Obudził mnie przenikliwy, piekący ból, który leniwymi falami
rozpływał się po udręczonym ciele. W
głowie czułam tak silne łupanie, że aż bałam się poruszyć, leżałam więc
skupiona na tym, by przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Jeśli dobrze
kojarzyłam zostałam zaatakowana przez cudaczne lustro znajdujące się na naszym
poddaszu.
Moje ciało automatycznie
spięło się na wspomnienie okrutnego cierpienia, które pochłonęło całą postać w
momencie zetknięcia palców ze szklaną powierzchnią. Zamrugałam kilkakrotnie,
chcąc odgonić te niepokojące obrazy i z zaskoczeniem stwierdziłam, że już nie
leżę skulona na zakurzonej, strychowej podłodze. Nabrałam więc głęboko
powietrza i ignorując tępy ból głowy, powoli rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Prawdopodobnie
znajdowałam się w swojej sypialni. Prawdopodobnie - ponieważ widok jaki ukazał
się moim oczom był zbyt niewiarygodny, by móc od razu zaufać temu, co miałam
przed sobą. Mówiąc subtelnie - pokój wyglądał jak po przejściu bardzo silnego huraganu.
Poszarpane zasłony
zwisały z powyginanych, miedzianych prętów, które wcześniej służyły za
karnisze. Szczątki woalowych firan tańczyły gnane lekkim podmuchem wiatru,
wpadającego przez potłuczone szyby. Z poduch zdobiących okienny wykusz zostały
jedynie strzępki materiałów i fruwające wszędzie, jasne pierze, zaś mebel,
który wcześniej nazywałam komodą leżał do góry nogami pośrodku pokoju,
przykryty do połowy stertą pogniecionych ubrań oraz paroma kompletami kolorowej
bielizny.
Jęknęłam,
unosząc się delikatnie na łokciach, by dokładniej przyjrzeć się niecodziennemu
zjawisku. Nie byłam w stanie ocenić, co takiego miało tutaj miejsce. Mogłam
natomiast śmiało stwierdzić, że nawet gdyby przez moją sypialnię przebiegło
stado rozwścieczonych bawołów, pokój wyglądałby zdecydowanie lepiej niż w tej
chwili. Czując lekkie zawroty głowy postanowiłam przy okazji sprawdzić, czy oby
moje ciało nie prezentuje się podobnie jak zdewastowany pokój. Ból, który nadal
mi doskwierał nie wróżył nic dobrego, jednak po kilku sekundach dokładnych
oględzin, zdążyłam zorientować się, że na szczęście sama nie doznałam większego
uszczerbku na zdrowiu. Co prawda, posiniaczone dłonie wyglądały jakbym
osobiście zboksowała nimi całe pomieszczenie, jednak oprócz paru dodatkowych
zadrapań na przedramionach i pulsującym siniaku zdobiącym głowę, nie
zauważyłam, żadnych, większych ran. Usiadłam powoli, próbując wyczuć, czy nie
mam ukrytych złamań, gdy nagle mój wzrok przykuł jakiś nieznaczny ruch. Machinalnie
spojrzałam w przeciwległy, okryty cienieniem kąt pokoju, z którego powoli wyłoniła
się wysoka, silna postać. Moje serce nagle przyspieszyło.
Blake.
Z trudem
przełknęłam ślinę, gdyż nagle zaschło mi w ustach. Chłodne, zielone oczy nie
spuszczały ze mnie przenikliwego spojrzenia, a zacięta linia szczęki każdego
przyprawiłaby o natychmiastowy zawał. Poczułam dreszcz idący po plecach, jak
zawsze, gdy znajdowałam się w pobliżu tego nietypowego mężczyzny. Jednak tym
razem coś mi tu nie pasowało… Ścisnęłam mocniej trzymaną w dłoniach kołdrę.
Sanders był
wściekły.
Choć to słowo,
jedynie w nieznacznym stopniu określało aktualną postawę chłopaka. Kruczoczarne
włosy sterczały w nieładzie, zachodząc lekko na zmarszczone czoło. Kilkudniowy
zarost pewnie dodawałby mu uroku, gdyby nie blada skóra i lekko fioletowe wory
pod oczami. Ciemnoszara koszulka opinała napięte do granic wytrzymałości
mięśnie, a potężne dłonie zaciśnięte były w pięści. Cicho przełknęłam gulę,
która uformowała się w moim gardle, ponieważ nagle zdałam sobie sprawę z
niepokojącego faktu…
Blake
wyglądał w tej chwili, jak podczas naszego pierwszego spotkania, kiedy to
przypadkowo zetknęliśmy się dłońmi.
Przez
chwilę odniosłam straszne wrażenie, że zaraz rzuci mi się do gardła i
rozszarpie je, jednym tylko ruchem nadgarstka. Odchrząknęłam dyskretnie
próbując znaleźć w sobie na tyle odwagi, by przeciwstawić się jego
niecodziennemu humorowi. Co prawda miałam już do czynienia z rozwścieczonym
Sandersem, ale w tej chwili instynkt podpowiadał mi, że coś bardzo tu nie gra. Blake
przyglądał się zdecydowanie zbyt uważnie, jakby w każdej sekundzie gotów był
zakończyć biedny żywot koleżanki ze szkolnej ławki.
Poruszyłam
się niespokojnie, lecz mężczyzna nawet nie drgnął. Stał jak wmurowany, a
niebezpieczna aura, którą roztaczał wokół siebie, musiała być przeznaczona
specjalnie dla mnie. Przymknęłam na moment powieki i biorąc kilka głębokich
wdechów, wreszcie poczułam jak powoli wracają mi siły, a wraz z nimi napływa
fala mroźnej irytacji.
Nawet jeśli
ten humorzasty buc miał jakiś powód, by zachowywać się w ten sposób, ja nie
zamierzałam grać niewinnej ofiary w jego chorym przedstawieniu… Nie dość, że
wciąż czułam się potwornie, głowa pękała mi od tępego bólu, a ciało było słabe
po przebytej chorobie, to – na dodatek – musiałam patrzeć na jego pochmurną,
aczkolwiek przystojną gębę! Gdyby tego było mało niedawno zostałam zaatakowana
przez stare, gadające lustro, a mój piękny, mały azyl, wyglądał jak jakieś
wojenne pogorzelisko! Odetchnęłam kilka
razy, czując jak adrenalina zalewa moje żyły i unosząc powieki, wbiłam wzrok w
mężczyznę przed sobą. Nie – tym razem nie planowałam znosić jego dziwacznych
humorów…
— Jeśli
masz zamiar patrzeć na mnie, tym swoim chorym, morderczym wzrokiem to lepiej
zmiataj z mojej sypialni Sanders. — Wypaliłam ostro. — Nie wiem jakim cudem się
tu znalazłeś, ale zdecydowanie pomyliłeś adresy.
Na moment
zapadła grobowa cisza, podczas której kolejny już raz byłam świadkiem niewiarygodnej
przemiany Blake’a. Nagle miejsce rozwścieczonego psychopaty zajął ogromnie zaskoczony,
młody mężczyzna. Chwilę patrzył na mnie z szokiem wyrysowanym na twarzy, jednak
jego rysy z sekundy na sekundę zdawały się łagodnieć. Rozluźnił dłonie i śmiało
zrobił dwa kroki do przodu. Szmaragdowe oczy nadal rozszerzone były w
zdumieniu, ale zmysłowe kąciki ust delikatnie zadrgały.
Gapiłam się
jak oniemiała na cudowną przemianę szkolnego wroga, zastanawiając się
jednocześnie, co ja w ogóle tutaj robię. Odkąd kilka tygodni temu, przeprowadziłyśmy
się z mamą do antycznej rudery, moje życie jakimś dziwnym trafem przewróciło
się do góry nogami. Pomijając fakt, że od zawsze działy się w nim nietypowe
rzeczy, to wydarzenia ostatnich dwóch miesięcy przebijały wszystko na głowę. I
za każdym razem jedna postać zjawiała się w samym centrum owego bałaganu.
Sanders.
Jeszcze kilka sekund nie spuszczał ze mnie
szmaragdowego spojrzenia, a potem… odrzucił głowę w tył i wybuchł serdecznym,
gromkim śmiechem! Zafascynowana wpatrywałam się w radosny wyraz jego twarzy, a
moje serce zabiło niespokojnie. Siedziałam tak przez chwilę z otwartą buzią,
próbując przetrawić jego nagłą zmianę humoru.
Naprawdę nigdy
wcześniej nie widziałam, by Blake tak się śmiał! Ulga całkowicie zmiękczyła jego
pochmurny wyraz twarzy, a oczy natychmiast pojaśniały. Wyglądał przy tym jakby -
z jakiegoś nieznanego mi powodu - strasznie mu ulżyło. Jęknęłam poirytowana, że
najwyraźniej znów ominęło mnie coś zabawnego, gdy nagle odezwał się miękkim
głosem:
— Mogłem
się domyśleć, że tym razem też nas zaskoczysz. — Uśmiech nie schodził z jego
ust. — Twój zapach przez moment strasznie nas zmylił. Jednak teraz wyczuwam coś
zupełnie innego… — Pociągnął nosem, jakby oceniał woń niespotykanych perfum, a
na jego czole pojawiła się delikatna zmarszczka. — Ciekawe… bardzo ciekawe…
Poczułam się
nagle strasznie skrępowana. Moje poliki zalał wstydliwy rumieniec, gdy uświadomiłam
sobie, że od kilku dni nie brałam porządnej kąpieli. Jeśli ten dupek próbował
mnie zawstydzić to świetnie mu szło. Przedrzeźnianie było jedną z rzeczy, które
potrafił robić najlepiej.
Usadowiłam
się wygodniej na łóżku, zasłaniając bardziej kołdrą i z zaskoczeniem
stwierdziłam, że jedyny punkt pokoju, który nie został roztrzaskany na części
to właśnie łóżko. Najwidoczniej takie stare rupiecie potrafiły dużo przetrwać.
Ogarnęłam ręką skołtunione włosy i nerwowo przygryzłam dolną wargę. Tymczasem
Blake wciąż ciekawie mi się przyglądał, a po kilku długich sekundach, kolejny
raz bezczelnie parsknął śmiechem.
Poczułam
jak na miejsce zażenowania wkrada się narastająca złość. Wciągnęłam ostro
powietrze. Jeśli ten palant nie przestanie się ze mnie nabijać…
— Czego tak
rżysz idioto?! — Syknęłam przez zaciśnięte zęby. — Lepiej żebyś nie miał nic
wspólnego z bałaganem w mojej sypialni, bo inaczej sprawię, że nie będzie ci do
śmiechu.
Odwróciłam głowę, obrażona na cały świat.
— Trzymam
cię za słowo maleńka.
Moja irytacja sięgnęła zenitu.
— Nie
nazywaj mnie tak! — Krzyknęłam rozwścieczona, podczas gdy Sanders jedynie
wygiął ciemną brew w kpinie. Nagle poczułam dzikie pragnienie, by trzasnąć go
pięścią w twarz. Jeśli nikt nie nauczył go kultury, ja mogłabym zrobić to bardzo
szybko… Niestety nim zdążyłam cokolwiek
dodać, do pokoju wpadła zdyszana Lydia. Rzuciła szybkie spojrzenie na Sandersa,
po czym utkwiła we mnie zszokowany wzrok.
— Co tu się
dzieje?! — Pytanie z pewnością było skierowane do chłopaka, jednak kobieta
przyglądała mi się uważnie, jak jeszcze przed chwilą robił to Blake. Poczułam
ciarki idące wzdłuż kręgosłupa, gdyż ona również wyglądała, jakby chciała
poćwiartować mnie na kawałki i rozrzucić po wszystkich stronach świata. Jej
ciemne oczy ciskały błyskawice, a zęby trzeszczały pod zaciśniętą linią ust.
— Co tu się
dzieje? — Ponowiła pytanie, przerzucając wzrok na kuzyna.
Dolna warga Sandersa lekko zadrżała.
— Rozmawiamy.
— Rozmawiacie?!
— Lydia o mało nie zachłystnęła się własną śliną. — Myślałam, że coś
ustaliliśmy Blake… A ty mi mówisz, że… rozmawiacie?! Odkąd to zacząłeś
kumplować się z Tenebris?! Czyś ty kompletnie oszalał?!
Atmosfera w
pokoju momentalnie zrobiła się ciężka. Napięcie zawisło w powietrzu, czekając tylko
aż ktoś pierwszy roznieci iskrę. Blake zamrugał, a potem potrząsnął głową.
— Uspokój
się Lydio… — Jego głos był opanowany i zimny. — Nim zaczniesz oskarżać mnie o
bratanie się z wrogiem, przyjrzyj się najpierw dziewczynie. — Zerknął w moją
stronę, a szmaragdowe błyski rozjaśniły jego tęczówki.
Piękna
kuzynka nie wydała się przekonana, jednak jej wzrok nieco złagodniał, gdy
ponownie na mnie spojrzała. Zapewne nie zdawała sobie z tego sprawy, ale
przechylając na bok głowę, gapiła się tak intensywnie, że kolejny już raz poczułam
się jak niezwykle interesujący obiekt nieziemskiego pochodzenia.
— Nie
wyczuwasz czegoś dziwnego? — Spytał cicho Blake, gdy przenikliwy wzrok kobiety
rozbierał mnie na części pierwsze. Przez moment zdawała się usilnie nad czymś
zastanawiać, jakby pociągając przy tym delikatnie nosem. Zmarszczka na jej
czole pogłębiła się, a na twarz wstąpił grymas wielkiego zaskoczenia.
— Nie
rozumiem… — Rzekła zdezorientowana i powoli przysunęła się do łóżka. Wtuliłam
się bardziej w wezgłowie i mocniej nakryłam kołdrą na wypadek gdyby, piękna
kuzynka postanowiła rzucić się na mnie z pięściami. Nigdy nie byłam tchórzem,
ale pod wpływem badawczego spojrzenia mój puls niespokojnie przyspieszył. W tym
momencie kobieta prezentowała się dużo groźniej niż jej arogancki kuzyn, a ja
nie byłam pewna, czy po ostatniej chorobie jestem w stanie się obronić. Co
prawda zawsze mogłam użyć swojego nieświeżego oddechu, ponieważ zarówno Sanders
jak i Lydia zdawali się być mocno wyczuleni na wszelakie zapachy.
Przez chwilę
oboje przyglądali mi się w milczeniu, gdy wreszcie pierwsza odezwała się
kobieta.
— Pamiętasz
coś z ostatnich wydarzeń Amelio? — W jej głosie nie było słychać już gniewu, a
jedynie palącą ciekawość. Odetchnęłam głęboko, zastanawiając się co
odpowiedzieć. Gdzieś po drodze mignęła mi myśl, czy zdradzić im swoją rozmowę z
gadającym lustrem, jednak ostatecznie postanowiłam zachować ten fakt dla
siebie. Nie miałam powodów, by ufać pięknej dwójce, a zwierzanie się przed
Sandersem z owych rzeczy, mogło jedynie narazić mnie na drwiny i posądzenie o
brak piątej klepki. Co prawda, to on twierdził, że nie jest człowiekiem, ale wciąż
nie raczył wytłumaczyć mi, za kogo w takim razie się uważa. Poza tym oboje
zachowywali się dziwnie i dałabym sobie palca uciąć, że doskonale wiedzieli, co
stało się z moim pokojem.
Krew
zagotowała mi się w żyłach, kiedy boleśnie zdałam sobie sprawę, jak niefortunnie
potoczyło się życie Amelii Green. Wyglądało na to, że wszystko – z pięknym
kuzynostwem na czele - sprzysięgło się właśnie przeciwko mnie.
Poczułam
jak wściekłość dodaje mi odwagi. Nie – tym postanowiłam trzymać gębę na kłódkę.
— Zupełnie
nic nie pamiętam. — Rzekłam lodowatym tonem, patrząc hardo w oczy Lydii. — Ale
nie powinnaś się dziwić. Pewnie znowu nafaszerowaliście mnie prochami. Jak tak
dalej pójdzie, stanę się lekomanką. Mam tylko nadzieję, że na odwyku będziecie
odwiedzać mnie równie często jak teraz.
Kończąc
ostatnie zdanie poczułam, że wreszcie mam okazję odegrać się na tej
hollywoodzkiej dwójce. Jeśli chcieli nadal bawić się w kotka i myszkę to
bynajmniej nie zamierzałam im tego ułatwiać.
Niespodziewanie
moją uwagę zwróciło głośne parsknięcie. Obie z Lydią zerknęłyśmy w stronę mężczyzny,
który z założonymi rękami, opierał się o jedną ze ścian wykuszu. Szmaragdowe
oczy błyszczały rozbawieniem, a usta delikatnie drgały od powstrzymywanego śmiechu.
— Czyż nie
mówiłem droga siostro, że dziewczyna jeszcze nie raz nas zaskoczy? — Zwrócił
się w stronę kuzynki. — Przyznaj… nawet w jej zapachu jest coś dziwnego…
Poczułam
jak gorąco zalewa moje poliki, podczas gdy Lydia zmarszczyła mocno brwi,
przysuwając się jeszcze bliżej posłania, tak, że prawie dotykała go swoimi
długimi nogami. Wyraz jej twarzy już wcześniej lekko złagodniał, choć i tak
patrzyła na mnie jak na ducha. Sama nie wiedziałam, czy mam się czuć
zaszczycona czy urażona.
— Masz
rację. — Milczała przez chwilę, ewidentnie się nad czymś zastanawiając. — Niby
wyczuwam Mrok, ale… ale zdecydowanie coś go przebija…
Zaskoczona, spojrzała na Sandersa.
— To
niemożliwe Blake. — Ton kobiety pełen był napięcia. — Ja… nigdy się z czymś
takim nie spotkałam. Przecież… przecież my nie mieszamy krwi, a inaczej nie
jestem w stanie tego wytłumaczyć.
Zdezorientowana
zwróciła się w moją stronę. Chwilę przyglądała się w milczeniu, po czym
wreszcie się odezwała.
— Dziewczyno… Kim ty jesteś? — Spytała niepewnym
głosem.
Na bardzo
długi moment zapadła głucha cisza, przerywana jedynie szumem wiatru, który
kołysał resztkami poszarpanych firan. Lydia zamyślona utkwiła wzrok w drewnianej
podłodze, natomiast Sanders nie odezwał się ani słowem, choć jego intensywne spojrzenie
nie opuszczało moich oczu. Przez moment odniosłam wrażenie, że w jakiś pokręcony
sposób próbuje zajrzeć do mojej duszy, odwróciłam więc szybko głowę udając, że
nadal rozglądam się po zdewastowanym pokoju. Rzuciłam okiem w stronę wejścia i
jęknęłam na widok wygiętych, pustych zawiasów. Teraz już naprawdę nie
wiedziałam, co się tutaj stało, a pytanie, które tak ciężko zawisło między
nami, jeszcze bardziej zbiło mnie z tropu.
Od samego
początku zarówno Sanders jak i Lydia traktowali mnie z dziwnym dystansem. Kiedy
tylko działo się coś nietypowego – oni zjawiali się pierwsi na miejscu
zdarzenia. Nie dość, że posługiwali się językiem pokemonów, to jeszcze – choć niechętnie
to przyznawałam - dwa razy uratowali moje pokręcone życie. W porównaniu z nimi
nawet gadające lustro wypadało blado.
Tym razem jednak
wyglądało na to, że piękne kuzynostwo po raz pierwszy poczuło się niepewnie w
moim towarzystwie. Szkoda tylko, że za żadne skarby nie wiedziałam, o co
dokładnie w tym wszystkim chodzi.
W momencie gdy
straciłam przytomność mój umysł zasnuła ciemna mgła, przez którą nic nie mogło
się przedrzeć. Nie wiedziałam, jakim cudem znalazłam się z powrotem w sypialni,
ani dlaczego pokój wyglądał jak stare złomowisko. Jedyne, co pamiętałam to żar,
który trawił moje ciało kawałek po kawałeczku, a potem niespotykaną ulgę,
spowodowaną zapewne spadkiem gorączki. Gdybym wiedziała, że pójście na strych
skończy się tak niefortunnym obrotem wydarzeń, nie wyściubiłabym nosa spoza
drzwi sypialni. Niestety niepokój o mamę zaprowadził mnie na sam szczyt
stromych schodów, a tam wszystko potoczyło się już swoim rytmem...
Niespodziewana
myśl sprawiła, że lęk wkradł się lodowatym strumieniem na moje plecy.
Wypuściłam powietrze z płuc spoglądając na wywarzone drzwi.
Sarah…
— Muszę
sprawdzić co z mamą! — Powodowana nagłym impulsem, zerwałam się na równe nogi.
Niestety okazały się zbyt słabe, by utrzymać powierzony im ciężar. Chwiejąc się
niezdarnie, runęłam jak długa w kierunku drewnianej posadzki. Nim jednak zdążyłam
zderzyć się z podłożem, podtrzymały mnie silne ramiona. Oparłam się na nich
bezwiednie.
— Nie
powinnaś jeszcze wstawać. — Stwierdził odkrywczo Blake, sadzając mnie z
powrotem na posłaniu. — Jesteś osłabiona. Najpierw musisz nawodnić organizm i
zjeść porządny posiłek.
Już
chciałam zaprzeczyć, gdy nagle wtrąciła się Lydia, która najwidoczniej dopiero
teraz ocknęła się z zamyślenia.
— Blake ma
rację. — Rzekła szczerze. — Powinnaś coś zjeść.
Zerknęłam na nią wzrokiem pozbawionym emocji.
— Nie
jestem głodna. — Irytacja zabarwiła mój ton. — Chcę wiedzieć co z mamą! Patrzyłam to na jedno, to na drugie
bezsensownie poszukując jakichkolwiek oznak współpracy. Wciąż czułam lekkie
zawroty głowy spowodowane zbyt szybkim stanięciem na nogi, ale zdecydowanie
bardziej martwiło mnie, dlaczego nigdzie nie widać Sarah. Z reguły
przewrażliwiona rodzicielka nie odstępowała mnie na krok, nawet gdy miałam
zwykłe przeziębienie.
— Gdzie
mama? — spytałam, pełna złych przeczuć. Lydia spojrzała współczująco na
krążącego wkoło mężczyznę, po czym odezwała się suchym głosem:
— Zejdę do
kuchni, a wy porozmawiajcie. — Jej kroki odbiły się echem w mojej skołowanej
czaszce.
Odetchnęłam
głęboko, czując dziwny skurcz w klatce piersiowej. Coś zdecydowanie było nie w
porządku. Uniosłam głowę spoglądając na Blake’a, który właśnie przysiadł na
brzegu parapetu i w zamyśleniu przyglądał się widokowi za oknem. Ubrany w
czarne spodnie i luźny, beżowy podkoszulek, wyglądał jak model z lepszych
rozkładówek dla pań. Potłuczone szyby nie chroniły przed wiatrem, który
delikatnie rozwiewał kruczoczarne włosy. Odgarnął kilka niesfornych kosmyków,
zachodzących na czoło, po czym odwrócił się, wbijając we mnie szmaragdowy
wzrok. Jego twarz miała neutralny wyraz, jednak oczy sprawiły, że zamarłam, gdy
w zielonych tęczówkach dostrzegłam cień troski i współczucia.
— Twoja
mama jest w szpitalu. — Te kilka prostych słów sprawiło, że ogarnął mnie
lodowaty strach. Żołądek ścisnął się boleśnie, a w gardle powstała gula
wielkości pięści. Próbowałam coś powiedzieć, zadać pytanie, ale nie byłam w
stanie wykrztusić ani słowa.
Przymknęłam
powieki, jednak ciemność w niczym mi nie pomogła. Nerwy szarpały moimi
wnętrznościami, a przed oczami wciąż majaczył obraz Sarah leżącej w szpitalnym
łóżku, podczas gdy ja nie miałam najmniejszej świadomości, co tak naprawdę się
stało. Zamrugałam kilkakrotnie próbując odgonić te niepokojące wizje i głośnio
przełknęłam ślinę.
— Jak? — Wydukałam
z trudem. Mina Blake’a była nieprzenikniona, co wystarczyło bym zastanowiłam
się, czy na pewno chcę znać odpowiedź. Ścisnęłam mocniej brzeg zmiętego
prześcieradła, by nieco uspokoić skołatane nerwy. W tej chwili nie mogłam
poddać się panice. Najważniejsza była Sarah.
— Powiedz
mi co z mamą. — Mój głos lekko drżał,
gdy odezwałam się ponownie. — Dlaczego znalazła się w… w szpitalu?
Mężczyzna
przechylił głowę, nie spuszczając ze mnie przenikliwego wzroku. Spojrzał na
dłonie, ściskające bawełniany materiał i westchnął zrezygnowany.
— Twoja
mama miała… wypadek. — Jego głos był spokojny, a oczy przepełniało współczucie.
— Znalazła się w nieodpowiednim miejscu i… została przygnieciona przez drzwi.
Uderzenie było silne, ale na szczęście nic jej już nie grozi. Niestety przez
wstrząśnienie mózgu musi jakiś czas pozostać pod obserwacją.
Podczas
słuchania tych strasznych rewelacji, na moim czole pojawiały się zmarszczki, a
żołądek wciąż boleśnie się kurczył. Trudno było sobie wyobrazić, że ominęło
mnie coś takiego. Dodatkowo odniosłam wrażenie, że chłopak nie powiedział mi
wszystkiego.
— Kiedy to
się stało? — Spytałam zaniepokojona.
— Dwa dni
temu.
— Dwa dni?!
— Pokręciłam głową nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę. — Jakim cudem niczego
nie pamiętam?
— Byłaś
nieprzytomna. — Oznajmił Blake, po czym wstał i zaczął przechadzać się po
zniszczonym pokoju. — Mogę cię zapewnić, że Sarah jest pod dobrą opieką.
Zadbaliśmy o to.
Lekki
strumień ulgi, przebił się przez moje czarne myśli. Nie wiedząc co
odpowiedzieć, kiwnęłam głową z wdzięcznością.
— Chciałabym
się z nią zobaczyć. — Starałam się by mój głos brzmiał spokojnie. — Nie wiem,
jak to mogło się stać, ale sądząc po obecnym bałaganie, przez Darkvill musiał
przejść jakiś potężny huragan.
Blake
odchrząknął, omiatając wzrokiem potłuczone szyby i części garderoby walące się
po podłodze. Jego twarz lekko przybladła. Wyglądał jakby nagle dostał
niestrawności.
— Można tak
powiedzieć. — Odparł unikając mojego spojrzenia. — Jednak zniszczenia ograniczają
się jedynie do twojej sypialni i części korytarza.
Zaskoczona
spojrzałam na rozmówcę, próbując odgadnąć, co takiego miał na myśli. Był jakiś
dziwny, nieobecny, co jeszcze bardziej upewniło mnie w przekonaniu, że nie do
końca mówi prawdę.
Kolejny raz
rozejrzałam się dookoła, podziwiając wszechobecny bałagan. Czyżby podczas burzy
doszło do jakiś wyładowań elektrycznych, które uszkodziły część dworku? Ale co
w takim razie stało się z szybami w oknach, wywróconą komodą, powyginanymi
karniszami i całą resztą nietypowych zniszczeń?
— Nie
rozumiem. — Wodziłam wzrokiem po ścianach w poszukiwaniu resztek spalonej
instalacji elektrycznej, jednak nic takiego nie znalazłam. — To ostatnia burza
narobiła takich szkód? Wtedy mama została ranna?
Zerknęłam
na mężczyznę, ale on uparcie milczał. Przetarłam dłońmi zmęczoną twarz,
próbując cokolwiek sobie przypomnieć, ale złośliwie moja pamięć kończyła się na
bolesnym dotyku kryształowego lustra. Nie wiedziałam nawet jakim cudem po raz
kolejny, Blake i Lydia znaleźli się w naszym domu, choć powinnam przyzwyczaić
się już, że zawsze pierwsi zjawiali się tam, gdzie działy się dziwne rzeczy.
— Muszę koniecznie porozmawiać z Sarah. — Nuta
desperacji w moim głosie była nie do ukrycia. Podniosłam się z posłania,
uważając by tym razem nie zakręciło mi się w głowie i ostrożnie, omijając
rozsypane gdzieniegdzie resztki stłuczonych szyb, powolnym krokiem udałam się w
kierunku łazienki. Blake stał oparty o ścianę przy wykuszu, a gdy przechodziłam
obok, zatrzymała mnie jego dłoń. Znajome mrowienie natychmiast rozeszło się od
przedramienia aż po czubki palców, pociągając za sobą niespotykane, przyjemne
ciepło. Tym razem jednak wrażenie było bardziej intensywne, natarczywe, jakby
dziwny prąd próbował nagle zlepić nasze ciała, synchronizując bicie obu serc. Zaskoczona,
nawet nie zdążyłam się cofnąć, choć dobrze wiedziałam, że on musiał poczuć to
samo.
— Zawiozę
cię. — Usłyszałam stanowczy ton. — Ale najpierw musimy porozmawiać.
Staliśmy
tak przez chwilę, bokiem do siebie, jednak żadne nie odwróciło głowy by na
siebie spojrzeć. Nie wiedziałam, czy to lekki powiew wiatru, który wpadał przez
gołe okna, czy nasz elektryzujący dotyk sprawił, że włoski na karku stanęły mi
dęba.
— Zgoda. —
Usłyszałam swój cichy szept i uwalniając się z delikatnego uścisku,
przekroczyłam próg malutkiej łazienki.
Niestety
wiszące na jednym zawiasie drzwi nie były zdolne spełniać dalej swej roli,
przez co żadna prywatność nie wchodziła w grę. Oparłam dłonie na pękniętym,
umywalkowym blacie i na moment zamknęłam oczy.
Tak bardzo
chciałam choć na chwilę odgrodzić się od wszystkiego, uciec przed badawczymi
spojrzeniami i całym wszechobecnym bałaganem jaki powstał nie tylko w mojej
sypialni, ale przede wszystkim - w głowie.
Usłyszałam
za plecami oddalające się kroki i odetchnęłam z ulgą. Nie potrzebowałam widzów
swojego nadchodzącego załamania. Powoli odkręciłam kurek z zimną wodą i
pochylając się nad zlewem, przemyłam zmęczoną twarz. Nienawidziłam siebie za
to, że w takim momencie, zamiast biec do mamy, zamiast od razu wypytać o
wszystko Sandersa i Lydię, i skończyć wreszcie całą tą farsę, ja… daję się
ponieść niepotrzebnej słabości.
Tata zawsze
powtarzał, że jestem silna i poradzę sobie ze wszystkim. Mówił, że jeśli będę
wytrwale nad sobą pracować, to nic mnie w życiu nie złamie. Jednak patrząc w
pękniętym lustrze, jak łzy spływają po moich rozpalonych polikach, w duchu
stwierdziłam, że jestem o wiele słabsza niż sądził. Pozwoliłam, by głuchy szloch
wyrwał mi się z gardła, gdy bezwiednie osunęłam się na zimne, łazienkowe
płytki. Już nie dbałam o to, czy ktokolwiek mnie usłyszy. W tej chwili
potrzebowałam dać upust wszystkim emocjom, które kotłowały się w moim wnętrzu.
Tak bardzo
brakowało mi Kevina. Jego ojcowskiego wsparcia i siły. On jako jedyny potrafił
pocieszyć mnie kilkoma, prostymi słowami. Zawsze wiedział, co powiedzieć - i kiedy
milczeć. Nawet śmiertelna choroba nie potrafiła obedrzeć go z życiowego
optymizmu, którym chętnie dzielił się z innymi. Już od pierwszego dnia był opoką
dla mnie i Sarah, kiedy to z uśmiechem wziął na swoje barki odpowiedzialność za
– jak to często mawiał – dwie najważniejsze kobiety jego życia.
Westchnęłam
ciężko, próbując opanować narastający szloch.
Choćbym nie
wiem jak bardzo tego pragnęła – nie byłam w stanie cofnąć czasu i przywrócić wspólnych,
szczęśliwych dni. Dobrze też wiedziałam, że nie mogę zapomnieć o obietnicy jaką
złożyłam tacie, gdy po raz pierwszy choroba przykuła go do łóżka. Powiedział mi
wtedy, że chowam w sobie takie zasoby siły, które pozwolą udźwignąć każdy
ciężar, dlatego, gdy nadejdzie odpowiednia chwila, będzie spokojny, zostawiając
mamę pod moją opieką.
Do dziś nie
wiedziałam, czy był to żart, czy po prostu próbował dodać mi otuchy, kiedy zdał
sobie sprawę, że wkrótce przyjdzie czas, gdy zostawi nas same, zdane jedynie na
własne siły. Niestety w chwili obecnej, uświadomiłam sobie, że pomimo
wszelakich starań - zawiodłam oczekiwania Kevina.
Nie byłam w
stanie ochronić mamy.
Podczas,
gdy ja leżałam nieprzytomna w zdewastowanej sypialni – ona – z do końca nieznanych mi powodów, trafiła do
szpitala. Jakby tego było mało – zamiast trwać przy jej łóżku – siedziałam
skulona w niewielkiej łazience, użalając się nad własnym losem.
Powodowana nagłym
impulsem, obtarłam dłońmi mokre poliki i wstając, oparłam się o pęknięty blat
umywalki. Z lustra patrzyła na mnie blada, lekko wychudzona, czerwonowłosa
dziewczyna. Dziewczyna, która za wszelką cenę chciała żyć zwyczajnie, choć już dawno
skrycie przeczuwała, że nie będzie to możliwe.
Odkręciłam
wodę i kolejny raz przemyłam zmęczoną twarz, bezskutecznie próbując pozbyć się
zdradzieckich oznak płaczu. Może i nie miałam pojęcia, dlaczego właśnie mnie
spotkały wszystkie te nadzwyczajne rzeczy, ale z drugiej strony wiedziałam, że
jeśli mam kompletnie zwariować to warto chociaż poznać powód całego tego zamieszania.
Nawet jeśli nie potrafiłam cofnąć się do punktu wyjścia, zawsze mogłam iść dalej
bez ciągłego oglądania się na boki. W końcu nie byłam kompletnie sama.
Wciąż
miałam Sarah.
Po raz
ostatni zerknęłam na swoje odbicie. W miodowych oczach dostrzegłam upór,
jakiego nie widziałam u siebie odkąd odszedł tata. Wygrzebałam z szafki niewielki
ręcznik i wytarłam nim twarz.
Wreszcie
jasno wiedziałam, co należy zrobić.
Nawet jeśli
czekała mnie mordercza przeprawa z Sandersem, nawet jeśli planował wymigiwać
się od odpowiedzi – zamierzałam sprytnie dowiedzieć się wszystkiego, co było
potrzebne, by moje życie wróciło na znajomy tor. Bez względu na to jak dziwna,
okrutna i nierzeczywista była prawda – nie miałam już chęci, by przed nią
uciekać. Zrozumiałam, że tylko stając twarzą w twarz z tym dziwnym problemem,
będę mogła ochronić siebie i mamę.
Najpierw
jednak musiałam na własne oczy zobaczyć, że nic jej nie jest.
Zadowolona,
że ostatecznie doszłam do jakiś konstruktywnych wniosków, złapałam z podłogi
parę czystych ubrań i odświeżona, zeszłam na spotkanie z Sandersem.
Tak jak
podejrzewałam znalazłam go w kuchni. Właśnie kończył jeść coś, co wyglądało na racuchy
polane sosem klonowym lub miodem. Patrząc jak popija posiłek, wciąż nie mogłam
się nadziwić, jak łatwo odnajdował się w cudzych domach. W gruncie rzeczy, nie
potrzebował nawet zaproszenia, by niespodziewanie się w nich zjawić.
— Na
zdrowie. — Usiadłam po przeciwnej stronie wyspy. — Widzę, że apetyt ci
dopisuje.
Spojrzał na mnie spode łba, jakbym to ja była temu winna.
— Muszę
odzyskać trochę energii. — Mruknął. — Ostatnio ktoś sprawił, że sporo jej
straciłem.
Niezaciekawiona,
wzruszyłam jedynie ramionami, dając mu do zrozumienia, że zaczepki na nic się
zdadzą. Nie miałam zamiaru wypytywać jaki jest powód jego wyczerpania, bez
względu na to czy biegał po lesie udając gladiatora, czy zabawiał się w łóżku z
jedną z dziewczyn ze swojego fan clubu – na który zresztą składała się większa
część żeńskiej populacji naszej szkoły.
Jedyne na
czym mi w tej sekundzie zależało to jak najszybsze dotarcie do szpitala. Rozmowa
z dupkiem mogła jeszcze chwilę poczekać.
— Jeśli napełniłeś
już swój żołądek, chciałabym pojechać do mamy. — Rzekłam szczerze. — Założę
się, że potwornie się zamartwia, a nawet nie mam jak do niej zadzwonić,
ponieważ moja komórka leży na górze. W kawałkach.
Blake
uśmiechnął się słabo. W jego policzku pojawił się dołek, którego wcześniej nie
zauważyłam.
— Wreszcie
będziesz miała okazję wymienić ten złom na lepszy model.
Zerknęłam na niego spod oka. Powiedział to jakimś dziwnym
tonem.
— Odpuść
sobie. — Mruknęłam wstając od wyspy. — I tak będziesz musiał wszystko mi
wytłumaczyć, ale najpierw chcę zobaczyć mamę.
Chwilę
tkwiliśmy w ciszy, podczas której mina chłopaka wyraźnie zmarkotniała. Nie
byłam pewna, czy to dlatego, że nie lubił szpitali, czy zwyczajnie dumał nad
tym, jak po raz kolejny wykręcić się od rozmowy. Nie minęło kilka sekund, gdy moje wątpliwości
się rozwiały:
— Posłuchaj
Mel. — Jego ekstremalnie jasne spojrzenie spoczęło na mnie i nagle poczułam jak
moja twarz zaczyna nabierać kolorów. — Nie mam zamiaru niczego przed tobą
ukrywać. Nie po tym co się stało. Ale zanim cokolwiek ci wyjaśnię musisz zjeść
porządny posiłek i nawodnić organizm. Chyba nie chcesz zasłabnąć i pozwolić
swojej mamie jeszcze bardziej się martwić?
Przez
chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć, gdy tak patrzył na mnie oczekując
jakiejś reakcji. W sumie, to co mówił miało sens, dlatego posłuchanie go wcale
nie wydawało się takim złym pomysłem.
— Gdzie te
racuchy? — przysiadłam z powrotem na krześle.
Sanders uśmiechnął się tylko i podał mi talerz pełen
słodkich placków.
Niecałą
godzinę później zatrzymaliśmy się pod szpitalem Św. Marii w Morgantown, gdzie
na oddziale powypadkowym leżała Sarah. Jadąc tutaj dowiedziałam się paru
ciekawych rzeczy, dlatego teraz moja głowa pełna była różnych, sprzecznych
informacji.
Z tego co
zrozumiałam w piątkową noc, gdy w naszym rejonie szalała burza, jakimś dziwnym
zbiegiem okoliczności Blake znalazł się w okolicach dworku i pomógł mojej mamie
ściągnąć omdlałą córkę ze strychu. Moja „przypadłość” - jak to nazwał,
sprawiła, że leżałam nieprzytomna niemal trzy dni, budząc się dopiero dzisiaj –
w poniedziałek. Mina Sandersa była nieprzenikniona, gdy spytałam dlaczego nie
zabrali mnie do szpitala. W odpowiedzi dostałam jedynie ciche mruknięcie
oznaczające, że i tak nic by to nie pomogło.
W międzyczasie
wydarzył się wypadek mamy, kiedy to w sobotę, wczesnym rankiem, została
przygnieciona przez drzwi sypialni. Nadal nie rozumiałam jak to się stało, że
lite, drewniane drzwi wyfrunęły z zawiasów, uderzając Sarah, próbującą dostać
się do pokoju i nie poznałam też powodów, przez które wyglądał on jak jedno,
wielkie złomowisko. Mimo to Sanders uroczyście obiecał, że wkrótce wszystkiego się
dowiem.
Poza nim i
Lydią nikt nie miał świadomości o tym, co wydarzyło się w dworku. Mieszkaliśmy
na takim zadupiu, że nawet gdyby nasz dom zaatakowało stado latających krów, i
tak żaden dziennikarz nie zapuściłby się w te rejony, by napisać o tym
fenomenalny reportaż. Z jednej strony
cieszyłam się z owej wymuszonej prywatności – z drugiej jednak brakowało mi
miejskiego zgiełku i zainteresowania wścibskich sąsiadów. W mieście zawsze
łatwiej było o pomoc w takich sytuacjach.
Dodatkowo –
jeśli chodziło o zainteresowanie – zdałam sobie sprawę, że ponieważ jest
poniedziałek, a ja wciąż nie pojawiłam się w szkole, lada moment mogę
spodziewać się napastowania przez Clarie. Możliwe, że koleżanka już dzwoniła do
mnie jakieś tysiąc razy, podczas gdy mój telefon nie nadawał się nawet do
użytku.
Wjeżdżając
na drugie piętro i przechodząc przez długi, kredowobiały korytarz, Blake
zaprowadził nas do sali numer cztery, gdzie samotnie leżała poturbowana mama. Skłamałabym,
gdybym powiedziała, że wyglądała dobrze. Blada - z dwoma podkowami pod oczami i
bandażem okalającym głowę, przypominała bardziej ofiarę pędzącej ciężarówki niż
zwykłych, sypialnianych drzwi. W szczupłym nadgarstku tkwił weflon, przez który
sączyła się przezroczysta ciecz kroplówki.
Gdy tylko
zobaczyła jak przekraczam próg, niebieskie oczy zaszły łzami, a z ust wyrwało
się westchnienie ulgi.
— Mel
kochanie tak się martwiłam! — Przytulenie było mocniejsze niż wskazywałby na to
jej stan. Usiadłam na skrzypiącym, szpitalnym łóżku.
— Od kilku
dni nie było z tobą żadnego kontaktu. Ciężar spadł mi z serca, gdy Lydia
oznajmiła, że obudziłaś się z samego rana.
Zdumiona
uniosłam brwi, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że gdzieś w międzyczasie umknęła
mi kuzynka Blake’a. Jeszcze ciekawszy był fakt, iż najwidoczniej zdążyła już
zapoznać się z Sarah, o czym również nie miałam zielonego pojęcia. W tej chwili
ciekawa byłam, co jeszcze mnie ominęło.
— Jak się
czujesz? — Spytałam mamę, gdy wypuściła mnie z uścisku. — Słyszałam, że miałaś
zderzenie trzeciego stopnia z fruwającymi drzwiami.
Próbowałam
obrócić całą sytuację w żart, ale Sarah i tak przez moment wyglądała jakby nie do
końca wiedziała co odpowiedzieć. Niebieskie oczy – zwykle jasne i przenikliwe –
teraz przypominały skryte głębiny oceanu. Przeszło mi przez myśl, że to chyba
nie wróżyło nic dobrego, ale postanowiłam nie dać po sobie poznać, jaka jestem
zaniepokojona.
— Wszystko
w porządku. — Wzrok mamy powędrował za moje plecy, gdzie przy wejściu, obok
białego parawanu, stał Sanders. — Twój kolega bardzo mi pomógł. Nie wiedziałam,
że chodzicie do jednej szkoły, ale cieszę się, że masz… takich oddanych przyjaciół.
W głosie
rodzicielki wyczułam jakąś niespotykaną nutę. Odniosłam wrażenie, że chce dodać coś jeszcze, ale być może obawiała
się mojej reakcji? To jednak nie była pora na zastanawianie się nad dziwnym
zachowaniem Sarah. Nie planowałam też wyprowadzać mamy z błędu co do naszej
relacji z Sandersem.
— Chodzimy
do tej samej szkoły, chociaż Blake jest starszy. — Potwierdziłam. — Mamy
wspólnie tylko jedne zajęcia.
Sarah
uśmiechnęła się słabo, jakby zdążyła dowiedzieć się o wiele więcej niż to, co
przed sekundą ode mnie usłyszała.
— Rozumiem.
— Rzekła szczerze, po czym spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: „ teraz słuchaj
uważnie”.
— Mel… — Wzięła
głęboki oddech. — Jest wiele rzeczy, o których muszę ci powiedzieć. Niestety szpital
to mało odpowiednie miejsce, ale jak tylko mnie wypuszczą obiecuję, że nadrobimy
zaległości.
Znów zerknęła w stronę stojącego nieopodal chłopaka.
— Tymczasem
jednak… — Przeniosła wzrok na mnie, a jej głos nabrał nietypowej dla Sarah
stanowczości. — Chciałabym żebyś trzymała się blisko Blake’a i jego kuzynki,
dlatego przynajmniej do czwartku, Lydia zamieszka z tobą w dworku i dotrzyma ci
towarzystwa.
O mały włos
nie zakrztusiłam się własną śliną.
Moje serce
zaczęło walić jak oszalałe i byłam przekonana, że zaraz wypluję je przez suche
gardło. Odchrząknęłam głośno, łapiąc przy tym kilka charchoczących oddechów.
Czegoś
takiego jeszcze nie było!
Sarah –
najbardziej przewrażliwiona i nadopiekuńcza matka na świecie – właśnie powierzyła
mnie opiece ludzi, których praktycznie nie znała! Mało tego - zrobiła to
wiedząc, że przecież nie raz zostawałam w domu sama, podczas gdy ona
podróżowała w sprawach służbowych. Nawet jeśli Blake wraz z Lydią udzielili jej
pomocy kiedy ja byłam nieprzytomna – nic nie tłumaczyło tak nierozsądnej, wręcz
irracjonalnej decyzji!
Nie mogąc
zawierzyć własnym uszom, rozszerzyłam oczy w zdumieniu, podczas gdy moja ukochana
rodzicielka zdawała się całkowicie pewna swoich słów! Gdybym nie znała Sarah,
skłonna byłabym pomyśleć, że piękne kuzynostwo - w jakiś niewyjaśnionych
okolicznościach i na dodatek, w przeciągu raptem trzech dni - zdobyło jej cenne
zaufanie! Dziwny, nieznany mi dotąd
spokój krył się w oczach Sarah, co jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Patrzyła
teraz intensywnie, a jednocześnie lekko, jakby wielki ciężar spoczywający na
matczynych barkach, niespodziewanie zredukował się o połowę.
I wtedy nagle
zrozumiałam, że za tym dziwnym zaufaniem kryje się coś więcej. Coś, co mama już
od dawna chciała mi powiedzieć, ale czekała na odpowiednią okazję. Tyle, że ta
okazja nie nadarzyła się, aż do momentu, w którym wylądowała w szpitalu. Na dodatek, nie byłam pewna, czy ma to związek
z naszą przeprowadzką, ostatnimi wydarzeniami w dworku, czy może uderzenie w
głowę było po prostu mocniejsze niż mi się wszystkim zdawało. Z pewnością fakt,
że Sarah zdecydowała się zaprosić do domu zupełnie obcą osobę zamiast pozwolić
mi zostać samej bądź nocować u Clarie, krył za sobą drugie, niepokojące dno.
Przełknęłam,
czując jak ściska mnie w dołku. Niestety bez względu na to, co stanowiło powód
niecodziennej decyzji rodzicielki, ja nie byłam w stanie wyobrazić sobie
gorszego rozwiązania. Nawet kilkudniowe mieszkanie z Lydią i pojawianie się
Sandersa w naszej wiekowej willi, przekraczało moje psychiczne zdolności. Nie
to, że kuzynka Blake’a uczyniła mi coś złego. Wręcz przeciwnie – raz prawie,
uratowała mi życie, ale sam fakt, że jest spokrewniona z tym dupkiem, który
prześladował mnie od pierwszej klasy, wystarczał bym natychmiast sprzeciwiła
się Sarah.
— Mamo nie wydaje mi się, by to był
dobry pomysł. — rzekłam zdecydowanie. — Wolę…
— To jest
bardzo dobry pomysł! — rodzicielka nie pozwoliła mi dokończyć, a niebieskie
tęczówki zabłyszczały jak dwa klejnoty. — Po ostatniej… chorobie nie możesz
sama mieszkać w dworku. Zamartwiłabym się tu na śmierć.
— Więc zatrzymam się u Clarie. — Stwierdziłam
biorąc mamę za rękę. — Jej rodzice na pewno…
— Nie! —
Sarah i Blake zaprzeczyli jednocześnie, a ja podskoczyłam jak oparzona. Co tu
się do jasnej cholery działo? Zdezorientowana spojrzałam na kobietę, a potem
odwróciłam głowę i wbiłam wzrok w Sandersa.
Stał tam
gdzie wcześniej, ale odezwał się po raz pierwszy odkąd przekroczyliśmy próg
sali. Tak naprawdę, zastanowiłam się dlaczego w ogóle tutaj jest i przysłuchuje
się mojej rozmowie z mamą.
— Ciebie
nikt nie pytał o zdanie! — rzuciłam
wściekła, podczas gdy Sarah ścisnęła moją dłoń, dając mi do zrozumienia, bym
się uspokoiła.
— Mel… —
Używała tego tonu zawsze, gdy chciała przemówić mi do rozsądku. — Twój kolega
ma rację. Lepiej nie kłopotać państwa Morgan. Poza tym trzeba wezwać kogoś, kto
naprawi szkody w dworku, zanim wilgoć wejdzie do twojej sypialni, a mieszkanie
tam samej, niestety nie wchodzi w rachubę.
— W takim
razie poproszę Clarie, żeby ze mną została. — Nie dawałam za wygraną. —
Przecież ty nawet nie znasz Lydii, mamo.
Na moment
zaległa krępująca cisza, a Sarah po raz kolejny wyglądała, jakby nie wiedziała
co powiedzieć. Poczułam jak oblewają mnie zimne poty, a na kark powoli wstępuje
gęsia skórka.
Naprawdę nie
poznawałam mamy. Nigdy nie była tak ufna wobec obcych, a tym bardziej obcych
płci męskiej. Zawsze zachowywała dystans, co tylko upewniło mnie w przekonaniu,
że za tym musi kryć się coś więcej…
— Znam
rodziców Lydii. — Te kilka słów, które wyszło z ust rodzicielki, uderzyło we
mnie jak pocisk w szklaną ścianę. Trudno było w nie uwierzyć, ponieważ nigdy wcześniej
mi o tym nie wspominała, dlatego ów zbieg okoliczności był aż nader dziwny.
— To moi dobrzy
znajomi, bardzo mili i spokojni ludzie. — Dodała widząc moją zniesmaczoną minę.
— Gdybym
wiedziała, że znasz ich córkę. — Ciągnęła dalej. — Już dawno zaprosiłabym wszystkich
na obiad. Poza tym Lydia zgodziła się by przez te kilka dni zostać w dworku,
dlatego nie warto po raz kolejny fatygować państwa Morgan.
Zaskoczenie
odebrało mi mowę.
W życiu nie
spodziewałabym się, że Sarah koleguje się z rodzicami pięknej kuzynki. Owszem –
mama miała wielu znajomych. W końcu była wykładowcą na uniwersytecie, jeździła
na konferencje i brała udział w wielu różnych zjazdach.
Swojego
czasu, gdy żył Kevin, zdarzało się też, że Sarah wyjeżdżała na dłuższe
eskapady, w związku z jakimiś nowymi odkryciami archeologicznymi. Opowiadała
potem jakich to wspaniałych ludzi poznała i obdarowywała nas egzotycznymi
pamiątkami. Nigdy jednak nie przeszłoby mi przez myśl, że ten świat okaże się
aż taki mały…
— Mel… —
Moje rozmyślania przerwał zmartwiony, kobiecy głos. Spojrzałam na rodzicielkę wciąż
usilnie zastanawiając się jak odkręcić tą krępującą sytuację.
— Rozumiem
kochanie, że czujesz się zagubiona, ale to tylko kilka dni. Nie chciałabym za
każdym razem fatygować rodziców Clarie. W czwartek, a najwyżej w piątek
powinnam wrócić do domu. Wtedy wspólnie zastanowimy się co dalej.
Zmrużyłam
oczy niepewna co Sarah ma na myśli.
— Jak to
zastanowimy się co dalej? — Spytałam zmieszana. — Zniszczenia nie są aż tak
poważne, byśmy musiały martwić się o dworek, mamo. Znajdę kogoś, kto wstawi
szyby i naprawi drzwi. Zanim wrócisz do domu, cały bałagan będzie uprzątnięty.
—Wytłumaczyłam szybko, by rodzicielka nie obawiała się, że czeka nas jakiś
większy remont. Nie wyobrażałam sobie żebyśmy musiały znów gdzieś się
przenosić, dlatego natychmiastowe załagodzenie sytuacji zdawało się być
najlepszym rozwiązaniem.
Chyba
trafiłam w dziesiątkę, ponieważ ulga wymalowała się na twarzy Sarah.
— Tak się
cieszę, kochanie. — Rzekła uradowana. — Będę mogła spokojnie odpocząć wiedząc,
że wszystko jest w porządku. Blake i Lydia na pewno pomogą ci doprowadzić dom
do ładu. Jeśli będziesz potrzebowała pieniędzy, użyj jednej z moich kart.
Uśmiechnęłam
się do mamy dając jej do zrozumienia, że wszystko ustalone. Biedna, wyglądała tak
żałośnie na szpitalnym łóżku, nie chciałam przysparzać jej więcej powodów do
zmartwień, dlatego postanowiłam nie wyprowadzać Sarah z błędu.
Prawda była
jednak taka, że za żadne skarby nie miałam zamiaru spędzić z pięknym
kuzynostwem choćby jednego dnia. Lydia mogła zostać w wiekowej rezydencji ile
tylko miała ochotę, ale ja zdecydowałam nocować u przyjaciółki. Nie zamierzałam
też wspominać o tej drobnej zmianie planów Sandersowi, przynajmniej dopóki nie
odwiezie mnie z powrotem do domu. Kto wie, może wykłócałby się przez całą
drogę, zarzucając, że wystawiłam do wiatru jego kuzynkę, albo – co gorsza –
wysadził mnie na samym środku autostrady. Jakoś niespecjalnie widział mi się
czterdziestokilometrowy spacer do Darkvill.
Pół godziny
później pożegnałam się z mamą i w towarzystwie Sandersa opuściłam szpital.
Nawet jeśli przez moment martwiłam się napiętą atmosferą w drodze powrotnej,
moje wątpliwości odeszły, gdy tylko minęliśmy słupek znaczący granice
Morgantown. Nawet nie pamiętałam kiedy powieki opadły, pozwalając mi odpłynąć w
zbawienną drzemkę. Trochę to trwało zanim dotarło do mnie, że jesteśmy na
miejscu. Obudziłam się w momencie, gdy Blake parkował przy głównej bramie obecnej
rezydencji Green.
Spojrzałam
na długi podjazd ciągnący się aż do samych wrót naszego dworku. Było już późne
popołudnie, jednak słońce, które co rusz chowało się za chmurami, stało jeszcze
wysoko na niebie. Potężny szpaler złocistych drzew kołysał się na delikatnym
wietrze, a usytuowany w głębi dworek wyglądał dziś jak niewielki, bajeczny zamek.
Gdyby moje
życie nie przewróciło się do góry nogami, pewnie zachwycałabym się tak pięknym
widokiem. Niestety wydarzenia ostatnich kilku tygodni skutecznie odsunęły ode
mnie wszelkie marzycielskie wizje. Myślałam, że ten rok szkolny będzie nowym,
genialnym początkiem, a jak na razie okazał się kompletną klapą. Nie dość, że
Sanders przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona, to na dodatek zdążył,
w niewyjaśnionych okolicznościach, zaczarować moją mamę. A to był dopiero
koniec września.
— Niedługo pojawi się Lydia. — Męski
ton wyrwał mnie z zadumy. — Pomoże uprzątnąć ci bałagan w sypialni, a ja
załatwię kogoś do okien.
Wciągnęłam
głęboko powietrze, szykując się do tego, co mam zamiar powiedzieć. Sanders na
pewno nie będzie zadowolony kiedy pozna moje plany. W końcu razem z mamą zaprzeczył,
bym nie jechała do przyjaciółki. Kładąc dłoń na klamce, wlepiłam wzrok w
przestrzeń za szybą.
Chwilę
dumałam nad dziwnym zachowaniem mojego zaciętego wroga. Od jakiegoś czasu, a
konkretniej od początku roku szkolnego Sanders zdecydowanie nie był sobą. Owszem
– korzystał niemal z każdej okazji, by mi dogryźć. Jednak nie robił tego tak
zawzięcie jak wcześniej. Powiedziałabym nawet, że w zielonych oczach prędzej
pojawiał się błysk rozbawienia niż złości. Może w trakcie wakacji wreszcie przeszedł
jakąś konkretną psychoterapię i teraz żałował swojego wcześniejszego
zachowania? Niestety pewne rany wciąż pozostawały otwarte, a poza tym doskonale
wiedziałam, że nic nie uleczy jego przerośniętego ego, bo jak wielokrotnie
miałam okazję się przekonać, wtrącanie się w cudze życie szło mu nad wyraz dobrze.
— Zamierzam
nocować u Clarie. — Wyrzuciłam z siebie jednym tchem. Naprawdę było ze mną źle,
skoro tłumaczyłam się temu dupkowi. — Wiem, że Lydia dogadała się z moją mamą, więc
jeżeli chce spędzić w tej zapyziałej ruderze kilka dni, proszę bardzo. Jak
przyjedzie dam jej dodatkowe klucze.
Nastała
chwila krępującej ciszy.
Spodziewałam
się, że Blake będzie niezadowolony, choć de facto nie miał ku temu
jakichkolwiek powodów. To było w końcu moje życie i mogłam robić z nim co zechcę.
Nigdy przecież za sobą nie przepadaliśmy więc jego zainteresowanie, jak na mój
gust, było co najmniej chore.
W napięciu
czekałam aż zacznie się wykłócać i nazwie mnie kłamczuchą. Nie powiedział
jednak niczego takiego. Zacisnął tylko szczęki i spojrzał na mnie przenikliwym
wzrokiem.
— Tak
myślałem. — Mruknął na widok mojej buntowniczej miny. — To było zbyt piękne, by
mogło być prawdziwe.
Przekrzywiłam śmiesznie głowę.
— Dobrze,
że się rozumiemy. — Stwierdziłam sucho i już chciałam wyjść z auta, gdy
zatrzymał mnie jego głos.
— Lepiej nie
mieszaj w to przyjaciółki. — Usłyszałam stanowczy, męski ton. Odwróciłam się
ponownie wpijając wzrok w Sandersa. Siedział teraz z rękami złożonymi na
kierownicy i wpatrywał się w widniejący na niej znaczek. — Możesz potem tego
bardzo żałować.
Od razu
zalała mnie znajoma fala irytacji. Zazgrzytałam mocno zębami.
Jak on śmiał gadać takie bzdury?! I to na dodatek cholernie
poważnym tonem? Ten dupek naprawdę myślał, że pozjadał wszystkie rozumy!
— Co ty
możesz wiedzieć?! — Ryknęłam nieco zbyt głośno. — W ogóle czemu miałabym cię
słuchać?! Próbujesz mnie otumanić, jak moją mamę?!
Widząc, że chce zaprzeczyć, dodałam szybko:
— Zjawiasz
się bezczelnie w moim domu za każdym razem kiedy dzieje się coś złego! Nigdy
nic nie tłumaczysz, nic nie mówisz, tylko kłamiesz mi prosto w oczy! A gdy
jestem nieprzytomna wykorzystujesz sytuację i przekonujesz mamę, by wam
zaufała?! Uważasz, że tego nie widzę?! Naprawdę masz mnie za tak głupią!?
Wściekła,
nie czekałam na odpowiedź, tylko mocniej otworzyłam drzwi i z impetem wyszłam
na zewnątrz, zatrzaskując je za sobą. Gdy ruszyłam nerwowym krokiem wzdłuż
podjazdu, usłyszałam lekkie trzaśnięcie i podążające za mną kroki.
— Amelio,
zaczekaj!
Nie
oglądając się za siebie lekko przyspieszyłam. Nie zamierzałam dać mu
satysfakcji i popatrzeć w jego stronę. Blake dopadł mnie w połowie drogi. Jego
ręka spoczęła na moim ramieniu, a ja poczułam delikatne mrowienie wzdłuż całej
kończyny. Tym razem jednak zareagował natychmiast – odsuwając dłoń.
— Czego?! — Warknęłam zażenowana,
patrząc wprost przed siebie. W sumie nie do końca zasługiwał na takie
traktowanie, ale w tej chwili nie było mnie stać na nic innego. Wydarzenia
ostatnich dni, łącznie z wypadkiem mamy całkowicie mnie przygniotły. Jedyne na
co miałam ochotę to spokój i „normalność”, która zawsze panowała w domu mojej
przyjaciółki. Tam chociaż mogłam na moment odpocząć od koszmarów, zdewastowanej
sypialni, a także połamanych wilkołaków, gadających luster i całego tego
cholernego cyrku.
— Czego
chcesz Blake? — Powtórzyłam czując na sobie badawczy wzrok.
— Porozmawiać.
Odwróciłam głowę, wreszcie spoglądając na chłopaka i
prychnęłam poirytowana.
— Świetnie,
że właśnie teraz zebrało ci się na rozmowy. A może zwyczajnie boisz się, że wygadam
coś Clarie?
— Akurat
nie o to się martwię.
Puściłam tą uwagę mimo uszu.
— Posłuchaj
Sanders. — Oznajmiłam zmęczonym głosem. — Nie jestem idiotką i naprawdę nie mam
zamiaru obarczać przyjaciółki tymi wszystkimi bzdurami. W tej chwili chcę po
prostu znaleźć się wśród normalnych ludzi w normalnym domu. Więc jeśli wydaje
ci się, że w jakikolwiek sposób odwiedziesz mnie od pomysłu jechania do Clarie
to…
— Poświęć
mi kilka minut rozmowy. — Przerwał mi łagodnie, jakby w ogóle mnie nie słuchał.
— Jeśli po tym nadal będziesz chciała zostać u koleżanki, sam cię do niej zawiozę.
Na moment
zastanowiłam się nad jego słowami. W końcu czekałam na te wyjaśnienia bardzo
długi czas. Miałam najlepszą okazję dowiedzieć wszystkiego, co od dawna nie
dawało mi spokoju, na czele z pytaniem: kim jest Sanders i czemu jego rany goją
się w przyspieszonym tempie?
Dlatego
kiedy godzinę później, jechałam autobusem do domu państwa Morgan - biłam się w
pusty łeb, że nie skorzystałam z takiej szansy i zwyczajnie kazałam Blake’owi
się odwalić. Nie był zadowolony, powiedziałabym nawet, że był wściekły, ale nie
wykłócał się ani nie groził, że użyje swoich chorych sztuczek, by mnie
zatrzymać. Po prostu rzucił na odchodne: „Pamiętaj, że cię ostrzegałem” i
odjechał, trzaskając uprzednio drzwiami swojego drogiego auta.
Ostatnie
burze, które przeszły nad Darkvill wcale nie były takie groźnie jak myślałam. Okazało
się bowiem, że nasz dworek miał po prostu pecha, ponieważ w mieście nie działo
się nic nadzwyczajnego. W sumie większość ulic wyglądała na nienaruszone, jedynie
- jak później oznajmiła mi Clarie - ulewa podmyła kilka piwnic, a wiatr uszkodził
jedną z linii energetycznych, co poskutkowało chwilowym brakiem prądu. Wszelkie
te rewelacje utwierdziły mnie w przekonaniu, że jak zwykle, mam cholerne
szczęście – patrząc na to jak wyglądała moja sypialnia. Najwidoczniej nasze
wyjęte z horroru domostwo obarczone było dziwną klątwą.
Albo to po prostu ja przyciągałam pecha.
— Dlatego
podczas burzy należy zamykać okna. — Zawyrokowała Clarie, gdy po pysznej kolacji
siedziałyśmy w jej pokoju, racząc się ciastem czekoladowym z polewą wiśniową.
— Słyszałam,
że pioruny sieją niezłe spustoszenie, kiedy uda im się dostać do pomieszczenia.
Teatralnie
pokiwałam głową, robiąc przy tym minę męczennicy, która doświadczyła owej
katastrofy. W gruncie rzeczy niekoniecznie mijało się to z prawdą choć i tak
miałam wyrzuty sumienia oszukując najlepszą przyjaciółkę. Niestety jak inaczej
mogłam wytłumaczyć fakt, że mój pokój wyglądał jak wysypisko śmieci, a sama nie
byłam dostępna od kilku dni? Poza tym nadal nie wiedziałam, co dokładnie
wydarzyło się w dworku, a nic lepszego nie przyszło mi do głowy, gdy podczas
obiadu wszystkie oczy rodziny zwrócone były w moją stronę. W duchu modliłam
się, by takie zjawiska w ogóle istniały, ale współczujące spojrzenia
gospodarzy, połączone ze szczerymi słowami otuchy utrwaliły mnie w przekonaniu,
że tragiczna opowiastka wywarła odpowiednie wrażenie.
Mój nos
powinien wydłużyć się jak w „Pinokiu” i wcale nie wykluczone, że od tych
kłamstw wyrosną mi ośle uszy i ogon. Niestety musiałam jakoś wybrnąć z tej dziwacznej
sytuacji, kiedy to po raz kolejny – z niewielką torbą podróżną – zjawiłam się w
progu przytulnego domu państwa Morgan.
Lisa –
matka Clarie - wydawała się bardzo zmartwiona wypadkiem mojej rodzicielki,
kiedy zasmucona oznajmiłam jak podmuch wiatru szarpnął drzwiami, które niefortunnie
uderzyły w przechodzącą Sarah. Obiecała nawet, że jutro wspólnie odwiedzimy
mamę, by sprawdzić jak ona się czuje, ale szybko wybrnęłam z sytuacji, mówiąc,
że wchodzić na oddział może jedynie najbliższa rodzina. Na wypadek gdyby Lisa,
chciała skontaktować się z moją mamą telefonicznie, oznajmiłam też, że komórka
Sarah została dożywotnio uszkodzona. W tej chwili mogłam jedynie modlić się by
cała prawda nie wyszła na jaw, ponieważ gdyby mama dowiedziała się, że jednak
zawracam głowę rodzicom Clarie – do końca życia czekałby mnie nieuchronny szlaban.
To wszystko
sprawiło, że czułam się okropnie, szczególnie pod wieczór, gdy mój brzuch
wywijał bolesne koziołki, a w głowie kręciło się jak na karuzeli. Sama nie
wiedziałam, czy to od nadmiaru wrażeń, czy może wciąż nie dawał mi spokoju ten
cholerny wirus. Dlatego, gdy po dwóch
godzinach szczegółowego wywiadu na temat „burzliwego” weekendu, Clarie wreszcie
zawyrokowała pójście do łóżka, byłam niezmiernie wdzięczna losowi, gdyż moje
powieki trzymały się na dwóch chyboczących zapałkach.
Oczywiście
nie zdradziłam przyjaciółce nic szczególnego, prócz tego, że moja sypialnia
wraz z telefonem zostały kompletnie zniszczone. Dlatego właśnie nie mogła
dodzwonić się przez całą niedzielę.
Clarie
obiecała, że chętnie pomoże mi uprzątnąć szkody, a ja nie widziałam innego
wyjścia jak tylko się zgodzić. Na szczęście Lydia nie pojawiła się w dworku
więc zrozumiałam, że po rozmowie z Sandersem zrezygnowała z naszej gościny.
Przedstawiając
swoją historię skrzętnie ominęłam wszystko odnośnie pięknego kuzynostwa i
całego zamieszania, które zawładnęło życiem Amelii Green. Po prostu nie byłam w
stanie wytłumaczyć tego Clarie. Nie chodzi o to, że uznałaby mnie za wariatkę,
bo jej tolerancja do mnie i zjawisk nadprzyrodzonych była wysoce rozbudowana.
Kiedyś
nawet, gdy miałyśmy jakieś dziesięć lat – stwierdziła, że z pewnością jestem
medium, ponieważ podczas wywoływania przez nas duchów, firanki zaczęły tańczyć
przy zamkniętych oknach, a kolorowe obrazki przedstawiające atomówki, które dotychczas
bezpiecznie wisiały na ścianie, nagle zadrżały i z hukiem pospadały na dywan. Stało
się to akurat wtedy, gdy czytałam wygrzebany z internetu tekst, mający pomóc
nam przywołać nieszczęsnego ducha jej prababci. Oczywiście Clarie stwierdziła,
że wszystkie te dziwne zjawiska są tylko i wyłącznie moją zasługą, ponieważ
nigdy wcześniej nie udało jej się samej dojść do tak zniewalającego efektu. I w
ten oto sposób zostałam wspaniałomyślnie uznana za genialną łączniczkę ze
światem zmarłych. Niestety wszelkie dalsze próby zmuszenia mnie do
kontynuowania naszych spirytystycznych sesji spełzły na niczym, gdyż
najzwyczajniej w świecie trzęsłam portkami.
Obecne
wydarzenia różniły się jednak od naszych dziecięcych zabaw, a ja nie chciałam
wciągać przyjaciółki w coś, czego i tak sama nie potrafiłam zrozumieć. Dlatego
leżąc, obok Clarie, w wygodnym, szerokim łóżku, uparcie zastanawiałam się jak
wybrnę z bagna, które ostatnio zawładnęło moim życiem. Nie wiedziałam czy to
zwykły zbieg okoliczności spowodował, że stałam w samym centrum dziwnych
wydarzeń, czy faktycznie osobiście je przyciągałam. Wiedziałam natomiast, że
jeśli pomimo skrajnego zmęczenia, nadal będę zaciekle nad tym dumać to wkrótce
mój mózg wyparuje spod przegrzanej czaszki.
Zacisnęłam
mocniej powieki, obawiając się, że i tak nie uda mi się zasnąć. I faktycznie
się nie udało. Przez jakieś trzy minuty. Potem już nic nie kojarzyłam więc
najwidoczniej urwał mi się film.
Obudziłam
się niemal w samym środku nocy, po dziwnym śnie, którego de facto nie pamiętałam. Wiedziałam jedynie, że każdy
mięsień mojego ciała jest rozgrzany jak po przebiegnięciu maratonu. Głowa
pękała mi od pulsującego gorąca, a na dodatek spociłam się jak sforsowany mops.
Zerknęłam na szafkę nocną, by sprawdzić godzinę. Czerwony budzik w kształcie
serca wskazywał trzecią pięć.
Uśmiechnęłam
się lekko, patrząc na podświetlane wskazówki. Ten zegar z pewnością był
kolejnym prezentem od Matta. Musiałam przyznać, że chłopak doskonale wiedział
co robi, gdyż Clarie lubiła wszędzie zjawiać się po czasie - prawie tak samo
jak ja. Zapewne spóźniała się na wszystkie randki więc Matt wpadł na genialny
pomysł kupienia jej tego – jak na mój gust - nieco przesłodzonego
prezentu.
Nagle coś dziwnego
zwróciło moją uwagę.
Jeszcze raz
spojrzałam na zegarek, potem na lampkę, a potem na biurko i inne części przestronnej
sypialni. I w tym momencie doszło do mnie, co jest nie tak.
Wszystko
było niesamowicie wyraźne.
Nie chodziło
o to, że widziałam jak w dzień, ale na pewno mój nocny wzrok uległ znacznej
poprawie. Powiedziałabym nawet, że był doskonały. Dla osoby, której zdarzało
się przy pełnym świetle potknąć o stojący na środku pokoju odkurzacz, ta zmiana
była wręcz nie do uwierzenia. Bez problemu rozróżniałam kształty, widziałam
ostro kontury, a nawet potrafiłam dostrzec twarze ze zdjęć, ustawionych na
regale przy przeciwległej ścianie pokoju. Szczelnie zasłonięte żaluzje, niemal
nie przepuszczały połyskującego światła księżyca, więc w sypialni było naprawdę
ciemno. Tym bardziej dziwiłam się temu cudacznemu zjawisku.
Zdezorientowana,
przetarłam ostrożnie oczy, a gdy ponownie je otworzyłam wszystko wróciło do
swojego poprzedniego stanu. Jednym słowem ledwo co widziałam, wyciągniętą przed
siebie, własną dłoń.
Odetchnęłam
z ulgą i siadając na łóżku, przeciągnęłam zdrętwiałe mięśnie ramion. Naprawdę
ostatnio działy się ze mną dziwne rzeczy. Prawdopodobnie był to zwiastun
nadchodzących, pogodowych zmian. Często przy przesileniach reagowałam
przeziębieniem lub grypą, ale jeszcze nigdy nie otrzymałam w pakiecie jakiś
nadzwyczajnych zdolności. I naprawdę nie chodziło o to, że noktowizyjne
spojrzenie było czymś strasznie złym. Po prostu i bez tego czułam się
wystarczająco odchylona od normy.
Zdziwiona,
że meteoropatia potrafi przybierać aż tak ciekawe formy, wstałam z łóżka i
potykając się o kapcie leżące na podłodze, podeszłam do okna, by je otworzyć. Nie
musiałam martwić się o obudzenie przyjaciółki, gdyż Clarie z reguły spała
mocnym snem. W tej właśnie chwili chrapała pełną piersią, wydając przy tym
dźwięki przypominające zepsuty gwizdek od czajnika.
Delikatnie
odsunęłam żaluzje i uchyliłam okno, wdychając świeże, nocne powietrze. Wiedziałam,
że tego właśnie było mi trzeba. Od razu poczułam się lepiej, gdy subtelny
wietrzyk, wkradł się do pokoju i otulił mnie swoim niezwykle chłodnym
podmuchem. Jak na ostatni tydzień września było wyjątkowo zimno. W tej chwili
jednak nie przeszkadzało mi to wcale, ponieważ moja temperatura zdawała się być
wyższa niż zazwyczaj.
Zerknęłam
na rząd domków po przeciwnej stronie ulicy. Wszędzie zadbane ogródki,
pomalowane werandy i idealnie zaparkowane samochody. To właśnie cechowało jedną
z najbezpieczniejszych dzielnic Darkvill – w żadnym oknie nie paliło się
światło. Wszyscy smacznie spali.
Oczywiście
oprócz mnie.
Westchnęłam
cicho i przełknęłam ślinę, by zwilżyć spierzchnięte gardło. Zapowiadała się
naprawdę długa noc, a jutro czekał mnie pracowity dzień w szkole. Po takiej
przerwie należało się spodziewać, że każdy nauczyciel będzie rzucał się na mnie
jak sęp na padlinę. Nadrabianie zaległości zajmie całą wieczność, a na dodatek,
jak na złość, zbliżał się długo wyczekiwany koncert „The Shadows”, na który
planowałyśmy wybrać się razem z Clarie. Wiedziałam, że będę zmuszona kupić nową
kieckę, bo po ostatniej utracie kilku kilogramów, wszystkie ulubione sukienki
wisiały na mnie jak na sklepowym szkielecie.
Zamyślona
nie zauważyłam jak jakiś dziwny pies przebiegł drogę i usadowił się na
przeciwległym chodniku w pobliżu niskiego żywopłotu. Dopiero, gdy stanął w
świetle latarni zwróciłam uwagę, że coś obserwuje mnie z drugiej strony drogi. Oparłam się o parapet
i zmrużyłam oczy, by lepiej przyjrzeć się błąkającemu zwierzakowi.
I wtedy
kolejny raz odnalazło mnie instynktowne przeczucie, świadczące o tym, że coś
jest nie w porządku. Leniwe ciarki przebiegły po moim ciele, stawiając na
baczność wszystkie – nawet najdrobniejsze - włoski.
Po
przeciwnej stronie ulicy stało… zwierzę.
Prawdopodobnie
było to zwierzę, ponieważ - jak żyję - nigdy nie widziałam tak owłosionego
człowieka. Nawet w cyrku słynna kobieta z brodą i wąsami miała więcej
widocznego ciała niż to coś.
Z drugiej
strony ów dziwny stwór nie wyglądał na rasowego psa, gdyż stanie na dwóch
łapach najwidoczniej nie sprawiało mu wielkich problemów. Wytężyłam bardziej
wzrok, podczas gdy przez myśl przebiegło mi słowo „wilkołak”, ale odepchnęłam
je szybko, ponieważ stworzenie nie szczyciło się tak ogromną posturą, jaką
zwykle pokazują na filmach.
Z tej
odległości trudno było to stwierdzić, ale gdybym miała strzelać,
powiedziałabym, że jest to niedorozwinięty, chudy niedźwiedź z przerośniętymi
do granic możliwości pazurami.
Oniemiała
wpatrywałam się jak zwierz spaceruje to w jedną to w drugą stronę, co rusz
zerkając w kierunku domu państwa Morgan, a konkretnie okna, gdzie stałam. Nie
wiem jak czuje się człowiek, który ma zawał, ale byłam święcie przekonana, że
serce wyskoczy z obolałej piersi, ponieważ instynkt podpowiedział mi nagle, że ów
niespotykany stwór pojawił się na tej ulicy w określonym celu.
A tym celem
byłam ja.
Nie
zastanawiając się ani chwili dłużej, zatrzasnęłam okno i szybko odsunęłam się
od parapetu. Panika ścisnęła mnie za gardło, dlatego w głowie szybko
analizowałam najważniejsze dane.
Po pierwsze
znajdowaliśmy się na piętrze, a państwo Morgan z pewnością pozamykali wszystkie
drzwi. Po drugie - posesja ogrodzona była eleganckim, choć niewysokim płotem. Na
wierzch wysuwał się więc oczywisty wniosek.
Musieliśmy
być bezpieczni.
Przecież
psy nie potrafiły latać, posługiwać się wytrychem i włamywać do mieszkań, a w
żaden inny sposób nie można było się tutaj dostać. Mimo wewnętrznych zapewnień
moje ciało co rusz nachodziła fala zimna i gorąca, dając zapewne do
zrozumienia, że należy uciekać.
Zerknęłam
na Clarie, która spała niczego nieświadoma, pochrapując raz głośniej, raz
ciszej. Nie byłam pewna czy powinnam ją obudzić i oświadczyć, że na dzielnicy
pojawił się chudy, karłowaty wilkołak, który prawdopodobnie na mnie poluje, czy
pozwolić dziewczynie odpoczywać dalej. Druga opcja wydawała się bardziej do
przyjęcia, ponieważ nawet rozbudowana tolerancja Clarie mogłaby okazać się niewystarczająca
dla takich rewelacji.
Poza tym sama
nie byłam do końca pewna, czy oby nie mam pochorobowych przewidzeń, ale ciarki
sunące wzdłuż kręgosłupa, podpowiadały mi, że dzieje się coś naprawdę złego.
Ostrożnym krokiem podeszłam do okna i delikatnie, dwoma palcami, rozsunęłam
jasne żaluzje.
Ulica była
pusta.
Po
przeciwnej stronie drogi nie pozostał żaden ślad, który świadczyłby o
wcześniejszej bytności dziwnego zwierza. Żadnego odłamanego pazura, zgubionej
sierści czy czegoś w tym stylu. Odetchnęłam z ulgą, nawet nie zdając sobie
sprawy, że do tej pory wstrzymywałam oddech. To jednak musiały być jakieś omamy
wzrokowe, odpowiedzialne również za moje uprzednie, noktowizyjne spojrzenie.
Zadowolona,
że wszystko jest w porządku postanowiłam skorzystać z łazienki i nieco
odświeżyć zaspaną twarz. Podchodząc do wyjścia, jeszcze raz zerknęłam na
Clarie, która oczywiście smacznie spała. Ostrożnie otworzyłam drzwi i powoli,
by nikogo nie zbudzić, wyszłam na ciemny korytarz.
W domu
panowała grobowa cisza. Nawet nie słyszałam tykania zegara, który od lat wisiał
przy zejściu ze schodów i jak często powtarzał pan Morgan – późnił się o całe
pięć minut.
Jedyna
łazienka na piętrze znajdowała się naprzeciwko pokoju Dawida, kilka metrów od
miejsca gdzie stałam. Idąc na palcach, wyjątkowo sprawnie pokonałam ten
dystans, zatrzaskując za sobą jasne drzwi toalety.
Szybko
załatwiłam najpilniejsze potrzeby, po czym stanęłam przed dużym lustrem,
przyglądając się swojemu nędznemu odbiciu. Wciąż było mi duszno, a rumieńce na
policzkach, świadczyły o tym, że mogłam mieć podwyższoną temperaturę. Na
szczęście głowa nie bolała mnie już tak bardzo, a ochlapanie twarzy zimną wodą,
sprawiło, że poczułam się jeszcze lepiej. Choć krótkie szorty i niebieski T-shirt
nie zakrywały mojej chudości, musiałam przyznać, że nie wyglądałam tak źle, jak
się spodziewałam. Całkiem możliwe, że jeśli jeszcze kilka dni postołuję się u
państwa Morgan, odzyskam trzy brakujące kilogramy i w ten sposób ulubiona
kiecka nie będzie wisiała na mnie jak worek pokutny.
Nagle do
moich uszu dobiegł odgłos otwieranych drzwi, a potem czyjeś strasznie leniwe
kroki, sunęły wzdłuż korytarza dopóki nie zanikły, gdy ów delikwent zszedł na
dół po schodach.
Dziwne
uczucie wpełzło na moje plecy, ale pomyślałam sobie, że to zapewne ktoś z
domowników poszedł do kuchni po szklankę wody. W końcu w domu, jak na mój gust,
było dziś wyjątkowo duszno. Jeszcze raz zerknęłam na swoje odbicie i nieco
ożywiona poczłapałam się z powrotem do sypialni przyjaciółki. Cicho
przestąpiłam próg i już chciałam zatrzasnąć za sobą drzwi, gdy zorientowałam
się, że… pokój jest pusty.
Mój puls
niebezpiecznie przyspieszył, ale szybko doprowadziłam się do porządku. Clarie
zapewne – jak to często jej się zdarzało – znowu myszkowała w lodówce. Zawsze
twierdziła, że nocne podjadanie korzystnie wpływa na przemianę materii ponieważ
żołądek musi dzięki temu przez cały czas pracować. Raz nawet próbowałam
wyprowadzić ją z oczywistego błędu, ale okazało się to całkowicie niemożliwe.
Prędzej sprzedałabym śnieg Eskimosowi niż namówiła Clarie na jakąkolwiek zdrową
dietę.
Rozbawiona
usiadłam na łóżku, zostawiając za sobą otwarte drzwi. Postanowiłam, że zaczekam
aż przyjaciółka wróci i spuszczę jej burę za to ciągłe nocne obżarstwo.
Niestety pięć
minut później miałam już dość czekania. Moje powieki powoli opadały, ułożyłam
się więc wygodnie na łóżku i delikatnie okryłam kołdrą.
I wtedy
usłyszałam dziwny dźwięk.
Coś jakby
szybkie kroki i trzask łamanej, grubej gałęzi. Zawahałam się przez moment.
Odgłosy zdecydowanie dochodziły z dołu, ale brzmiały raczej jak szamotanina niż
zwykłe myszkowanie po kuchni.
Powodowana nagłym
impulsem wstałam z łóżka i wyszłam na skąpany w ciemnościach korytarz. Doszłam
do wąskich schodów i już miałam zejść na dół kiedy do moich uszu dobiegł odgłos
gwałtownego drapania, a później ciche szuranie jakby ktoś ciągnął po podłodze
worek ziemniaków.
Nagły
strach wsączył się we mnie nim zdążyłam złapać oddech. Wycofałam się ostrożnie,
zastanawiając co to może być. Państwo Morgan nie posiadali żadnych zwierząt, a
obraz który pojawi się w mojej głowie był zbyt przerażający, by w niego
uwierzyć. Pomyślałam więc, że z pewnością ponosi mnie wyobraźnia i najwyższa
pora skończyć z całą tą szopką. Przystanęłam na chwilę u szczytu schodów
mimochodem nasłuchując, ale ponieważ w domu znów zapanowała grobowa cisza,
śmiało ruszyłam na dół.
Schody
kończyły się niewielkim holem, którego jedna strona prowadziła w kierunku jadalni
połączonej z kuchnią, druga zaś do salonu. Najbardziej zdziwił mnie jednak
fakt, że nigdzie nie paliły się światła. Podeszłam do włącznika i nacisnęłam
przycisk, ale musiały wysiąść korki, ponieważ żadna z ledowych żarówek się nie
zaświeciła. To było tym bardziej dziwne, że przed chwilą korzystałam z toalety
na piętrze, gdzie przecież wszystko działało.
Zbłąkane
promienie księżycowego światła wpadały przez odsłonięte okna, dlatego nie
zastanawiając się dłużej skręciłam w prawo i omijając duży na dwanaście osób
stół, wyjrzałam zza niewielkiej ścianki.
Kuchnia
świeciła pustkami.
Lodówka
była zamknięta, a na środkowym blacie wyspy nie zauważyłam, żadnych śladów,
które mogłyby świadczyć o tym, że parę minut wcześniej ktoś parał się tu nocnym
obżarstwem. Wzruszyłam ramionami zastanawiając się, gdzie w takim razie mogła
udać się Clarie, skoro w parterowej łazience również nie słychać było żadnej
krzątaniny. Zaskoczona wycofałam się z powrotem do holu i właśnie miałam
zamiar wejść na schody, kiedy od strony salonu rozległ się charakterystyczny
dźwięk. Tu na dole brzmiał on donośniej i przypominał mlaskanie połączone z
wysokim, chrapliwym oddechem.
Mój żołądek
ścisnął się boleśnie jakby chciał ostrzec, że za moment eksploduje.
Nasłuchiwałam tak przez kilka sekund i chociaż nie mogłam oprzeć się wrażeniu,
że powinnam uciekać stąd jak najszybciej, pozwoliłam by nogi same powiodły mnie
w kierunku dochodzących odgłosów.
Hol ciągnął
się jeszcze kilka metrów, a potem przechodził w duży, przestronny salon. Stanęłam
w szerokim, wejściowym łuku i wstrzymałam oddech. Trwało to chwilę zanim mój
wzrok przyzwyczaił się do ciemności, gdyż wszystkie salonowe okna przesłonięte
były szaro beżowymi zasłonami.
Rozejrzałam
się i stwierdziłam, że coś dziwnego stoi na środku pokoju.
Coś
włochatego i ciemnego, z wygiętym w łuk grzbietem, i szerokimi - zakończonymi
długimi pazurami – łapami. Zwierzę pochylało się nad jakąś zdobyczą, wydając
przy tym dźwięki charakterystyczne dla spożywania posiłku przez stado
rozwścieczonych kojotów.
Oddech
ugrzązł mi w gardle, a serce wpadło w szaleńczy rytm, gdy powolnym krokiem
zaczęłam cofać się do tyłu. Powietrze w domu zrobiło się nagle nieruchome i
duszne, a mnie znowu ogarnęło nieprzeparte pragnienie żeby stąd jak najszybciej
uciec. Wycofywałam się tak spokojnie jak tylko mogłam, gdy do moich nozdrzy
dotarł nagle niewyraźny, gorzkawy odór. Nie potrafiłam określić co to takiego,
ale wiedziałam, że wcale mi się nie podoba.
Krok za
krokiem zbliżałam się do schodów. Planowałam dyskretnie obudzić państwa Morgan
i powiedzieć im co się dzieje. Miałam nadzieję, że Clarie zauważyła wcześniej,
że coś wkrada się do domu i schowała w gabinecie swojego taty. Podejrzewałam,
że naszą jedyną nadzieją będzie pozostanie w ukryciu dopóki nie zjawi się
policja i straż pożarna. Wciąż nie wiedziałam z czym mamy do czynienia, ale na
pewno nie był to zwykły pies czy wilk.
Dałam
jeszcze jeden krok do tyłu, wyciągając za siebie rękę, by chwycić się
balustrady. Gdy złapałam za poręcz usłyszałam głuchy łomot i dziwny trzask, po
czym niespodziewanie w moim kierunku przeturlał się niewielki, jasny przedmiot.
Spoczął niemal u mych stóp, odsunęłam się więc mimowolnie, wchodząc na pierwszy
stopień schodów.
Nie
zamierzałam patrzeć co to takiego, chciałam jedynie zniknąć stąd jak
najszybciej, zawiadomić resztę rodziny o niebezpieczeństwie, a potem znaleźć
Clarie i zakończyć cały ten okrutny koszmar. Niestety, gdy postawiłam nogę na
kolejnym stopniu coś niepokojącego przykuło moją uwagę. Odwróciłam głowę i
zerknęłam w kierunku leżącego nieopodal przedmiotu.
Nagła fala
bólu i obrzydzenia ścisnęła mnie za żołądek, sprawiając, że żółć podeszła mi do
gardła. Przerażenie, jakie mnie ogarnęła sprawiło, że opierając się plecami o
ścianę, powoli osunęłam się na wąski, drewniany stopień. Blask księżyca, który
wkradł się przez pobliskie okno, jeszcze bardziej oświetlił makabryczny widok.
Niecały metr
ode mnie, na jasnej, płytkowej posadzce leżał fragment poszarpanej… ludzkiej
ręki. Krew znaczyła miejsce pod nią, a na szczupłym nadgarstku wisiała…
Ulubiona bransoletka Clarie.
Zatkałam
dłonią spierzchnięte usta, jednak na nic się to zdało, ponieważ nim zdążyłam
nabrać oddechu z mojego gardła wydobył się przeraźliwy, mrożący krew w żyłach
pisk.
______________________________________________________________________
Kochani!
Jeśli po takim okresie czasu, znajdą się jeszcze wytrwali
Czytelnicy, którzy mają ochotę poznać dalsze losy Amelii i Blake’a to serdecznie
zapraszam do lektury oraz komentowania rozdziału : )
Szczerze przyznam, że wstawiam go bez żadnego sprawdzenia,
ponieważ zwyczajnie nie mam kiedy tego zrobić. Poza tym czas oczekiwania i tak
był wydłużony do granic możliwości, za co jedynie mogę Was przeprosić. Jeśli
znajdę chwilę postaram się poprawić błędy, które mam nadzieję nie będą za
bardzo rzucać się w oczy.
Aktualnie jestem w rozjazdach i rzadko zaglądam na bloga, co
oczywiście nie znaczy, że zamierzam przestać pisać : )
Pozdrawiam Wszystkich serdecznie!
Whiteberry
O Boże biedna Clarie Dlaczego Mel nie mogła posłuchać Blake'a? Co tam się w ogóle stało? Błagam nie każ nam tak długo czekać proszę dodaj rozdział wkrótce
OdpowiedzUsuńFaktycznie ten rozdział nie napawa optymizmem. Amelia musi zdać sobie sprawę, że od teraz decyzje jakie podejmie, będą miały wpływ na jej bliskich, ponieważ…. I o tym w następnych rozdziałach ; ))
UsuńBardzo bym chciała szybciej dodawać częsci . Niestety czas mi na to nie pozwala, choć w każdej wolnej chwili pamiętam żeby coś skrobnąć. Nie obiecuję, ale zobaczymy jak będzie ; )
Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam!
O kurczaczki to się porobiło ..... wchodzę dzisiaj na bloga z myślą "na pewno nic nowego się nie pojawiło" a tu taka niespodzianka;) w końcu po tak długim czasie nasza droga autorka postanowiła ulżyć nam w cierpieniu; D rozdział naprawdę długi , co jak dla mnie jest zaletą , bo dobre historie mogłabym czytać godzinami;) szkoda mi clear , nie wiem jak amelia poradzi sobie z faktem, iż to co się przytrafiło przyjaciółce jest jej wina. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością ;) pisz kochana szybciutko bo umrę na zawał; D duzooooo dużoooo weny:)))) do następnego
OdpowiedzUsuńmalvaaa
Z tym szybkim pisaniem, to jak widać mi nie wychodzi : ( Ale mam nadzieję, że chociaż długość rozdziału nieco zrekompensuje moją nieobecność - choć żeby tak było pewnie musiałabym dodać z 5 kolejnych rozdziałów pod rząd :\
UsuńCo do rozdziału... Na szczęście (w cz.9) Clarie cała i zdrowa i oby tak pozostało : )
Serdecznie pozdrawiam!
Jak zawsze świetny rozdział :) z niecierpliwością czekam na kolejny (no i na więcej wątku romantycznego).
OdpowiedzUsuńWenu!
Ireth
Dziękuję : ) Więcej wątku romantycznego z pewnością się pojawi. Ale Blake będzie musiał nieco się napracować by Amelia zmieniła do niego stosunek po tylu latach nienawiści ; )
UsuńPozdrawiam!
Sam odgłos mlaskania, który opisałaś wprawił mnie o ciarki i od razu przeczułam co to było. Boże, nawet nie wiem jak mam to napisać/opisać. Ale cała ta końcówka, fragment z nocą u Clair napisałaś z takim napięciem, tak dobrze operowałaś opisami i odczuciami, że wręcz płynęłam przez tekst. Na koniec jestem tak zaskoczona, że szok. Nie wyobrażałam sobie, że to opowiadanie pójdzie w taką, dosyć makabryczną stronę. Ale o dziwo, lubię tą właśnie brutalną stronę, bez krwawej cenzury.
OdpowiedzUsuńW sumie cały rozdział czytałam z zapartym tchem, nie tylko końcówkę. Z taką łatwością operujesz słowem, że naprawdę nie dostrzegłam, że zbliżał się koniec rozdziału, a ja już chciałam więcej. Nadal chcę! Twój blog jest jednym z trzech, które czytam z zapartym tchem i na których wręcz wyczekuję kolejnych rozdziałów.
Z nieskrywaną ciekawością czekam, kiedy zarówno Amelia jak i ja, jako czytelniczka, dowiem się w końcu to tu jest grane! ;) Na tą chwilę znam urywki, a korci mnie aby zagłębić się już w tą historię na dobre :D
No i nie ukrywam, że jako niepoprawna romantyczka, czekam na jakiś znaczący moment między Sandersem i Mel. Wiem już, że chłopaka coś do niej przyciąga, więc liczę, że to będzie tylko kwestia czasu ;)
Pozdrawiam!
Oczywiście to przyciąganie między Sandersem i Mel rozwinie skrzydła: ) Wkrótce też dowiemy się jaką tajemnicę skrywa Blake i jak wpłynie to na jego relacje z Amelią.
UsuńBardzo dziękuję za tyle miłych słów i serdecznie pozdrawiam! : )
Żebym tu nie przyszła i nie skomentowała, musiałabyś się nieźle nagimnastykować (typu niepublikowanie przez lata czy urządzenie apokalipsy, która zmiotłaby cały świat i ludzi, nic po sobie nie pozostawiając — chociaż prawdopodobnie w pierwszym przypadku musiałabyś się naczytać moich żalów (GDZIE JEST ROZDZIAŁ????!?!?!!?!!??!?!!?!?!), a w drugim nie miałabym zbyt dużo do gadania. Ale zakończmy rozważania dotyczące, zaiste, mało ważnych spraw i przejdźmy do części komentarza, w której wymieniam zauważone błędy. Zapraszam! ^.^
OdpowiedzUsuńTutaj się trochę naczytasz, bo kompletnie zwaliłaś zapis dialogów (nooo dobra, może nie "kompletnie" acz "rażąco"). Kilka przykładów dla nakreślenia sytuacji? Proszę bardzo:
"— Zupełnie nic nie pamiętam. — Rzekłam lodowatym tonem, patrząc hardo w oczy Lydii."
"— Dziewczyno… Kim ty jesteś? — Spytała niepewnym głosem."
W pierwszym przykładzie nie powinno być kropki, a po pauzie słowo "rzekłam" powinno zostać zapisane małą literą. Już kiedyś poruszałam problem z tym zapisem, ale wiadomo, czasem coś wyleci, coś się zapomni i bla-bla-bla. W drugim przykładzie ta sama sytuacja (prawie ta sama :D) — co prawda, znak zapytania zostaje, ale "spytała" już nie, a przynajmniej nie z dużą literą na początku.
Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że błędów interpunkcyjnych jest niezwykle mało — aż pękam z dumy normalnie! Ale, by nie opaść na laurach, przytoczę przykłady, kiedy ich, niestety, zabrakło:
"Jeśli dobrze kojarzyłam zostałam zaatakowana przez cudaczne lustro znajdujące się na naszym poddaszu." — przecinek po "kojarzyłam";
"Nie wiedziałam nawet jakim cudem po raz kolejny, Blake i Lydia znaleźli się w naszym domu" — tutaj natomiast przesunęłabym przecinek po "nawet" (warto w takich przypadkach dzielić sobie zdania tak, by jego części zachowały jakiś sens, a potem stawiać przecinki).
Teraz kilka błędów ogólnych:
"— Jeśli masz zamiar patrzeć na mnie, tym swoim chorym, morderczym wzrokiem to lepiej zmiataj z mojej sypialni Sanders. — Wypaliłam ostro. — Nie wiem jakim cudem się tu znalazłeś, ale zdecydowanie pomyliłeś adresy." — przecinek powinien zostać przesunięty, dopóki nie znalazłby się po "wzrokiem", czyli wyglądałoby to mniej więcej tak: "Jeśli masz zamiar patrzeć na mnie tym swoim chorym, morderczym wzrokiem, to lepiej zmiataj z mojej sypialni" (w każdym razie ja bym tak zrobiła) i postawiła jeden po "sypialni" (jest jakaś tam zasada, że oddziela się coś tam w wołaczu czy cóś) oraz drugi po "nie wiem", usunęłabym też kropkę i napisała "wypaliłam" małą literą;
"z pięknym kuzynostwem na czele - sprzysięgło się właśnie przeciwko mnie." — części zdania mogą być oddzielane albo dewizami (–), albo pauzami (—), nie łącznikami (-);
"— Chcę wiedzieć co z mamą! Patrzyłam to na jedno" — tutaj natomiast zabrakło pauzy po wypowiedzi Amelii;
"Moje ciało automatycznie spięło się na wspomnienie okrutnego cierpienia, które pochłonęło całą postać w momencie zetknięcia palców ze szklaną powierzchnią." — tutaj za to nie ogarniam, kim jest ta postać. Zakładam, że chodziło o Amelię, ale napisane jest to tak... bezosobowo?, że trudno się połapać.
Kto dotarł? Szczerze mówiąc, to nienawidzę tej części z błędami, bo zawsze zdaje mi się, że wyglądam na taką, co tylko czeka, by się do czegoś przypieprzyć. Grunt to pozytywne myślenie, nie?
UsuńZdanie idealnie podsumowujące rozdział? "Nie dość, że posługiwali się językiem pokemonów, to jeszcze – choć niechętnie to przyznawałam – dwa razy uratowali moje pokręcone życie. W porównaniu z nimi nawet gadające lustro wypadało blado."
Zastanawiam się tylko, czy musiałaś uśmiercić Clarie, by Amelia zrozumiała, jak w bardzo bezwzględne i niebezpieczne towarzystwo się wkręciła. Terapia szokowa, okay, ale trochę przesadzone, patrząc na to, że potem Amelia może czuć za dużą presję, a co w końcu może się przełożyć na to, że się załamie. W tym przypadku obwiniałabym Blake'a, bo on w przeciwieństwie do dziewczyny wiedział co, kto, gdzie i jak. To po prostu nie mogło się inaczej skończyć — Amelia została wrzucona w to coś (bo nadal nie wiadomo, o co chodzi), więc nic dziwnego, że starała się wrócić do "starego" życia i udawać, że nic się nie stało. Nie była też zbyt skora do zostania w dworku z jakąś zbzikowaną babką. Oczywiście, można się kłócić, że przecież miała okazję wysłuchać Blake'a, ale... Nie jestem pewna, czy chciałabym słuchać kogoś, kto w sumie mnie nienawidzi (a przynajmniej takie sprawia wrażenie).
I jeszcze sprawa Sarah. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego to się tak potoczyło. Wprowadzając się ze swoją córką do dworku, który, myślę, znała i wiedziała, co się z nim wiąże, a jednocześnie nie starała się w ogóle uświadomić Amelii... Ech... Może liczyła (dość naiwnie), że jednak nic się nie stanie? Coś tu nie gra i już od kilkudziesięciu stron nie mogę się zorientować co.
Ach! Zapomniałabym, że z Amelią jest coś nie tak i nie potrafiła nawet dobrze przemienić się w Tenebris (dobrze napisałam?). Ale to jej wyszło tak naprawdę na plus, patrząc na to, że w innym wypadku nie byłoby już tak różowo po spotkaniu z cudowną parką.
Życzę weny i trzymam kciuki, że uda Ci się coś skrobnąć w czasie tych rozjazdów. :)
Pozdrawiam,
E.T.
Ja chyba nigdy nie nauczę się poprawnie pisać dialogów już o interpunkcji nie wspomnę: ) Ale dziękuję za wytknięcia błędów, to cenne wskazówki : ))
UsuńObiecałam sobie, że kiedyś przysiądę i poczytam o „zasadach pisowni” i jak zwykle moje postanowienie trafił… :\
Co do fabuły…
Wiem - jest sporo niewiadomych, które powoli będą się rozjaśniać. Na szczęście Clarie żyje, dzięki czemu Mel uniknie wyrzutów sumienia. Ten sen był potrzebny by dziewczyna zdała sobie sprawę, że od jej decyzji zależy bardzo wiele…
Co do Sarah – miała ona oczywiście swoje powody by zamieszkać w dworku. One też kiedyś wyjdą na jaw : )
Jeśli chodzi o Amelię… Właśnie – dlaczego nie przemieniła się w Tenebris? ; ))
Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za taaaki komentarz: )
Mam nadzieje ze to sen bi jedybymi znanymi wilkolakami jest sanders i jego kuzynka
OdpowiedzUsuńNa szczęście sen : ) Oby jednak rzeczywistość nie okazała się gorsza ;)
UsuńPozdrawiam!
Jak się cieszę że wreszcie jest nowy rozdział !!! Szczerze ten nie był aż tak bardzo interesujący jak poprzednie ale i tak był świetny �� Mam nadzieję że kolejny rozdział pojawi się znacznie szybciej
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za tą „szybkość”. Najchętniej skupiłabym się tylko na pisaniu, ale niestety nie mam takiej fizycznej możliwości : \
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam : )
O kurcze...
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały, nieliczne błędy na szczęście nie wypalają oczu, więc nie zwracałam na nie zbytniej uwagi ;) Jednak tak jak ktoś przede mną, mam nadzieję, że to tylko jakiś sen, ponieważ okropna jest ta scena...
Kompletnie nie rozumiem Amelii - dlaczego nie wysłuchała Blake'a? Zbawiłby ją ten czas czy co? Poza tym skoro Blake wiedział, że grozi Clarie niebezpieczeństwo, to dlaczego nie wiem... nie patrolował okolicy??? Tak... to jest takie typowe narzekanie :P Rozdział ogólnie trzyma w niepewności i wciąż czyta się go z zapartym tchem!
Chciałam tylko jeszcze ponarzekać na to, że już prawie straciłam nadzieję, że w ogóle coś dodasz! Dziewczyno! Ale rozumiem Cię doskonale - ciężko jest się zebrać do napisania czegokolwiek, zwłaszcza tak długiego i wspaniałego, dlatego wybaczam :D I z niecierpliwością czekam na dalszą część!
Pozdrawiam!
W tym wypadku nadzieja nie zawiodła – to sen : )
UsuńJa też czasem nie rozumiem Amelii : ) Tak to już jest gdy zwali nam się na głowę wiele spraw – czasem staramy się przed nimi uciec i postępujemy nierozsądnie. Mel dostała tym razem lekką nauczkę i założę się, że od tej pory będzie starała się trzymać najbliższych z daleka od całego bałaganu, w którym się znalazła – co niekoniecznie zawsze będzie możliwe ; )
Jak widać regularność pisania u mnie jest żadna : \ Przykro mi bardzo – nie mam na to większego wpływu :[
Dziękuję za opinię i pozdrawiam!
Heej
OdpowiedzUsuńPrzepraszam że wcześniej nie komentowałam tak świetnego bloga ale...no cóź...leniuszek ze mnie :) :)
O mateńko...jak czytałam to w nocy to później nie mogłam zasnąć bo każdy mały trzask był dla mnie złowieszczy XD
Hahaha dziwna jestem
Rozdział jest super i chcę takich więcej :D
Pozdrawiam i życzę duuużo weny :D
Dziękuję za miłe słowa. Cieszę się, że mój styl jest na miarę przyswajalny : )
UsuńPozdrawiam serdecznie: )
Zacznę od tego, że kocham twój blog. Masz ciekawy pmysł na ciekawą historię, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie czytalam nic podobnego.
OdpowiedzUsuńRozdziały czytało mi się bardzo szybko i przyjemnie. Rozdziały mega, tyle emocji z łatwością wyobrażałam sobie każdą scenę w głowie.
A co do tego rozdziału, to jestem bardzo zła na Mel tak bardzo chciała dowiedzieć się prawdy była już tak blisko a tu bach jedzie do przyjaciółki choć jej nemezis wyraźnie ją ostrzegało żeby tego nie robiła, jak na ironię chłopak miał rację i biedna Clarie na tym ucierpiała. Ale gdzieś tam mam cichą nadzieję,że to był sen Ameli lub może jakaś wizja, w końcu nie wiemy czym jest tak jak tajemnicze kuzynosto są jedną wielką niewiadomą.
Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam i życzę weny :-)
Ps. Jak znajdziesz chwilę zapraszam do siebie :-)
Cieszę się ogromnie, że spodobało Ci się moje opowiadanie.
UsuńEch ta Mel… Muszę nad nią porządnie popracować ; ) Na szczęście Clarie nic się nie stało, a Amelia dostała ostrzeżenie i chyba wzięła je do siebie.
Co do kuzynostwa – myślę, że co nieco wyjaśni się w rozdziale 10 : )
Dziękuję za komentarz : )
PS. Nie chcę rzucać słów na wiatr, ale naprawdę postaram się zajrzeć ; )
Super blog, bardzo mi przypadł do gustu twój styl pisania! Zapraszam do siebie na wioskaksiazek.blog.pl Może wpadniesz i zostawisz komentarz?
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz. Postaram się zajrzeć i zostawić po sobie ślad : ) Proszę tylko o cierpliwość : )
UsuńPozdrawiam!
Świetny rozdział, a końcówka straszna! Proszę dodaj kolejny rozdział :)
OdpowiedzUsuńKolejny rozdział wstawiony, choć po takim okresie czasu, że nie wiem już czy ktokolwiek przeczyta...
UsuńPozdrawiam!
Witaj masz zamiar dodawać kolejne rozdziały? Można wybaczyć nieregularne pojawianie się rozdziałów, ale czekanie 3 miesięcy za nextem to już lekka przesada moim zdaniem. Rozumiem, że możesz nie mieć czasu na pisanie bloga, ale powinnaś poinformować czytelników o tym lub zawiesić na jakiś czas. Piszesz bardzo dobrze ale chyba Ci nie zależy ostatnio. Z przykrością muszę przyznać że męczy mnie juz zaglądanie tutaj i chyba odpuszczę czytanie twojej pracy. Szanuje Ciebie i owoce twojej pracy ale przez taką olewke z twojej strony tracisz tylko czytelników. Proszę Cię zastanów się czy chcesz pisać dalej , czy wolisz odpuścić bo to naprawdę niemiło z twojej strony, że tak nas zaniedbujesz. Nie mam zamiaru urazić Cię w jakikolwiek sposób swoim komentarzem, chce zwrócić Ci tylko uwagę na to że my wciąż czekamy; ) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJak najbardziej zgadzam się, że powinnam choć na sekundę tu wpaść i poinformować Was, że nie mam kiedy napisać kolejnego rozdziału, choć to naprawdę nie jest tak, że mi nie zależy : \
UsuńRozumiem jeśli ktoś zwyczajnie odpuści (czy już odpuścił) sobie to opowiadanie, bo faktycznie nie mam możliwości regularnie wstawiać rozdziałów. Wiem jak to jest czekać na coś z niecierpliwością a tu ciągle nic…
W tej chwili mogę jedynie jeszcze raz przeprosić za to karygodne zaniedbanie…
Mimo mojej okropnej postawy, cieszę się, że pisanina w jakimś stopniu przypadła Ci do gustu : )
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
Kiedy next? Uwielbiam to opowiadanie nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za ten czas zwłoki... Tak to już u mnie jest :\
UsuńDziękuję za zainteresowanie i serdecznie pozdrawiam! : )
Cudowny rozdział! Przeczytałam go z zapartym tchem 4 miesiące temu i do teraz jestem w szoku... Kiedy następny? Nie mogę sie doczekać! Pisz proszę. Weny życzę!!
OdpowiedzUsuńWreszcie udało mi się wstawić rozdział 9 : ) Mam nadzieję, że ktokolwiek dotrwał do tego czasu...
UsuńDziękuję za komentarz i pozdrawiam!
Ja też z niecierpliwością czekam mimo że zaczęłam czytać dopiero wczoraj 😄
OdpowiedzUsuńMiło, że po takim okresie czasu ktoś jeszcze tu zajrzał : ) Rozdział 9 - wstawiony.
UsuńPozdrawiam!