Wiedziałam natomiast, że jeśli pomimo skrajnego zmęczenia, nadal będę zaciekle nad tym dumać to wkrótce mój mózg wyparuje spod przegrzanej czaszki.     
            Zacisnęłam mocniej powieki, obawiając się, że i tak nie uda mi się zasnąć. I faktycznie się nie udało. Przez jakieś trzy minuty. Potem już nic nie kojarzyłam więc najwidoczniej urwał mi się film.     
            Obudziłam się niemal w samym środku nocy, po dziwnym śnie, którego de facto  nie pamiętałam. Wiedziałam jedynie, że każdy mięsień mojego ciała jest rozgrzany jak po przebiegnięciu maratonu. Głowa pękała mi od pulsującego gorąca, a na dodatek spociłam się jak sforsowany mops. Zerknęłam na szafkę nocną, by sprawdzić godzinę. Czerwony budzik w kształcie serca wskazywał trzecią pięć.
            Uśmiechnęłam się lekko, patrząc na podświetlane wskazówki. Ten zegar z pewnością był kolejnym prezentem od Matta. Musiałam przyznać, że chłopak doskonale wiedział co robi, gdyż Clarie lubiła wszędzie zjawiać się po czasie - prawie tak samo jak ja. Zapewne spóźniała się na wszystkie randki więc Matt wpadł na genialny pomysł kupienia jej tego – jak na mój gust - nieco przesłodzonego prezentu. 
            Nagle coś dziwnego zwróciło moją uwagę.
            Jeszcze raz spojrzałam na zegarek, potem na lampkę, a potem na biurko i inne części przestronnej sypialni. I w tym momencie doszło do mnie, co jest nie tak.
            Wszystko było niesamowicie wyraźne.
            Nie chodziło o to, że widziałam jak w dzień, ale na pewno mój nocny wzrok uległ znacznej poprawie. Powiedziałabym nawet, że był doskonały. Dla osoby, której zdarzało się przy pełnym świetle potknąć o stojący na środku pokoju odkurzacz, ta zmiana była wręcz nie do uwierzenia. Bez problemu rozróżniałam kształty, widziałam ostro kontury, a nawet potrafiłam dostrzec twarze ze zdjęć, ustawionych na regale przy przeciwległej ścianie pokoju. Szczelnie zasłonięte żaluzje, niemal nie przepuszczały połyskującego światła księżyca, więc w sypialni było naprawdę ciemno. Tym bardziej dziwiłam się temu cudacznemu zjawisku.
            Zdezorientowana, przetarłam ostrożnie oczy, a gdy ponownie je otworzyłam wszystko wróciło do swojego poprzedniego stanu. Jednym słowem ledwo co widziałam, wyciągniętą przed siebie, własną dłoń.
            Odetchnęłam z ulgą i siadając na łóżku, przeciągnęłam zdrętwiałe mięśnie ramion. Naprawdę ostatnio działy się ze mną dziwne rzeczy. Prawdopodobnie był to zwiastun nadchodzących, pogodowych zmian. Często przy przesileniach reagowałam przeziębieniem lub grypą, ale jeszcze nigdy nie otrzymałam w pakiecie jakiś nadzwyczajnych zdolności. I naprawdę nie chodziło o to, że noktowizyjne spojrzenie było czymś strasznie złym. Po prostu i bez tego czułam się wystarczająco odchylona od normy.
            Zdziwiona, że meteoropatia potrafi przybierać aż tak ciekawe formy, wstałam z łóżka i potykając się o kapcie leżące na podłodze, podeszłam do okna, by je otworzyć. Nie musiałam martwić się o obudzenie przyjaciółki, gdyż Clarie z reguły spała mocnym snem. W tej właśnie chwili chrapała pełną piersią, wydając przy tym dźwięki przypominające zepsuty gwizdek od czajnika.
            Delikatnie odsunęłam żaluzje i uchyliłam okno, wdychając świeże, nocne powietrze. Wiedziałam, że tego właśnie było mi trzeba. Od razu poczułam się lepiej, gdy subtelny wietrzyk, wkradł się do pokoju i otulił mnie swoim niezwykle chłodnym podmuchem. Jak na ostatni tydzień września było wyjątkowo zimno. W tej chwili jednak nie przeszkadzało mi to wcale, ponieważ moja temperatura zdawała się być wyższa niż zazwyczaj.
            Zerknęłam na rząd domków po przeciwnej stronie ulicy. Wszędzie zadbane ogródki, pomalowane werandy i idealnie zaparkowane samochody. To właśnie cechowało jedną z najbezpieczniejszych dzielnic Darkvill – w żadnym oknie nie paliło się światło. Wszyscy smacznie spali.
            Oczywiście oprócz mnie.
            Westchnęłam cicho i przełknęłam ślinę, by zwilżyć spierzchnięte gardło. Zapowiadała się naprawdę długa noc, a jutro czekał mnie pracowity dzień w szkole. Po takiej przerwie należało się spodziewać, że każdy nauczyciel będzie rzucał się na mnie jak sęp na padlinę. Nadrabianie zaległości zajmie całą wieczność, a na dodatek, jak na złość, zbliżał się długo wyczekiwany koncert „The Shadows”, na który planowałyśmy wybrać się razem z Clarie. Wiedziałam, że będę zmuszona kupić nową kieckę, bo po ostatniej utracie kilku kilogramów, wszystkie ulubione sukienki wisiały na mnie jak na sklepowym szkielecie. 
            Zamyślona nie zauważyłam jak jakiś dziwny pies przebiegł drogę i usadowił się na przeciwległym chodniku w pobliżu niskiego żywopłotu. Dopiero, gdy stanął w świetle latarni zwróciłam uwagę, że coś obserwuje mnie  z drugiej strony drogi. Oparłam się o parapet i zmrużyłam oczy, by lepiej przyjrzeć się błąkającemu zwierzakowi.
            I wtedy kolejny raz odnalazło mnie instynktowne przeczucie, świadczące o tym, że coś jest nie w porządku. Leniwe ciarki przebiegły po moim ciele, stawiając na baczność wszystkie – nawet najdrobniejsze - włoski. 
            Po przeciwnej stronie ulicy stało… zwierzę.
            Prawdopodobnie było to zwierzę, ponieważ - jak żyję - nigdy nie widziałam tak owłosionego człowieka. Nawet w cyrku słynna kobieta z brodą i wąsami miała więcej widocznego ciała niż to coś.
            Z drugiej strony ów dziwny stwór nie wyglądał na rasowego psa, gdyż stanie na dwóch łapach najwidoczniej nie sprawiało mu wielkich problemów. Wytężyłam bardziej wzrok, podczas gdy przez myśl przebiegło mi słowo „wilkołak”, ale odepchnęłam je szybko, ponieważ stworzenie nie szczyciło się tak ogromną posturą, jaką zwykle pokazują na filmach.
            Z tej odległości trudno było to stwierdzić, ale gdybym miała strzelać, powiedziałabym, że jest to niedorozwinięty, chudy niedźwiedź z przerośniętymi do granic możliwości pazurami.       
            Oniemiała wpatrywałam się jak zwierz spaceruje to w jedną to w drugą stronę, co rusz zerkając w kierunku domu państwa Morgan, a konkretnie okna, gdzie stałam. Nie wiem jak czuje się człowiek, który ma zawał, ale byłam święcie przekonana, że serce wyskoczy z obolałej piersi, ponieważ instynkt podpowiedział mi nagle, że ów niespotykany stwór pojawił się na tej ulicy w określonym celu.
            A tym celem byłam ja.
            Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, zatrzasnęłam okno i szybko odsunęłam się od parapetu. Panika ścisnęła mnie za gardło, dlatego w głowie szybko analizowałam najważniejsze dane.
            Po pierwsze znajdowaliśmy się na piętrze, a państwo Morgan z pewnością pozamykali wszystkie drzwi. Po drugie - posesja ogrodzona była eleganckim, choć niewysokim płotem. Na wierzch wysuwał się więc oczywisty wniosek.
            Musieliśmy być bezpieczni.
            Przecież psy nie potrafiły latać, posługiwać się wytrychem i włamywać do mieszkań, a w żaden inny sposób nie można było się tutaj dostać. Mimo wewnętrznych zapewnień moje ciało co rusz nachodziła fala zimna i gorąca, dając zapewne do zrozumienia, że należy uciekać.
            Zerknęłam na Clarie, która spała niczego nieświadoma, pochrapując raz głośniej, raz ciszej. Nie byłam pewna czy powinnam ją obudzić i oświadczyć, że na dzielnicy pojawił się chudy, karłowaty wilkołak, który prawdopodobnie na mnie poluje, czy pozwolić dziewczynie odpoczywać dalej. Druga opcja wydawała się bardziej do przyjęcia, ponieważ nawet rozbudowana tolerancja Clarie mogłaby okazać się niewystarczająca dla takich rewelacji.   
            Poza tym sama nie byłam do końca pewna, czy oby nie mam pochorobowych przewidzeń, ale ciarki sunące wzdłuż kręgosłupa, podpowiadały mi, że dzieje się coś naprawdę złego. Ostrożnym krokiem podeszłam do okna i delikatnie, dwoma palcami, rozsunęłam jasne żaluzje.
            Ulica była pusta.
            Po przeciwnej stronie drogi nie pozostał żaden ślad, który świadczyłby o wcześniejszej bytności dziwnego zwierza. Żadnego odłamanego pazura, zgubionej sierści czy czegoś w tym stylu. Odetchnęłam z ulgą, nawet nie zdając sobie sprawy, że do tej pory wstrzymywałam oddech. To jednak musiały być jakieś omamy wzrokowe, odpowiedzialne również za moje uprzednie, noktowizyjne spojrzenie.  
            Zadowolona, że wszystko jest w porządku postanowiłam skorzystać z łazienki i nieco odświeżyć zaspaną twarz. Podchodząc do wyjścia, jeszcze raz zerknęłam na Clarie, która oczywiście smacznie spała. Ostrożnie otworzyłam drzwi i powoli, by nikogo nie zbudzić, wyszłam na ciemny korytarz.
            W domu panowała grobowa cisza. Nawet nie słyszałam tykania zegara, który od lat wisiał przy zejściu ze schodów i jak często powtarzał pan Morgan – późnił się o całe pięć minut.
            Jedyna łazienka na piętrze znajdowała się naprzeciwko pokoju Dawida, kilka metrów od miejsca gdzie stałam. Idąc na palcach, wyjątkowo sprawnie pokonałam ten dystans, zatrzaskując za sobą jasne drzwi toalety.  
            Szybko załatwiłam najpilniejsze potrzeby, po czym stanęłam przed dużym lustrem, przyglądając się swojemu nędznemu odbiciu. Wciąż było mi duszno, a rumieńce na policzkach, świadczyły o tym, że mogłam mieć podwyższoną temperaturę. Na szczęście głowa nie bolała mnie już tak bardzo, a ochlapanie twarzy zimną wodą, sprawiło, że poczułam się jeszcze lepiej. Choć krótkie szorty i niebieski T-shirt nie zakrywały mojej chudości, musiałam przyznać, że nie wyglądałam tak źle, jak się spodziewałam. Całkiem możliwe, że jeśli jeszcze kilka dni postołuję się u państwa Morgan, odzyskam trzy brakujące kilogramy i w ten sposób ulubiona kiecka nie będzie wisiała na mnie jak worek pokutny.      
            Nagle do moich uszu dobiegł odgłos otwieranych drzwi, a potem czyjeś strasznie leniwe kroki, sunęły wzdłuż korytarza dopóki nie zanikły, gdy ów delikwent zszedł na dół po schodach.
            Dziwne uczucie wpełzło na moje plecy, ale pomyślałam sobie, że to zapewne ktoś z domowników poszedł do kuchni po szklankę wody. W końcu w domu, jak na mój gust, było dziś wyjątkowo duszno. Jeszcze raz zerknęłam na swoje odbicie i nieco ożywiona poczłapałam się z powrotem do sypialni przyjaciółki. Cicho przestąpiłam próg i już chciałam zatrzasnąć za sobą drzwi, gdy zorientowałam się, że… pokój jest pusty.
            Mój puls niebezpiecznie przyspieszył, ale szybko doprowadziłam się do porządku. Clarie zapewne – jak to często jej się zdarzało – znowu myszkowała w lodówce. Zawsze twierdziła, że nocne podjadanie korzystnie wpływa na przemianę materii ponieważ żołądek musi dzięki temu przez cały czas pracować. Raz nawet próbowałam wyprowadzić ją z oczywistego błędu, ale okazało się to całkowicie niemożliwe. Prędzej sprzedałabym śnieg Eskimosowi niż namówiła Clarie na jakąkolwiek zdrową dietę.
            Rozbawiona usiadłam na łóżku, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Postanowiłam, że zaczekam aż przyjaciółka wróci i spuszczę jej burę za to ciągłe nocne obżarstwo.
            Niestety pięć minut później miałam już dość czekania. Moje powieki powoli opadały, ułożyłam się więc wygodnie na łóżku i delikatnie okryłam kołdrą.
            I wtedy usłyszałam dziwny dźwięk.
            Coś jakby szybkie kroki i trzask łamanej, grubej gałęzi. Zawahałam się przez moment. Odgłosy zdecydowanie dochodziły z dołu, ale brzmiały raczej jak szamotanina niż zwykłe myszkowanie po kuchni.
            Powodowana nagłym impulsem wstałam z łóżka i wyszłam na skąpany w ciemnościach korytarz. Doszłam do wąskich schodów i już miałam zejść na dół kiedy do moich uszu dobiegł odgłos gwałtownego drapania, a później ciche szuranie jakby ktoś ciągnął po podłodze worek ziemniaków.
            Nagły strach wsączył się we mnie nim zdążyłam złapać oddech. Wycofałam się ostrożnie, zastanawiając co to może być. Państwo Morgan nie posiadali żadnych zwierząt, a obraz który pojawi się w mojej głowie był zbyt przerażający, by w niego uwierzyć. Pomyślałam więc, że z pewnością ponosi mnie wyobraźnia i najwyższa pora skończyć z całą tą szopką. Przystanęłam na chwilę u szczytu schodów mimochodem nasłuchując, ale ponieważ w domu znów zapanowała grobowa cisza, śmiało ruszyłam na dół.   
            Schody kończyły się niewielkim holem, którego jedna strona prowadziła w kierunku jadalni połączonej z kuchnią, druga zaś do salonu. Najbardziej zdziwił mnie jednak fakt, że nigdzie nie paliły się światła. Podeszłam do włącznika i nacisnęłam przycisk, ale musiały wysiąść korki, ponieważ żadna z ledowych żarówek się nie zaświeciła. To było tym bardziej dziwne, że przed chwilą korzystałam z toalety na piętrze, gdzie przecież wszystko działało.
            Zbłąkane promienie księżycowego światła wpadały przez odsłonięte okna, dlatego nie zastanawiając się dłużej skręciłam w prawo i omijając duży na dwanaście osób stół, wyjrzałam zza niewielkiej ścianki.
            Kuchnia świeciła pustkami.
            Lodówka była zamknięta, a na środkowym blacie wyspy nie zauważyłam, żadnych śladów, które mogłyby świadczyć o tym, że parę minut wcześniej ktoś parał się tu nocnym obżarstwem. Wzruszyłam ramionami zastanawiając się, gdzie w takim razie mogła udać się Clarie, skoro w parterowej łazience również nie słychać było żadnej krzątaniny.        Zaskoczona wycofałam się z powrotem do holu i właśnie miałam zamiar wejść na schody, kiedy od strony salonu rozległ się charakterystyczny dźwięk. Tu na dole brzmiał on donośniej i przypominał mlaskanie połączone z wysokim, chrapliwym oddechem.  
            Mój żołądek ścisnął się boleśnie jakby chciał ostrzec, że za moment eksploduje. Nasłuchiwałam tak przez kilka sekund i chociaż nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że powinnam uciekać stąd jak najszybciej, pozwoliłam by nogi same powiodły mnie w kierunku dochodzących odgłosów.
            Hol ciągnął się jeszcze kilka metrów, a potem przechodził w duży, przestronny salon. Stanęłam w szerokim, wejściowym łuku i wstrzymałam oddech. Trwało to chwilę zanim mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, gdyż wszystkie salonowe okna przesłonięte były szaro beżowymi zasłonami.
            Rozejrzałam się i stwierdziłam, że coś dziwnego stoi na środku pokoju.
            Coś włochatego i ciemnego, z wygiętym w łuk grzbietem, i szerokimi - zakończonymi długimi pazurami – łapami. Zwierzę pochylało się nad jakąś zdobyczą, wydając przy tym dźwięki charakterystyczne dla spożywania posiłku przez stado rozwścieczonych kojotów.    
            Oddech ugrzązł mi w gardle, a serce wpadło w szaleńczy rytm, gdy powolnym krokiem zaczęłam cofać się do tyłu. Powietrze w domu zrobiło się nagle nieruchome i duszne, a mnie znowu ogarnęło nieprzeparte pragnienie żeby stąd jak najszybciej uciec. Wycofywałam się tak spokojnie jak tylko mogłam, gdy do moich nozdrzy dotarł nagle niewyraźny, gorzkawy odór. Nie potrafiłam określić co to takiego, ale wiedziałam, że wcale mi się nie podoba.
            Krok za krokiem zbliżałam się do schodów. Planowałam dyskretnie obudzić państwa Morgan i powiedzieć im co się dzieje. Miałam nadzieję, że Clarie zauważyła wcześniej, że coś wkrada się do domu i schowała w gabinecie swojego taty. Podejrzewałam, że naszą jedyną nadzieją będzie pozostanie w ukryciu dopóki nie zjawi się policja i straż pożarna. Wciąż nie wiedziałam z czym mamy do czynienia, ale na pewno nie był to zwykły pies czy wilk.
            Dałam jeszcze jeden krok do tyłu, wyciągając za siebie rękę, by chwycić się balustrady. Gdy złapałam za poręcz usłyszałam głuchy łomot i dziwny trzask, po czym niespodziewanie w moim kierunku przeturlał się niewielki, jasny przedmiot. Spoczął niemal u mych stóp, odsunęłam się więc mimowolnie, wchodząc na pierwszy stopień schodów.
            Nie zamierzałam patrzeć co to takiego, chciałam jedynie zniknąć stąd jak najszybciej, zawiadomić resztę rodziny o niebezpieczeństwie, a potem znaleźć Clarie i zakończyć cały ten okrutny koszmar. Niestety, gdy postawiłam nogę na kolejnym stopniu coś niepokojącego przykuło moją uwagę. Odwróciłam głowę i zerknęłam w kierunku leżącego nieopodal przedmiotu.
            Nagła fala bólu i obrzydzenia ścisnęła mnie za żołądek, sprawiając, że żółć podeszła mi do gardła. Przerażenie, jakie mnie ogarnęła sprawiło, że opierając się plecami o ścianę, powoli osunęłam się na wąski, drewniany stopień. Blask księżyca, który wkradł się przez pobliskie okno, jeszcze bardziej oświetlił makabryczny widok.
            Niecały metr ode mnie, na jasnej, płytkowej posadzce leżał fragment poszarpanej… ludzkiej ręki. Krew znaczyła miejsce pod nią, a na szczupłym nadgarstku wisiała…
Ulubiona bransoletka Clarie.     
            Zatkałam dłonią spierzchnięte usta, jednak na nic się to zdało, ponieważ nim zdążyłam nabrać oddechu z mojego gardła wydobył się przeraźliwy, mrożący krew w żyłach pisk.

______________________________________________________________________

Kochani!
Jeśli po takim okresie czasu, znajdą się jeszcze wytrwali Czytelnicy, którzy mają ochotę poznać dalsze losy Amelii i Blake’a to serdecznie zapraszam do lektury oraz komentowania rozdziału : )
Szczerze przyznam, że wstawiam go bez żadnego sprawdzenia, ponieważ zwyczajnie nie mam kiedy tego zrobić. Poza tym czas oczekiwania i tak był wydłużony do granic możliwości, za co jedynie mogę Was przeprosić. Jeśli znajdę chwilę postaram się poprawić błędy, które mam nadzieję nie będą za bardzo rzucać się w oczy.
Aktualnie jestem w rozjazdach i rzadko zaglądam na bloga, co oczywiście nie znaczy, że zamierzam przestać pisać : )
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie!
Whiteberry


33 komentarze:

  1. O Boże biedna Clarie Dlaczego Mel nie mogła posłuchać Blake'a? Co tam się w ogóle stało? Błagam nie każ nam tak długo czekać proszę dodaj rozdział wkrótce

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie ten rozdział nie napawa optymizmem. Amelia musi zdać sobie sprawę, że od teraz decyzje jakie podejmie, będą miały wpływ na jej bliskich, ponieważ…. I o tym w następnych rozdziałach ; ))
      Bardzo bym chciała szybciej dodawać częsci . Niestety czas mi na to nie pozwala, choć w każdej wolnej chwili pamiętam żeby coś skrobnąć. Nie obiecuję, ale zobaczymy jak będzie ; )
      Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  2. O kurczaczki to się porobiło ..... wchodzę dzisiaj na bloga z myślą "na pewno nic nowego się nie pojawiło" a tu taka niespodzianka;) w końcu po tak długim czasie nasza droga autorka postanowiła ulżyć nam w cierpieniu; D rozdział naprawdę długi , co jak dla mnie jest zaletą , bo dobre historie mogłabym czytać godzinami;) szkoda mi clear , nie wiem jak amelia poradzi sobie z faktem, iż to co się przytrafiło przyjaciółce jest jej wina. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością ;) pisz kochana szybciutko bo umrę na zawał; D duzooooo dużoooo weny:)))) do następnego
    malvaaa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z tym szybkim pisaniem, to jak widać mi nie wychodzi : ( Ale mam nadzieję, że chociaż długość rozdziału nieco zrekompensuje moją nieobecność - choć żeby tak było pewnie musiałabym dodać z 5 kolejnych rozdziałów pod rząd :\
      Co do rozdziału... Na szczęście (w cz.9) Clarie cała i zdrowa i oby tak pozostało : )
      Serdecznie pozdrawiam!

      Usuń
  3. Jak zawsze świetny rozdział :) z niecierpliwością czekam na kolejny (no i na więcej wątku romantycznego).
    Wenu!
    Ireth

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję : ) Więcej wątku romantycznego z pewnością się pojawi. Ale Blake będzie musiał nieco się napracować by Amelia zmieniła do niego stosunek po tylu latach nienawiści ; )
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Sam odgłos mlaskania, który opisałaś wprawił mnie o ciarki i od razu przeczułam co to było. Boże, nawet nie wiem jak mam to napisać/opisać. Ale cała ta końcówka, fragment z nocą u Clair napisałaś z takim napięciem, tak dobrze operowałaś opisami i odczuciami, że wręcz płynęłam przez tekst. Na koniec jestem tak zaskoczona, że szok. Nie wyobrażałam sobie, że to opowiadanie pójdzie w taką, dosyć makabryczną stronę. Ale o dziwo, lubię tą właśnie brutalną stronę, bez krwawej cenzury.
    W sumie cały rozdział czytałam z zapartym tchem, nie tylko końcówkę. Z taką łatwością operujesz słowem, że naprawdę nie dostrzegłam, że zbliżał się koniec rozdziału, a ja już chciałam więcej. Nadal chcę! Twój blog jest jednym z trzech, które czytam z zapartym tchem i na których wręcz wyczekuję kolejnych rozdziałów.
    Z nieskrywaną ciekawością czekam, kiedy zarówno Amelia jak i ja, jako czytelniczka, dowiem się w końcu to tu jest grane! ;) Na tą chwilę znam urywki, a korci mnie aby zagłębić się już w tą historię na dobre :D
    No i nie ukrywam, że jako niepoprawna romantyczka, czekam na jakiś znaczący moment między Sandersem i Mel. Wiem już, że chłopaka coś do niej przyciąga, więc liczę, że to będzie tylko kwestia czasu ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście to przyciąganie między Sandersem i Mel rozwinie skrzydła: ) Wkrótce też dowiemy się jaką tajemnicę skrywa Blake i jak wpłynie to na jego relacje z Amelią.
      Bardzo dziękuję za tyle miłych słów i serdecznie pozdrawiam! : )

      Usuń
  5. Żebym tu nie przyszła i nie skomentowała, musiałabyś się nieźle nagimnastykować (typu niepublikowanie przez lata czy urządzenie apokalipsy, która zmiotłaby cały świat i ludzi, nic po sobie nie pozostawiając — chociaż prawdopodobnie w pierwszym przypadku musiałabyś się naczytać moich żalów (GDZIE JEST ROZDZIAŁ????!?!?!!?!!??!?!!?!?!), a w drugim nie miałabym zbyt dużo do gadania. Ale zakończmy rozważania dotyczące, zaiste, mało ważnych spraw i przejdźmy do części komentarza, w której wymieniam zauważone błędy. Zapraszam! ^.^

    Tutaj się trochę naczytasz, bo kompletnie zwaliłaś zapis dialogów (nooo dobra, może nie "kompletnie" acz "rażąco"). Kilka przykładów dla nakreślenia sytuacji? Proszę bardzo:
    "— Zupełnie nic nie pamiętam. — Rzekłam lodowatym tonem, patrząc hardo w oczy Lydii."
    "— Dziewczyno… Kim ty jesteś? — Spytała niepewnym głosem."
    W pierwszym przykładzie nie powinno być kropki, a po pauzie słowo "rzekłam" powinno zostać zapisane małą literą. Już kiedyś poruszałam problem z tym zapisem, ale wiadomo, czasem coś wyleci, coś się zapomni i bla-bla-bla. W drugim przykładzie ta sama sytuacja (prawie ta sama :D) — co prawda, znak zapytania zostaje, ale "spytała" już nie, a przynajmniej nie z dużą literą na początku.

    Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że błędów interpunkcyjnych jest niezwykle mało — aż pękam z dumy normalnie! Ale, by nie opaść na laurach, przytoczę przykłady, kiedy ich, niestety, zabrakło:
    "Jeśli dobrze kojarzyłam zostałam zaatakowana przez cudaczne lustro znajdujące się na naszym poddaszu." — przecinek po "kojarzyłam";
    "Nie wiedziałam nawet jakim cudem po raz kolejny, Blake i Lydia znaleźli się w naszym domu" — tutaj natomiast przesunęłabym przecinek po "nawet" (warto w takich przypadkach dzielić sobie zdania tak, by jego części zachowały jakiś sens, a potem stawiać przecinki).

    Teraz kilka błędów ogólnych:
    "— Jeśli masz zamiar patrzeć na mnie, tym swoim chorym, morderczym wzrokiem to lepiej zmiataj z mojej sypialni Sanders. — Wypaliłam ostro. — Nie wiem jakim cudem się tu znalazłeś, ale zdecydowanie pomyliłeś adresy." — przecinek powinien zostać przesunięty, dopóki nie znalazłby się po "wzrokiem", czyli wyglądałoby to mniej więcej tak: "Jeśli masz zamiar patrzeć na mnie tym swoim chorym, morderczym wzrokiem, to lepiej zmiataj z mojej sypialni" (w każdym razie ja bym tak zrobiła) i postawiła jeden po "sypialni" (jest jakaś tam zasada, że oddziela się coś tam w wołaczu czy cóś) oraz drugi po "nie wiem", usunęłabym też kropkę i napisała "wypaliłam" małą literą;
    "z pięknym kuzynostwem na czele - sprzysięgło się właśnie przeciwko mnie." — części zdania mogą być oddzielane albo dewizami (–), albo pauzami (—), nie łącznikami (-);
    "— Chcę wiedzieć co z mamą! Patrzyłam to na jedno" — tutaj natomiast zabrakło pauzy po wypowiedzi Amelii;
    "Moje ciało automatycznie spięło się na wspomnienie okrutnego cierpienia, które pochłonęło całą postać w momencie zetknięcia palców ze szklaną powierzchnią." — tutaj za to nie ogarniam, kim jest ta postać. Zakładam, że chodziło o Amelię, ale napisane jest to tak... bezosobowo?, że trudno się połapać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto dotarł? Szczerze mówiąc, to nienawidzę tej części z błędami, bo zawsze zdaje mi się, że wyglądam na taką, co tylko czeka, by się do czegoś przypieprzyć. Grunt to pozytywne myślenie, nie?
      Zdanie idealnie podsumowujące rozdział? "Nie dość, że posługiwali się językiem pokemonów, to jeszcze – choć niechętnie to przyznawałam – dwa razy uratowali moje pokręcone życie. W porównaniu z nimi nawet gadające lustro wypadało blado."
      Zastanawiam się tylko, czy musiałaś uśmiercić Clarie, by Amelia zrozumiała, jak w bardzo bezwzględne i niebezpieczne towarzystwo się wkręciła. Terapia szokowa, okay, ale trochę przesadzone, patrząc na to, że potem Amelia może czuć za dużą presję, a co w końcu może się przełożyć na to, że się załamie. W tym przypadku obwiniałabym Blake'a, bo on w przeciwieństwie do dziewczyny wiedział co, kto, gdzie i jak. To po prostu nie mogło się inaczej skończyć — Amelia została wrzucona w to coś (bo nadal nie wiadomo, o co chodzi), więc nic dziwnego, że starała się wrócić do "starego" życia i udawać, że nic się nie stało. Nie była też zbyt skora do zostania w dworku z jakąś zbzikowaną babką. Oczywiście, można się kłócić, że przecież miała okazję wysłuchać Blake'a, ale... Nie jestem pewna, czy chciałabym słuchać kogoś, kto w sumie mnie nienawidzi (a przynajmniej takie sprawia wrażenie).
      I jeszcze sprawa Sarah. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego to się tak potoczyło. Wprowadzając się ze swoją córką do dworku, który, myślę, znała i wiedziała, co się z nim wiąże, a jednocześnie nie starała się w ogóle uświadomić Amelii... Ech... Może liczyła (dość naiwnie), że jednak nic się nie stanie? Coś tu nie gra i już od kilkudziesięciu stron nie mogę się zorientować co.
      Ach! Zapomniałabym, że z Amelią jest coś nie tak i nie potrafiła nawet dobrze przemienić się w Tenebris (dobrze napisałam?). Ale to jej wyszło tak naprawdę na plus, patrząc na to, że w innym wypadku nie byłoby już tak różowo po spotkaniu z cudowną parką.

      Życzę weny i trzymam kciuki, że uda Ci się coś skrobnąć w czasie tych rozjazdów. :)

      Pozdrawiam,
      E.T.

      Usuń
    2. Ja chyba nigdy nie nauczę się poprawnie pisać dialogów już o interpunkcji nie wspomnę: ) Ale dziękuję za wytknięcia błędów, to cenne wskazówki : ))
      Obiecałam sobie, że kiedyś przysiądę i poczytam o „zasadach pisowni” i jak zwykle moje postanowienie trafił… :\
      Co do fabuły…
      Wiem - jest sporo niewiadomych, które powoli będą się rozjaśniać. Na szczęście Clarie żyje, dzięki czemu Mel uniknie wyrzutów sumienia. Ten sen był potrzebny by dziewczyna zdała sobie sprawę, że od jej decyzji zależy bardzo wiele…
      Co do Sarah – miała ona oczywiście swoje powody by zamieszkać w dworku. One też kiedyś wyjdą na jaw : )
      Jeśli chodzi o Amelię… Właśnie – dlaczego nie przemieniła się w Tenebris? ; ))
      Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za taaaki komentarz: )

      Usuń
  6. Mam nadzieje ze to sen bi jedybymi znanymi wilkolakami jest sanders i jego kuzynka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na szczęście sen : ) Oby jednak rzeczywistość nie okazała się gorsza ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń
  7. Jak się cieszę że wreszcie jest nowy rozdział !!! Szczerze ten nie był aż tak bardzo interesujący jak poprzednie ale i tak był świetny �� Mam nadzieję że kolejny rozdział pojawi się znacznie szybciej

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za tą „szybkość”. Najchętniej skupiłabym się tylko na pisaniu, ale niestety nie mam takiej fizycznej możliwości : \
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam : )

      Usuń
  8. O kurcze...
    Rozdział wspaniały, nieliczne błędy na szczęście nie wypalają oczu, więc nie zwracałam na nie zbytniej uwagi ;) Jednak tak jak ktoś przede mną, mam nadzieję, że to tylko jakiś sen, ponieważ okropna jest ta scena...
    Kompletnie nie rozumiem Amelii - dlaczego nie wysłuchała Blake'a? Zbawiłby ją ten czas czy co? Poza tym skoro Blake wiedział, że grozi Clarie niebezpieczeństwo, to dlaczego nie wiem... nie patrolował okolicy??? Tak... to jest takie typowe narzekanie :P Rozdział ogólnie trzyma w niepewności i wciąż czyta się go z zapartym tchem!
    Chciałam tylko jeszcze ponarzekać na to, że już prawie straciłam nadzieję, że w ogóle coś dodasz! Dziewczyno! Ale rozumiem Cię doskonale - ciężko jest się zebrać do napisania czegokolwiek, zwłaszcza tak długiego i wspaniałego, dlatego wybaczam :D I z niecierpliwością czekam na dalszą część!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tym wypadku nadzieja nie zawiodła – to sen : )
      Ja też czasem nie rozumiem Amelii : ) Tak to już jest gdy zwali nam się na głowę wiele spraw – czasem staramy się przed nimi uciec i postępujemy nierozsądnie. Mel dostała tym razem lekką nauczkę i założę się, że od tej pory będzie starała się trzymać najbliższych z daleka od całego bałaganu, w którym się znalazła – co niekoniecznie zawsze będzie możliwe ; )
      Jak widać regularność pisania u mnie jest żadna : \ Przykro mi bardzo – nie mam na to większego wpływu :[
      Dziękuję za opinię i pozdrawiam!

      Usuń
  9. Heej
    Przepraszam że wcześniej nie komentowałam tak świetnego bloga ale...no cóź...leniuszek ze mnie :) :)
    O mateńko...jak czytałam to w nocy to później nie mogłam zasnąć bo każdy mały trzask był dla mnie złowieszczy XD
    Hahaha dziwna jestem
    Rozdział jest super i chcę takich więcej :D
    Pozdrawiam i życzę duuużo weny :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że mój styl jest na miarę przyswajalny : )
      Pozdrawiam serdecznie: )

      Usuń
  10. Zacznę od tego, że kocham twój blog. Masz ciekawy pmysł na ciekawą historię, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie czytalam nic podobnego.
    Rozdziały czytało mi się bardzo szybko i przyjemnie. Rozdziały mega, tyle emocji z łatwością wyobrażałam sobie każdą scenę w głowie.
    A co do tego rozdziału, to jestem bardzo zła na Mel tak bardzo chciała dowiedzieć się prawdy była już tak blisko a tu bach jedzie do przyjaciółki choć jej nemezis wyraźnie ją ostrzegało żeby tego nie robiła, jak na ironię chłopak miał rację i biedna Clarie na tym ucierpiała. Ale gdzieś tam mam cichą nadzieję,że to był sen Ameli lub może jakaś wizja, w końcu nie wiemy czym jest tak jak tajemnicze kuzynosto są jedną wielką niewiadomą.
    Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam i życzę weny :-)
    Ps. Jak znajdziesz chwilę zapraszam do siebie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ogromnie, że spodobało Ci się moje opowiadanie.
      Ech ta Mel… Muszę nad nią porządnie popracować ; ) Na szczęście Clarie nic się nie stało, a Amelia dostała ostrzeżenie i chyba wzięła je do siebie.
      Co do kuzynostwa – myślę, że co nieco wyjaśni się w rozdziale 10 : )
      Dziękuję za komentarz : )
      PS. Nie chcę rzucać słów na wiatr, ale naprawdę postaram się zajrzeć ; )

      Usuń
  11. Super blog, bardzo mi przypadł do gustu twój styl pisania! Zapraszam do siebie na wioskaksiazek.blog.pl Może wpadniesz i zostawisz komentarz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz. Postaram się zajrzeć i zostawić po sobie ślad : ) Proszę tylko o cierpliwość : )
      Pozdrawiam!

      Usuń
  12. Świetny rozdział, a końcówka straszna! Proszę dodaj kolejny rozdział :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kolejny rozdział wstawiony, choć po takim okresie czasu, że nie wiem już czy ktokolwiek przeczyta...
      Pozdrawiam!

      Usuń
  13. Witaj masz zamiar dodawać kolejne rozdziały? Można wybaczyć nieregularne pojawianie się rozdziałów, ale czekanie 3 miesięcy za nextem to już lekka przesada moim zdaniem. Rozumiem, że możesz nie mieć czasu na pisanie bloga, ale powinnaś poinformować czytelników o tym lub zawiesić na jakiś czas. Piszesz bardzo dobrze ale chyba Ci nie zależy ostatnio. Z przykrością muszę przyznać że męczy mnie juz zaglądanie tutaj i chyba odpuszczę czytanie twojej pracy. Szanuje Ciebie i owoce twojej pracy ale przez taką olewke z twojej strony tracisz tylko czytelników. Proszę Cię zastanów się czy chcesz pisać dalej , czy wolisz odpuścić bo to naprawdę niemiło z twojej strony, że tak nas zaniedbujesz. Nie mam zamiaru urazić Cię w jakikolwiek sposób swoim komentarzem, chce zwrócić Ci tylko uwagę na to że my wciąż czekamy; ) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej zgadzam się, że powinnam choć na sekundę tu wpaść i poinformować Was, że nie mam kiedy napisać kolejnego rozdziału, choć to naprawdę nie jest tak, że mi nie zależy : \
      Rozumiem jeśli ktoś zwyczajnie odpuści (czy już odpuścił) sobie to opowiadanie, bo faktycznie nie mam możliwości regularnie wstawiać rozdziałów. Wiem jak to jest czekać na coś z niecierpliwością a tu ciągle nic…
      W tej chwili mogę jedynie jeszcze raz przeprosić za to karygodne zaniedbanie…
      Mimo mojej okropnej postawy, cieszę się, że pisanina w jakimś stopniu przypadła Ci do gustu : )
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam

      Usuń
  14. Kiedy next? Uwielbiam to opowiadanie nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przepraszam za ten czas zwłoki... Tak to już u mnie jest :\
      Dziękuję za zainteresowanie i serdecznie pozdrawiam! : )

      Usuń
  15. Cudowny rozdział! Przeczytałam go z zapartym tchem 4 miesiące temu i do teraz jestem w szoku... Kiedy następny? Nie mogę sie doczekać! Pisz proszę. Weny życzę!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wreszcie udało mi się wstawić rozdział 9 : ) Mam nadzieję, że ktokolwiek dotrwał do tego czasu...
      Dziękuję za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  16. Ja też z niecierpliwością czekam mimo że zaczęłam czytać dopiero wczoraj 😄

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło, że po takim okresie czasu ktoś jeszcze tu zajrzał : ) Rozdział 9 - wstawiony.
      Pozdrawiam!

      Usuń